Przejrzyjcie naszą interaktywną mapę skojarzeń!
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
Z dr Marią Molendą z Fundacji Nomina Rosae o tym, jak w stroju, jego kroju i barwie, odbijają się zmiany społeczne i obyczaje. Oraz o rekonstrukcji sukni Barbary Radziwiłłówny, która wyjedzie na zagraniczne wystawy.
Z okazji jubileuszu prowadzonej przeze mnie Fundacji Nomina Rosae postanowiliśmy wydać książkę. Będzie to historia, a w zasadzie historie ubiorów od średniowiecza po art déco, przygotowane w oparciu o wykonane przez nas przez lata naszej działalności rekonstrukcje. Zaprezentujemy również kostiumy, które tworzyliśmy do filmów i spektakli, a także przedstawimy oryginalne ubiory z naszej kolekcji. Stawiamy na stronę wizualną, więc wydamy coś więcej niż zwykłą książkę – będzie to bogato ilustrowany album. Naszą dotychczasową działalność opiszemy w takiej formie, żeby była przydatna nie tylko dla specjalistów, scenografów i innych osób, które pracują z kostiumem, ale także dla tych, których cieszą piękne rzeczy.
Rozumiem więc, że wydawana przez panią książka ma być rodzajem zachęty dla ludzi niekoniecznie znających się na historii ubioru? Po to, żeby ich wciągnąć w tę tematykę? Zafascynować światem kostiumu?
Od początku działalności fundacji Nomina Rosae miałam pomysł, żeby łączyć ze sobą działania artystyczne i naukowe. Wszystko po to, żeby popularyzować historię.
Oczywiście odbiorcy mają różne poziomy uwagi, różne potrzeby. Niektórzy bardzo dobrze reagują na krótką informację i ona im wystarczy. Inni traktują taką notkę jako inspirację do tego, żeby wchodzić w temat głębiej, poszerzać wiedzę.
W mojej działalności obraz jest bardzo ważny. Przez lata zgromadziliśmy mnóstwo bardzo dobrej dokumentacji fotograficznej z produkcji teatralnych i filmowych, którymi się zajmowaliśmy. Jest więc co publikować. Sam pomysł na książkę wziął się także z inspiracji filmowej. Nie wiem, czy pani widziała film „Crimson Peak” w reżyserii Guillerma del Toro. Bardzo wysmakowany wizualnie, gotycki horror i romans zarazem. Wspaniała scenografia i kostiumy. Reżyser wydał książkę o tym filmie. I ja się w niej zakochałam. Ta publikacja stała się dla mnie inspiracją, aby pokazać prace Nominy w podobnej estetyce.
Cofnijmy się w czasie. Skąd w ogóle wziął się pomysł na fundację Nomina Rosae? Bo działa już 20 lat. I jest to działalność bardzo bogata. Jak to wszystko się udało? Przecież prowadzenie w polskich warunkach NGO-sa zajmującego się kulturą – to jest wyczyn. Cały czas walka o przetrwanie.
Zawsze chciałam zajmować się nie tylko nauką, lecz także czymś, co poza nią wykracza. Stąd wzięła się fundacja.
Prowadzimy działalność w bardzo małym zespole, a udaje nam się realizować rzeczy na poziomie instytucji kultury ze stałym finansowaniem, którym my nie dysponujemy.
Jest to wyczerpujące, jednak staramy się działać, choć ostatnie lata są bardzo trudne. Do tej pory jednak udało nam się przetrwa.
Bardzo ważne jest dla nas zaangażowanie naszych Mecenasów, osób prywatnych, firm i instytucji, które cenią naszą działalność i ją wspierają. Nawet skromne darowizny, ale przekazywane regularnie są dla nas ogromną pomocą, dlatego tak cenimy crowdfunding i wsparcie okazywane nam przez każdego z naszych darczyńców.
A dlaczego taka nazwa? Nomina Rosae, czyli imię róży?
Imiona Róży. Nazwa jest związana z moją młodzieńczą fascynacją słynną powieścią „Imię róży” Umberto Eco. Jest dla mnie emocjonalnie ważny również poemat średniowieczny, z którego Eco zaczerpnął tytuł swojej powieści. Autor poematu, Bernard Morlay, XII-wieczny mnich benedyktyński, mówi, że wszystko przemija i zostają tylko nazwy: stat rosa pristina nomine, nomina nuda tenemus. To odczucie przemijania nieustannie mi towarzyszy.
I od razu chciała pani zajmować się kostiumami?
Ubiór interesował mnie od zawsze. Studiowałam historię na Uniwersytecie Jagiellońskim. Jednak pracy magisterskiej jeszcze nie pisałam na ten temat. Przełomowe były dla mnie studia w ramach programu Erasmus we Francji. Nie mogłam oderwać się od francuskich publikacji oraz wystaw poświęconych historii ubiorów. Byłam zachwycona wagą, jaką Francuzi przykładają do niej, co oczywiście jest zrozumiałe w kraju, który od kilku stuleci lansuje się jako stolica mody. U nas publikacji było wtedy niewiele i nie ceniono tego typu badań.
To była znakomita ekspozycja, która rozbudziła zainteresowanie historią mody oraz zbiorami, jakie w tym zakresie posiadają polskie muzea. Miałam możliwość pracy przy tej wystawie.
Początek lat dwutysięcznych…
Kiedy chwilę potem zaczęłam studia doktoranckie, miałam już wybrany temat związany z ubiorem. Pisałam o ubiorach na dworze Jagiellonów w późnym średniowieczu i renesansie. Przez krótki czas prowadziłam zajęcia w Instytucie Historii UJ z ubioru średniowiecznego. Były to zajęcia fakultatywne z niewielkim limitem, kilkunastu osób, a przychodziło do mnie ponad 2 razy więcej studentów z różnych kierunków. Poza tym zaczęłam już wtedy łączyć pracę naukową z projektowaniem ubiorów i kostiumów oraz tworzeniem rekonstrukcji historycznych strojów. Połączenie obu tych aktywności zawsze sprawiało mi wielką przyjemność.
No właśnie. To ciekawe, że pani łączy działalność popularyzatorską, badawczą i artystyczną. Ale chcę spytać o kolekcję, jaką gromadzi fundacja. Czy to są autentyczne ubrania z epoki?
Tak. Fundacja posiada w swoich zbiorach niewielką kolekcję historycznych ubiorów, tkanin i akcesoriów.
A jak się pozyskuje takie obiekty?
W Europie Zachodniej i w Stanach Zjednoczonych istnieje spory rynek tego typu rzeczy. Podstawową kwestią są oczywiście fundusze, ale mając odpowiedni budżet, muzea, organizacje czy osoby prywatne mogą tworzyć takie kolekcje. Np. Muzeum Historii Polski w procesie gromadzenia zbiorów zakupiło bardzo piękne ubiory, w tym wykwintną secesyjną suknię z zielonego aksamitu i koronki. Podobnie jak inne obiekty, ubiory i akcesoria można również pozyskać z darów. Historia naszej kolekcji zaczęła się od takiego wspaniałego daru właśnie – otrzymaliśmy dwie suknie z przełomu XIX i XX wieku, należące do Luizy Aleksander, żony wiceburmistrza Nowego Sącza. Jedna z sukien ma metkę nowosądeckiej pracowni krawieckiej. Naszym darczyńcą była prawnuczka Luizy, pani Marta Kalarus. Zawdzięczamy jej także suknię z 1938 roku, która należała do jej mamy. W ich zbiorach rodzinnych zachowały się też fotografie mamy właśnie w tej sukni. Zachowanie ubioru i fotografii lub obrazu go utrwalającego to zawsze coś wyjątkowego, co bardzo nas – historyków ubioru i pasjonatów dawnej mody – cieszy. W naszej kolekcji znajdują się nie tylko ubiory, ale też pokaźny zasób fotografii kartonikowych, głównie z terenu Galicji. Ten zbiór również zapoczątkował dar Pani Marty Kalarus. Gromadzimy też żurnale modowe.
Mało kto przechowuje takie artefakty, bo nie ma ich gdzie trzymać.
Tak, przechowywanie ubiorów dawnych wymaga specjalnych warunków.
Kiedyś ludzie ubierali się staranniej. Mieli mniej odzieży, ale dbali o nią o wiele bardziej niż dzisiaj.
Przede wszystkim była to zupełnie inna rzeczywistość niż nasza. Ubiór pełnił specyficzne funkcje, które dzisiaj się zatraciły, aczkolwiek w pewnym ograniczonym zakresie nadal istnieją. Był związany z inną obyczajowością i mentalnością.
A to, co przetrwało do naszych czasów, to pewnie są ubiory bogatsze, bo o takie bardziej się dbało, prawda? A te biedniejsze pewnie łatwiej ulegały zniszczeniu, bo je się ciągle nosiło.
Tak, to prawda.
A czy ma pani poczucie, że działalność fundacji jest pionierska?
Mam poczucie, że robimy niesamowite rzeczy, i jesteśmy wyjątkowi w tym, co robimy, a wiele naszych działań – zwłaszcza na początku istnienia Fundacji miało pionierski charakter.
Nie brakuje oczywiście organizacji czy osób, które pracują na tych samych polach, co my – w tych samych dziedzinach nauki, sztuki, twórczości i edukacji – ale jesteśmy chyba wyjątkowi również w tym w jak wielu sferach równocześnie aktywnie działamy.
Proszę zatem w skrócie opowiedzieć, czym się zajmujecie, bo rzeczywiście spektrum jest imponujące.
Mamy pracownię, w której rekonstruujemy ubiory historyczne i tworzymy kostiumy. Nasze prace trafiają do muzeów, są eksponowane na wystawach stałych i czasowych, a także służą działalności edukacyjnej placówek muzealnych.
Współpracujecie stale z muzeami?
Tak, między innymi z Zamkiem Królewskim na Wawelu, z Muzeum Narodowym w Krakowie, z Zamkiem w Nowym Wiśniczu, z Muzeum w Nieborowie i Arkadii. Także ze Spiskim Muzeum w Lewoczy na Słowacji.
Bardzo cenna jest także dla nas trwająca od lat współpraca z Małopolskim Centrum Kultury SOKÓŁ w Nowym Sączu oraz Archiwum Narodowym w Krakowie.
Wracając do naszej działalności,
tworzymy i organizujemy wystawy, pokazy dawnej mody, unikatowe programy edukacyjne. Mamy także swój teatr – tworzymy spektakle, performance oraz realizujemy produkcje filmowe. Przeszłość, historia, zabytki to nasza nieustanna inspiracja. Wydajemy też książki.
Myślicie o stworzeniu muzeum?
Kiedy zakładałam fundację, marzyłam właśnie o stworzeniu takiego centrum badawczo-artystycznego, którego elementem byłoby muzeum. Przez kilka lat prowadziliśmy właśnie podobne miejsce, „Dom Historii”, w Nowym Sączu, w zabytkowym budynku parafii ewangelickiej. Tworzyliśmy tam wystawy, prowadziliśmy wykłady, warsztaty, organizowaliśmy koncerty i spektakle.
Niestety, pandemia nam przeszkodziła. Może w przyszłości się uda, choć teraz bardziej myślimy o Krakowie. Nasza działalność miałaby tam szersze pole i na pewno byłaby wartościowym dodatkiem do oferty miasta. Na razie tworzymy wystawy we współpracy z muzeami, prowadzimy warsztaty, organizujemy programy edukacyjne, jak na przykład „Labirynt Historii”, który w tym roku miał już dziewiętnastą edycję.
Zajmujecie się historią lokalną?
Tak, w Nowym Sączu swego czasu prowadziliśmy wiele działań związanych z historią regionalną. Zajęliśmy się między innymi postacią artysty i społecznika Bolesława Barbackiego.
Był to znakomity malarz, świetny portrecista i człowiek bardzo zaangażowany w działania edukacyjne i kulturalne. Przygotowaliśmy na jego temat pełnometrażowy film „Portret Polaka” i zainspirowaliśmy innych do zainteresowania się jego twórczością. Właśnie teraz fotograf z Nowego Sącza, Piotr Droździk, przygotowuje trzeci już tom albumu z pracami Barbackiego. W ramach Fundacji Nomina Rosae przez wiele lat działał program Łukasza Połomskiego, „Sądecki Sztetl”; który od 2022 roku funkcjonuje już jako osobna organizacja. Realizowaliśmy też duży program z funduszy norweskich dla młodzieży sądeckiej zatytułowany „Młodzi Ambasadorzy Tolerancji”. Stworzyliśmy dwie koncepcje programu edukacyjnego dla całej Małopolski dotyczące nauczania o Zagładzie; pierwsza nazywała się „Małopolska pamięta” i była realizowana przez Oświęcimskie Forum Praw Człowieka pod kierunkiem dr Alicji Bartuś, a druga nosiła nazwę „Ciemności kryją ziemię”. Dzięki tym programom młodzież z Małopolski mogła jeździć do Auschwitz, a potem także do Bełżca i Muzeum Polin. Dwa lata temu stworzyliśmy też „Wojenny Nowy Sącz”, projekt będący studium miasta pod okupacją niemiecką, zrealizowany dzięki grantowi z niemieckiej Fundacji EVZ. Jest to strona internetowa z mapą miasta i zaznaczonymi na niej dziewięcioma trasami studyjnymi z okresu wojny. Umieściliśmy tam bibliotekę tekstów, do tego bazę fotografii, wśród których są między innymi wcześniej nieznane zdjęcia gestapowców z Sącza z archiwów niemieckich. W ramach tego projektu przygotowaliśmy tryptyk filmowy o kobietach z Nowego Sącza.
A czy współpracuje pani przy produkcjach filmowych?
Tak, choć na razie sporadycznie. Ciekawą przygodą była praca przy filmie „Blaga”, był to dyplom operatora z łódzkiej filmówki, Michała Wojtasika, na temat samobójstwa pierwszej narzeczonej Witkacego. Jako fundacja sami także realizujemy produkcje filmowe. Na przykład wspomniany przeze mnie „Portret Polaka” w reżyserii Barbary Nałęcz-Nieniewskiej (z domu Szewczyk). Barbara reżyserowała też krótki metraż pod tytułem „Wiosna” na bazie opowiadania Brunona Schulza oraz „Anhellego”, którego współprodukowaliśmy z TVP Kultura. Bardzo też polecam „Szwaczkę”, która jest dwudziestominutową etiudą filmowo-teatralną w reżyserii Łukasza Fijała. Tworząc ją, inspirowałam się historią Coco Chanel, ale opowieść przeniosłam na grunt polskiej prowincji czasu dwudziestolecia międzywojennego.
Na naszym kanale w serwisie YouTube można obejrzeć także nasz spektakl „Pod wspólnym niebem” o przedwojennym, wielokulturowym Nowym Sączu, zrealizowany, podobnie jak „Szwaczka”, podczas pandemii. Spektakl nagrywaliśmy w kościele ewangelickim, dzięki uprzejmości księdza Dariusza Chwastka, wyjątkowego kapłana z Nowego Sącza. Opowieść toczy się w zakładzie fotograficznym, do którego przychodzą różni klienci – poznajemy ich oraz ich historie, które są częścią historii miasta.
A jakie wystawy robiliście?
Do tej pory zorganizowaliśmy ponad 40 wystaw.
Może wspomnę tylko o kilku – np. o stworzonej w „Domu Historii” wystawie o codzienności w Nowym Sączu pod okupacją. Przede wszystkim tworzymy jednak ekspozycje o modzie. Współtworzyliśmy na przykład piękną wystawę „Moda nieborowskich dam” w Muzeum w Nieborowie i Arkadii, która później gościła na zamku w Nieświeżu na Białorusi. Przygotowaliśmy wystawę „Style i mody” na Zamku w Pieskowej Skale. Miała być czasowa, a została na stałe.
A jakie macie jeszcze pomysły na działania kulturalne?
Stworzyliśmy program „Złote Popołudnie”, wyjątkowy cykl spotkań popularyzujących historię XIX wieku w bardzo szerokim zakresie: zajmowaliśmy się na nim nie tylko modą, ale także nauką, kulturą, biografiami barwnych postaci i XIX-wieczną fantastyką. Był to rodzaj „latającego” pikniku kostiumowego, który organizowaliśmy w Małopolsce, w XIX-wiecznych pałacach i dworach: w Pałacu Żeleńskich w Grodkowicach, w Pałacu Goetzów w Brzesku, w Pałacu Śmiłowice koło Nowego Brzeska, w Dworze Sieraków, i w Dworku Prezydenckim w Zgłobicach koło Tarnowa i w Brzesku. Przez ostatnie trzy lata „Złote popołudnie”, w trochę zmienionej formie, odbywa się w Dworze w Stryszowie (oddział Zamku Królewskiego na Wawelu).
A skąd wziął się pomysł na zeszłoroczną wystawę o kolorze zielonym do dworu w Stryszowie?
Pomysł, żeby tworzyć wystawy o modzie poprzez opowieść o kolorach towarzyszył mi od dawna. Kiedy pani Justyna Żarnowska, kierownik Dworu w Stryszowie, wyraziła zainteresowanie taką ideą, zaproponowałam na początek kolor zielony. Jest to dla mnie osobiście barwa symboliczna i ważna. Choćby z powodu mojej totalnej depresji ekologicznej… Miałam nadzieję, że wystawa „Wszystkie odcienie zieleni. O kolorze zielonym w modzie XIX i początku XX wieku” da nam możliwość zwrócenia uwagi na to, jak bardzo nie myślimy w kategoriach ochrony naszego środowiska i zwierząt. W końcu współcześnie przemysł modowy jest jednym z najbardziej niszczących planetę.
Moda to bardzo nieekologiczna branża.
Kiedy spoglądamy na modę dawną, to widzimy niesamowitą precyzję tworzenia kreacji. Widzimy ich piękno. Jednak w ogóle nie myślimy, co się za tym kryje. A przecież w XVIII i XIX wieku był wielki boom na bawełnę. Sprowadzano ją tanio z Ameryki, a jej bezkonkurencyjna cena rynkowa wynikała z tego, że do uprawy wykorzystywano niewolników. Tak więc kreacje modowe powstawały kosztem niewolniczej pracy.
Dla mody ludzie niszczyli świat.
Kolor zielony w modzie jest w pewnym aspekcie intrygującym przykładem ludzkiej ambiwalencji. Z jednej strony symbolizuje związek człowieka z naturą. Zieleń, zwłaszcza w jasnych odcieniach, kojarzy się przecież z wiosną, z budzeniem się do życia. Z drugiej strony XVIII- i XIX-wieczna moda na niebezpieczne barwniki, pióra, skóry zwierząt czy ich ciała wykorzystywane w ubiorach jest wyrazem egoizmu, okrucieństwa i krótkowzroczności ludzi.
W naszej kulturze uważa się, że ta barwa ma działanie uspokajające…
Zieleń była kolorem bardzo trudnym do uzyskania. Poza pozytywnymi aspektami miała też groźne konotacje. Zieleń stała się ulubionym kolorem dekadentów, bo kojarzyła się z rozkładem, ze śmiercią. I realnie mogła przynieść chorobę i śmierć.
Mówimy o zielonym barwniku odkrytym przez Carla Wilhelma Scheelego? Opartym na arsenie?
Tak, arszenikowa zieleń. Barwiono nią nie tylko tkaniny, z których szyto stroje, ale także materiały i tapety do dekoracji wnętrz czy akcesoria i dodatki do strojów. Produkowano z jej użyciem zabawki, wykonywano okładki do książek, a nawet słodycze.
Czyli starożytni Rzymianie cenili sobie ołów, a w XIX wieku wyższe sfery ceniły sobie arszenik.
Tak właśnie było. Na wystawie w Stryszowie eksponowaliśmy portret damy w zielonej sukni z lat 30. XIX wieku. Czy pamięta ten obraz? Żywy odcień kreacji tej damy był wynikiem zastosowania arszenikowej zieleni do zabarwienia tkaniny. Historia zielonego barwnika to także przyczynek do tematu produkcji chemikaliów w XIX wieku. Myślę, że wystawa dostarczyła odwiedzającym nie tylko przyjemności płynącej z oglądania pięknych strojów i akcesoriów, ale także zachęciła do refleksji.
Już wcześniej współpracowała pani ze Stryszowem?
Zrobiliśmy wspólnie cztery wystawy. Pierwsza z nich to „Piękny wiek XIX”, na której eksponowaliśmy oryginalne ubiory z naszej kolekcji a także wykonane w naszej pracowni rekonstrukcje. Potem była wystawa „Ukryte. Historia bielizny”, a jej clou stanowiła oryginalna męska koszula nocna z XVIII wieku. Następnie prezentowana przez jeden dzień wystawa zabytkowych fotografii z dawnych atelier galicyjskich. Teraz planujemy przygotować ekspozycję, której bohaterami będą XIX-wieczne żurnale modowe.
Chciałoby się je widzieć w większym ośrodku.
Wystawy są gotowe i mogą podróżować oraz być wzbogacane o nowe eksponaty. Ich tematy na pewno zasługują na uwagę, są inspirujące pod wieloma względami. Historia mody w bardzo przystępny sposób opowiada o człowieku, jego stosunku do natury.
Dawna moda to też niewyczerpany skarbiec artystycznych pomysłów.
Na początku wakacji widziałam w Muzeum Tatrzańskim dużą, zresztą bardzo interesującą wystawę kostiumu góralskiego.
Stosunek do tematyki ubiorów i studiowania tego zagadnienia w pewien sposób ukazuje różne bolączki naszej nauki i muzealnictwa. Przypuszczam, że część z nich wynika z ciągłego niedoinwestowania kultury i zapewne też arbitralnego uznawania, że pewne tematy są bardziej wartościowe od innych. Nasza historia jest wypełniona znakomitymi artystami, pięknymi przedmiotami, pasjonującymi biografiami, warto się w nią zagłębić i odkrywać postacie, które działały nie zawsze w najważniejszych miastach i przypominać ich dorobek – jak właśnie Bolesława Barbackiego.
Mamy kompleks prowincji. Ale jeszcze chcę spytać jakimi kolorami zamierza się pani zająć w najbliższym czasie.
Kusi mnie fiolet, zawsze czerń, żółty – w modzie jest kulturowo bardzo kontrowersyjny – i oczywiście piękne odcienie błękitu. Co kolor, to historia.
Dużo pracy przed panią!
Na to wygląda.
Suknia Barbary Radziwiłłówny jedzie na Litwę i do Szwecji
Jak informuje Muzeum – Dwory Karwacjanów i Gładyszów w Gorlicach wraz z oddziałem Kasztel w Szymbarku, rekonstrukcja sukni Barbary Radziwiłłówny (która jest własnością Muzeum), jednej z najważniejszych postaci polskiego renesansu, zostanie wypożyczona na prestiżową wystawę „Królowa, Królestwo i Uczucia”. Ekspozycja będzie miała miejsce w Litewskim Muzeum Narodowym w Wilnie oraz w Muzeum Sztuki w Uppsali , a jej tematem przewodnim będzie życie dwóch królowych: Barbary Radziwiłłówny i Katarzyny Jagiellonki.
Wystawa w Wilnie rozpocznie się 4 czerwca 2025 r. i potrwa do 4 stycznia 2026 r., a następnie przeniesie się do Szwecji, gdzie będzie prezentowana w Uppsali od 14 lutego do 13 września 2026 r.
„Królowa, Królestwo i Uczucia” to wydarzenie, które ukazuje nie tylko rolę tych dwóch wielkich kobiet w historii Polski, Litwy oraz Szwecji, ale również ich wpływ na kulturę, politykę i życie dworskie.
W dostępnym na rynku numerze kwartalnika „Spotkania z Zabytkami” nr 1/2025 prezentujemy dział poświęcony tkaninom historycznym.
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
Zdębiałam, gdy mój nastoletni syn przy kolacji zapytał, czy w domu mamy serwetę z koronki koniakowskiej. To za sprawą waszej współpracy ze znanym warszawskim raperem Matą i marką Adidas. Co koronka ma wspólnego z hip-hopem i sportowymi butami...
Choć autorka książki „Tkanina. Sztuka i rzemiosło”, Katarzyna Jasiołek skupia się głównie na powojennych losach tytułowej bohaterki, niejednokrotnie cofa się w czasie, by sięgnąć do korzeni i zrozumieć fenomen opisywanego zjawiska. Jej opowieść rozpoczyna się w 1925 roku w Paryżu....
Z dr. hab. Piotrem Kordubą, prof. UAM, o kolekcjonowaniu kilimów, które łączą bardzo różne tradycje ziem polskich, modzie na tkaniny, herstorii oraz o tym, czy Magdalena Abakanowicz mogła urodzić się gdzie indziej. Właściwie całość naszej rozmowy mogłaby przebiegać pod hasłem...