Podkowa Leśna, czyli świat
Fot. Biblioteka Narodowa Polona
Wywiady

Podkowa Leśna, czyli świat


Wszystko się tam przecinało: stali mieszkańcy z letnikami, narodowcy z Żydami, mieszczanie z artystami, a bogacze z domokrążcami – o mieście-ogrodzie przed wojną, w czasie okupacji i w okresie PRL-u opowiada Piotr Mitzner, poeta, eseista, pisarz i tłumacz.


Wychowałeś się w Podkowie Leśnej. W książce „Mój Iwaszkiewicz” wspominasz podkowiańskie sąsiedztwo domu twoich rodziców i nieodległego Stawiska. Wasze domy położone na krańcach Podkowy dzieliło pięć kilometrów. Iwaszkiewicz przysyłał swojego szofera, Szymona Piotrowskiego do was z czajnikami na wodę twierdząc, że macie lepszą, a twoja mama, Larysa Zajączkowska- Mitznerowa, obdarowywała Annę Iwaszkiewiczową słoikami wiśniowych konfitur, „promieniami słońca w słoikach”, jak je nazywała Maria Iwaszkiewicz. Czy Podkowa twojego dzieciństwa to głównie Iwaszkiewicz?

Zacznę od tego, że Iwaszkiewicz tak naprawdę nie był blisko związany z Podkową, był z nią w konflikcie.

Fot. Tomek Sikora / Forum
Podkowa Leśna, czyli świat
Podkowa Leśna, niezidentyfikowany mężczyzna, Jarosław Iwaszkiewicz, Marian Podkowiński, 1978 r.

Jak zrobiono mu raz wieczór autorski w Podkowie, to nikt nie przyszedł! To były lata 60 .

Kto się od kogo wcześniej odwrócił? Trudno powiedzieć. Iwaszkiewicz ostentacyjnie był bardziej brwinowski, bo Podkowa to nie do końca były jego kręgi kulturowe. Bariera została przełamana na krótko w czasie wojny, kiedy młodzież ze Stawiska i domu Regulskich (podkowiańskich notabli) urządzała konspiracyjne olimpiady sportowe. I później, kiedy ojca i syna Regulskich, właścicieli Zarybia aresztowało UB – pani Regulskiej pomagała wtedy bardzo Anna Iwaszkiewiczowa. No, ale generalnie to były inne światy, obyczajowo i kulturowo.

Podkowę zakładał w latach 20. XX wieku teść Iwaszkiewicza, Stanisław Lilpop.

Tak, wkrótce potem popełnił samobójstwo, podobnie jak Kazimierz Gayczak, dyrektor techniczny Spółki Technicznej „Siła i światło”, też założyciel Podkowy i jeden z jej pierwszych mieszkańców.

Fot. Wikipedia.org / Domena publiczna
Podkowa Leśna, czyli świat
Stanisław Wilhelm Lilpop (1863-1930)

Te samobójstwa były ze sobą powiązane?

Nie wiadomo. W każdym razie towarzystwo podkowiańskie przez długie lata było delikatnie mówiąc kompletnie nie artystyczne i nie lewicowe, nie chcę powiedzieć, że endeckie, to nie w tym rzecz, ale…

Ziemiańskie?

Ziemiańsko-mieszczańskie.

A w przepisach lokalnych podkowiańskich znalazło się zastrzeżenie, że ziemię w Podkowie mogą nabywać wyłącznie chrześcijanie…

Naprawdę?

Tak, choć kupowali tu działki również Żydzi, którzy byli przechrzczeni – Irena Krzywicka, Benedykt Hertz – pomysłodawca nazw ulic w Podkowie (od zwierząt, drzew i kwiatów), poeta, bajkopisarz, aktor, człowiek poglądów lewicowych, przy tym członek Towarzystwa Przyjaciół Podkowy Leśnej, które było niewątpliwie konserwatywne. Granice środowiskowe były jednak płynne… Krzywicka miała na pewno relacje ze Stawiskiem, ale czy ktoś jeszcze z Podkowy? Nie wiem… Przed wojną była próba stworzenia osady skamandryckiej, tam kupił wtedy działkę Stefan Napierski i administrator „Wiadomości Literackich” Antoni Borman. Mieli się na stałe instalować, ale nic z tego nie wyszło. A żeby było jeszcze śmieszniej – z zapisków komunisty Jana Wyki z lat 30. wynika, że w Podkowie była wilegiatura dla spracowanych działaczy Komunistycznej Partii Polski. Więc z jednej strony konserwatyści, a z drugiej KPP. Tak zawsze było w Podkowie. W czasie wojny delegatura rządu wynajmowała pokoje w Zarybiu, majątku Regulskich, gdzie czasem pomieszkiwał Miłosz. Nikt nie przypuszczał wtedy, że tam jednocześnie była siedziba Związku Jaszczurczego, skrajnej części Narodowych Sił Zbrojnych. Wszystko się tam przecinało.

A skąd się wziął mit Podkowy inteligenckiej?

Przed wojną to nie było takie oczywiste, mieszkali tam głównie przedsiębiorcy, bankierzy, którzy mieli swoje wypasione domy, głównie sezonowe, letnie. Mało kto mieszkał w Podkowie przez cały rok. Krzywicka też miała w zasadzie letni, bardzo nowoczesny tzw. Szklany Dom (według projektu Maksymiliana Goldberga), dużo w nim było światła. Ludzie się oburzali, że stał tyłem do ulicy: „Co oni tam robią, co tam się dzieje, że dom stoi tyłem do ulicy?”- powiadali. Dom ten bardzo odbiegał od lokalnego wzorca, którym była willa z kolumnami na ganku, nawiązująca do polskiego dworku. Gdy wysiadamy z kolejki w Podkowie Wschodniej i cofamy się kawałeczek wzdłuż torów, to widzimy

ogromny budynek, takie zamczysko, w którym mieszkał przed wojną Leonard Samowicz. Miał tytuł szambelana papieskiego i był ożeniony z córką przedwojennego prezydenta Estonii, przedziwna postać. Do jakiej klasy zapisać pana Samowicza? Jego sąsiadką była właśnie Krzywicka. W czasie okupacji pomagał jej, był niesłychanie w porządku. W naszych czasach w tym domu kręcono serial „Klan”.

Fot. Jakub Skowron / Wikipedia.org / CC BY-SA 3.0 pl
Podkowa Leśna, czyli świat
Willa „Renata” zbudowana w latach 1934–1935 przez szambelana papieskiego Leonarda Samowicza

Dobrze, jesteśmy więc w pobliżu stacji Podkowa Leśna Wschodnia. Przejdźmy się dalej, prowadź.

Nieopodal ogromnej willi Jedlina, gdzie mieszkał dyrektor banku, Wacław Jacobson, był baraczek, w którym mieściła się restauracja Bachus. To był jeden z baraków, które budowano podczas okupacji lub zaraz po powstaniu, by pomieścić ludzi, którzy napływali z Warszawy do Podkowy. Co chwilę, „na chwilę” ktoś tam się instalował. I to „na chwilę” trwało kilkadziesiąt lat. Właściciel restauracji, Eugeniusz Bojanowicz, był restauratorem z Warszawy, przeniósł się do Podkowy, gdzie funkcjonował wiele lat.

Czy wiesz, że Eugeniusz Bojanowicz był współudziałowcem słynnej w dwudziestoleciu międzywojennym restauracji „Bachus” mieszczącej się w Warszawie przy ul. Widok 25 i będącej filią niemniej słynnego lokalu „Simon i Stecki”?

Nie wiedziałem. U Bojanowicza za mojej pamięci były najlepsze raki w PRL-u, więc bywali tu często moi rodzice, bywały też Pola Gojawiczyńska i Mieczysława Ćwiklińska, także w letnich miesiącach mieszkanki Podkowy. Tuż przed stanem wojennym biesiadowaliśmy w „Bachusie” z Teatrem Ósmego Dnia i dyskutowaliśmy nad czasopismem „Odmowa”, które właśnie zakładaliśmy a które nigdy się nie ukazało. Wtedy już raków co prawda nie było, ale były dobre schabowe.

Na skos od Bachusa znajdowała się mała willa „Fernando” z wymalowanym dość umiejętnie bykiem, gdzie przez jakiś czas pewna pani prowadziła „domek rozkoszy” dla dyplomatów, w oknach wystawione miała flagi miniaturki. To były lata 60.

Idąc dalej ul. Wschodnią można dojść do willi Robertsonów, gdzie w czasie okupacji ukrywał się pan Kon. Nachodził go szmalcownik i pewnego razu umówili się w lesie Młochowskim, wtedy Kon zastrzelił swojego prześladowcę. Skręcając w lewo, wędrujemy w kierunku willi Jana Skotnickiego. To była ciekawa postać! Malarz, polityk, pracował w Ministerstwie Kultury, autor wspomnień „Przy sztalugach i przy biurku”, świadek śmierci Narutowicza.

I działał z Lorentzem po powstaniu warszawskim – ratowali razem warszawskie dobra kultury.

Tak, to była cała akcja, której sztab znajdował się właśnie w Podkowie w kawiarence-bibliotece pani Sucheckiej przy ulicy Jodłowej. Skotnicki, odsunięty niedługo po wojnie od pracy urzędniczej, aż do emerytury prowadził w Grodzisku ognisko plastyczne, pamiętam go jak przez mgłę – eleganckiego pana pod muchą. Prowadził niezmiernie ciekawe dzienniki powojenne, szkoda, że nigdy nie wydane… Był pieniaczem – czytałem jego listy przedwojenne. Pisał, że

Fot. Biblioteka Narodowa Polona
Podkowa Leśna, czyli świat
Pracownia Jana Skotnickiego w Podkowie Leśnej, 1934 r.

zamieszkał w Podkowie, żeby mieć spokój, ciszę i estetyczny ogląd rzeczywistości, a tu mu sąsiad galoty suszy na sznurku…

Ulice w Podkowie mają kształt Podkowy. Za domem Skotnickiego ciągnie się ulica Sosnowa, którą dochodzi się do domu Benedykta Hertza zwanego „Kurzą Stopką” – dlatego, że tak bardzo skromnego. Oprócz córki Hertza mieszkali tam kiedyś Krystyna i Bogdan Pociejowie, Krystyna chyba mieszka tam jeszcze. Od dziecka bywałem w Kurzej Stopce, Pociejowie organizowali tam koncerty, słuchaliśmy Bacha i Mahlera, a Pociej wygłaszał pogadanki na tematy muzyczne. A Krystyna czytała swoje przekłady „Elegii Duinejskich” Rilkego – świetne!

Właśnie, opowiedz więcej o twoim doświadczeniu Podkowy, twoich kontaktach.

W pobliżu „Kurzej Stopki”, na ulicy Dębowej, jest charakterystyczna drewniana brama z napisem: „Człowiek niech będzie Bogiem dla człowieka”. Tam mieszkał kiedyś najstarszy człowiek, jakiego w życiu poznałem – Zenon Żniński. Urodził się w 1874 roku, a ja go poznałem w roku 1970. Przed wojną był wieloletnim dyrektorem Muzeum Rzemiosł i Sztuki Stosowanej, wcześniej działaczem PPS, siedział w Cytadeli, był na zesłaniu. Zrobiłem z nim mój pierwszy w życiu wywiad i dzięki temu coś o nim teraz wiem. Starzec z wielką siwą brodą, wyglądał jak Pan Bóg.

Podobno Maria Konopnicka odwiedzała go w Cytadeli i przynosiła mu paczki.

Dom twoich rodziców, twój dom rodzinny, był chyba na granicy Podkowy i Brwinowa?

Tak, był tuż za granicą. To były tzw. Borki a Borki należały administracyjnie do Brwinowa. Ale do Brwinowa stamtąd było strasznie daleko, z 5 km, a do Podkowy tuż tuż, w związku z czym mówiło się, że mieszkamy w Podkowie. Był też w tym na pewno jakiś podkowiański snobizm, z którego wyzwoliłem się po latach, kiedy szefowałem (od roku 1993) podkowiańskiemu Ośrodkowi Kultury – uświadomiłem sobie wtedy, że

Podkowa jest miejscowością fascynującą, ale trudną. Kulturalną, ale niechętną awangardowym fermentom.

Podkowa Leśna, czyli świat
Plan miasta-ogrodu Podkowa Leśna

Dlaczego?

Ci, którzy mieszkają w Podkowie, przeważnie pracują w Warszawie. A kiedy mieszkasz w Podkowie, to chcesz mieć spokój i ciszę, ew. z najbliższymi sąsiadami spotykać się na brydżyku, pójść do kościółka czy na koncert fortepianowy. A jak ja wpuściłem do Ośrodka anarchistów, punkowców i do tego jeszcze uchodźców; Podkowa po prostu mi podziękowała za dalszą współpracę.

Był kiedyś w Podkowie człowiek, który stał chyba ponad wszystkimi podziałami, ksiądz Leon Kantorski. Opowiesz o nim?

Kantorski to mój idol, on obudził Podkowę, przekonał ją, że może być otwarta. Zachował się list mojej mamy do ojca: „Jest nowy proboszcz, jeździ na rowerze i wygląda jak Mickiewicz”. Kantorski był związany z ruchem księży robotników we Francji, tam otrzymał święcenia. Był człowiekiem ogromnej energii, przez krótki czas duszpasterzem w Warszawie u św. Anny, ale go stamtąd przenieśli. Mówił, że nie zamyka drzwi przed nikim, kolegował się bardzo z moim ojcem ateistą, spotykali się w kawiarni „Scarlett” (to kontynuacja okupacyjnej podkowiańskiej knajpki „Przeminęło z Wiatrem”), pili kawkę i dyskutowali o Piśmie Świętym. W stanie wojennym, gdy go internowali, podpisał lojalkę, wrócił i następnego dnia w kościele powiedział: „Podpisałem lojalkę po to, żeby być z wami”. No to wymalowali mu na plebani napis „ubek”. Zabronił zamalowywania tego, twardziel był. Wprowadził big beat do kościoła, to była głośna (dosłownie) historia, miałem wtedy 11 lat.
W Podkowie mieszkała Kasia Gaertner. Nie wiem, czy to ona przyszła do Kantorskiego, czy Kantorski do niej, dość, że

padł pomysł, by robić mszę big – beatową. Suita nazywała się ”Pan przyjacielem moim”. Po premierze dość szybko powstał lokalny zespół Trapiści, który grał codziennie do mszy, czasem pisałem dla nich teksty.

Fot. Grażyna Rutkowska / NAC
Podkowa Leśna, czyli świat
Msza święta big-beatowa w kościele Świętego Krzyża. Ks. Leon Kantorski i członkowie zespołu “Trapiści”, od lewej: Jacek Łocz (śpiew), Zdzisław Karwat (gitara), Andrzej Nawrocki (gitara). Warszawa, 1975 r.

A kawiarnia „Scarlett” gdzie była?

Naprzeciwko kościoła. Już jej nie ma. Kościół się rozbudował, na początku był niewielki. Halina Regulska, właścicielka Zarybia, pani niezwykle energiczna, znana automobilistka, w latach 30. wzięła sprawę w swoje ręce i w ciągu roku powstał kościół ufundowany właśnie m.in. przez Automobilklub Polski i Aeroklub – kościół pod wezwaniem św. Krzysztofa, patrona kierowców. Stąd

autosacrum, czyli coroczny obrzęd święcenia pojazdów, podkowiańska tradycja przedwojenna, trochę pogańska…

Kantorski ją przywrócił. Organizował też na św. Franciszka święcenie psów, kotów i kanarków. W pergoli, po lewej stronie, lubił stać Iwaszkiewicz, oczywiście jeśli przychodził do kościoła. A pani Anna biegała na mszę do Podkowy codziennie.

Wiesz, że do budowy ołtarza i schodów zewnętrznych posłużył materiał z rozebranego soboru na Placu Piłsudskiego (wtedy Placu Saskim)?

Tak, a witraże i ołtarz główny są autorstwa Jana Henryka Rosena.

Obraz kompletnie mu się nie udał, coś z perspektywą jest nie tak, nogi świętego wychodzą na plan pierwszy. Kantorskiego, który miał dobry gust, tak to denerwowało, że w końcu zakrył malowidło. Była afera.

Jak przestał być proboszczem, to obraz oczywiście odsłonięto. To właśnie pod wpływem Kantorskiego zacząłem interesować się historią Podkowy. Zbierałem wspomnienia, robiłem wywiady, m.in. ten z Zenonem Żnińskim. Chodziło o to, żeby przepytać świadków i utrwalić historię miasta. I tak, jeszcze w drugim obiegu, udało się nam wydać trzy zeszyty „Rocznika Podkowiańskiego”, który tak się spodobał Jerzemu Giedroyciowi, że wsparł go finansowo.

Kiedy zamieszkaliście w Podkowie?

W 1956 roku rodzice kupili dom od generałowej Mary Rupertowej, której mąż był przed wojną szefem wojskowej służby zdrowia i osobistym lekarzem Piłsudskiego, a po wojnie został w Londynie. Ten dom przez lata odsłaniał przed nami swoje tajemnice. Przerażającym miejscem np. była skrytka na strychu, w której w czasie okupacji ukrywał się mecenas Sachs. Klaustrofobiczne miejsce, gdzie było pełno gazet, tylko przedwojennych, w razie zagrożenia Sachs tam siedział i czytał te gazety.

Napisałeś o tym wiersz: „Na strychu mojego domu można było przekręcić zagięty gwóźdź i wyjąć kawałek drewnianej ściany, to była skrytka, bez okna, chował się w niej mecenas Kon, pozostały po nim gazety które czytał tam, to były tylko przedwojenne gazety”.

Tak. W moim wierszu Sachs nazywa się Kon. Po latach wykorzystałem tę skrytkę na bibułę . Kolega dobudował też drugą skrytkę, bardziej nowoczesną – tam trzymałem bibliotekę „Karty” i Archiwum Wschodniego. Były u nas trzy czy cztery wizyty esbecji, nic nie znaleźli. Po pani Ruppertowej została nam tzw. kanapa Piłsudskiego, przywieziona z Krakowa, na której Piłsudski sypiał, gdy przyjeżdżał do mieszkania Bolesława Jędrzejowskiego, działacza PPS, ojca Ruppertowej. Robiłem na niej stale jakieś ekscesy, skoki i fikołki – w końcu się rozwaliła. Mieliśmy też fotele, które ojciec kupił po wojnie od lokaja mecenasa Stanisława Patka. Fotele jak fotele, ale w pewnym momencie pies obdarł materiał i odkrył informację o tym, kto wykonał ten fotel: tapicer pałacu cesarskiego w Skierniewicach! No więc Patek, który bronił rewolucjonistów, stalował meble w pałacu…

Chcesz być na bieżąco z przeszłością?

Podanie adresu e-mail i kliknięcie przycisku “Zapisz się do newslettera!” jest jednoznaczne z wyrażeniem zgody na wysyłanie na podany adres e-mail newslettera Narodowego Instytutu Dziedzictwa w Warszawie zawierającego informacje o wydarzeniach i projektach organizowanych przez NID. Dane osobowe w zakresie adresu e-mail są przetwarzane zgodnie z zasadami i warunkami określonymi w Polityce prywatności.

Kto bywał u was w domu?

Fot. Bewphoto
Podkowa Leśna, czyli świat
Podkowa Leśna

Ojciec mój, Zbigniew Mitzner, był nietowarzyski, więc za jego życia mało ludzi u nas bywało. Ale pamiętam Cata Mackiewicza, rysownika Jerzego Zarubę, Olgę Siemaszkową. A po śmieci ojca przyjeżdżali ci, którzy chcieli oglądać jego archiwum, ci, którzy mieli coś wspólnego z okupacyjnym wydawnictwem „Wisła”, które ojciec zainicjował: Andrzejewski, Dygat, Gieysztor, Wyka… Potem przyjeżdżał też Marian Brandys z Haliną Mikołajską, wtedy zawsze w odległości kilkudziesięciu metrów ich samochodu „czuwał” samochód esbeków. Iwaszkiewicz przesiadywał u nas wtedy, oglądał te rękopisy, próbowaliśmy rozszyfrowywać pseudonimy, ustalać, kto jest kto. Raz się wyrwałem, 13-latek: „O, to takie w stylu Konopnickiej”. A to był „Świat. Poema naiwne” Miłosza! Iwaszkiewicz trochę się wzburzył, bo uważał, że to jest największy polski poemat XX w.

Pamiętam z lat 60. rozmaitych domokrążców: człowieka o przezwisku Marshall, który handlował alkoholem, papierosami i zachodnimi kosmetykami, fryzjera, który nielegalnie strzygł, krążył od domu do domu, Edwarda Rosenberga – antykwariusza i panią Martę z Nadarzyna, która cielęcinę rozwoziła, ostrzyciela noży, a także szambiarza-domokrążcę, który kopał rów przez ulicę i wiaderkiem wybierał szambo – był to najlepiej poinformowany człowiek w Podkowie, wszędzie bywał i z gosposiami plotkował.

Jakich mieliście sąsiadów?

Po sąsiedzku, w drewnianym domu mieszkała gosposia, która u nas pracowała, genialna analfabetka z Wileńszczyzny, karmiła mnie opowieściami o duchach. Tam też mieszkał pan Franio – bardzo wysportowany człowiek, który wstawał między 4 a 5 rano i mył się pod studnią, a potem szedł do pracy, do samej Warszawy, na piechotę. Zbierał militaria. Pracował jako radca prawny w Polskich Nagraniach, a przedtem był cichociemnym na Wołyniu. Aresztowany przez Ruskich, siedział jakiś czas w obozie, potem pracował jako kamieniarz u Dunikowskiego. Był bohaterem mojego dzieciństwa. Przychodził do naszej szkoły właśnie jako cichociemny, nas to ekscytowało. Gdy byłem w Londynie w 1988 roku, dowiedziałem się, że pan Franio Pukacki, który był łącznikiem między podziemnym Ruchem Obrony Praw Człowieka i Obywatela a rządem w Londynie w latach 70., funkcjonował jako agent do rozpracowywania emigracji i został wplątany w sprawę zabójstwa Bohdana Piaseckiego, którego podobno zabito bagnetem należącym do pana Frania, z jego kolekcji militariów. Pukacki pochodził z Krotoszyna i tam ma swoją ulicę. IPN żądał zmiany nazwy, ale mieszkańcy się sprzeciwili.

Masz swój ulubiony obraz Podkowy w kinie albo w literaturze pięknej?

No, oczywiście „Pożegnania” Hasa. Choć tam są pewne przekłamania. Jak pamiętasz, jest tam sfilmowana restauracja w Kasynie, w której nic nie ma – jest klimat powojennej zubożałej knajpy, a przecież akcja dzieje się przed wojną. Według mnie Dygat nie znał przedwojennej Podkowy, musiał ją znać podczas okupacji i po wojnie, więc to jest w powieści i w filmie trochę przemieszane.

Dla mnie zawsze też ważne było, że w Podkowie powstał „Chleb rzucony umarłym” Bohdana Wojdowskiego. Przy Akacjowej mieszkali z żoną Marysią (córką Iwaszkiewicza), ale nie mogę ustalić pod którym numerem, choć przecież tam bywałem. I jak tu liczyć na pamięć świadka historii?

Fot. Włodzimierz Wasyluk / Forum
Podkowa Leśna, czyli świat
Piotr Mitzner “Mój Iwaszkiewicz”

Piotr Mitzner
Poeta, tłumacz, redaktor. W latach 1981–1989 należał do kierownictwa niezależnego wydawnictwa „Krąg”. Od 1983 do 1997 r. współredaktor „Karty”. W latach 1993–1999 dyrektor ośrodka kultury „Koło Podkowy”. Współpracuje m.in. z „Dialogiem”, „Podkowiańskim Magazynem Kulturalnym”, „Zeszytami Literackimi”, „Tekstualiami”, „Nigdy Więcej”. W 2005 został odznaczony Srebrnym Krzyżem Zasługi, zaś w 2009 Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Redaktor serii Biblioteka Zapomnianych Poetów, ukazującej się od 2012 roku nakładem Ośrodka „Brama Grodzka-Teatr NN” w Lublinie. Laureat Nagrody Literackiej Fundacji Kultury (2000), Nagrody Poetyckiej im. Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego – Orfeusz (2020) oraz Nagrody Poetyckiej im. Kazimierza Hoffmana „KOS” (2021).


Joanna Rolińska

Absolwentka wydziału Wiedzy o Teatrze warszawskiej Akademii Teatralnej. Publicystka, varsavianistka. Autorka kilku książek, m.in.: „Raz, dwa, trzy za siebie! Rozmowy o dzieciństwie”, „Ale jest Warszawa” i „Lato 1920”. Laureatka Nagrody Literackiej m. st. Warszawy i Nagrody Historycznej KLIO.

Popularne

Niekanoniczne życia pisarzy z kanonu

Okazuje się, że w zasadzie żaden z polskich pisarzy, którzy weszli do kanonu, nie miał uporządkowanego życia. Ten romansował z kim popadnie, tamten wiódł podwójne życie, pewna literatka jako dojrzała kobieta gustowała w młodych kolegach po fachu, a wiele innych pisarek, w drugiej połowie życia związało się z kobietami. Oto burzliwe historie autorek i autorów szkolnych lektur...

Uzdrowiciel narodu

O zakładzie leczniczym dr. Apolinarego Tarnawskiego w Kosowie Huculskim słyszał w międzywojniu każdy. Podobno elity II RP paradowały tam nago, łącząc się ponad politycznymi podziałami, a miejscowy guru kazał im o głodzie kopać grządki bladym świtem. Tubylcy kuracjuszy uważali za wariatów, ale magnetyzm „seniora” sprawiał, że „Kościół” kuracjuszy powiększał się z roku na rok...