Przejrzyjcie naszą interaktywną mapę skojarzeń!
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
„Żaden Tatar, Turek czy Szwed nie przyczynili się w takim stopniu do zniszczenia polskich zamków jak zaniedbanie podstawowych remontów: nienaprawienie na czas rynny czy cieknącego dachu” – mówi Roman Marcinek, historyk i miłośnik dziedzictwa.
Czy jest coś w polskim podejściu do zabytków, że załamuje pan ręce: „Jak można w ten sposób myśleć?”
Dwie rzeczy. Pierwsza to uwielbienie piękna.
To znaczy?
Zamiłowanie do upiększania wszystkiego bez względu na to, czy jest potrzebne, czy nie. Rozumiem to jako zachwyt nad tym, co odnowione na wysoki połysk, co się złoci i wygląda, jakby było postawione wczoraj, a niedocenianie autentyku, np. wyszarzałego, ale mającego 200 czy 250 lat szlachetnego tynku. Bez trudu znajdziemy w internecie dziesiątki przykładów rekonstrukcji zabytków z użyciem najnowszych materiałów dostępnych na wyprzedaży w Castoramie. Wykonano je bez cienia refleksji nad tym, czym obiekty były i czym powinny być.
Dlaczego tak się dzieje?
Brakuje wiedzy. Edukacja plastyczna została w programie szkolnym zepchnięta na margines. Trudno więc wymagać od właściciela kamienicy, szefa firmy, która nabyła pałac z folwarkiem, czy proboszcza mającego pod opieką stary kościół, żeby zajmowali się zabytkiem ze zrozumieniem. A druga rzecz, której nie rozumiem, to niechęć do nadawania obiektom zabytkowym nowych funkcji.
Chodzi panu o to, że budowla stoi pusta? Nie ma w niej ani muzeum, ani restauracji?
Tak, tymczasem najgorsza funkcja zabytku – nawet magazyn nawozów sztucznych – jest lepsza niż brak funkcji, sytuacja, w której obiekt nie ma gospodarza, nie jest nikomu potrzebny i nikt nawet w najmniejszym stopniu nie angażuje się w jego ochronę. Profesor Władysław Łoziński w popularnej swego czasu książce „Życie polskie w dawnych wiekach” napisał, że żaden Tatar, Turek czy Szwed nie przyczynili się w takim stopniu do zniszczenia polskich zamków jak zaniedbanie podstawowych remontów – nienaprawienie na czas rynny czy cieknącego dachu. Dlatego obiekt po renowacji musi zyskać jakąś funkcję. Zwłaszcza że często obok reliktów, które powinny być chronione, są fragmenty np. pałacu czy zespołu klasztornego dobudowywane w miarę potrzeb i zdecydowanie mniej cenne. Tu nie musimy całować każdej cegły. Możemy sobie pozwolić na większą swobodę w ich wykorzystaniu. Ale nawet w takich obiektach jak pałac w Wilanowie, gdzie osiągnęliśmy wyżyny sztuki konserwatorskiej, może się znaleźć przestrzeń np. dla działań radosno-świąteczno-ogrodowych.
Są m.in. mappingi i wystawa plenerowa „Królewski Ogród Światła”.
I to jest świetne, bo dzięki temu pałac żyje, ludzie do niego wracają, nawiązują z nim jakąś relację. Staje się bardziej ich. Gdybyśmy zrobili quiz wśród krakowian i zapytali, kiedy ostatni raz byli na Wawelu, to obawiam się, że większość odpowiedziałaby: „W podstawówce na wycieczce szkolnej”. Mamy tu do czynienia z narodowym fetyszem – umiłowanym, zadbanym, konserwowanym, do którego – jak wielu uważa – nie ma po co wracać, bo on się nie zmienia.
Postanowili więc państwo zacząć nas edukować i wydawać publikacje na temat ochrony zabytków.
Nazwaliśmy naszą serię „Vademecum”, czyli z łaciny „podążaj za mną”. Założenie jest takie, żeby prostym językiem, odcedzonym – w miarę możliwości – z fachowych terminów wytłumaczyć człowiekowi, np. czym jest modernistyczna willa i w jaki sposób się nią opiekować, co zrobić z ogrodem przy dworze i jak traktować podwórko XIX-wiecznej kamienicy. Chcemy jasno powiedzieć: to możesz posprzątać, o to zadbać, dokonać drobnej naprawy, ale w tym momencie „stop” – tu twoje osobiste zaangażowanie w prace nad budynkiem, biblioteką, obrazem powinno się skończyć. Jeśli będziesz dalej próbować coś z nimi zrobić, to je zniszczysz.
Czy dobrze rozumiem, że „Vademecum” jest adresowane tylko do właścicieli zabytków?
Nie tylko. Będą mogły w nim znaleźć coś dla siebie także osoby, które nie mają pod opieką żadnych cennych obiektów czy przedmiotów. Poza tym – nie oszukujmy się – edukacji w dziedzinie ochrony zabytków potrzebują nie tylko ich właściciele, lecz także służby publiczne, samorządy i wojewódzcy konserwatorzy zabytków.
Myślałam, że akurat ci ostatni są wyedukowani.
Są, oczywiście. Nie chcę podważać ich kompetencji, ale wiedza wymaga aktualizacji. Zmieniają się technologie i techniki, są dokonywane odkrycia. Kiedyś np. odczyszczanie kamienia było procesem inwazyjnym. Używano środków chemicznych i materiałów ściernych. Dziś mamy laser. Jeśli więc ktoś jest konserwatorem, ale nie chce uwzględniać w swojej pracy nowych metod, to za chwilę stanie się osobą niekompetentną.
Pierwszy tomik „Materiały i techniki. Poradnik dla artysty współczesnego” już się ukazał. Tuż po nim mają wyjść: „Modernistyczna willa”, „Zabytkowe układy zieleni”, „Poradnik użytkownika zabytkowego budynku”. Co dalej?
W planie są poradniki dotyczące m.in. źródeł finansowania ochrony zabytków, tego, jak odczyścić i naprawić zabytkowy rower oraz jak dbać o domową bibliotekę. Z dużą ciekawością czekam na tomik poświęcony dzwonom. Staramy się, żeby tematyka była bardzo różnorodna. Chcemy, by ktoś, kto ma problem np. z uruchomieniem starego zamka i szuka informacji na ten temat, dowiedział się przy okazji czegoś więcej o ogrodzeniach pasujących do tego zamka. Żeby nikt już nie mógł powiedzieć: „A skąd miałem o tym wiedzieć?!”, bo my tę wiedzę mu udostępnimy.
Poradnik ściągnęłam ze strony nikz.pl za darmo. Czy kolejne też będą bezpłatne?
W wersji elektronicznej – na pewno. Sądzę, że jeśli państwo chce wymagać czegoś od obywatela, to powinno też wykonać gest w jego kierunku.
Pan był pomysłodawcą „Vademecum”?
Pomysł był, że tak powiem „ogólno-NIKZ-owy”. My z kolegami z działu ekspertów służymy radą, ale to na barkach koleżanek redaktorek leży to, co najtrudniejsze w tego typu publikacjach, czyli bieżąca praca nad tekstem i współpraca z autorami. Ja jestem konsultantem, czytuję teksty do „Vademecum”, czasem mam uwagi, czasem jestem zachwycony. Wskazuję tematy, które w kolejnych tomach warto poruszyć.
Czym jeszcze zajmuje się pan w NIKZ?
Staramy się szukać optymalnych rozwiązań dla wielu problemów, które wciąż się pojawiają: począwszy od magazynów archeologicznych, przez prace konserwatorskie przy zamkach, skończywszy na funkcjonowaniu naszego konserwatorsko-naukowego otoczenia i jego edukowaniu. Na przyszły rok mamy zaplanowanych wiele konferencji, spotkań i szkoleń, podczas których zamierzamy pokazywać nowe rozwiązania, dla konserwatorskiego środowiska wcale nieoczywiste, np. najnowsze metody datowania obiektów z użyciem całkowicie bezinwazyjnych technologii XXI wieku.
Jakiś czas temu był pan moderatorem panelu dyskusyjnego „Nowoczesne formy dokumentacji zabezpieczeniem na wypadek fizycznego zniszczenia obiektu”. Przy odbudowie Zamku Królewskiego w Warszawie trzeba było posiłkować się obrazami Canaletta. Z czego skorzystalibyśmy dziś?
Dzisiaj mamy m.in. skanery przestrzenne i zdjęcia satelitarne, a wciąż pojawiają się nowe metody dokumentacji. Ale nie one były głównym tematem dyskusji, tylko to, w jaki sposób tę wiedzę utrwalić dla przyszłych pokoleń.
W NIKZ pracuje pan od roku. Co przez ten czas sprawiło panu największą satysfakcję?
Możliwość pracy z młodymi ludźmi. Instytucja kultury może dobrze działać tylko wtedy, gdy jest niewymuszony przepływ wiedzy między doświadczonymi a młodymi pracownikami. Kiedy ci pierwsi chcą się nią dzielić, a ci drudzy chcą ją przyjmować.
Rozumiem, że trafił pan na chłonne podłoże.
Tak, i to mi się właśnie bardzo podoba. Przypomina mi się czas, kiedy przyszedłem do Narodowego Instytutu Dziedzictwa, który wtedy jeszcze nazywał się Ośrodkiem Dokumentacji Zabytków. To nie była moja pierwsza praca, bo wcześniej byłem zatrudniony w archiwum, ale dopiero w ośrodku zacząłem uświadamiać sobie ogrom swojej niewiedzy. Miałem jednak to szczęście, że mogłem edukację uniwersytecką uzupełniać dzięki codziennym kontaktom ze starszymi kolegami, którzy nie prychali: „Trzeba było się uczyć w szkole!”, tylko tłumaczyli, wyjaśniali i wprowadzali.
Pracował pan tam 30 lat. Co w pracy na rzecz ochrony zabytków uważa pan za swój sukces?
Wymieniłbym trzy rzeczy. Pierwsza to wpisy małopolskich kościołów drewnianych na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO…
…kilka dni temu je oglądałam i zastanawiam się, dlaczego jedne, jak np. kościół w Sękowej, znalazły się na tej liście, a inne nie. Kierował pan zespołami przygotowującymi wnioski – jak wyglądał proces wyboru?
Najpierw zrobiliśmy listę kościołów, które z różnych przyczyn – historycznych, konserwatorskich lub emocjonalnych – uznaliśmy za najważniejsze. Sprawdziliśmy, w jakim są stanie. I odrzuciliśmy część. Potem przyjrzeliśmy się krajobrazowi wokół nich. Odrzuciliśmy kolejne…
Z powodu krajobrazu?!
Jeśli w bezpośrednim sąsiedztwie jednego z najpiękniejszych kościołów drewnianych, jakie istnieją, czyli w Grywałdzie, ksiądz proboszcz stawia drugi, betonowy, to niszczy całe otoczenie i nie możemy już wskazać tego kościoła jako budowli, z której jesteśmy dumni. Podobny przypadek: kościół św. Bartłomieja w Krakowie-Mogile. Fantastyczny zabytek. Ale stoi w takim miejscu, że można go najwyżej uznać za dowód na to, że potrafimy zniszczyć kontekst krajobrazowy każdego obiektu. Nikomu nie przyszło do głowy, żeby na czas, kiedy jeszcze było to możliwe, zadbać o jego otoczenie.
Trzeba było przygotować wniosek w taki sposób, żeby przekonać decydentów, że konkretny obiekt powinien znaleźć się na liście?
Tak. Po pierwsze, zabytek musi być odpowiedniej jakości. Po drugie, dokumentacja musi być zgodna z aktualnymi wytycznymi UNESCO – to jest szczegółowo sprawdzane. A po trzecie, to dyplomacja, marketing polityczny i skuteczność w budowaniu koalicji na rzecz zabytku. UNESCO jak każda międzynarodowa organizacja ma swoje upodobania, fobie i polityczne poprawności. Są przepychania, targi, układy „coś za coś”.
Rozumiem. A sukces numer dwa i trzy?
Jestem współautorem Szlaku Architektury Drewnianej. Ojcem założycielem był dr Marian Kornecki – człowiek, który podkreślał rodzimość i unikatowość architektury drewnianej. Postrzegano go jako wybitnego badacza, a także trochę jednak wariata, bo na wielu terenach architekturę drewnianą uważano tylko za smutny relikt biedy. Jeżeli jakaś miejscowość dochodziła do pieniędzy, natychmiast fundowała sobie świątynię murowaną, zostawiając drewnianą własnemu losowi.
Kiedy zwróciliśmy się z pomysłem stworzenia Szlaku Architektury Drewnianej do gmin małopolskich, nie było odzewu. Pomógł nam dopiero ówczesny wicemarszałek województwa Janusz Sepioł – erudyta, architekt, historyk sztuki. Bardzo się zaangażował. W tej chwili szlak jest jedną z głównych atrakcji turystycznych w południowej Polsce. I jest stale rozbudowywany tak, że sięga Wielkopolski i Pomorza. Gdyby nie wybuch wojny, byłby także w Ukrainie.
No i trzecia rzecz, do której też było mi dane przyłożyć rękę, to Pomniki Historii. Kiedy wymyślaliśmy tę formę ochrony zabytków, zależało nam, by wiązać ważne wydarzenia historyczne z konkretnymi obiektami, np. akt unii lubelskiej z klasztorem dominikanów w Lublinie, w którego refektarzu została podpisana. Niestety, z biegiem czasu idea Pomników Historii skręciła w stronę historii sztuki i architektury. Nie musiały już być powiązane z ważnym wydarzeniem. Historia zaczęła z nich gwałtownie parować.
A jakie ma pan marzenia zawodowe?
Chciałbym, żeby powstała agencja, która stanie się państwowym publicznym inwestorem w procesie renowacji zabytków „trudnych”. Takich, które swoją skalą przerastają możliwości samorządów i wojewódzkich konserwatorów zabytków.
Poda pan przykład takich zabytków?
Opactwo Cystersów w Lubiążu, twierdza Modlin czy zamek w Wiśniczu. Weźmy ten ostatni obiekt. Jego remont przerwano w połowie lat 80. Przerzucono administrowanie nim na barki najmniejszej gminy w Małopolsce. W czasach, kiedy zamkiem zarządzali marszałkowie dworu Stanisława Lubomirskiego, płynęły tu dochody z 60 miast, tysiąca wsi i folwarków.
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
W dniach 25-27 września 2023 w Siemczynie odbywa się XX Polsko-Niemiecka Konferencja „Architektura ryglowa – wspólne dziedzictwo #ANTIKON 2023”, a jej tematem przewodnim jest „Ochrona i współczesne użytkowanie budynków drewnianych i ryglowych – sprzeczność?”. Dziś ten typ budowli występuje po...
Zabytki od zawsze stanowiły inspirację dla twórców wielu dziedzin – Jan Matejko tak intensywnie przeżył wizytę w kopalni soli w Wieliczce, że aż dziesięć lat pracował nad poświęconym jej obrazem. Na śląskie osiedle Nikiszowiec co rusz zjeżdżają ekipy filmowe, a...
Wystawa "Bownik. Podszerstek" w Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha w Krakowie, Galeria Europa – Daleki Wschód / 27.04.2023 - 23.07.2023