Wszystko, czyli nic? Niekoniecznie
Recenzje

Wszystko, czyli nic? Niekoniecznie

Czy jest wciąż miejsce na odkrywanie Zofii Stryjeńskiej, artystki, której popularność po kilku wystawach, książkach i aukcjach po latach względnego zapomnienia odżywa na nowo? Odpowiedź jest dwuznaczna, bo brzmi: tak, ale niekoniecznie tam, gdzie je widzi kuratorski duet.

Zmieścić całą twórczość Zofii Stryjeńskiej w Willi Caro, siedzibie Muzeum w Gliwicach – to wprost nie mogło się udać. Kuratorujący to przedsięwzięcie Światosław Lenartowicz i Patrycja Gwoździewicz wybrali wątki, na których miała wspierać się konstrukcja tej wystawy. To

słowiańskie bożki oraz bogactwo kultury ludowej.

Jednocześnie jednak nie mogli się powstrzymać i próbowali wprowadzić tu całą historię jej twórczej aktywności.

Fot. Łukasz Gazur
Wszystko, czyli nic? Niekoniecznie
Obraz „Lipiec – sierpień” oraz „Akty” z 1924 r. – elementy bordiury Pawilonu Polskiego na Międzynarodowej Wystawie Sztuki Dekoracyjnej i Wzornictwa Nowoczesnego w Paryżu w 1925 r.

Mamy więc pierwsze poszukiwania, stosunkowo wczesne prace – jak „Widok z Paryża” ( 1920 rok), projekty tkanin, ilustracje, gablotę z zabawkami jej pomysłu, ceramikę, wreszcie projekty do pawilonu
polskiego na Międzynarodową Wystawę Sztuki Dekoracyjnej i Wzornictwa w Paryżu w 1925 roku, które dały jej ogromny rozgłos…
Fot. Łukasz Gazur
Wszystko, czyli nic? Niekoniecznie
Projekty tkanin

Willa Caro jest ciasna, a zmieszczenie wszystkiego (w sensie tematycznym), co pojawiało się już na wystawach kilka lat temu w Muzeum Narodowym w Krakowie i Warszawie, wprost nie mogło się udać. Momentami niektóre wątki są bardzo pobieżnie potraktowane, a niektóre obiekty nie mają oddechu. Niestety, to chyba nie miejsce na wystawy roszczące sobie prawo do omawiania twórczości tak rozległej jak sztuka Stryjeńskiej.

Wystawy „wszystko, czyli nic” – choć mają ogromny walor edukacyjny – częściej więcej zasłaniają, niż odsłaniają, wykrzywiają postacie, a nie rysują ich prawdziwych sylwetek.

Na marginesie może warto się zastanowić, czy Gliwice nie domagają się większych sal wystawienniczych. Choć bardzo zawsze doceniam w tym miejscu, że mamy tu zarówno tradycyjne wnętrza, jak i bardzo nowoczesną przestrzeń w podziemiu.

Fot. Łukasz Gazur
Wszystko, czyli nic? Niekoniecznie
Aranżacja z półmiskami z motywami tańców ludowych, fabryka porcelany w Ćmielowie, 1938, 1942–1945, po 1945 r.

Słowiańsko i po chrześcijańsku

Przypadkowo jednak ciasnota Willi Caro pozwoliła uwydatnić wątki, które w ogóle nie wybrzmiewały na dotychczasowych wystawach Stryjeńskiej przez nadmiar.

Duże wystawy monograficzne bowiem mają to do siebie, że próbują być streszczeniem wielowątkowej twórczości artystów. Przez jednostajność i wyrównanie akcentów czasem brak narracyjnych zwrotów akcji. Dużo za to oczywistych ścieżek i dobrze znanych przystanków. To mapy twórczości, które widzom niekoniecznie dają przestrzenie odkryć i nie stawiają wyzwań.

Najciekawsze punkty tej wystawy leżą tymczasem w zupełnie innym miejscu, niż chciałby tego duet kuratorski. Przynajmniej tak wskazują zapowiedzi wystawy. A może był to tylko trik PR-owy, który był obliczony tylko na przyciągnięcie odbiorców?

Najbardziej interesujące napięcie, jakie udało się zbudować na wystawie, to relacje między słowiańskimi i ludowymi wątkami twórczości Stryjeńskiej, dobrze rozpoznanymi już daleko poza granicami świata specjalistów historii sztuki, a prawie nieznanym dorobkiem spiętym ze światem tradycji chrześcijańskiej.

Dla badaczy to temat znany i opisany, dla szerszej publiczności już niekoniecznie.

Fot. Łukasz Gazur
Wszystko, czyli nic? Niekoniecznie
„Matka Boska”, ok. 1950 r.

Niewielu bowiem wie, że sukcesy Stryjeńska ma w swojej artystycznej biografii także na tym polu. Przecież to malarka i projektantka, która wygrywała nagrody nie tylko na wspomnianej Międzynarodowej Wystawie Sztuki Dekoracyjnej i Wzornictwa w Paryżu w 1925 (cztery Grand Prix) czy prezentowała swoją sztukę na Biennale w Wenecji w 20-leciu międzywojennym (zdobyła złoty medal w 1932 roku), lecz także w 1931 roku została także uhonorowana srebrnym medalem na Międzynarodowej Wystawie Sztuki Religijnej w Padwie. To pokazuje jej wszechstronność, a także komunikatywność tego języka artystycznego. Był zjawiskiem, którym twórczyni mogła opisać różne składniki złożonej polskiej tożsamości.

Co więcej, te chrześcijańskie wątki zyskują świeżość dzięki dalekiemu odbieganiu od świata tradycyjnej ikonografii. Maryja w jej ujęciu mogłaby być właściwie słowiańską boginią. „Spotkanie z synem” przybiera wręcz formę jarmarcznego szału z ludowością w tle. Nawet rośliny przypominają tu ornamenty wyjęte z wiejskiego rękodzieła. „Zmartwychwstanie” z kolei to właściwie przedstawienie młodego górala, który wychodzi na hale pasać owce. Tylko tyle i aż tyle. W tych pracach nawet aureole wyglądają jak korony słowiańskich bóstw, udekorowanych floralnymi motywami.

Ludowość to duma

Jej sztuka to produkt zamówienia społecznego jej czasów, skrzyżowanie estetycznych mód, gustów widzów, a do tego potrzeb władzy. W 1918 roku Polska znów pojawiła się na mapie Europy przy akompaniamencie narzekań Niemiec czy porewolucyjnej Rosji. Mówiono o kraju nad Wisłą jak o państwie sezonowym. Odradzająca się Polska potrzebowała nie tylko sukcesów na arenie politycznej, lecz także kulturalnej. Szukała języka artystycznego i architektonicznego, który mówiłby: „Jesteśmy niezależnym państwem z własną historią i kulturą, a jednocześnie przynależymy do nowoczesnego świata”. To właśnie na te potrzeby budowania nowej artystycznej komunikacji trafiła twórczość Stryjeńskiej. I znakomicie na nie odpowiedziała, zespalając z sobą wszystkie współczesne jej tendencje na polu sztuki – z geometryzującymi motywami kubizmu i art déco – oraz sztukę ludową i motywy zakopiańskie.

Stryjeńską od zawsze fascynowała kultura wsi oraz – szerzej – przedchrześcijańska tradycja polskich terenów. Często łączyła w swoim malarstwie te światy. Jej gwasze i akwarele dudnią kolorem i witalnością, jakimiś echami młodopolskiej chłopomanii. Żywiołowe, mocne kolory, płaskie plamy barwne, ostre, kontrastowe zderzenia. A do tego przetworzone w wyobraźni motywy znane z polskiej sztuki ludowej – tak by stały się mocnym i widocznym znakiem ornamentalnym. W jej ujęciu niektóre ludowe stroje stają się szatami królewskimi, a wianki – koronami. W tej sztuce ludowość to duma.

Traci świeżość

Jednocześnie przejście przez kolejne sale gliwickiej wystawy pokazuje jeszcze jedną ciekawą rzecz: lata 30. w jej życiu to znak wyczerpywania się i zmanierowania jej sztuki. Oryginalność zostaje wypchnięta przez coraz większą schematyczność. Stała się ofiarą swojej popularności, a także problemów w życiu prywatnym – spory z mężem, szpital psychiatryczny, ogrom zamówień.

Jej sztuka się opatrzyła. Była na wszystkim – porcelanie, naklejkach, zeszytach, kartkach okolicznościowych. Ozdabiała wnętrza kawiarń i prywatnych kamienic. Dosłownie była wszędzie. Taka skala dobrze działa na popularność artysty, lecz nie na jego sztukę. Traci świeżość i oryginalność.

Smaczkiem tej wystawy jest z pewnością fakt, że pojawił się obraz nieznany szerokiej publiczności (chyba?), dotąd niewystawiany. To dzieło przedstawiające Czepca, postać z „Wesela” Wyspiańskiego. Namalowała go młoda Stryjeńska w 1911 roku pod kierunkiem… Włodzimierza Przerwy-Tetmajera.

Fot. Domena Publiczna
Wszystko, czyli nic? Niekoniecznie
Zofia Stryjeńska “Czepiec z Wesela Stanisława Wyspiańskiego”, 1911 r.

Nie ma jeszcze w sobie z pewnością tej siły i odwagi, którą później zyskują jej artystyczne wypowiedzi, ale jest za to zapowiedź talentu i zainteresowań ludowością. Na oryginalność przyjdzie jej jeszcze kilka lat poczekać. Niemniej to ciekawy ślad jej poszukiwań.

Oczywiście, przy wzroście popularności „słowiańskiej księżniczki polskiej sztuki” pojawianie się jej nieznanych wcześniej w literaturze obrazów nie dziwi. Trafiają nie tylko na wystawy, lecz także aukcje (jak niedawna propozycja Desy Unicum). Ale to największy dowód ogromnej, wykonanej dotąd pracy promotorów jej twórczości. I dobrze się składa, że z taką pracą mamy w Gliwicach do czynienia.

Ta wystawa jako całość pokazuje, że wciąż w jej twórczości mamy do czynienia z obiektami, które wymykają się oczywistym kategoriom. Czyli dużo jeszcze jest do odkrycia – niekoniecznie na rodzinnych strychach, ale w muzealnych kolekcjach.

Fot. NAC
Wszystko, czyli nic? Niekoniecznie
Zofia Stryjeńska, lata 20. / 30. XXw.

Wystawa „Zofia Stryjeńska – tajemnicze i radosne opowieści”, Willa Caro – Muzeum w Gliwicach, 8 marca – 18 sierpnia 2024

___________________________________________________________________________

Artykuł pochodzi z kwartalnika „Spotkania z Zabytkami” nr 3/2024


Łukasz Gazur

Krytyk sztuki i teatru, wieloletni szef działu kultury w "Dzienniku Polskim" i "Gazecie Krakowskiej". Publikował i współpracował m.in. z "Przekrojem", "Tygodnikiem Powszechnym", "Wprost", TVP Kultura. Wykładowca akademicki na kierunkach kolekcjonerskich i antykwarycznych oraz dziennikarskich. Czterokrotnie wyróżniony Nagrodą Dziennikarzy Małopolski. Członek polskiej sekcji międzynarodowego stowarzyszenia krytyków AICA. Zastępca redaktora naczelnego magazynu "Spotkania z Zabytkami".

Popularne

Pamiętajmy o Halickiej

W ciągu ostatnich kilkunastu lat powoli, lecz wyraźnie wzrasta zainteresowanie dziełem i życiem Alicji Halickiej. Jej postać pojawia się w popularnych opracowaniach, jak na przykład w książce Sylwii Ziętek „Polki na Montparnassie” (2021), której bohaterkami są polskie artystki związane z Paryżem. Po jej dzieła sięgają kolekcjonerzy. Prace Halickiej pojawiają się na rynku, czego przykładem ostatnie aukcje École de Paris (np. w Desie Unicum w kwietniu-maju 2023). Jej dzieła znajdują się w kolekcji Marka Roeflera, udostępnianych w konstancińskiej Villa La Fleur....

Moda bardzo osobista

Prof. Irena Huml, znana krytyczka sztuki, miała wyjątkowy talent do projektowania ubrań. Jej pasja do zagadnień związanych z modą zaczęła się już w Państwowym Liceum Przemysłu Odzieżowego, gdzie zdobyła wiedzę na temat tkanin, kroju i szycia. Jako studentka historii sztuki,...