Przejrzyjcie naszą interaktywną mapę skojarzeń!
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
Bon vivant, ekscentryk, niedoszły samobójca. Znakomity projektant, architekt, scenograf i pisarz. Miłośnik awiacji i automobilizmu, żołnierz, urzędnik, kobieciarz, a przy tym postać nieoczywista i nieco tajemnicza. Tak, to jeden człowiek – Jerzy Sosnkowski, nieznany brat generała Kazimierza Sosnkowskiego opisany w biografii „Brat generała” Dariusza Błaszczyka.
Twoja książka jest pierwszą publikacją, która Jerzego Sosnkowskiego pokazuje w całości i daje nam szansę zobaczenia w pełni tej barwnej postaci, której życie rozpina się między datami: 1893-1954. Dotąd w literaturze przedmiotu pojawiał się jedynie śladowo. Dlaczego został zapomniany i czemu postanowiłeś odkryć go dla nas na nowo?
Na Jerzego Sosnkowskiego natknąłem się po raz pierwszy pracując nad monografią innego architekta – Juliusza Żórawskiego – gwiazdy modernizmu międzywojennego. Panowie razem zaprojektowali pierwsze nowoczesne kino dźwiękowe w Polsce – słynny warszawski „Atlantic”. Początkowo nie sądziłem, że był to istotny twórca, ale z czasem, zaskakiwany jego kolejnymi talentami, ale i ekscentryczną osobowością, coraz bardziej wciągałem się w rekonstrukcję jego biografii, zadając sobie pytanie: dlaczego młodszy brat znanego generała został zupełnie zapomniany? Szybko zdałem sobie sprawę, że był to wszechstronnie uzdolniony multitalent, który rzucał się na coraz to nowe wyzwania artystyczne, by często – z niewiadomego powodu – nonszalancko je porzucać. Nie ukrywam, że dobrze znam z autopsji to rozdarcie na wiele różnych dziedzin (Dariusz Błaszczyk – z wykształcenia historyk sztuki, jest przede wszystkim reżyserem i scenarzystą, ale także artystą wizualnym, znanym niegdyś w kręgach artystyczno-muzycznych jako VJ cókierek – przyp. aut.), zatem poczułem swoistą bliskość z moim bohaterem. (śmiech) Cenię go przede wszystkim jako wszechstronnego projektanta i świetnego publicystę zajmującego się problematyką szeroko pojętej estetyki miasta. Jego zaskakująco aktualne i napisane barwnym językiem felietony zasługują na przypomnienie i uwagę badaczy modernizmu (do tej pory udało się odnaleźć ponad 180 tekstów).
Wszechstronny multitalent, barwny życiorys… – skąd więc to jego zniknięcie z szerszej świadomości?
Najważniejsze są tu chyba dwa aspekty. Pierwszy, dotyczy sporej grupy architektów, których karierę, a często i życie, przerwała II wojna światowa. Drugi aspekt jest stricte indywidualny i związany z rodziną Sosnkowskich. Chodzi o wyskoki młodego “bon vivanta”, które były słabo tolerowane przez rodzinę i wyciszane, a on sam po prostu “zamilczany” (w masie tekstów Generała, a także w drobiazgowych wspomnieniach jego żony Jadwigi – Jerzy pojawia się jeden raz!).
Warto wspomnieć, że gen. Kazimierz Sosnkowski był również niezwykle utalentowany artystycznie i intelektualnie, ba, w 1913 roku ukończył studia architektoniczne na Politechnice Lwowskiej, tyle, że wraz z wybuchem wojny światowej zarzucił tę karierę i zrobił zwrot w kierunku polityki i wojska. Co tu mówić, stał się “drugą osobą w państwie”, był postacią niezwykle odpowiedzialną, spiżową, można powiedzieć, pomnikową.
I sam dbał o to, żeby taką pozostać, tak?
Myślę, że tak. Przy tym był bardzo zasadniczy. Nieobliczalny charakterek Jerzego z pewnością nie pomagał w budowaniu wizerunku wielkiego polityka.
Z racji skąpego materiału faktograficznego starałem się stworzyć portret psychologiczny Jerzego na podstawie wątków autobiograficznych pojawiających się w jego utworach literackich i artykułach. Czego tam nie ma?! Alkohol, narkotyki, hazard, kobiety, czy pojawiający się często motyw samobójstwa…
Wszystko to się potwierdziło, włącznie z próbą samobójczą w maju 1920 roku, a więc na początku jego kariery artystycznej i wojskowej. Sprawa miała posmak skandalu, bowiem Jerzy był podówczas adiutantem gen. Koziełł-Poklewskiego, a przyczyną dramatycznego kroku były prawdopodobnie niesnaski z Kazimierzem (dochodzenie umorzono, sprawę zatuszowano).
Kolejne kontrowersje dotyczą okresu II wojny światowej. Od początku okupacji niemieckiej, architekt, ze zrujnowanym zdrowiem fizycznym i psychicznym (pamiętajmy, że był uzależniony od narkotyków i alkoholu), dwa razy przebywał na leczeniu w szpitalu psychiatrycznym. Po różnych ekscesach na libacjach alkoholowych był nawet podejrzewany o współpracę z Gestapo i rozpracowywany przez kontrwywiad podziemia. Sprawa okazała się nieporozumieniem, lecz z pewnością nie była wygodna dla gen. Sosnkowskiego, wówczas czołowej postaci rządu londyńskiego i komendanta głównego ZWZ.
Pełna zaskakujących zwrotów akcji odyseja wojenna Jerzego Sosnkowskiego zakończyła się w 1947 roku w Argentynie, gdzie rozpłynął się w tłumie polskich emigrantów z Armii Andersa. Schorowany, żył tam na skraju nędzy aż do śmierci w grudniu 1954 roku, przez kolejnych siedem lat płacąc za wikt i kąt do spania swoimi rysunkami i akwarelami.
Miał „niekłamane zdolności w kierunku baletu, o baletnicach ze względu na przyzwoitość nie wspominam”, tak pisał o nim już w 1917 roku początkujący dziennikarz i student architektury, niejaki Wojciech Stpiczyński…
Taka pozostała po nim legenda, lecz pamiętajmy, że przede wszystkim był zdolnym artystą i architektem oraz znakomitym organizatorem, co pokazał już podczas studiów. Wspomnijmy cytowaną powyżej “Jednodniówkę Akademicką” (1917), której był jednym z redaktorów, ale i autorem tekstów literackich oraz ilustratorem. W późniejszych latach był także kierownikiem artystycznym co najmniej dwóch wystaw: Międzynarodowej Wystawy Foto-Kinematograficznej (1927) oraz Wystawy Budownictwa Wojskowego (1933), co dowodzi, że potrafił nadzorować pracę zespołów projektowych. Prowadził też pracownię architektoniczną. Ale przy tym wszystkim był postacią niewątpliwie nieobliczalną.
Pozwól, że przytoczę fragment artykułu z „Gazety Polskiej” pt. „Inżynier pokąsany przez niedźwiedzia”: „Znanemu i popularnemu architektowi inż. Sosnkowskiemu, inspektorowi artystycznemu zarządu m. Warszawy i rodzonemu bratu gen. Kazimierza Sosnkowskiego, zdarzył się wypadek, który mógł mieć tragiczne następstwa. Inż. Sosnkowski bawił w Ogrodzie Zoologicznym i specjalnie zainteresował się pięknym syberyjskim niedźwiedziem. Dowiedziawszy się od obsługi ogrodu, że niedźwiedź lubi kurze jaja, kupił siedem sztuk i osobiście podawał je zwierzęciu. Przy wręczaniu ostatniego jajka miś złapał inżyniera zębami za rękę. Wezwano pogotowie, które dokonało opatrunku. Za kilka dni rana się zagoi. Rzecz oczywista, że niedźwiedzia nie można winić, gdyż był to raczej objaw dobrego humoru”.
Nic dodać, nic ująć – nazywam go żartobliwie: “Wieniawą architektury polskiej”. Jeżeli pojawiał się we wspomnieniach świadków epoki, z którymi swego czasu udało mi się przeprowadzić rozmowy (Jan Żórawski, Jerzy Mokrzyński, czy Tadeusz Barucki) – zawsze mówili o nim „brat generała”, a obok pojawiał się kontekst zakrapianej imprezy i “baletów”. Architektura, rysowanie, jak najbardziej… ale także spotkania towarzyskie, wieczory w “Bristolu”, itd, itp.
Moim zdaniem, rozrywkowe życie przykrywało, niesłusznie, jego talenty. Widać było barwną osobowość, a nie zawodowe osiągnięcia.
To prawda, stąd żmudne kwerendy archiwalne w gazetach i czasopismach z epoki, by w monografii zamieścić jak największą ilość jego realizacji i faktografii dotyczącej działalności artystycznej i literackiej. Warto przypomnieć, że w latach kształtowania się niepodległego polskiego państwa, nie tylko Sosnkowski, lecz wielu młodych architektów z pierwszej generacji WA PW znakomicie radziło sobie z plastycznymi wyzwaniami nowych czasów. Wszystko trzeba było zaprojektować na nowo: reklamy, plakaty, ilustracje, neony, meble, dekoracje teatralne, itd. Niektórzy odeszli potem od zawodu architekta, robiąc karierę w innych dziedzinach, jak ojciec przedwojennego plakatu Tadeusz Gronowski, Marian Walentynowicz (ilustrator i współautor słynnego Koziołka-Matołka), rysownik Edmund John, czy ilustrator i grafik reklamowy Jan Mucharski. W książce przypominam również mało znane początki kariery plastycznej późniejszych gwiazd polskiej architektury modernistycznej, jak Bohdan Pniewski, Stanisław Brukalski, Juliusz Żórawski, Maksymilian Goldberg czy Jerzy Gelbard.
Natomiast nawet na tym tle Sosnkowski zdecydowanie się wyróżniał, bowiem poza rozlicznymi talentami, miał również lekkie pióro i był bardzo aktywny na polu literackim. Pisał mnóstwo felietonów, artykułów, także reportaży. Był autorem pięciu zbiorów nowel oraz powieści futurystycznej „Auto, ty i ja (miłość maszyn)” (1925). W połowie lat 20. miał naprawdę spore osiągnięcia literackie, a równolegle intensywnie działał plastycznie. Pod koniec 1922 roku z kolegami ze studiów (Biske, John, Pniewski, Brukalski) założył bodajże pierwsze studio projektowo-dizajnerskie w stolicy – “DECOR”.
Dziś byłby nazywany po prostu designerem.
Dokładnie, choć od ukończenia studiów (1929), coraz bardziej skupiał się na projektowaniu architektury i urbanistyki, nie zaniedbując przy tym publicystyki architektonicznej.
Przyjrzyjmy się mu, jako architektowi. Co byś uznał za jego najważniejsze realizacje?
Nie odkryję Ameryki – na pewno najbardziej znaną, sztandarową realizacją było wspominane kino „Atlantic” z lat 1929-1930. Warto przypomnieć także, zrealizowane wcześniej w latach 1926-27 (przed skończeniem studiów) kino „Casino” przy Nowym Świecie 50.
Ciekawym wątkiem jest współpraca z Funduszem Kwaterunku Wojskowego, instytucją dziś zapomnianą, a istotną dla rozwoju architektury modernistycznej w okresie międzywojennym w Polsce. Sosnkowski zrealizował dla FKW nowoczesne domy mieszkalne w Stanisławowie, Legionowie, Warszawie i – najbardziej interesujące pod względem architektonicznym – w Górze Kalwarii. Wojsko było przed wojną istotnym inwestorem o ambicjach stworzenia rozpoznawalnego, nowoczesnego stylu i stale zatrudniało kilkudziesięciu wybitnych projektantów.
Sosnkowski był szczególnie wrażliwy na estetykę wystroju wnętrz w swoich realizacjach. Zawsze dbał o efektowne i funkcjonalne oświetlenie, przemyślaną kolorystykę. Projektował meble, neony… – najlepszym przykładem będą wnętrza restauracji „Żywiec” (1931), które publikuję w książce. I tu dochodzimy do miesięcznika “WNĘTRZE”. Po Sosnkowskim z pewnością zostanie także to wydawane na wysokim poziomie branżowe czasopismo, którego był współzałożycielem i redaktorem naczelnym w latach 1931-34.
Wówczas jedyne czasopismo poświęcone wyłącznie wnętrzom…
…i projektowaniu nowoczesnych mebli. Mimo wzlotów i upadków – to były lata kryzysu światowego – w gronie współpracowników “WNĘTRZA” pojawili się czołowi architekci-wnętrzarze. Sosnkowski był autorem awangardowego manifestu pisma i pomysłu zamieszczania w każdym numerze gratisowo (zwymiarowanych) projektów mebli, celem propagowania estetyki modernistycznej w społeczeństwie. Okładkę i ulotki reklamowe inauguracyjnego numeru projektował Henryk Stażewski. Dzięki “WNĘTRZU” znamy także kilka realizacji Sosnkowskiego.
Skoro mowa o dizajnerskich talentach twojego bohatera, opowiedz jeszcze o niezwykłym projekcie Sosnkowskiego, który chciałbyś zrekonstruować.
Jest taki plan. Chodzi o zapomniany neonowy portret Józefa Piłsudskiego – genialny. Kolejny zaskakujący owoc moich kwerend. W marcu 1935 roku architekci ze środowisk legionowych zaprojektowali oprawę ostatnich (jak się wkrótce okazało) uroczystości imieninowych marszałka na placach Warszawy. Sosnkowski stworzył 5-metrowej wysokości neonowy profil marszałka, wkomponowany w fasadę Teatru Wielkiego. Razem z Januszem Alchimowiczem zaprojektował także iluminację świetlną gmachu. Po zakończeniu uroczystości Sosnkowski ofiarował neon stolicy…
Na podstawie odnalezionych zdjęć i danych technicznych udało się przygotować rekonstrukcję kolorystyczną i projekt repliki neonu. Istnieją spore szanse, że wzbogaci ona kolekcję sztuki polskiej Biblioteki Domeyki w Buenos Aires. Zobaczymy.
Ten neon jest po prostu piękny. Znakomity, nowoczesny w rysunku projekt. Nawet marszałkowy wąs ma tu aerodynamiczną linię.
Moim zdaniem to najlepszy polski neon okresu dwudziestolecia międzywojennego. Paroma kreskami artysta stworzył celny portret charakterystyczny. Mam nadzieję, że niebawem neon “Piłsudski” trafi do klasyki polskiego designu modernistycznego.
Jest jeszcze jedna działalność Jerzego Sosnkowskiego, która wydaje się bardzo aktualna. Mianowicie, był on inspektorem artystycznym Miasta Warszawy. Kimś, kto patrzy na miasto całościowo, dba o to, żeby reklamy nie zasłaniały budynków, a w urbanistyce panowała harmonia. To stanowisko, którego boleśnie brakuje dziś w stolicy.
Może to zabrzmi nieprawdopodobnie, ale ten wątek w ogóle dotąd nie był zauważony w badaniach naukowych. Na podstawie doniesień prasowych i felietonów Sosnkowskiego udało mi się zrekonstruować ułamek działalności inspektoratu na rzecz estetyki stolicy. Najbardziej interesująca wydaje mi się strategia, jaką zastosował architekt, wykorzystując zdolności literackie do wspierania działań administracyjnych prasową „propagandą estetyczną”. Znowu – podobnie jak we “WNĘTRZU” – pojawia się motyw edukacji społeczeństwa (tym razem na łamach gazety codziennej “Kurier Warszawski”) dotyczącej nowoczesnej urbanistyki i architektury, problematyki wody i zieleni w mieście, oświetlenia miejskiego, neonów, regulacji reklamy, itp. Wiele z tych postulatów brzmi zaskakująco aktualnie, choćby problem kłusownictwa budowlanego, czyli tego, co dziś nazywamy patodeweloperką. Niektóre z felietonów to perełki – zresztą pierwszym pomysłem na tę książkę był obszerny wybór felietonów z króciutkim esejem o zapomnianym autorze. W miarę kolejnych odkryć te proporcje zupełnie się zmieniły. (śmiech).
Proces powstawania tej książki to było żmudne śledztwo, ale i wielka satysfakcja. W trakcie tej intelektualnej przygody poznałem innych badaczy zafascynowanych postacią Jerzego Sosnkowskiego: prof. Jerzego Kirszaka – biografistę Kazimierza Sosnkowskiego, czy prof. Magdalenę Rozbicką z WA PW. Twórczością literacką Sosnkowskiego od paru lat zajmuje się Włoch z Krakowa, dr Emiliano Ranocchi, który wnikliwie przeanalizował kilka jego futurystycznych tekstów, w tym powieść „Auto, ty i ja”, czy nowelę „Szalona katedra”. Wszyscy na pewnym etapie badań bardzo mi pomogli w poszukiwaniach.
Podążając śladami Jerzego Sosnkowskiego, dotarłeś aż do Buenos Aires…
To był piękny finał tej przygody. Byłem już blisko terminu oddania do wydawnictwa ostatecznej wersji tekstu, a nadal nie znana była data i miejsce śmierci mojego bohatera. Ffunkcjonowało pięć hipotez – być może mój bohater umarł we Francji, albo w powstaniu, czy gdzieś pod Krakowem tuż po wyzwoleniu, a może w Brazylii lub w Argentynie. I wtedy, niespodziewanie, dzięki pomocy Instytutu Sztuki PAN (dla którego pisałem hasło biograficzne o Sosnkowskim do “Polskiego Słownika Artystów”), natrafiłem na trop argentyński. Dzięki zbiegom okoliczności zostałem wysłany przez IS PAN do Buenos Aires na dokończenie badań. Poleciałem szukać śladów Jerzego Sosnkowskiego, ale także zrobić wykład o jego działalności w międzywojennej Polsce, bo argentyńska polonia zupełnie nie znała tej historii. Wykład był widać na tyle interesujący, że dostałem propozycję od Ambasady Polskiej, aby w ramach “Semana de la Cultura Polaca” zrobić wystawę o twórczości Sosnkowskiego (zaprezentowana została jesienią 2023 roku w pięknym wnętrzu Casa Polaca w dzielnicy Palermo). Poza prezentacją multimedialną pojawiły się na niej odnalezione przeze mnie w Buenos Aires i Merlo rysunki i akwarele Jerzego z lat 1950-53. Już po wystawie, jedna z mieszkanek osiedla “Aguila Blanca” w Merlo – p. Teresa Szybisz – odnalazła jeszcze pięć nieznanych wcześniej akwarel Sosnkowskiego, a są szanse, że to jeszcze nie koniec.
Ja też dostałem “prezent” od Jerzego Sosnkowskiego za trud pracy przy tej biografii – otworzył on okres “buenosiański” w moim życiu. Niedługo wracam znowu do Argentyny, by wyreżyserować w tamtejszym radio adaptację „Kosmosu” Witolda Gombrowicza… Dziękuję Jerzy!
„Brat generała”, Dariusz Błaszczyk, wyd. Centrum Architektury.
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
„Sztuka na co dzień i dla wszystkich” – to jedna z idei, którym Wojciech Jastrzębowski był wierny w życiu zawodowym. Urodzony w 1884 roku twórca w 1904 roku rozpoczął studia w Akademii Krakowskiej; miał na koncie roczny pobyt stypendialny w...
W siermiężnych czasach PRL artyści starali się uatrakcyjnić miejską przestrzeń. Kompozycje z kolorowych płytek do dziś zachwycają fantazją. Przykładem są słynne zielonogórskie mozaiki. W dobrze zaprojektowanej przestrzeni też wszystko musi do siebie pasować. Dekorowanie budynków użyteczności publicznej było w PRL...
Surowa, masywna bryła, w której tak samo łatwo dostrzec archetypiczne elementy najbardziej klasycznej architektury, jak i ukłony ku XX-wiecznej nowoczesności, zachowała także dużą część swego specjalnie do tych wnętrz stworzonego wyposażenia. Odzyskanie w 1918 roku wywalczonej i wynegocjowanej drogami dyplomatycznymi...