Przejrzyjcie naszą interaktywną mapę skojarzeń!
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
W Muzeum Warszawy, pomiędzy materialną historią stolicy a socrealistycznym muralem Wojciecha Fangora „Kucie kos”, można zanurzyć się w przestrzeń zmysłowej radości i piękna wykreowaną współczesnym muralem „Spółdzielnia prac malarskich” przez Paulinę Włostowską. Jej inspiracją są dekoracje pobliskich kamienic, wykonane przez plastyczki działające przy powojennej odbudowie Starówki i Nowego Miasta. Warto ich historię przy tej okazji przypomnieć.
Zanim na warszawskie ulice weszli współcześni graficiarze, były tu już fenomenalne „sgrafficiary”: Krystyna Kozłowska, Zofia Czarnocka-Kowalska, Krystyna Łada-Studnicka, Helena Grześkiewicz (znana z mężem Lechem także z realizacji mozaikowych) czy bardziej znane, robiące potem międzynarodowe kariery artystyczne – Zofia Artymowska i Hanna Żuławska. To z ich twórczością skonfrontowała się Paulina Włostowska, pracując nad swoim nowym muralem.
Ta stołeczna artystka (rocznik 1987) jest miłośniczką pogranicza sztuki i rzemiosła, znaną z realizacji przetwarzających motywy peerelowskich szyldów, typografii, tkanin, dekoracji ściennych, czy sklepowych witryn (m.in. „Papieroplastyka” pokazywana przez Polana Institute czy tkaniny w oknach Hotelu Warszawa, które można było podziwiać na tegorocznej edycji Warsaw Gallery Weekend i dedykowanej kobiecemu rękodziełu wystawie „Bel(l)a”).
Na zaproszenie kuratorki Muzeum Warszawy, Zofii Rojek, przemieniła twórczo jedną z muzealnych sal. Coś, co miało być czasowym pokazem, ustępującym naściennym projektom kolejnym twórców, swoją żywiołową mocą sprawiło, że instytucja zdecydowała się pozostawić dzieło na stałe w przestrzeni muzeum. Warto je zobaczyć i poddać się jego przemożnej aurze. Absolwentka stołecznej Akademii Sztuk Pięknych stworzyła na tych murach wielkoformatowe, działające na zmysły, malarskie dzieło, wchodzące w dialog ze znajdującym się w muzeum muralem klasyka Wojciecha Fangora – „Kucie kos”, z 1954 roku. Pod namalowanym słońcem i księżycem, w otoczeniu warszawskich artystek przywołanych w „Spółdzielni prac malarskich”, spotykam się więc na rozmowę z pomysłodawczyniami tego wydarzenia – autorką oraz z kuratorką projektu.
W swojej pracy Paulina Włostowska zacytowała wzorce, motywy, praktyki wypracowane w latach 50. przez kobiece zespoły twórcze i przywołała nazwiska dekoratorek: autorek fresków, murali, sgraffit, mozaik pojawiających się na ścianach odbudowywanych kamienic. Artystek zapomnianych często przez „wielką historię” powojennej odbudowy.
Ekscytujące jest dla mnie odkrywanie działalności kobiet tworzących po wojnie grafikę, poligrafię, sztukę w przestrzeni miejskiej, także tę wielkoformatową
Paulina Włostowska
– Może to przez moje doświadczenia artystyczno-rzemieślnicze, czyli pracę z muralem reklamowym? I przez warsztat malarski przenoszony z pracowni i sztalug w wielką skalę miejską, co pozwoliło mi na rodzaj rezonansu z praktyką tamtych artystek.
Zauważam, że prace Włostowskiej, nie tylko mural, przywołują lekceważone nieco w ostatnich dekadach, a pochodzące jeszcze z PRL-u pojęcie „plastyczki”, czyli tej, która zajmuje się dekoracją, ozdabianiem, w odróżnieniu od „prawdziwej sztuki”.
– To było całe spektrum, które obejmowało bardzo różne dziedziny działalności – od rękodzielniczej po edukacyjne – mówi Paulina. – Myślę też, że ten lekceważący ton wobec „plastyki” w wydaniu kobiecym może się wiązać właśnie z dwutorowością pracy interesujących mnie artystek – pomiędzy uprawianiem „poważnego” sztalugowego malarstwa i np. dekoracji naściennych, oraz pomiędzy ustalonymi wtedy kategoriami: sztuki wysokiej i użytkowej.
Twórczyni muzealnego muralu podkreśla, że w PRL-u ten podział był bardzo jasny. Dotyczył też projektowania tkanin, którym również zajmuje się sama Włostowska, a co było przypisane do obszaru pomniejszej „działalności kobiecej”.
– Interesuje mnie ta kategoria historyczna i jej rewizja z dzisiejszej perspektywy – mówi malarka. – Chodzi o uwidocznienie tych działań i przywrócenie im wartości. Nadanie im nowego kontekstu poprzez głębszą analizę i lepsze zaznajomienie się z twórczością zdobniczą artystek, która była wtedy dość liczna. Tymczasem kobiety często były pomijane w podpisach, gdy tworzyły dekoracje czy tkaniny. Z jakiegoś powodu nazwiska twórców mebli znamy do dziś, a nazwiska projektantek tkanin – już niekoniecznie.
Propozycja stworzenia „Spółdzielni Prac Malarskich” wyszła ze strony kuratorki Muzeum Zofii Rojek, która zaczynając pracę w warszawskiej instytucji zafascynowała się historią istniejącego tu od 1954 roku muralu Wojciecha Fangora. Niedługo po namalowaniu został on na stałe zakryty drewnianą konstrukcją (nie jest jasne, z jakiego powodu), a odkryto go dopiero kilka lat temu, podczas remontu budynku.
– Przypomniałam sobie o innych realizacjach Fangora w przestrzeni miejskiej, m.in. na dworcu Warszawa Śródmieście, do której nawiązywał wcześniejszy mural Pauliny Włostowskiej – opowiada Rojek. – Pomyślałam wtedy, że fantastycznie byłoby powtórzyć ten gest właśnie w muzeum, choćby ze względu na Fangora, którego mamy w przestrzeni wystawy. Miał powstać mural, który łączyłby się z historią malarza i historią miasta. Ale Paulina zrobiła niesamowity risercz i włączyła jego elementy oraz portrety artystek w swoją pracę. Jej mural jest więc czymś więcej, niż tylko atrakcyjnym wizualnie malowidłem nawiązującym od strony czysto formalnej do pracy znanego malarza.
Jak podkreśla kuratorka, mural Wojciecha Fangora jest o wojnie. O tym, jak ludzie przygotowują się do walki kując broń. – To bardzo standardowa męska narracja – uważa.
A ja myślę, że nie potrzebujemy już więcej takich opowieści. One się wyczerpały i biorąc pod uwagę kontekst społeczno-polityczny, w jakim w tej chwili się znajdujemy, myślę, że gloryfikacja wojny nie jest niczym dobrym. Warto to zmieniać.
Zofia Rojek
Zamiast tego, nowy mural jest więc docenieniem troski o wspólną przestrzeń, o piękno dla wszystkich. To opowieść o sztuce w przestrzeni publicznej i o tym, że sztuka ma znaczenie. Bo znaczenie ma to, co jest wspólne, co łączy.
Archiwalna i malarska praca Włostowskiej wydobywa osoby autorek dzieł, przy których niejeden turysta czy przechodzień na Starym i Nowym Mieście zatrzymuje się z zachwytem (z piszącą te słowa włącznie).
Szczególne wrażenie robią sgraffita nowomiejskie, które w przeciwieństwie do staromiejskich dekoracji nie są stylizowane na renesansowe, nie udają historycznych narracji, tylko są w dużym stopniu oddaniem ducha czasu, w których powstawały, czyli stylistyki epoki lat 50. czy 60. Oprowadzania organizowane przez Muzeum Warszawy okolicznymi szlakami miejskimi to jedna z nielicznych okazji, żeby dowiedzieć się czegoś więcej o kobietach, które to piękno tworzyły. Punkt wyjścia dla swojego muralu Włostowska znalazła w tygodniku „Stolica” – w wywiadzie z Zofią Czarnocką-Kowalską, która pełniła szczególną funkcję, ponieważ odpowiadała za całokształt prac zdobniczych na Nowym Mieście od 1954 roku. W rozmowie ta twórczyni zwraca uwagę na, wspomniane już przez Włostowską, uzupełnianie się w jej pracy dwóch warsztatów – sztalugowego i wielkoformatowego, miejskiego.
– Kategorie malarskości, swobody traktowania tematu, które możemy widzieć na Nowym Mieście, wydają mi się najpełniejsze – przyznaje Paulina. – Tam są prace Czarnockiej-Kowalskiej, Zofii Artymowskiej czy Krystyny Kozłowskiej, do których bezpośrednio nawiązuję w muralu „Spółdzielnia Prac Malarskich” dla Muzeum Warszawy.
Oprócz prasy z epoki, Włostowska sięgała też po artykuły historyczne Joanny Kani, czy Urszuli Zielińskiej-Meissner oraz po „Bunt i Powinność” – publikację wydaną jako katalog wystawy na stulecie warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych.
– Dziś wiele z tych materiałów można oglądać cyfrowo, ale ja po prostu siedziałam i przeglądałam w dziale varsavianów w bibliotece na Koszykowej wszystkie roczniki czasopism od lat 50 – wspomina malarka. – Mam małe dziecko, a moi rodzice mieszkają na MDM-ie, więc było mi wygodniej w bibliotece, niż np. w muzeum. Wspaniale wspominam ten czas.
Głównym źródłem, z którego korzystała autorka muralu była jednak wspomniana „Stolica”, w której często znajdowała teksty krytyczne wobec zdobienia odbudowywanych kamienic. – Jeden z artykułów powstał jeszcze w trakcie pracy na moim ulubionym Nowym Mieście i nosił tytuł „Hałas dookoła kolorów” – wspomina. – Punktował miejsca, które mogą być kontrowersyjne, ale przynajmniej apelował, żeby odbiorcy poczekali do finalnego efektu. Inny artykuł w „Stolicy” pt. „Nowomiejskie malowanki” niestety nie pozostawiał tego oddechu. To była jednoznaczna krytyka, która dotyczyła zbyt swobodnego potraktowania malarstwa w architekturze.
Czyli krytyka tego, co się nam dzisiaj podoba najbardziej, kiedy oglądamy „pikasy” na Nowym Mieście. A przecież w tym artykule nie było mowy o szczegółach prac, o znakomitym wpisaniu elementów malarskich w architekturę, jedynie o zdominowaniu historycznych budynków przez „malowanki”.
– Te malowidła są po prostu zupełnie inne niż to, czego można było oczekiwać wówczas od rekonstrukcji Starówki – stwierdza Zofia Rojek.
To był okres schyłku socrealizmu. Cały czas budowano w duchu historyzmu, wszystko miało być bardzo poważne, solidne. A tutaj jest mnóstwo radości, lekkości, nawet zabawy. Jest ironia i żart.
Zofia Rojek
Jej ulubiona dekoracja ścienna to sgraffito ze słońcem i tzw. „cyrkowcami” z Rynku Nowego Miasta 27, autorstwa Zofii Artymowskiej. Lekke, subtelne, mnóstwo w nim fantazji i dowcipu. A także oniryczności. Paulinie ta praca kojarzy się nieodmiennie z korowodem przebranych postaci w klasycznym filmie Janusza Morgensterna z 1967 roku – „Jowita”.
– Powiedziałabym, że te murale i sgraffita są bardziej surrealizujące, niż socrealizujące – śmieje się Zosia. – Wydaje mi się, że właśnie wątek swobody i braku powagi był czymś, co mogło różnych panów decydentów i krytyków, bo zakładam, że to byli głównie panowie, w jakiś sposób oburzyć.
O ile przy prestiżowym Starym Mieście dominują historyzujące dekoracje, projektowane głównie przez mężczyzn (choć nie tylko, by przywołać np. polichromie Zofii Stryjeńskiej na kamienicy Pod Lwem przy Rynku 13), o tyle na Nowym Mieście to kobiety puszczają wodze dekoratorskiej fantazji. Oprócz wspomnianych, znajdują się tu freski Hanny Żuławskiej przedstawiające podróżnych w pędzie – jako jedne z niewielu nawiązujące do przedwojennego przeznaczenia budynku, w którym znajdowała się przydrożna karczma. Jej rysunki można też obejrzeć nad dawnym kinem Wars przy nowomiejskim rynku. Gwiezdno-kobaltowe sgraffita przy Mostowej 8 stworzyła Krystyna Kozłowska, a znajdujące się obok, równie piękne – mozaiki na fasadzie kamienicy Mostowa 9a, zaprojektował zespół Zofii Czarnockiej-Kowalskiej. Przy nowo- i staromiejskich dekoracjach pracowały często małżeństwa plastyków: Zofia i Roman Artymowscy, Halina i Lech Grześkiewiczowie, Maria Skoczylas-Urbanowiczowa i Bohdan Urbanowicz, Hanna i Jacek Żuławscy, czy Krystyna Łada-Studnicka i Juliusz Studnicki.
Paulina Włostowska w swój mural wplotła dosłowne motywy powojennych dekoracji warszawskiej starówki, ale wkomponowała weń też osoby samych artystek.
– Na przykład scena z artystką i modelką jest zaczerpnięta wprost z dokumentacji fotograficznych przedstawiających Zofię Czarnocką-Kowalską przy pracy nad mozaiką z ulicy Mostowej – opowiada malarka.
– To wprost nawiązanie do archiwaliów, które spotykałam po drodze i na podstawie których przygotowywałam się do stworzenia muralu. Obok umieściłam księżyc, który znajduje się na jednej z okładek „Stolicy” prezentującej projekt elewacji kamienicy, też przy Mostowej – tej z kobaltowym sgraffitem. Jest i postać kobieca w sprawczym geście malarskim, bo sporo było wtedy prac na rusztowaniach i drabinach, ich foto-dokumentację znalazłam w archiwach.
Paulina Włostowska
Centralnym motywem energetycznego muralu Włostowskiej jest wizerunek słońca. Jedną z inspiracji rysunek, które pojawia się w sgraffito Zofii Artymowskiej, drugą – metaloplastyka zdobiąca Pocztę Główną w staromiejskim Przyrynku. Postaci dziecięce, jakby żywcem zaczerpnięte z ilustracji bajek wydawanych w Polsce lat 50. i 60., pochodzą z fenomenalnego fresku zdobiącego przedszkole usytuowane na tyłach kina Wars autorstwa Zofii Czarnockiej-Kowalskiej, Mirosławy Karpińskiej i Zbigniewa Brodowskiego, albo z grafik Krystyny Kozłowskiej na kamienicy przy ulicy Kościelnej. Pojawia wątek figur geometrycznych i fal w różnych kombinacjach, które nawiązują do elementów dekoracyjnych Starówki. Podobne motywy pojawiały się w tym okresie również na tkaninach.
Kolory muralu także nie są bez znaczenia. Czerwień od Fangora, błękit od „kosmosu” z ulicy Mostowej. – Starałam się, żeby kolorystyka przywodziła pod względem emocji i temperatury te powojenne prace, które były dla mnie interesujące – wyjaśnia autorka. – Wykonane zostały mineralnymi farbami krzemianowymi, które dają swoisty mat. Mają własny rodzaj chropowatości i wewnętrznej struktury. Zetlałe, lekko przygaszone odcienie także współgrają z epoką, widzę je we wzornikach z tamtego okresu. Mural miał nawiązywać do farb, które nie wyglądają na drogie, bo wiadomo, że dostępność materiałów była wtedy mocno ograniczona.
Dekoracje: freski, mozaiki, sgraffita powojennych artystek, niosą wizje lepszego, wyobrażonego świata. Są pełne dobrych, opiekuńczych, ciepłych emocji. Można mówić o tym dawnym językiem, że kobiety są właśnie od uprzyjemniania świata, ale ja widziałabym tę pracę „upiększającą świat” w kategoriach czułości i wspólnej troski.
– To po prostu odwracanie porządku i przywracanie tego, co istotne – mówi Zofia Rojek.
– Praca opiekuńcza, troska, empatia – to rzeczy, które dotyczą osobiście każdego z nas i są ważne dla każdego. To o nich powinniśmy mówić najwięcej.
Zofia Rojek
Paulina dodaje, że ważny jest moment, w którym te prace powstawały: – Wszystko działo się przecież świeżo po wojnie. To brutalny, surowy czas. Nie ma jeszcze Zamku Królewskiego zburzonego przez hitlerowców – są ruiny, skrajnie trudne warunki życia i mieszkania. I w tym wszystkim – ta odrobina estetyki. Miało to oczywiście wymiar propagandowy: robimy wspaniały nowy świat, ale wydaje mi się, że ta twórczość ma jednak wartość wyrastającą znacznie ponad to. W tamtych trudnych czasach dawała energię, która przepływała przez wszystkich mających styczność z miejską sztuką. I działa na nas do dziś.
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
Lata 1954–1955 w Warszawie to bardzo ciekawy czas. Stolica powstaje z gruzów, zaczyna żyć na nowo. W gruzach grasują chuligani, a w kawiarniach plotkują przedwojenni warszawiacy. Ostoją wolności staje się jazz – o życiu w Warszawie dziesięć lat po wojnie...
Malarka Kasia Kmita używająca techniki wycinanki do opowiadania otaczającego ją świata, tym razem na wystawie „Contrafactur” wzięła na warsztat zaginiony plan Wrocławia z XVI wieku autorstwa Barthela i Georga Weihnerów. W jej interpretacji różne epoki, kultury, budowle, osobiste ścieżki mieszkańców...
Gdzie szukać zabytków kolejnictwa na prawym brzegu Wisły? Rozmowa z Anną Mizikowską, kuratorką wystawy “Kolej na Pragę” w Muzeum Warszawskiej Pragi. Jaki charakter miała warszawska Praga przed rozwojem kolei i jak ta dzielnica zaczęła się dzięki niej przekształcać? Wcześniej warszawska...