Przejrzyjcie naszą interaktywną mapę skojarzeń!
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
Początek 2024 roku okazał się być dla dwóch krakowskich muzeów niezwykle łaskawy. Andrzej i Teresa Starmachowie postanowili przekazać część swojej kolekcji do dwóch publicznych instytucji – Muzeum Sztuki Współczesnej w Krakowie MOCAK i Muzeum Fotografii MuFo. Sytuacja została szeroko opisana przez prasę, a podpisanie dokumentów uwiecznione na licznych fotografiach. Piękny ważny gest, to pewne. Dziwi, a może wręcz niepokoi, że wzbudził aż tak duże poruszenie nie tylko w środowisku sztuki, ale w szerokiej świadomości konsumentów kultury.
Powodu tego fermentu upatruję w dwóch kwestiach: rzadkości tego typu decyzji wśród polskich kolekcjonerów – przekazanie prywatnych zbiorów do instytucji publicznej (pomijam w tym miejscu problematykę czy takowe zbiory w ogóle w Polsce są; czy jest co przekazywać) oraz braku wiedzy wśród ww., wynikającej z najwyraźniej zbyt słabej komunikacji placówek publicznych jak wyglądały ich początki. Wyglądały mianowicie w dużej mierze analogicznie do krakowskiej sytuacji, czyli prywatni kolekcjonerzy decydowali się oddać zbierane przez lata manuskrypty, dokumenty, numizmaty czy w końcu dzieła sztuki „narodowi”. By przywołać chociażby początki Muzeum Narodowego w Krakowie założonego w 1879 roku. Za kamień węgielny kolekcji uznaje się tu dar Henryka Siemiradzkiego w postaci jego obrazu „Pochodnie Nerona” z 1876, a zatem dzieła ultra contemporary.
Świadomość początków polskich instytucji czy też proweniencji ich zbiorów powoli będzie się miejmy nadzieję zmieniać dzięki działaniom uświadamiającym, jak chociażby wystawom poświęconym ich darczyńcom. Przywołajmy tutaj zorganizowaną w 2016 roku w Muzeum Narodowym w Warszawie wystawę „Bronisław Krystall. Testament”, czy publikacjom – „Darczyńcy polskich muzeów. Historia i współczesność. Tom I”, wydanej przez MNW i Zamek Królewski w Warszawie w 2021 roku.
Poza kolekcjami, które wzbogaciły zbiory publiczne niezwykle ciekawym tematem pozostają te których z pełną świadomością zrezygnowaliśmy – kolekcja Grażyny Kulczyk, która znalazła swój nowy dom w szwajcarskim Susch, zbiory Rafała Jablonki, niechciane w Muzeum Narodowym w Krakowie, czy niepowetowana strata kolekcji Barbary Piaseckiej-Johnson, rozsprzedanej na cały świat. To historie ostatniego półwiecza, ale tradycja odtrącania wybitnych darów jest w Polsce dużo dłuższa. Andrzej Ryszkiewicz w artykule w „Muzealnictwie” z 1967 roku przywołuje po krótce (bo i o czym się tu rozpisywać) historię polskiego kolekcjonerstwa, których początków upatruje wraz z nadejściem estetyzmu końca XIX wieku i zmianą poziomu polskiej sztuki. Jako antenatów polskiego kolekcjonerstwa wymienia Edwarda Raczyńskiego, Feliksa Mangghę Jasieńskiego i w końcu Ignacego Korwin-Milewskiego. To kolekcja tego ostatniego uznawana za najwybitniejszą przeszła nam koło nosa, a wręcz została z pełną świadomością „odtrącona” i to nie raz a kilka razy! Mimo, że wiele obrazów do niej należących obecnie znajduje się w muzeach państwowych, musiały przejść drogę długą i wyboistą, by znaleźć się w panteonie arcydzieł polskiego malarstwa.
Korwin-Milewski długo był postacią enigmatyczną, trochę legendarną, trochę zapomnianą. Trudną dla antyzaborczej patriotyczno-narodowej narracji jako zwolennik caratu i nieustandaryzowaną przez kosmopolityzm i hulaszczy temperament dla konserwatywnej bogaojczyźnianej wizji historii Polski. Stał się obiektem łatwym do obśmiania, przedstawianym jako szaleniec owładnięty manią zbieractwa, ukoronowaną spektakularnym bankructwem. Łatwo przychodzi nam rzeczy wymykające się prostym klasyfikacjom przedstawiać w sposób ironiczny i sprowadzać do niepoważnych.
Z perspektywy czasu patrzymy na Ignacego Korwin-Milewskiego w zupełnie inny sposób, a obrazy, które powstały na jego zlecenie, znajdują się w każdym kompendium wiedzy o sztuce polskiej.
Trudno dziś dochodzić prawdziwych powodów, jakimi kierował się Ignacy Korwin-Milewski, gdy około 1880 roku postanowił stworzyć kolekcję sztuki. Jako niespełniony artysta na szczęście swoje i nasze postanowił odłożyć pędzel, a potrzebę realizowania się w obszarze sztuki zagospodarować w inny sposób – zostać mecenasem artystów.
Czy kierowało nim ego i chęć postawienia sobie pomnika za życia? A może względy bardziej altruistyczne, jakie wymieniał w wywiadzie w 1893 roku w czasopiśmie „Kraj”:
„ Każdy rozwój kultury związany jest ze swą ojczyzną tylko przez pewien, często krótki okres czasu. Tak więc na początku XIX wieku Polska wydała bohaterów, rycerzy, poetów o zabarwieniu narodowym, a w ostatnich 30 latach malarzy, którzy zapewne nie będą mieli swych następców. Żeby te dzieła nie rozproszyły się, ale zostały zachowane dla Ojczyzny – gromadzę je, by świadczyły o kulturze Polski”.
Zdecydowany był skupić się na „artystach-rodakach, obecnie żyjących, a między takimi wyłącznie tych, co należą lub należeli do szkoły monachijskiej”. Szkoły, w której sam studiował do 1876 roku.
Do tamtej pory daleki był od polsko-patriotycznych gestów, uważając się za Litwina, gardząc wszystkim co polskie, a na pewno ruchami wyzwoleńczymi spod carskiego bata, o czym głośno mówił i komentował w publikowanych drukiem pismach.
Kluczową dla zrozumienia wielu decyzji w życiu Milewskiego postacią była jego matka, Weronika Łaniewska-Wołk. To po niej odziedziczył głębokie poczucie przynależności narodowej, arystokratyczne zapędy, jak i olbrzymi majątek, który przekazała mu jeszcze za życia w 1877 roku. Sprawnie pomnażany pozwolił mu na realizowanie życia godnego bycia podstawą scenariuszy filmowych – pełnego podróży, kochanek i skandali szeroko opisywanych przez prasę, a nawet wydania książki zawierającej spór jaki prowadził z mężem swojej kochanki, za której ojca się podawał – „Vater und Liebhaber?”. To matka wspierała finansowo i ideowo, a może nawet była prowodyrką, zakupu tytułu hrabiowskiego u papieża, który obśmiewany był przez Milewskiego seniora i brata Hipolita. „Milan”, bo taką nazwę nosił herb Milewskiego składał się z herbu Ślepowron i dodanego do niego rycerza z uniesionymi rękami. Malgre tout – franc. „Mimo wszystko” – nawoływało, by nigdy się nie zatrzymywać. Widniał na zamawianych przez hrabiego elementach wyposażenia wnętrz, przede wszystkim do Gieranon, rodzinnego majątku który miał stać się domem dla kolekcji sztuki. Herb widoczny jest na jednym z nielicznych materialnych śladów po Milewskim – tapiseriach zamówionych w 1888 roku we francuskiej manufakturze Braquenié w Aubusson.
Z 12 zamówionych tkanin znamy zaledwie trzy. Jedna z nich pojawiła się w 2017 roku w Domu Aukcyjnym Ostoya z estymacją 120-150.000 złotych. Nie znalazła wówczas chętnego. Dwie pozostałe znajdują się w zbiorach w Opinogórze.
Weronika Milewska zmarła w 1892 roku i została pochowana na cmentarzu na Rossie w ufundowanym przez syna imponującym grobowcu, w którym po latach złożone zostanie również jego serce, podczas gdy ciało pozostanie na zawsze w pobliżu ukochanej wyspy Santa Catarina, na cmentarzu w Rovinje. Iście romantyczny gest, który Maria Janion zapewne przypisałaby wzorcowi osobowemu polskiej kultury, jakim jest dla niej matka i syn jako uosobienie patriotyzmu nacechowanego zmysłowością i uczuciowością w kontrze do intelektualnego autorytetu ojca.
Po śmierci matki Gieranony tracą w pojęciu Milewskiego na znaczeniu. Zmuszony jest do opuszczenia kraju z powodów zatargów z policją, zmienia obywatelstwo na austriackie i szuka nowego domu dla swojej kolekcji sztuki, którą chce pokazywać szerokiej publiczności najpierw w Wilnie, potem we Lwowie. To wtedy narodził się pomysł, aby kolekcja stała się własnością publiczną stając się świadkiem polskiej historii 2 połowy XIX wieku. Prowadzone z władzami Krakowa rozmowy na temat przekazania działki pod budowę przestrzeni ekspozycyjnej zakończyły się fiaskiem. Na wskazanej przez Milewskiego działce przy pl. Szczepańskim powstał w 1898 roku Pałac Sztuki. Skąd ta niechęć do monachijczyków w Krakowie?
Również Lwów nie przychylił się do propozycji hrabiego. Po rozczarowaniach Galicją wystawił kolekcję w stolicy. Na wiedeńskiej wystawie w Kunstlerhaus w 1895 roku zbiór prezentuje się doskonale, zbiera niezwykle pochlebne opinie, ogląda go nawet cesarz Franciszek Józef. Opinia publiczna i recenzje spełniają swoją funkcję – nastroje w Krakowie ulegają zmianie, jednak na to jest już za późno, bo kolekcja trafi w zupełnie inne miejsce.
Za późno było również w latach 20., kiedy w ostatnich miesiącach swojego życia po silnym udarze hrabia Ignacy, zbliżając się do kresu swych dni i coraz słabszy, ale bynajmniej nie złagodniały na charakterze, negocjował zakup kolekcji z Muzeum Narodowym w Warszawie. Chciał, by kolekcja, którą budował przez tyle lat z takim oddaniem i starannością, nie uległa rozproszeniu.
Cena, którą wówczas proponował, wydawała się władzom muzealnym – skupionym na odbudowie porozbiorowego kraju – wygórowana, przedkładanie interesu kultury nad interes obywatela niestosowne. Z tego wnioskować można, że według ówczesnych władz kultura obywatela nie dotyczyła. Odwoływanie się do patriotycznych uczuć Milewskiego, i sugestie podarowania obrazów Ojczyźnie przyniosły skutek odwrotny i zacietrzewiony w swej wizji Milewski kolekcji stołecznej placówce nie sprzedał.
Przechowywana wówczas w Wiedniu kolekcja była sukcesywnie rozsprzedawana przez adwokata Emila Merwina, w celu naprawienia mocno nadszarpniętego licznymi wydatkami majątku Milewskiego. Duża część prac została zakupiona przez znanego warszawskiego antykwariusza Abe Gutnajera, który w swym salonie sprzedał po dużo wyższych cenach prace z kolekcji m.in. do… Muzeum Narodowego w Warszawie.
Gutnajer bowiem wydawał w swym salonie katalogi organizowanych przez siebie wystaw ze spisem – a nieraz i z ilustracjami sprzedawanych obiektów – nie omieszkiwał zaznaczać, skąd wystawiane dzieła pochodzą. Dlatego też przy wielu dziełach widnieje krótka acz znacząca adnotacja: „ze zb. Hr. Milewskiego”. W ten sposób do muzeum trafił „Stańczyk”, jeden z dwóch obrazów Jana Matejki, z kolekcji Milewskiego. Hrabia nie cenił zbytnio konserwatywnego według niego mistrza, jednak nie wyobrażał sobie przekrojowej kolekcji malarstwa polskiego bez obecności w nim „wieszcza pędzla”.
Część obrazów, której Merwin się nie pozbył, w 1934 roku trafiła z Wiednia, przez Szwajcarię do Nowego Jorku, gdzie w 1962 roku miał oglądać je ówczesny dyrektor Muzeum Narodowego w Warszawie, Stanisław Lorentz. Po raz trzeci interesy inne niż „dobro kultury narodowej” wzięły górę i pozostała część obrazów została zakupiona przez wiedeńskiego antykwariusza Czesława Bednarczyka, który z kolei sprzedał je prywatnym kolekcjonerom.
Jacek Dehnel w swojej ostatniej książce „Łabędzie” przywołuje pośród innych antykwarycznych pikanterii i ten skandalik, pisząc jakoby każda oferta od Czesława Bednarczyka w oczach Lorentza była z góry stracona.
Tym sposobem po raz ostatni nie kupiliśmy obrazów z kolekcji Milewskiego do zbiorów narodowych.
W ciągu przeszło 30 lat (1880-1910) Ignacy Korwin-Milewski zakupił, w większości bezpośrednio od artystów ponad 200 wybitnych dzieł polskiego malarstwa XIX wieku. Nie tylko kupował dzieła gotowe, ale zamawiał konkretne obrazy u artystów, których potencjał dostrzegał dużo wcześniej niż doceniała ich krytyka artystyczna.
W Pankiewiczu widział rodzący się impresjonizm, Aleksandra Gierymskiego zachęcał do badania światła, Chełmoński dzięki niemu namalował „Babie lato”.
Jednak dziełem bezprecedensowym stanowiącym do dzisiaj największy wkład w uwiecznienie momentu w historii sztuki polskiej przełomu wieków było stworzenie własnego Panteonu artystów polskich. Planując galerię malarstwa polskiego, w której każda z sal poświęcona miał być innej postaci, zrodził się pomysł zamówienia u najważniejszych jego zdaniem artystów i jednej artystki autoportretów w zunifikowanej pozie z paletą w ręku. Portret danego twórcy lub twórczyni miał zawisnąć na wejściu do sali, w której eksponowane były jego/jej obrazy.
Cykl 17 autoportretów udało się w całości pozyskać do zbiorów MNW jeszcze przed wojną.
O wizjonerskości Korwin-Milewskiego świadczy jeszcze jedno dzieło, które zapisało się dużo silniej w świadomości Chorwatów niż Polaków. Zdemotywowany niechęcią władz galicyjskich do przyjęcia jego kolekcji, postanowił poszukać odpowiedniego miejsca na południowych rubieżach Cesarstwa. Enklawę taką odnalazł u wybrzeży Istrii, tuż przy urokliwym miasteczku Rovinje, powoli stającym się jednym z głównym kurortów austriackiej arystokracji Fin de Siecle’u.
W 1899 roku zakupił od arcyksięcia Karola Stefana Habsburga malutką wysepkę Santa Catarina, którą postanowił przekształcić w mały raj na Ziemii. Przebudowę ruin eremickiego klasztoru zlecił krakowskiemu „starchitektowi” przełomu wieków – Teodorowi Talowskiemu. Ten miał stworzyć pałac i kasyno dla gości kolekcjonera oraz galerię godną eksponowania zbioru Milewskiego.
Prace ruszyły, a wyschnięta, kamienista połać na Adriatyku zaczęła zmieniać się w pełną roślin, żyzną tryskająca fontannami oazę natury i sztuki. Dzisiaj w miejscu pałacu hrabiego znajduje się luksusowy hotel, wczasowicze spacerują wyznaczonymi przez Milewskiego ścieżkami i wylegują się w cieniu posadzonych przez hrabiego drzew. Gdy przypatrzymy się uważnie budynkom, znajdziemy ślady charakterystycznego stylu Talowskiego.
Czas Santa Catariny, a przynajmniej lata do wybuchu I wojny światowej, był najlepszym okresem jego życia. Mimo spektakularnych wpadek na miarę mężczyzny z kompleksem Edypa, o których rozpisywała się ówczesna prasa od Wiednia po Lwów, wiódł życie prawdziwego bon vivanta. Odbywał liczne podróże swoim jachtem „Litawią”, opisywał je i wydawał w postaci ilustrowanych pamiętników. Kupował i współtworzył wielkie dzieła sztuki, wspierał artystów, wysyłał na stypendia, utrzymywał pracownie, inspirował i popychał w nieznane rejony twórcze. Niestety światowy konflikt sprawił, że już nic nigdy – nie tylko w życiu Milewskiego, ale w dziejach całej Europy – miało nie być takie samo.
Jak wyglądałaby sztuka polska przełomu XIX i XX wieku bez obecności na scenie artystycznej Milewskiego? Trudno dzisiaj ocenić wkład wielkiego mecenasa mając do dyspozycji jedynie szczątkowe informacje dotyczące jego działalności. Paradoksalnie dużo lepiej udokumentowane jest jego życie prywatne niż publiczne, które stało się podwaliną książki Wacława Holewińskiego „Oraz wygnani zostali”. Liczę, że momentem przełomowym stanie się wystawa poświęcona Milewskiemu, przygotowywana przez Renatę Higersberger w Muzeum Narodowym w Warszawie na setną rocznicę śmierci hrabiego w 2026 roku. Wnioski, jakie płyną z historii Ignacego Korwin-Milewskiego, są proste – każda z epok ma na krótko swoich artystów, którzy uwieczniają konkretny moment historii, a najbliżej nich są mecenasi i kolekcjonerzy. Warto ich wysłuchać i traktować poważnie, by potem nie utyskiwać, że przegapiliśmy kolejną szansę.
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
Architektura nowoczesna budzi od dłuższego czasu coraz większe zainteresowanie nie tylko specjalistów. Wiele popularnonaukowych, ale też społecznych i oddolnych działań – spacerów, spotkań, wykładów, wystaw, a nawet akcji protestacyjnych i happeningów, zwróciło uwagę szerokiej grupy osób użytkujących miasto, na wartość...
Jak się trafia na zabytek? Chyba jedynie w ten sposób, że człowiek doznaje opętania i w miejscu, które kiedyś pełniło zupełnie inne, publiczne funkcje, widzi nagle dla siebie szansę na nowe, szczęśliwe i całkiem prywatne życie. W 2021 roku kupiłam...
Katarzyna Wąs i Leszek Wąs, czyli doradczyni w dziedzinie zakupu dzieł sztuki oraz marszand i kolekcjoner, a prywatnie córka z ojcem, w naszej stałej rubryce „NieWĄSkie spojrzenie” rozmawiają o obiektach dostępnych na aukcjach, ich historii i wartości. Tym razem tropią...