Przejrzyjcie naszą interaktywną mapę skojarzeń!
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
Całe życie architekt Jan Bogusławski (1910-1982) pracował w stolicy i dla stolicy, ale dopiero teraz doczekał się pogłębionej wystawy na swój temat. Dlaczego? „Spotkania z Zabytkami” rozmawiają z Weroniką Sołtysiak, kuratorką monograficznej prezentacji „Według reguł sztuki i własnego upodobania” w Instytucie Wzornictwa Przemysłowego.
Architekt, który potrafi zaprojektować dom, kościół, teatr, wnętrza i meble, uliczne neony, a nawet odbudować Zamek Królewski. Taki był Bogusławski. Łączył epoki – zaczynając błyskotliwą karierę w sanacyjnej Polsce i z powodzeniem działając jako architekt publicznych budynków i reprezentacyjnych wnętrz po wojnie, za komunistycznej władzy. Warszawski do szpiku kości – absolwent stołecznego Liceum Batorego i Politechniki Warszawskiej, umiał łączyć modernistyczną nowoczesność z klasyką, upodobaniem do naturalnych materiałów i eleganckich, miękkich linii . Dlaczego więc dziś mówi się o nim mniej, niż np. o architekcie władzy Bohdanie Pniewskim, czy wybitnym projektancie wnętrz i mebli Wojciechu Jastrzębowskim? Na to i inne pytania odpowiada nam Weronika Sołtysiak, kuratorka wystawy „Jan Bogusławski (1910-1982). Według reguł sztuki i własnego upodobania”, przygotowanej przez Narodowy Instytut Architektury i Urbanistyki w salach stołecznego Instytutu Wzornictwa Przemysłowego.
Dlaczego się o nim nie mówi?
Głównie dlatego, że tej architektury albo już nie ma, albo jest tak przetworzona, że trudno w niej odnaleźć jego styl. Przedwojenne realizacje są częściowo zachowane, ale np. mój ulubiony dom w Skrzypkach został zmieniony nie do poznania. Bogusławski zawsze wykraczał poza czasy, w których działał, a to była jedna z pierwszych jego prac – niesamowita willa jednoosobowa, zaprojektowana dla człowieka i… jego konia, z drzewem wprojektowanym w taras domu. Dziś wygląda jak willa w stylu dworku polskiego.
To jest dramat.
To jest dramat. Dlatego ta architektura dzisiaj sama nie może się bronić. O Pniewskim łatwo mówić, kiedy widzimy np. jego budynek Sądów na Woli, ta architektura jest i nadal funkcjonuje. A tu chodzi o przedwojenne wille, których nie ma. Albo o fantomowe bóle po modernistycznym pawilonie „Chemia”, czy barze „Praha”. Jest nadal tzw. anty-cedet vis-a-vis Smyka, ale bez pięknych neonów jego projektu oraz elewacja, która została brutalnie potraktowana styropianem.
Smutna jest historia pawilonu „Chemia”. Budynek powstaje w 1960 roku jako ultranowoczesna ozdoba centrum Warszawy. Miał konstrukcję stalową i gigantyczne przeszklenia, co na tamten czas było technologiczną innowacją. Skończył jako sklep z odzieżą używaną i wielu pamiętających go, mówi: brzydki i brudny.
Inni pytają: dlaczego konserwator nie wpisał budynku w ostatnim momencie na listę, żeby go ochronić zanim stanie tam „Vitkac”, ekskluzywny dom handlowy? Ale według mnie trzeba zapytać, dlaczego konserwator się tym budynkiem nie zajął lata wcześniej? Trudno ratować architekturę będącą już w takiej degradacji.
Mam poczucie, że Bogusławski był właściwie designerem. Potrafił zaprojektować bryłę, wnętrze, detal, neon. Usługa kompleksowa.
I to go plasuje w gronie największych architektów. Wpływ na to ma jego wykształcenie – wychodzi z Politechniki Warszawskiej w momencie, gdy jest to wybitne miejsce. Ważne jest też środowisko, w jakim żył. Jego pierwsza żona Maria Dygat była córką Antoniego Dygata (i siostrą Stanisława, pisarza), znanego architekta. To pomogło Janowi wejść na salony. Do tego w 1934 roku nasz bohater wyjechał do Paryża na studia podyplomowe w École des beaux-arts, gdzie zetknął się ze znakomitą sztuką dawną, jego twórczość powojenna dużo z tego czerpie. Mówił, że Politechnika Warszawska wychowała go jako architekta myślącego w ramach dosadnej, modernistycznej architektury, a Paryż dał mu oddech i lekkość.
Stołeczna Politechnika przed wojną kształciła architektów, którzy potrafili zająć się właściwie się wszystkim – od wielkich budynków, po meble i ilustracje.
A właśnie, dlaczego w ogóle Bogusławski zajął się meblami? Odpowiedź jest znowu na Politechnice Warszawskiej. W latach 30. powstała tam placówka badawcza – Studium Wnętrz i Sprzętu, zrzeszająca architektów, którzy mieli projektować meble, z myślą o wdrożeniu do produkcji rzemieślniczej. Zestaw Bogusławskiego okazał się akurat zbyt skomplikowany – pojawia się tam ta charakterystyczna dla niego wygięta, miękka linia. Ale to moment, kiedy zaczyna być widoczny i osiąga pierwsze sukcesy.
Bardzo szybko zaczął projektować. Domy weekendowe i wnętrza z rozmachem – nowoczesne, robione „na miarę”, dla zamożnych i świadomych inwestorów.
Przed wojną ma już swoją pracownię, która mieści się na poddaszu u teścia, Antoniego Dygata, co na pewno ułatwiało dostęp do określonej klienteli. Jeden z pierwszych podwarszawskich domów weekendowych stworzył dla swojego ojca, który był zamożnym handlowcem, tam też zaprojektował meble i wnętrza. To modernizm osadzony w podwarszawskich realiach. Mamy klasycznie modernistyczną bryłę, ale on ją udomawia np. naturalnym drewnem czy lokalnymi kamieniami. Tworzy klimat podmiejskiego domu, w którym ludzie z klasy średniej i wyższej spędzają weekendy. Warszawa była brudna i zatłoczona, modnie było mieć dom do odpoczynku w Komorowie. Grand Prix na Wystawie Światowej w Paryżu w 1937 Bogusławski otrzymał właśnie za Wnętrze Letniskowe, które było bliźniaczą wersją projektu komorowskiego.
Tworzył w różnych epokach. Należał do grupy, która przeniosła przedwojenne standardy w nowe czasy. Czy da się więc określić jego styl i unikalne cechy, które łączą wszystkie okresy twórczości?
Na początku wydawało mi się, że się nie da. To jest tak wielowątkowa i obszerna twórczość. Ale kiedy na wystawie poukładałam wszystko tematami, nagle okazało się, że jedno wypływa z drugiego. Na pewno przedwojenna twórczość jest prostsza do scharakteryzowania, bo krótsza i bardziej spójna – mamy tu architekturę plus wnętrza i meble. Klaruje się styl – miękkie linie mebli projektowanych do różnych wili np. zestaw sprzętów dla Wacława Wernera w Brwinowie, którego fragment na wystawie prezentujemy.
Już wtedy publikowano jego meble na łamach magazynu „Arkady”, w rubryce „Z mieszkań warszawskich”. Magazyn uchodził za bardzo modny i prominentny, co pokazuje, że projektant szybko wskoczył do wysokiej ligi.
W okresie powojennym też idzie bardzo szeroko, bo w jego portfolio są kościoły, teatry, bloki i pawilony. Są wnętrza oficjalne, a nawet odbudowa Zamku Królewskiego.
Wraca do stolicy zaraz po wojnie, którą spędził w oflagu, gdzie prowadził samokształceniowe zajęcia. Już tam projektował dla przyszłej Warszawy (podobno zrobił w oflagu 100 projektów, niestety wysłał je do stolicy i zaginęły). Przyjeżdża do miasta, którego nie ma i staje do konkursów, bo wszystko trzeba zaprojektować od nowa. Lubi architekturę o określonej funkcji, której formę można wymyślać od nowa. Ulubione tematy to teatry i kościoły (np. św. Andrzeja Boboli na Saskiej Kępie, czy konkatedra Matki Bożej Królowej Polski w Stalowej Woli).
Miał nawet na koncie wygrany konkurs zagraniczny na teatr.
Konkurs na teatr Opery Narodowej w Madrycie w 1964 roku. Wielka sprawa i odwaga, że architekt z kraju komunistycznego chce wziąć udział w tym konkursie.
Plansze wysłano najpierw do Szwajcarii, żeby tam przebić stemple i zmienić dokumentację dla zatarcia miejsca pochodzenia. Na konkurs wpłynęły 143 zgłoszenia i wygrał Bogusławski z zespołem. Niestety, budynek w końcu nie powstaje, ponieważ wyszły problemy z działką i planem zabudowy.
Dlaczego Polak wygrał ten konkurs?
To była bryła osadzona w klasycznej formie greckiej świątyni, łącznie z paradnym amfiladowym wejściem. Bogusławski uważał, że wchodząc do teatru trzeba zmienić atmosferę. Był teatromanem, miał więc na ten temat swoje osobiste spostrzeżenia. To wejście miało pozwolić widzom złapać oddech, przejść ze świata codziennego do lepszego świata sztuki i to też na pewno przekonało komisję.
To jeden z pierwszych przypadków, gdy autor nagrodzonego, ale niezrealizowanego projektu, otrzymuje znaczne wynagrodzenie.
Rodzina opowiada, że po tym konkursie Jan stał się właściwie zamożnym człowiekiem. Tym bardziej, że w czasie wojny stracił wszystko, po wojnie niczego nie było i każdy pracował za grosze. Paradoksalnie – to szczebelek w budowaniu pozycji, a zarazem kolejna porażka, bo wiele jego projektów nie doczekało się realizacji.
Miał poczucie klęski?
Myślę, że wtedy jeszcze nie. Stawał do wielu konkursów i wielu nie wygrywał, albo zajmował drugie miejsce, ale miał w sobie jeszcze power i był stosunkowo młody. Jednak jego kolejne teatry też nie powstały, jak Nowy Teatr w Łodzi, czy opera w Warszawie, gdzie staje do konkursu i przegrywa z Pniewskim. Są za to kościoły, w których projektuje również stolarkę: ławki, konfesjonał, boazerie.
Lubi drewno.
Lubi materiały klasyczne, trwałe. Nie lubi metalu. Bo po odlaniu jego forma jest ostateczna, a on jednak bardzo lubił cyzelować rzeczy. Był perfekcjonistą. Chciał wszystko robić do końca, nie było miejsca na dyskusję. Nie miał łatwego charakteru i może to kolejna przyczyna dlaczego nie podtrzymywano pamięci o nim. Nawet studenci wspominają, że zawsze miał przy sobie kilku asystentów i nie można było od tak – podejść i porozmawiać.
Chcę zapytać o jego „temat życia”, czyli odbudowę Zamku Królewskiego. To jest bardziej o inwentaryzacji, rekonstrukcji, odtwarzaniu czegoś, co było, niż o czystej kreacji.
To było na pewno budowanie tożsamości Polaków, co dla Bogusławskiego znaczyło też, że to prestiżowy projekt. Mówił też, że każdy architekt powinien zrobić jakąś rekonstrukcję. Zamek był modnym tematem, do konkursu stawała śmietanka architektów, a on był z miastem bardzo związany. Odbudowa musiała być dla niego sprawą osobistą.
W 1955 roku odbył się konkurs na projekt odbudowy, przyznano równorzędną nagrodę Janowi Bogusławskiemu i Romualdowi Guttowi, a potem władza wstrzymała wszystko na prawie 20 lat.
Bogusławski powołał jednak Pracownię Zamek I i kontynuował dokumentację. To moment, kiedy wszyscy studenci byli na placu, chodzili po gruzach, piwnicach i robili prace archiwizacyjne, przygotowawcze. Kawałeczek po kawałeczku Zamek został opisany. Dzięki temu, kiedy w 1971 roku padło hasło: budujemy, poszło to szybko. I to jest według mnie moment wielkiej porażki Bogusławskiego, bo będąc związanym przez dwadzieścia parę lat z tematem, w decydującej chwili zostaje odsunięty od tego projektu. To dla niego cios.
Dlaczego tak się stało?
To trudny temat. Trzeba wrócić do nieustępliwości Bogusławskiego. Na czele odbudowy stało wielu konserwatorów, m.in. Jan Zachwatowicz, a oni z Bogusławskim się nie lubili. Po prostu. Zupełnie inne charaktery, Bogusławski był stąd, Zachwatowicz przyjechał z terenów rosyjsko-zaborowych, więc był obcy, a jednocześnie miał bardzo wysoką pozycję. Iskrzyło. Bogusławski ślęczał na budowie, przyglądał się każdej rzeczy, wymyślał, a konserwatorzy kręcili na to nosem. Domyślam się, że w końcu chcieli się go już pozbyć. Doszło do rozłamu w SARP-ie, który poparł Bogusławskiego, ale ostatecznie wygrała frakcja Zachwatowicza. I dziś nikt o Bogusławskim nie mówi głośno w kontekście odbudowy. Nawet tablica pamiątkowa została powieszona dopiero kilka lat temu, w jednej z tylnych bram.
Umiera w 1982 roku w wieku 72 lat, całkiem jeszcze młody. Wydaje mi się, że on bardzo ciężko to odsunięcie przeżył i po prostu się załamał.
Czy ta wystawa otworzy coś w tym temacie?
Mam nadzieję. Zainteresowanie jest gigantyczne., tłumy zwiedzających. Widać, jak dużo czasu tu spędzają, zadają pytania, z uwagą oglądają jego rysunki i szkice. Pochodzą one z archiwum rodzinnego, które zostało przekazane do Biblioteki Narodowej. I to jest właśnie miejsce, od którego dla mnie ta wystawa się zaczęła. Gdyby nie było rysunków, to nie wiem, o czym byśmy rozmawiali. A tak można zajrzeć w jego pomysły i przenieść się w czasie. Jest jeszcze katalog, który wydajemy 12 września. Zaprosiłam do jego stworzenia kobiety, badaczki z różnych dziedzin: architektura, wnętrza, meble. Za to grafikiem jest mężczyzna – Honza Zamoyski. Projekt wystawy stworzył Janek Strumiłło, który wyciągnął z architektury Bogusławskiego ciekawe motywy. Pojawia się choćby trejaż, altanka, która stanowi stały motyw w jego projektach domów letnich, ale też w tzw. „młotku” – wieżowcu na Powiślu, wspaniałym okazie warszawskiego brutalizmu, który stoi do dziś.
Do dziś trwa także zaprojektowany przez niego wystrój wnętrz Rady Państwa.
W 1947 roku Bogusławski dostaje zlecenie na wyposażenie siedziby nowej władzy. Projekt zrealizowano w dwa lata i trwa do dziś. To cud, kiedy pomyślę, jak przez te lata zmienia się ustrój, polityka, poglądy i gust władzy. Robimy tam czasem oprowadzania, bo to jedyna okazja, by zobaczyć kompleksowy projekt Bogusławskiego. Byłam tam kilka razy i za każdym razem widzę tam coś innego. To jest sztuka, by zaprojektować wnętrze, które wciąż nas wciąga, na nowo przyciąga wzrok. W tym samym czasie co Radę Państwa architekt wykonał też wnętrze Biblioteki Sejmowej, która do dziś stoi prawie nienaruszona. Można tam codziennie wejść i usiąść przy biurku Bogusławskiego, na jego krzesłach. Bardzo polecam.
„Jan Bogusławski (1910-1982). Według reguł sztuki i własnego upodobania”
Wystawa w Instytucie Wzornictwa Przemysłowego (ul. Świętojerska 5/7, Warszawa) potrwa do 30.09.2024 r.
Otwarte w tygodniu: od 11 do 19, w weekend: od 12 do 19
Szczegóły programu: tutaj
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
Joanna Regina Kowalska, kurator Kolekcji Tkanin i Ubiorów Muzeum Narodowego w Krakowie, opowiada o modzie i wzornictwie na wystawie „Nowoczesność reglamentowana”. Po świetnie przyjętej wystawie „Modna i już! Moda w PRL” w 2015 roku, wraca Pani do wątków modowych tej...
„Jeśli w dzień urodą Nowej Huty są jej kolorowe domy, to nocą stanowią ją neony” – pisały w PRL krakowskie gazety. Kto po zmroku wybrał się na spacer po najmłodszej dzielnicy Krakowa, przekonywał się, że w tej kwestii prasa nie...
Architektura nowoczesna budzi od dłuższego czasu coraz większe zainteresowanie nie tylko specjalistów. Wiele popularnonaukowych, ale też społecznych i oddolnych działań – spacerów, spotkań, wykładów, wystaw, a nawet akcji protestacyjnych i happeningów, zwróciło uwagę szerokiej grupy osób użytkujących miasto, na wartość...