Przejrzyjcie naszą interaktywną mapę skojarzeń!
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
Na przykład: oryginalny i kontrowersyjny. Albo: ambitny i niedokończony. Może też: harmonijny i monumentalny. Długa jest lista przymiotników, którymi można by opisać kompleks uzdrowiskowy Ustroń-Zawodzie. Powstały ponad pół wieku temu, uznawany za jedną z najciekawszych realizacji PRL, właśnie zaczyna drugą młodość. Wiele wskazuje na to, że będzie nie mniej burzliwa niż ta pierwsza.
Jesień, deszcz, gubimy się w szarości. Skręcamy źle kilka razy, zawracamy na cudzym polu, podjeżdżamy pod magazyn, cofamy w ślepej uliczce.
– Tam spróbuj. W Sanatoryjną.
Bo jeśli nie w ul. Sanatoryjną, to już sama nie wiem gdzie. Nawigacja nie działa. Wyłaniający się za zakrętem słupek obwieszony strzałkami potwierdza, że dobrze obstawiłam. Na lewo: Jaskółka, Orlik, Rosomak, Kos, Narcyz, na prawo: Muflon i Daniel.
Podjeżdżamy z mężem jeszcze kawałek, wysiadamy pod Kosem i patrzymy wkoło. Nad mgłę wystają czubki piramid. Wyglądają jak kostki do gry rozsypane na planszy albo lepiej: jak kamienie porzucone przez lodowiec. Niby wiemy, że stworzył je człowiek, ale na moment dajemy się nabrać, że są tu od zawsze, stanowią część ziemi, skały, górskiego zbocza. Sztuczka trójki architektów: Henryka Buszki, Aleksandra Franty i Tadeusza Szewczyka, zastosowana w dzielnicy sanatoryjnej Ustroń-Zawodzie wciąż działa. Od pół wieku zaciera granicę między tworem człowieka a naturą.
Przełom lat 50. i 60. – czasy, w których to władza daje impuls do kształtowania przestrzeni. W tym przypadku reprezentuje ją Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej w Katowicach. Jego członkowie na początku lat 60. podejmują decyzję o rozbudowie uzdrowiska w Ustroniu. W dzielnicy Zawodzie, u stóp Równicy, tuż obok wczasowego kompleksu w Jaszowcu, na ciągnącej się z północy na południe polanie o powierzchni 200 hektarów, ma wyrosnąć miasteczko, którego podzielone na turnusy życie będzie kręcić się wokół zdrowia. Na ostateczny projekt kompleksu złożą się: szpital na 360 łóżek, sanatorium na 800 łóżek, domy leczniczo-rehabilitacyjne, zdolne przyjąć 5600 kuracjuszy, zakład przyrodoleczniczy wykonujący tyleż zabiegów dziennie, kwatery prywatne dla 1240 wczasowiczów. Dodatkowo: dom zdrojowy, budynek recepcji uzdrowiska, trzy obiekty usługowe mieszczące handel, rzemiosło i gastronomię. I jeszcze: park zdrojowy i basen. To będzie – rozciągnięte na stokach i skąpane w słońcu – miasto zdrowia.
Imponująca skala, imponująca wizja, imponująca stojąca za nimi idea: przekształcić Ustroń w prężnie działający ośrodek sanatoryjny. Zaoferować opiekę na wszystkich poziomach – od profilaktyki po intensywną rehabilitację. Połączyć jego infrastrukturę z obiektami położonymi w pobliskiej Wiśle i Szczyrku, tworząc sieć uzdrowiskowo-wypoczynkową. Stworzyć zielone płuca dla Śląska albo – jak pisała ówczesna prasa – kombinat wypoczynku.
Zadanie powierzono wspomnianym już architektom: Henrykowi Buszce i Aleksandrowi Francie z Pracowni Projektów Budownictwa Ogólnego w Katowicach. W owych czasach mają już renomę, która zapewnia im nie tylko popularność, lecz także autonomię – prowadzą prywatną pracownię, podlegającą bezpośrednio władzom wojewódzkim. Trafiają do nich prestiżowe zlecenia, a oni wykorzystują daną im szansę, tworząc innowacyjne propozycje, z których wiele zapisze się w historii polskiej architektury.
Zadanie stworzenia nowej dzielnicy Ustronia również było zleceniem z najwyższej półki. Duet do projektowania uzdrowiska zaprosił jeszcze jednego kolegę – Tadeusza Szewczyka. We trzech szukają koncepcji dla uzdrowiska, a poprzeczkę zawieszają wysoko. Po pierwsze: forma ma być wyrazista. Po drugie: odmienna od miejskiej, związana z regionem przez kształty i materiał, a jednocześnie niepowtarzająca ludowych rozwiązań. Po trzecie: charakterystyczna. Ma stanowić zespół brył, który z jednej strony wtopi się w pejzaż, a z drugiej wyróżni na tyle, by stać się wizytówką Ustronia.
Modyfikują pierwotne zlecenie rady wojewódzkiej –
Na „zaoszczędzonym” terenie powstaną ośrodki wypoczynkowe dla zakładów pracy. To jednak ciągle funkcja, a co z formą? Jak mają wyglądać budynki w krainie zdrowia? Franta, Buszko i Szewczyk proponują dwa rodzaje brył. Pierwszy typ jest przeznaczony na gmach sanatorium: horyzontalny, spokojny i dynamiczny zarazem, przywodzącym na myśl okręt, płynący przez pofalowany krajobraz. Drugi typ zaś to rozrzucone na polanie domu leczniczo-rehabilitacyjne 28 piramid o wierzchołkach śmiało skierowanych ku niebu.
O ile estetyczną proweniencję gmachu sanatorium łatwo wskazać – wsparta na słupach bryła o wyraźnych, poziomych podziałach i płaskim dachu była oczywistym wcieleniem postulatów Le Corbusiera – o tyle
koncept piramid stanowił unikat.
Wyrastał nie tylko z tradycji modernistycznej architektury, każącej wpisywać projekty w pejzaż, lecz także z wrażliwości trójki projektantów. Nieprzeciętnej umiejętności obserwacji natury i przekładania jej reguł na język architektury.
„Pierwsza rzecz, jaką się robi, podejmując zadanie, to idzie się w teren i patrzy, jakie są naturalne okoliczności miejsca, w które wejdzie się ze swoim projektem” – tłumaczył Aleksander Franta w filmie dokumentalnym „Uzdrowisko. Architektura Zawodzia”. W Ustroniu tymi naturalnymi okolicznościami były góry – zbocza, skały, osuwiska, kamieniste dna strumieni. Zrodził się więc w pracowni pomysł – zaprojektować domy tak, by budziły skojarzenia z rzuconymi na stromizny kamieniami. Jednak nie przypadkowymi, ale o kształcie jednocześnie charakterystycznym i stanowiącym uzupełnienie naturalnego pejzażu.
„I zdarzyło się nam w pracowni, że mnie samemu, człowiekowi, który ciągle rysował, ciągle robił schematy, ciągle ujmował graficznie pewne całości, (…) zdarzyło mi się, że zrobiłem dwa przekroje sześcianu umiarowego. I widzę ten trójkąt podobny do dachu pulpitowego, ale również widzę drugi trójkąt, widoczny jako drugostronna elewacja” – tłumaczył Franta w dokumencie reżyserowanym przez Ewę Trzcionkę. „To znaczy, że mam trzy kierunki: poziom, a to się równa temu, co w przyrodzie jest taflą wody, mam pion trójkąta, który w przyrodzie objawia się kształtem smreka, jodły, modrzewia, i skos, tak jak zbocza Beskidu, jak zachodnie Tatry. Pejzaż jest zbudowany na tych trzech kierunkach” – wyjaśniał.
I na nich również zbudowano projekt piramid w Zawodziu.
Uderzając w romantyczne tony, można by powiedzieć, że to natura pomogła stworzyć jedną z najciekawszych realizacji architektury wypoczynkowej PRL.
Inwestycja w Ustroniu wpisywała się w szerszą tendencję, którą w latach 60. i 70. była masowa budowa infrastruktury wczasowej i sanatoryjnej. Ta „wypoczynkowa gorączka” stanowiła konsekwencję gospodarczych decyzji – ekonomia PRL mocno stawiająca na rozwój przemysłu, zatrudniała miliony ludzi w zakładach pracy, w których warunki, nawet przy zachowaniu norm bezpieczeństwa, negatywnie oddziaływały na zdrowie. Były więc potrzebne miejsca, w których robotnicy mogliby zażyć wypoczynku i poddać się rekonwalescencji.
W odpowiedzi na to oczekiwanie w całym kraju zaczęły wyrastać ośrodki wypoczynkowe i przyrodolecznicze, które nierzadko zyskiwały bardzo ciekawe formy architektoniczne. Jak tłumaczy Barbara Szczepańska z Muzeum Architektury we Wrocławiu, współkuratorka wystawy „Wczasy. Krajobrazy wypoczynku”, choć czasy PRL zwykły kojarzyć się z monotonią normatywu, w przestrzeniach relaksu można było pozwolić sobie na więcej.
– Architektura wypoczynkowa czy uzdrowiskowa miała trochę inną rangę i w jej przypadku dopuszczano wyższe koszty czy bardziej awangardowe rozwiązania formalne
– wyjaśnia. – Założenia te miały znaczenie zarówno praktyczne, jak i propagandowe – ich funkcjonowanie świadczyło bowiem o trosce państwa o wypoczynek i dobrostan obywateli. Była to zatem architektura, którą warto było się chwalić.
Przykłady architektonicznych powodów do dumy? Granit w Szklarskiej Porębie, nieistniejący już Delfin w Jastrzębiej Górze, Bałtyk w Kołobrzegu, Dom Turysty w Płocku, Panorama w Zakopanem, Harnaś w Bukowinie Tatrzańskiej… można by wymieniać jeszcze długo.
Choć powyższy zbiór to wyliczanka estetycznych ikon, na ich tle Ustroń-Zawodzie i tak zdaje się fenomenem. Oryginałem wśród oryginałów. Jego trójkątne bryły, formy nakładające się na siebie, powtarzalne, ostre linie, uskokowe rytmy ścian, budzące skojarzenia z jazzową improwizacją, wydają się nie mieć odpowiednika nie tylko w regionie czy epoce, lecz także w polskiej architekturze w ogóle. To w pierwszym odczuciu, bo – jak przekonuje Barbara Szczepańska – wystarczy nieco uważniej się rozejrzeć, by zacząć dostrzegać podobieństwa z innymi realizacjami tego okresu.
– Lata 60. można postrzegać jako okres rozpędu polskiej architektury powojennej i większej wolności twórczej po okresie obowiązywania doktryny socrealizmu. Z założeń podobnych do piramid pod kątem monumentalnej skali można wspomnieć o Ścianie Wschodniej w Warszawie, zabudowie al. Korfantego w Katowicach czy Miasteczku Studenckim AGH w Krakowie – tłumaczy historyczka sztuki. – W ustrońskich piramidach możemy odnaleźć też podobieństwa do innych realizacji ich współtwórców – Henryka Buszki i Aleksandra Franty. Kukurydze na Osiedlu Tysiąclecia czy gwiazdy na Osiedlu Roździeńskiego w Katowicach, chociaż różnią się od piramid funkcją, są do nich podobne pod kątem wyrazistych geometrycznych form, zdecydowanie sytuujących się w kontekście przestrzennym.
Budowa w dzielnicy Zawodzie rusza w 1967 roku. Dziennik inwestycji znaczą dramatyczno-humorystyczne epizody, charakterystyczne dla tego okresu. Bywało nerwowo: budowlańcy, gdy zobaczyli projekty piramid odmówili współpracy, argumentując, że to dla nich za trudne, że nie dadzą rady. Ostatecznie zadania podjął się Andrzej Otrębski, dyrektor przedsiębiorstwa budowlanego Beskid, o którym Franta jeszcze długo po zakończeniu budowy będzie mówił dobre słowa. Bywało niebezpiecznie: z powodu zaniedbań uruchomiono osuwisko. Bywało zabawnie: bladym świtem wezwano architektów na miejsce, by załagodzić konflikt z małżeństwem ustronian, oprotestowujących wykop, wytyczony na granicy ich sadu. Bywało absurdalnie:
po jednym z plenum KC PZPR Władysław Gomułka zarządził zakaz budowy sanatoriów. Ustrońskie sanatorium przemianowano więc na szpital uzdrowiskowy, a domu wypoczynkowe na leczniczo-rehabilitacyjne. I dalej robiono swoje.
Przez ponad 20 lat, aż do lat 90., na zboczach Równicy wyrastały kolejne piramidy. Mimo niedoróbek, braków materiałowych, administracyjnych potyczek polana na Zawodziu zapełniała się jasnymi bryłami.
Powstawały Jaskółka, Orlik, Rosomak, Kos, Narcyz, Muflon, Daniel – łącznie 17 domów w kształcie piramid. A gdy tylko wychodzili z nich budowlańcy, do wnętrz przybywali goście. I byli zachwyceni.
– Piramidy w Ustroniu w PRL uchodziły za synonim luksusu. Wszystko było nowe. Meble proste i funkcjonalne mieściły się w ówczesnym pojęciu nowoczesności – wspominają Małgorzata i Janusz, małżonkowie z Jastrzębia-Zdroju, wielokrotnie wypoczywający w Zawodziu. – Spędzało się tam nie tylko urlopy, lecz także czas zabaw karnawałowych i sylwestrowych. Można było spotkać gwiazdy estrady. To właśnie tam poznaliśmy m.in. Zbigniewa Wodeckiego. Architektonicznie wydawały się świetnie, wręcz malowniczo wkomponowane w zbocze Równicy. Każdy z budynków rozrzuconych po Zawodziu miał swoją przestrzeń, co było wygodne, bo dawało poczucie braku tłumu wczasowiczów. Jednocześnie każda budowla była zanurzona w zieleni. Co ważne, pokoje z balkonami gwarantowały widoki na Czantorię i urzekającą wręcz okolicę – dodają.
Takich głosów nie brakowało, choć zdarzały się i odmienne opinie. Projektowi zarzucano estetyczną butę i zbyt agresywną ingerencję w naturę. Kształt piramid identyfikowano jako obcy, fantastyczny, jakby przyniesiony z innego porządku. – Potrafię zrozumieć argumentację obu stron, jednak zdecydowanie bliżej mi do tej doceniającej odwagę projektu Buszki, Franty i Szewczyka – komentuje Marcin Wojda, autor książki „Ostatni turnus. Pocztówki z wczasów PRL”, prowadzący instagramowy profil Cosmoderna. – Tym bardziej, że miejscowości położone w górach już dawno przestały być ostoją architektury drewnianej i chyba nigdy nie miały nią pozostać. Jeśli nowoczesność miała dotrzeć na zbocza i w doliny, to cieszmy się, że stało się to za sprawą tak wybitnego projektu – zaznacza.
I rzeczywiście, z perspektywy czasu szala zdecydowanie przechyliła się na korzyść koncepcji Franty, Buszki i Szewczyka. Kompleks wielokrotnie doceniany przez rodzime środowisko, kilka lat temu znalazł się w wydanym przez Phaidon zbiorze „20th Century World Architecture”, gromadzącym najciekawszerealizacje XX wieku.
Na początku września tego roku wpisano go zaś do rejestru zabytków. „Ikoniczny przykład wczasowej architektury socmodernistycznej” – podano w uzasadnieniu decyzji.
„Należy wskazać, że wartość całego założenia została wykreowana przy wykorzystaniu walorów malowniczego usytuowania, w miejscu stanowiącym atrakcję turystyczną regionu, po wschodniej stronie rzeki Wisły, w dzielnicy Zawodzie, położonej u stóp gór Równicy i Polanicy”. Decyzja o wpisie nie jest jednak ostateczna – jedna ze stron zdecydowała się skorzystać z prawa do odwołania.
Projekt wrósł zarówno w krajobraz przestrzenny, jak i mentalny, stając się wizytówką miasta. Trafiły na pocztówki, pamiątki, kapsel tamtejszej wody mineralnej. Na kilkadziesiąt lat umieszczono je w herbie miasta: ułożone z geometrycznych form, zajmują dolną część podzielonego ukośnie pola. Na górnej, jakby tuż za horyzontem, wschodzi słońce.
Kiedy spacerujemy pod Kosem, nie widać żadnego słońca. Mży. Włóczymy się alejkami i zliczamy kolejne piramidy pojawiające się w zasięgu wzroku.
– Podoba ci się tutaj? – pytam.
– Yhm. Klimat jak na koloniach
– Ale czy ci się podoba?
– Tak, chociaż trochę bałagan
No bałagan. Telefonem robię kilka zdjęć na pamiątkę. Na ekranie dostrzegam to, co gołym oczom umyka: liszaje mchu na ścianach, rdzę na balustradach, odłażące naskórki farby. Nad mgłą niosą się dźwięki biesiadnego przeboju. Mimo mgły mogę wskazać, skąd dobiegają – z małej, pokracznej budki, należącej do całkiem innego świata niż piramidy.
Po transformacji ustrojowej część zakładów, do których należały piramidy, zastała zamknięta, obiekty przeszły w ręce prywatnych właścicieli. Ci zaś próbowali poddawać je modyfikacjom, które w ich mniemaniu miały trafniej odpowiadać na potrzeby i celniej trafiać w gusta klienta. Ci, którzy nie posiadali piramid, ale posiadali ziemię, upychali między nimi nowe inwestycje. Rosły pensjonaty, wille, chatki, budy, prowizorki. Rósł chaos.
Remedium na wizualne zachwaszczanie może okazać się nie tylko ewentualny wpis do rejestru zabytków, lecz także plan rozbudowy uzdrowiska. Zaprojektowanie jego nowej części powierzono dwójce architektów – Maciejowi Francie (Franta Group) i Robertowi Koniecznemu (KWK Promes). Obydwaj wielokrotnie doceniani, o imponującym dorobku i charakterystycznym stylu, obydwaj mający osobiste związku z Zawodziem. Maciej – oczywiste, przez osobę swojego dziadka. Robert – nieco mniej ewidentne, ale też silne. Jak tłumaczy, dziś jest sąsiadem uzdrowiska – jego Arka stoi w Brennej, kilkanaście kilometrów dalej. Jednak jego wspomnienia związane z tym miejscem sięgają czasów o wiele wcześniejszych. – Jako dziecko odwiedzałem tu ojca, przebywającego w sanatorium – wspomina. – Kiedy zostałem studentem architektury, spojrzałem na nie świadomie i wtedy poczułem szacunek do tego założenia, genialnego w swojej skali, układzie pionów, poziomów i skosów – dodaje.
Za rozbudową, której plan przedstawiono jesienią ubiegłego roku, przemawiają przede wszystkim względy praktyczne. Ustroń tylko częściowo wykorzystuje swój potencjał
– kompleks przyrodoleczniczy zaplanowany na 12 tysięcy kuracjuszy w tej chwili może przyjąć zaledwie połowę z nich. – Uzdrowisko jest konceptem niedokończonym, a rozbudowa pozwoli nadać mu pełną funkcjonalność –
tłumaczy Maciej Franta. – Z powodu zbyt małej bazy noclegowej ludzie są zmuszeni czekać wiele miesięcy na przyjęcie. Rozbudowa powinna również zaradzić problemom logistycznym – uspokoić nieco ruch na przecinającej kompleks ul. Sanatoryjnej, która w tej chwili stała się tranzytową trasą. Tymczasem jako kręgosłup kompleksu powinna być rodzajem deptaku, osią, wzdłuż której będzie toczyć się życie.
Podobnie jak trio architektów na początku lat 60., tak i dziś Franta z Koniecznym długo poszukiwali odpowiedniej koncepcji rozbudowy uzdrowiska. I tak samo jak pół wieku temu po wielu próbach okazało się, że aby znaleźć właściwą odpowiedź, należało rozejrzeć się wokół. Spojrzeć na to, co istnieje, i na to, co miało zaistnieć.
Jak tłumaczy Maciej Franta: jego dziadek zostawił po sobie coś, co można by nazwać instrukcją obsługi uzdrowiska. – Matematyczno-geometryczny kod, który umożliwia estetyczne poruszanie się po tej przestrzeni – wyjaśnia. – Wystarczyło kierować się jego zasadami, by wypracować rozwiązania, tworzące spójną całość z pierwotną koncepcją.
Oparty na „instrukcji obsługi” projekt zakłada, że w Ustroniu poza siecią dróg i alejek spacerowych powstaną też nowe budynki. Część z nich nawiąże kształtem do istniejących już piramid, część zaś do konceptu cokołowców – wymyślonego w latach 60. rewersu piramid, którego nie udało się zrealizować.
– Kiedy spojrzymy na szkice dostrzeżemy, że cały kompleks jest zaplanowany wzdłuż poziomej linii – drogi, która rozdziela całą kompozycję – opowiada Robert Konieczny. – Nad nią rozmieszczono piramidy, pod nią zaś ich odwrócone odpowiedniki – cokołowce, których nigdy nie wybudowano.
– Założyliśmy, że nasz projekt musi wchodzić w naturę w stopniu jak najmniej inwazyjnym. Przyglądając się krajobrazowi Beskidów, zauważyliśmy, że to zarówno piony, poziomy i skosy, o których często opowiadał mój dziadek, jak i miejsca „pełne” i „puste”. Pełne są tereny zalesione, puste zaś hale, łąki, pastwiska – tłumaczy Maciej Franta. – To właśnie do nich nawiązuje koncepcja klinowców, niskich, niezakłócających krajobrazu obiektów o zielonych dachach.
Budynki chowamy w zieleni, żeby na ich dachach odzyskać utraconą zieleń. Mają być dostępne dla ludzi i stanowić tarasy widokowe na Czantorię a także na uzdrowisko.
„Zieleń”, „widok”, „natura”, „jak najmniej inwazyjny” – to wszystko słowa klucze. Inwestycja, jak już wspomniano, ma poprawić funkcjonalność przestrzeni. Architekci wierzą jednak, że poprawi również jej estetykę, stając się przeciwwagą dla stylistycznej samowolki ubiegłych dekad.
– Praca z zastaną, docenioną tkanką architektoniczną ma w sobie coś onieśmielającego. Kiedy ten projekt pojawił się na naszych deskach, rozważaliśmy różne koncepcje i rozwiązania, ale nic nie działało. Szybko więc doszliśmy do wniosku, że to, co zaproponujemy, musi być mocne, przemyślane, nowoczesne, ale jednocześnie odnoszące się do legendarnej realizacji z szacunkiem i pokorą – podsumowuje Robert Konieczny. –
Chodzi tu zarówno o respekt wobec świetnej koncepcji, jak i o znalezienie remedium na chaos przestrzenny, który zapanował w Ustroniu w ostatnich dekadach.
Przez lata między piramidami zaczęły wyrastać budynki, których formy zaburzały pierwotny układ. Wprowadzenie mocnych brył, spójnych z koncepcją Buszki, Franty i Szewczyka, powinny stanowić dla nich przeciwwagę i pozwolić zapanować nad wizualnych nieładem.
Szukamy dobrego miejsca na instagramowe zdjęcie. Wybieramy kadr pod Kosem. U dołu porośnięte trawą wzniesienie, na nim jasna, smukła, rytmiczna bryła. Prowadzone jej linią spojrzenie wspina się na zbocza, by wraz z ich falowaniem to wznosić się, to znów opadać ku zabudowaniom w dolinie. Pozwalam, by wzrok podążał w tym geometryczno-krajobrazowym rytmie, a w głowie dźwięczą mi słowa Aleksandra Franty: „To jest właśnie jedność natury i architektury”.
Tekst pochodzi z kwartalnika „Spotkania z Zabytkami” nr 1/24
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
Bon vivant, ekscentryk, niedoszły samobójca. Znakomity projektant, architekt, scenograf i pisarz. Miłośnik awiacji i automobilizmu, żołnierz, urzędnik, kobieciarz, a przy tym postać nieoczywista i nieco tajemnicza. Tak, to jeden człowiek – Jerzy Sosnkowski, nieznany brat generała Kazimierza Sosnkowskiego opisany w...
Niech ta opowieść rozpocznie się od widoczku, którego można się spodziewać: skoro ma być to opowieść o Nowej Hucie, nie może zabraknąć tego obrazka. Na pierwszym planie świeżo zżęte pole, chłop idzie za pługiem ciągniętym przez dwa konie. Ten chłop...
Kanał Augustowski wybudowany w latach 30. XIX stulecia miał być remedium na problemy gospodarcze Królestwa Polskiego. Było ono częścią Cesarstwa Rosyjskiego, lecz jeszcze wtedy cieszyło się względną autonomią, a co za tym idzie miało pewne aspiracje ekonomiczne. Zbudowany bardzo szybko,...