Przejrzyjcie naszą interaktywną mapę skojarzeń!
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
Drewno jest materiałem bardzo trwałym i wbrew pozorom może wytrzymać czas liczony w tysiącleciach. Dzisiaj norma budowalna dla konstrukcji drewnianych to 50 lat, a kościoły w Haczowie czy Domaradzu dobiegają sześciuset i mają się dobrze – tłumaczy Piotr Łopatkiewicz, historyk sztuki i znawca średniowiecznego malarstwa tablicowego.
Polska jest krajem, w którym szacunek dla budownictwa drewnianego wciąż jeszcze się nie narodził.
Dlaczego pan tak uważa?
To kwestia świadomości. Często bywam w krajach alpejskich i na przykład Szwajcarzy mają jeden skansen budownictwa drewnianego, bo twierdzą, że na więcej ich nie stać. To oczywiście nieprawda, tylko że w tamtejszych miasteczkach czy wioskach są dziesiątki, setki średniowiecznych domów. U nas zostały zniszczone, bo w wieku XIX, a zwłaszcza XX, mieszkanie w budynku drewnianym było oznaką zacofania, ubóstwa. Myśmy się tego drewnianego dziedzictwa wstydzili przez pokolenia. Chciałbym jednak rozgraniczyć: drewniana chałupa czy nawet dwór szlachecki to zupełnie inna kategoria niż drewniany kościół, który jest bardzo często wybitnym zabytkiem architektury.
Śpieszmy się kochać drewniane kościoły?
Bo tak szybko odchodzą. Jeszcze w wieku XIX mieliśmy ponad setkę, może nawet 150 kościołów wyłącznie XV-wiecznych. Dziś w Małopolsce mamy ich około 15, do tego dwadzieścia kilka, trzydzieści kilka z pierwszej połowy wieku XVI i kilkadziesiąt z XVII i XVIII wieku. Często zajmuję się skutkami modernizacji kościołów drewnianych prowadzonych przez nieprofesjonalne warsztaty, zwłaszcza w końcu wieku XIX. Otóż te wszystkie nadbudowy i rozbudowy były w tamtym czasie realizowane tak prymitywnie, że gdyby mnie poproszono o przygotowanie instrukcji, jak zabytkowemu kościołowi maksymalnie zaszkodzić, to brakłoby mi wyobraźni, żeby zaproponować równie skandaliczne rozwiązania. A wykonano je w całkowicie dobrej wierze. No, ale robili to ludzie, którzy nie rozumieli istoty konstrukcji zrębowych i doprowadzali świątynie do zapaści.
Czy PRL był dla drewnianych zabytków łaskawszy?
Po II wojnie światowej, w związku z tym, że chcieliśmy takie zabytki już chronić, doszło do sytuacji, która wcześniej nie miała miejsca. Wieś historycznie nie utrzymywała na ogół dwóch świątyń. Jeżeli budowano nową, to najczęściej stara przestawała istnieć. Często ta murowana powstawała na takiej zasadzie, że wylewano fundamenty wokół świątyni drewnianej, wznoszono ściany i kiedy już były w pełnej wysokości, dokonywano szybkiej rozbiórki tego wewnętrznego kościoła. Dzisiaj zdarza się, że jest i kościół drewniany i – często bardzo blisko – murowany. Parafia utrzymuje oba, co jest problemem. Bo przecież „oni tego drewnianego nie budowali”. Niech konserwator nim się zajmie, albo niech go zabiorą do skansenu. Taki sposób myślenia pokutuje jeszcze od czasu moich studiów w Krakowie, kiedy nawiązałem współpracę ze znakomitym badaczem architektury drewnianej, doktorem Marianem Korneckim, moim mentorem i przyjacielem. Pamiętam, jak w 1991 roku parafianie wymyślili, że XV-wieczny drewniany kościół w Bliznem rozbudują z wykorzystaniem betonu, szkła i aluminium, przez co stanie się on prezbiterium nowej, wielkiej, betonowej świątyni.
Znaleźli zwolenników?
Kiedy przyjechali do służby konserwatorskiej w Krośnie, staraliśmy się im to wybić z głów, ale wydawało się, że sprawa jest przesądzona; było chyba zresztą delikatne wsparcie dla tych działań ze strony kurii biskupiej w Przemyślu. W związku z tym wymyśliłem, że trzeba ściągnąć do Bliznego największy polski autorytet w zakresie architektury drewnianej, czyli wspomnianego doktora Korneckiego. Tłumaczyliśmy mieszkańcom Bliznego, że ich pomysł jest chybiony, oni jednak naciskali: „ja mam ciężarówkę”, „ja przywiozę żwir”, „no jakże to, nie rozbudować kościoła?!”. Na co pan Marian, któremu zabrakło już argumentów, mówi: „Słuchajcie, jeżeli ten kościół kiedykolwiek zostanie rozbudowany, to my wszyscy z piekła nie wyjdziemy!”. Był to argument ostatniej nadziei.
Zadziałał?
Skutecznie. Kościół jest dziś na liście światowego dziedzictwa UNESCO, ma znakomicie zachowane otoczenie – drewniany zespół kościelno-plebański.
Stare drzewa w otoczeniu świątyń nie zawsze mają to szczęście.
Odwołam się do przykładu kościoła w Haczowie. Cóż z tego, że mamy kolejny XV-wieczny zabytek na liście Światowego Dziedzictwa UNESCO, jeśli jego otoczenie jest zaasfaltowane, pozbawione starodrzewia, z fatalną zabudową wkoło. Przykro patrzeć.
Zapomina się często o tym, że w polskim krajobrazie dominowały drzewa liściaste. Dzisiaj wszyscy się skarżą, że lipy czy dęby są kłopotliwe, bo zatykają rynny liśćmi.
A ja mówię gospodarzom obiektów zabytkowych, że najlepszym sposobem na to jest usunięcie nie drzew, tylko rynien. Stworzenie warunków, żeby woda swobodnie spływała z szerokiego liniowego okapu dachu i nie koncentrowała się punktowo, w sąsiedztwie węzłów konstrukcyjnych świątyni, tylko rozkładała na setkach metrów kwadratowych w jej otoczeniu.
Skoro o dachu mowa – w Humniskach parafianie ufundowali dach miedziany i nie zgodzili się na jego wymianę w drewnianym kościele, co mogłoby ułatwić prace konserwatorskie.
W Humniskach są dwa problemy. Pierwszy to dość mocno zdemolowana jeszcze w XIX wieku średniowieczna więźba dachowa przykryta blachą miedzianą. A jest to przecież jedyna świątynia z tego okresu, która miała belki stropowe przeznaczone do wewnętrznej ekspozycji, podobnie jak to miało miejsce w kamienicach mieszczańskich. To, że te belki pokryte roślinną dekoracją malarską się zachowały, jest więc zupełnie wyjątkowe. Drugi problem to wnętrze kościoła – jeszcze w latach 30. XX wieku ściany pokryto tynkiem, przez co nie oddychają, a odsłonięcie spod tynku starszych malowideł nie wchodzi w grę. Niestety, taki mamy stan w Humniskach i pewnie w najbliższym czasie to się nie zmieni, a dzięki badaniom dendrochronologicznym prof. Tomasza Ważnego wiemy, że mowa o kościele wybudowanym dokładnie w roku 1462!
Skąd pewność, że dokładnie?
Najczęściej wycinka była prowadzona w zimie albo wczesną wiosną i do pracy przystępowano natychmiast, bo budowano z surowego drewna. Dzięki analizie dendrochronologicznej możemy zatem powiedzieć, że kościół w Humniskach jest jednym z bardziej wiekowych w Małopolsce, ale wiemy już, że nie najstarszym. Najstarsza świątynia jest bowiem w Domaradzu, o czym mało kto jeszcze wie, bo to stosunkowo świeża sprawa.
W Domaradzu? Czyli niedaleko – kolejny średniowieczny kościół na tym terenie.
Domaradz został niedawno wydatowany przez prof. Marka Krąpca na lata 1441-1442. O ile największa fala fundacji świątyń drewnianych w wieku XV przypada na rządy Kazimierza Jagiellończyka, o tyle Domaradz jest wcześniejszy – to lata panowania Władysława Warneńczyka; kościół jest jedyną dziś zachowaną fundacją biskupa Piotra Chrząstowskiego. Niestety, to zabytek znów bardzo mocno przebudowany, z obniżoną więźbą dachową, usuniętymi zaskrzynieniami w części nawowej, bo pierwotnie na pewno był świątynią więźbowo-zaskrzynieniową.
Czy to, że mieszka pan w Krośnie i od trzydziestu lat pracuje na tych terenach sprawia, że te zmiany w starych kościołach bardziej pana drażnią?
Wiele rzeczy widziałem w swojej karierze zawodowej, więc już patrzę dziś na to z większym spokojem. Kiedyś byłem bardziej wojowniczo nastawiony, mówiono nawet, że „tego tygrysa Łopatkiewicza trzeba uspokoić, bo ma zbyt radykalne poglądy” (śmieje się). Praca na tym samym terenie przez tyle lat pozwala przede wszystkim na zyskanie dość długiej perspektywy obserwowania pewnych zjawisk. Na przykład w kościele drewnianym w Haczowie pierwszy raz byłem, mając cztery lata i był to rok 1969. Dla niektórych prehistoria! Potem, już znacznie lepiej, pamiętam ten kościół z lat 70., 80., a od początku lat 90. znam go doskonale, zdarzało się, że bywałem tam nawet dwa-trzy razy w tygodniu. Dopiero takie długotrwałe skupienie na pewnym zespole budowli daje w miarę obiektywny ogląd stanu rzeczy.
Co przydało się pewnie podczas pisania monografii kościoła w Haczowie?
Moim uniwersyteckim nauczycielem był profesor Jerzy Gadomski, znakomity konserwator i odkrywca średniowiecznych malowideł w Haczowie, stąd mój związek z tą świątynią. Spłacam w ten sposób dług wdzięczności względem profesora, bo mogłem zajmować się kościołem w tych latach, kiedy nie starczało mu już zdrowia, żeby doglądać prac. On sam z Haczowem zetknął się w roku 1955, a jego odkrycia zmieniły sposób postrzegania architektury drewnianej, bo kościół, który uchodził wówczas za świątynię z XVII wieku, okazał się mieć na ścianach malowidła XV-wieczne! Wartość kościoła w Haczowie to przede wszystkim zachowany w jego wnętrzu zespół malowideł z 1494 roku, w tym także stropowych. Poza przedstawieniami chrystologicznymi i maryjnymi, a także hagiograficznymi, mamy tam również w nawie unikatowy cykl malowideł starotestamentowych.
To jedyny kościół w Polsce, który ma ponad 600 metrów kwadratowych dekoracji malarskiej z XV wieku.
Niebywała skala i – przepraszam za przeliczenie, bo nie o metry chodzi, tylko o wartość historyczno-artystyczną – absolutnie wyjątkowe zjawisko.
Właśnie te odkrycia uratowały podobno kościół od przeniesienia go do Muzeum Budownictwa Ludowego w Sanoku?
Tak po prawdzie pomysłu przeniesienia świątyni z Haczowa do skansenu nie było nigdy, więc one go w ogóle uratowały, bo był już w takiej zapaści, że przeznaczono go praktycznie do rozbiórki. Parafia ukończyła sześć lat wcześniej nowy kościół, budowany jeszcze podczas II wojny światowej, przeniesiono nawet część wyposażenia i stary stał jak zużyte buty. Odkrycie spowodowało, że został objęty ochroną konserwatorską. Rozpoczęły się systematyczne badania, dzięki którym m.in. zauważono, że najstarsze świątynie w Małopolsce zachowały się w okolicach Krosna. I właśnie Haczów, Humniska, Blizne, Golcowa, Domaradz, Iwonicz to najbardziej reprezentatywne przykłady.
To dlatego Marian Kornecki apelował, żeby nowe kościoły nie powstawały w bezpośredniej bliskości tych starych, zabytkowych, tylko kilka kilometrów dalej, tak żeby oba były użytkowane. Uważał, że te dwa kościoły…
…pełniłyby funkcję pomocniczą – tak, to jest racja. W dużych parafiach, jeżeli nowy kościół powstaje zbyt blisko starego, to w pewnym sensie wymusza jego eliminację. Ale doktor Kornecki powiedział też rzecz wstrząsającą i to na forum publicznym. Otóż na Zamku Królewskim w Warszawie, bodaj w roku 1995, podczas sympozjum związanego z bezpieczeństwem drewnianej architektury sakralnej, w obecności wybitnych uczonych polskich i przedstawicieli Episkopatu Polski zaapelował: „Czas skończyć z pożarami ubezpieczeniowymi kościołów drewnianych!”.
Co miał na myśli?
Na początku lat 90. w ciągu roku w Polsce płonęło 20 do 30 kościołów drewnianych i nikt nie uwierzy, że były to przypadkowe pożary. Dzisiaj statystycznie jeden kościół płonie na kilka lat. Wtedy paliły się masowo i nagle ten proceder się skończył.
Marian Kornecki był pierwszym, który publicznie powiedział, że znaczna część pożarów o niewyjaśnionej przyczynie wiąże się z tym, że świadomie ubezpieczano świątynię zabytkową, żeby po zniszczeniu odebrać odszkodowanie i przeznaczyć je na ukończenie budowy nowego kościoła. Potężny problem, który szczęśliwie się skończył, co było wielką zasługą znakomitego uczonego – doktor Kornecki odszedł od nas końcem 2001 roku. Nie chciałbym jednak stwarzać wrażenia, że zajmuję się wyłącznie kościołami drewnianymi, bo moja kariera naukowa to przede wszystkim rzeźba drewniana i malarstwo tablicowe.
Podobno ma pan dobrą rękę do odkryć…
Moi przyjaciele konserwatorzy pytają czasami: „Czy ty masz rentgena w oczach?”. Bo patrzę na ścianę w kościele albo na przemalowany obraz i proszę konserwatora: „Zrób odkrywkę w tym miejscu, być może jest data, a tu będzie prawdopodobnie herb”. Moje najpoważniejsze odkrycie to renesansowe malowidła w Trzcinicy. Ten drewniany kościół uchodził za dość późną budowlę, nawet XVIII-wieczną. Tymczasem pierwsze odkrywki na ścianach wykonane jeszcze 30 lat temu ujawniły na belce tęczowej datę konsekracji – rok 1557.
A jak to się stało, że trafił pan do przydrożnej kapliczki w Jabłonicy?
Przypadek. Zadzwonił do mnie ksiądz proboszcz, czy mógłbym obejrzeć w kościele rzeźbę, która miała być przeznaczona do koronacji, jednak okazała się późna, XIX-wieczna. Co więcej, Chrystus został przerobiony na Matkę Boską. Ale ksiądz mówi: „Jak już pan tu jest, to podjedźmy niedaleko do kapliczki z figurą Matki Boskiej, zobaczymy, co pan o niej powie”. Przysiadłem z wrażenia. Figura, ubrana w sukienkę uszytą z firanki, rewelacyjnie zachowana, okazała się jedną z najwcześniejszych w Małopolsce rzeźb drewnianych, mniej więcej z czasów panowania Władysława Łokietka. Co więcej, możemy ją łączyć z czeskim warsztatem działającym wtedy w Krakowie. Więc tak, Jabłonica to duże przeżycie, chociaż ja takich odkryć, nie przesadzę, mam około czterdziestu.
Aż chce się krzyknąć: Matko Boska!
To zasługa tego, że po studiach wróciłem na teren, gdzie zasoby rzeźby średniowiecznej były słabo przebadane, a większość z nich uchodziła za sztukę ludową z XIX, może XX wieku.
Teraz jest pan na tropie nowego odkrycia – fundacji królowej Zofii Holszańskiej, co może rozwiązać zagadkę, dlaczego tak wiele średniowiecznych kościołów powstało na ziemi sanockiej.
To nie odkrycie, a raczej hipoteza badawcza, ale o dość mocnych przesłankach. Otóż Zofia Holszańska, ostatnia, czwarta żona Władysława Jagiełły, po śmierci męża w roku 1434 systematycznie zaczęła bywać w swoich dobrach oprawnych, głównie w ziemi sanockiej, gdzie była osobowością o rozległych wpływach. Moje badania nad potencjalnymi fundatorami kościołów drewnianych właśnie w zachodniej części ziemi sanockiej, czyli na terenie dzisiejszego powiatu krośnieńskiego i brzozowskiego, wskazują wyraźnie, że fundatorzy ci to osoby z bliskiego otoczenia Zofii. Ona sama nie dysponowała wystarczającymi środkami finansowymi, żeby w imieniu swojego syna Kazimierza Jagiellończyka budować kościoły we wsiach królewskich, ale znajdowała osoby, które zainspirowane lub odpowiednio zachęcone przez nią podejmowały się tego zadania.
Dlaczego tak zależało jej na fundowaniu kościołów?
Po bitwie pod Warną, gdzie zginął jej pierwszy syn, Władysław zwany Warneńczykiem, przez trzy lata zabiegała o to, by młodszy z synów (przyszły Kazimierz Jagiellończyk), zgodził się przyjąć koronę. O tym zadecydowano jednak dopiero w 1447 roku. Przez trzy lata, przebywając głównie w Sanoku, Zofia Holszańska, królowa-matka, była więc nieformalną regentką. Starała się wypełniać obowiązki monarsze, a jednym z tych obowiązków było sprawowanie prawa patronatu nad kościołami parafialnymi we wsiach królewskich, w ramach którego – co oczywiste – mieściło się również fundowanie i budowanie świątyń.
To niesamowite, że właśnie w drewnie znajdujemy dzisiaj odpowiedzi na historyczne pytania, mimo że nie uchodzi ono za materiał trwały.
Drewno jest materiałem bardzo trwałym i wbrew pozorom może wytrzymać czas liczony w tysiącleciach – to tylko kwestia zapewnienia mu odpowiednich warunków, tak zwanych powietrzno-suchych, ale mówimy o drewnie dobrej jakości.
A na tym terenie w okresie późnego średniowiecza było pozyskiwane jeszcze z Puszczy Karpackiej, gdzie drzewa rosły w trudnych warunkach wegetacyjnych, w gęstwinie, miały niewiele światła, w związku z czym były małe roczne przyrosty, za to znakomitej jakości budulec, najczęściej jodłowy. Dlatego te XV-wieczne świątynie wyróżniają się trwałością. W XVI i kolejnych stuleciach już tak dobrego budulca na tych terenach nie było. Dzisiaj norma budowalna dla konstrukcji drewnianych to 50 lat, a kościoły w Haczowie czy Domaradzu dobiegają sześciuset i mają się dobrze.
Stare drewno ma duszę?
Jestem daleki od takich metafizycznych twierdzeń, natomiast jest to materiał przyjazny człowiekowi i chyba dopiero wiek XXI uświadomił nam tęsknotę za drewnem. Nawet, jeśli się z nim rozstajemy, to wciąż do niego chcemy wracać.
Dr hab. Piotr Łopatkiewicz
Absolwent historii sztuki na Uniwersytecie Jagiellońskim, specjalizuje się w sztuce późnego średniowiecza i czasów nowożytnych. Obecnie profesor Państwowej Akademii Nauk Stosowanych w Krośnie, gdzie jest wykładowcą. Autor m.in. monografii „Drewniany kościół w Haczowie – Pomnik Światowego Dziedzictwa Kultury (wyd. Instytut Historii Sztuki Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2015).
Dniu Architektury Drewnianej 2024
Jeśli tobie też zależy na ochronie zabytków drewnianych, weź udział w Dniu Architektury Drewnianej 2024, który po raz pierwszy odbędzie się na terenie całego kraju. Obiekty drewniane to niestety niezwykle kruche świadectwo historii, na naszych oczach znikające z krajobrazu kulturowego. Pracownia Terenowa Centrum Architektury Drewnianej NID od trzech lat działa w celu powstrzymania postępującego procesu degradacji i niszczenia tego zasobu.
Dzień Architektury Drewnianej to inicjatywa promująca i popularyzująca architekturę drewnianą. Przygotowane prelekcje, wykłady oraz promocja dobrych praktyk wzmacniają kompetencje użytkowników domów drewnianych oraz wszystkich zainteresowanych tym dziedzictwem. Zapraszamy już w najbliższy weekend 23-25 sierpnia! Szczegóły na stronie Narodowego Instytutu Dziedzictwa.
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
Kadr z bramą wjazdową na teren osady to obraz, z którym kojarzymy Biskupin. Znajdziemy go w wyszukiwarce internetowej, podręcznikach szkolnych, a niektórzy zapewne w domowych archiwach pośród fotografii ze szkolnych wycieczek i rodzinnych wypraw. Popularność tego miejsca, określanego przez niektórych...
To tu mieszkała Wisława Szymborska ze swoim pierwszym mężem, Adamem Włodkiem, Halina Poświatowska romansowała z Tadeuszem Nowakiem, a Sławomir Mrożek pisał dzień w dzień, siedząc sam w zimnym, pustym pokoju, chowając się przed sąsiadem, któremu nie chciał pożyczyć pieniędzy. Dom...
Wystawa w warszawskich Łazienkach Królewskich przybliża postać jednego z najważniejszych włoskich malarzy XVII wieku, ale też dzieje Malty, na której spędził niemalże 40 lat. Mattia Preti urodził się 1613 roku w kalabryjskiej Tavernie, położonej w południowych Włoszech. Tam też pobiera...