
Fot. Bartosz Skowron / Forum
- z czego wynikało zbliżenie Polski i Chin w latach 50.
- dlaczego nikt nie zdobył 1. i 2. nagrody w konkursie na budynek ambasady PRL w Pekinie
- jak budowa polskiej placówki wpłynęła na rodzime środowisko artystyczno-architektoniczne
Ideologiczne sojusze w drugiej połowie XX wieku przynosiły czasem Polsce zaskakujące alianse o ciekawych konsekwencjach. Bo kto by się spodziewał, że mieszkańcom nadwiślańskiej krainy bliżej będzie do wyspy (gorącej, jak wulkan) na Morzu Karaibskim niż do znajdującej się na tym samym kontynencie Szwajcarii, a w stołecznym tramwaju w latach 80. prędzej spotkać można było obywateli egzotycznego Wietnamu niż swojskiego (w końcu ze Świnoujścia do Gedser jest w linii prostej tylko 150 kilometrów) Duńczyka. Polityczny kompas wskazywał nowych, dyplomatycznych przyjaciół i wprawiał w ruch biurokratyczną machinę, a urzędnicy dbali, by zacieśnianie więzów miało odpowiedni charakter i tempo. Właśnie w ten sposób po wojnie polska sztuka trafiła do Chin.
Walka o 363 kg kiełbasy luksusowej
Na nowe rozdanie liczyli również przywódcy państw będących w komunistycznej strefie wpływów. W atmosferze przemian i przekształcających się sojuszy Polska zyskała silnego sprzymierzeńca – Chińską Republikę Ludową. Intensywniejsze kontakty polityczne poskutkowały powstaniem w Warszawie Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Chińskiej, sklepu z wyrobami azjatyckimi „Chinka”, herbaciarni na ulicy Senatorskiej serwującej zieloną herbatę, chińskie słodycze i likiery oraz restauracji „Szanghaj” na Marszałkowskiej.
2. Fot. Grażyna Rutowska / NAC


My ze swojej strony postanowiliśmy zainwestować w trwałe fundamenty pod tę przyjaźń. Zdecydowaliśmy, że w Pekinie należy zbudować nowy budynek polskiej ambasady.
Konkurs na projekt placówki zorganizował SARP na zlecenie Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Udział mógł wziąć każdy zainteresowany, jednak szczególne zaproszenie wystosowano do pięciu grup projektowych: Lecha Kadłubowskiego, który zapisał się w historii polskiej architektury odbudową gdańskiego Starego Miasta; Zbigniewa Karpińskiego, wychowanka Bohdana Pniewskiego, który w latach 60. zasłynie autorstwem Ściany Wschodniej; łódzko-krakowskiego rodzinnego duetu Józefa i Witolda Korskich; „warszawskich tygrysów”, czyli Wacława Kłyszewskiego, Jerzego Mokrzyńskiego i Eugeniusza Wierzbickiego zdobywających szturmem państwowe zlecenia oraz Hipolita Rutkowskiego, przed wojną tworzącego spółkę z Maksymilianem Goldbergiem. Jeszcze przed ogłoszeniem wyników było więc wiadomo, że rywalizacja będzie zażarta, a konkurencja mocna. Było zresztą o co walczyć, bo
Przewidziano też gratyfikacje finansowe za wyróżnienia. No i Chiny! Podróż do Chin sama w sobie stanowiła wspaniałą nagrodę!
Architektoniczne sieroty po Stalinie
Zadanie nie należało do prostych. Przyszłe budynki ambasady musiały zaspokajać wiele potrzeb i funkcjonować w kilku rolach: reprezentacyjnej, biurowej, wystawowej a w końcu – mieszkalnej: na stałe miało tu pracować prawie 50 osób. Jakby tego było mało, architekci musieli wziąć pod uwagę różnice klimatu (organizatorzy konkursu ostrzegali m.in. przed „deprymującymi zmianami ciśnienia”), a teren mogli oglądać tylko na kilku enigmatycznych zdjęciach i na planie sytuacyjnym. Mimo to do konkursu zgłoszono 47 prac. Sędziowie oczekiwali polskości (ale nie dosłownej, historycznej) i chińskości (ale nowocześnie przetworzonej). Wybór musiał być trudny, skoro nie przyznano ani pierwszej, ani drugiej nagrody.

Trzecie miejsce otrzymał Zbigniew Karpiński wraz z Jerzym Kowarskim, ale to nie znaczy, że bez uwag przeznaczono ich projekt do realizacji – w tej pracy oczekiwano dokonania zmian.
Oczekiwano ich zresztą nie tylko w architekturze.
Po śmierci Stalina wiadomo było, że świat już nie będzie taki sam, ale jeszcze nie dookreślono, jaki ma być ten nowy.
Również architektonicznie – od 1949 roku obowiązywał w Polsce socrealizm: styl socjalistyczny w treści i narodowy w formie, w którym promowano bogatą dekorację i dosłowne cytaty z architektury historycznej. Z protokołów konkursowych wynika, że zgłoszone prace grały właśnie takim, historycznym, wyrazem – sam Karpiński zresztą wspominał, że chciał nawiązywać do warszawskiego Pałacu Potockich, a chińskie wpływy zasygnalizować przez dachy z okapami – ale jury oczekiwało już czegoś innego. Sąd konkursowy chciał, żeby przyszła polska ambasada, a w raz z nią i sama Polska, była twórcza i nowoczesna, owszem, korzystająca z dorobku wcześniejszych pokoleń i czerpiąca z bogatej tradycji architektonicznej, ale nie dosłownie. I tak socrealizm w architekturze zaczął się kruszyć już na rok przed oficjalnym końcem obowiązywania socrealistycznej doktryny.

Filigranowy jamnikosmok
Poszukiwanie nowej jakości zaprowadziło zleceniodawców do detalu. Nie od wczoraj przecież wiadomo, że diabeł tkwi w szczegółach. Do inwestycji zaproszono najlepszych z najlepszych – nad kolorystyką całości czuwali Hanna i Jacek Żuławscy, małżeństwo plastyków reprezentujących tzw. „szkołę sopocką”, a za ogród odpowiadała Alina Scholtz, królowa warszawskiej zieleni, „kobieta nowoczesna i niezależna, bezdzietna pracoholiczka, <<zieleniara bez własnego ogródka?>>”, jak ją opisywali biografowie. Zresztą na Pekinie jej przygoda z Dalekim Wschodem się nie kończyła – Scholtz zaprojektowała zieleń również w polskiej placówce w koreańskim Pjongjangu, a także w ambasadzie chińskiej w Warszawie.
2. Fot. Bartosz Skowron / Forum


Zadbano, by ambasada cieszyła oko bez konieczności wchodzenia na jej teren – szczególnie wspaniale prezentuje się metalowa brama zaprojektowana przez Henryka Grunwalda. To właśnie tutaj zmaterializowała się wyczekiwana przez konkursowe jury nowa (to znaczy – nie socrealistyczna) sztuka, która w twórczy sposób korzysta z tradycji. Bramę wykonano jeszcze w kraju, w Warszawie, ale zanim wyruszyła w podróż na drugi koniec świata, Maria Chrząszczowa udokumentowała na zdjęciach jej elementy. Fotografka, słynąca przede wszystkim z wstrząsających kadrów ukazujących okrucieństwo II wojny światowej, uwieczniła skrzydło ozdobione motywem ptaków. Wszystko jest ażurowe, lekkie, zupełnie jak wycinanka – aż ciężko uwierzyć, że patrzymy na obiekty wykonane z metalu. Chrząszczowej udało się też uchwycić najbardziej uroczy detal – sympatyczne stworzenia mogące z powodzeniem kojarzyć się z połączeniem jamnika i smoka, naoczny przykład fuzji polsko-chińskiej. Widać tu wyobraźnię karykaturzysty ze „Szpilek”, bo tym również – poza metaloplastyką, poezją i malarstwem – parał się Grunwald. Obok jego pekińskiej bramy trudno przejść obojętnie, im dłużej się na nią patrzy, tym więcej widać smaczków, wzorów, faktur, tym większe robi wrażenie. Zapewne nawet postronny przechodzień nie ma wątpliwości – to, bez dwóch zdań, kawał dobrej sztuki.
Estetyczne rozkosze za bramą
Wspaniałości czekają również na tych wybrańców, którym dane będzie przekroczyć bramę i pobuszować po terenie placówki. Powojenni artyści z dużym entuzjazmem uzupełniali plastyczny wyraz architektury malarstwem monumentalnym, nie mogło go więc zabraknąć i tutaj, w miejscu, które niejako „przy okazji” miało prezentować gościom możliwości polskich artystów. Zdecydowano się na zastosowanie mozaik – ta technika pierwszy raz po wojnie pojawiła się w Gdańsku i w Warszawie, a w latach 60. święciła triumfy popularności. Autorami pekińskich kompozycji byli Zofia Czarnocka-Kowalska, plastyczka, której możemy zawdzięczać przepiękne zdobienia kamienic na warszawskiej Starówce, oraz Zbigniew Brodowski, którego dziełem życia była mozaika dekorująca Filharmonię Podkarpacką w Rzeszowie. To nie była ich pierwsza współpraca – Brodowski wcześniej był członkiem zespołu Czarnockiej-Kowalskiej odpowiedzialnego za plastykę Traktu Królewskiego. „O ile w polichromiach i fryzach Starego Miasta moglibyśmy doszukiwać się nawiązań do starych wzorów, o tyle w barwnych, nowoczesnych uproszczeniach rysunków Nowego Miasta znajdujemy dowolność i eksperymentowanie w zestawieniach kolorów, lekkość niepozbawioną dowcipu w scenach fresków i sgraffito; jakby kawałek wizji wszystkich miast, miast dosytu, pokoju, radości” – mówiła w rozmowie ze „Stolicą” w 1956 roku i trudno nie zauważyć tu analogii z jej chińskimi kompozycjami. Najbardziej zachowawcza jest mozaika zewnętrzna, zdobiąca jedną ze ścian rezydencji ambasadora. To, utrzymana w sielskim, idyllicznym nastroju scenka rodzajowa osadzona na płaskim, podzielonym na nierówne kwatery tle. Prawdziwe artystyczne rozpasanie czeka na nas dopiero we wnętrzach – tam podziwiać można wyścigi konne odbywające się w nieokreślonej przestrzeni, firmament ze znakami zodiaku i wspaniałą scenę cyrkową, pełną akrobatów, siłaczy, zwierząt i muzyków, ujętą tak, by oglądający czuł się częścią widowni.

Można bezpiecznie założyć, że stosunkowo niewielu obywateli Chińskiej Republiki Ludowej miało okazję odwiedzić, oddaną do użytku 22 lipca 1960 roku, polską ambasadę. Paradoksalnie więc placówka powstała nie „za Chiny Ludowe”, a „za Polskę Ludową”. Wpływ inwestycji na rodzime środowisko architektoniczne rozpoczął się już u podstawy – zorganizowany przez SARP w 1955 konkurs nr 213 poskutkował konkluzjami na temat organizacji tego typu przedsięwzięć. Niektórzy artyści udali się w podróż do Państwa Środka, by na miejscu doglądać prowadzonych prac. Zachowały się listy z Pekinu Aliny Scholtz, Jerzy Kowarski przebywał na miejscu kilka lat, wrażenia z wizyt w Pekinie Zbigniewa Karpińskiego znalazły się w jego opublikowanych wspomnieniach, a Zbigniew Brodowski w swojej twórczości malarskiej zaczął nawiązywać do sztuki Dalekiego Wschodu.
Jak się okazało, Chiny wcale nie były tak daleko.
Bibliografia:
Archiwum SARP; „Architektura”, nr 1, 1956; „Architektura”, nr 2, 1956; „Projekt”, nr 2, 1956; „Stolica”, nr 39, 1956; Zbigniew Karpiński, „Wspomnienia” .