Fot. Tomasz Godfryd
- dlaczego bitwa pod Grunwaldem jest istotna dla podkrakowskiego zamku
- skąd pochodzi przynajmniej jedna trzecia antyków znajdujących się we wnętrzu
- który polski król gościł w zamku
Na początku była wieża. Rycerska. Taka, jakich wiele w średniowieczu stało w całej Europie. Pełniły funkcje mieszkalno-obronne i były zwane donżonami. I do dziś niektóre zachowały się w tym stanie – jak ta w Siedlęcinie, Żelaźnie, Stołpie, Tudorowie czy Witkowie. Inne z czasem zaczęły się rozbudowywać, obrastać w kolejne sale, pomieszczenia reprezentacyjne i lokale gospodarcze. Słowem: zmieniać się w zamki i pałace, czasem pozostając jednak widocznym w strukturze budynku znakiem przeszłości. I taki też los czekał Korzkiew. A wszystko – jak podejrzewa obecny właściciel Jerzy Donimirski – dzięki bitwie pod Grunwaldem. To właśnie u boku króla Władysława Jagiełły w wojnie z Krzyżakami w 1410 roku wnuk budowniczego pierwszej siedziby, Jana Syrokomli, również Jan, zwany Zakliką, za nagrodę królewską w wysokości 500 grzywien, otrzymaną w podzięce za zasługi w walce, rozbudował rodową siedzibę. To właśnie w XV wieku powstały mury obwodowe i baszty. W kolejnym wieku – za czasów kolejnych właścicieli, rodziny Ługowskich –
2. Fot. Mirosław Żak / zbiory.mnk.p
zamek wchodzi w czasy renesansu. Gotycka część mieszkalna została rozbudowana, dodano loggię i attykę. Ślady świetności zamku w czasach odrodzenia można odnaleźć do dziś.
Ostatnią przebudowę – w duchu baroku – zafundował Korzkwi ród Jordanów.
Z czasem jednak siedziba zaczęła podupadać.
Dość wspomnieć, że ostatni przedwojenni właściciele tych włości mieszkali w drewnianym – już nieistniejącym – dworze, a górująca nad nim dawna siedziba stała się lamusem. Zamek wypatrywał lepszych czasów, które w końcu nadeszły…
2. Fot. Biblioteka Narodowa Polona
Rodzinna historia zatoczyła koło
Do Korzkwi koło Krakowa Jerzy Donimirski trafił przypadkiem, już po przełomie 1989 roku. Był właśnie po kilkuletniej emigracji – w Akwizgranie, później w Los Angeles. Pracował wówczas jako architekt. Gdyby miał wskazać moment, gdy zakiełkowała w nim myśl o posiadaniu takiej siedziby, to wspomina Merlsheim, zamek na wodzie w Westfalii. A że lata 90. to czas odzyskiwania rodowych siedzib, i on zaczął o tym myśleć.
– Nasze dobra to były Gołanice pod Lesznem. Sam tam kiedyś pojechałem. Zastanawiałem się, czy to nie powinno być to miejsce. Spotkałem nawet kobietę‚ która widziała, jak Niemcy wyprowadzali z domu mojego dziadka Donimirskiego na rozstrzelanie – mówi właściciel Korzkwi.
Mimo wszystko nie chciał zostawiać Krakowa, w którym już pracował z historycznymi wnętrzami – jak pałac Pugetów czy hotel Gródek. Gdy trafił na zamek tuż pod miastem, to już wiedział, że jest we właściwym miejscu. Co więcej, w sposób dość nieoczywisty historia rodzinna zatoczyła koło.
– Obchodziłem tutejszy kościół, malowniczo położony na drugim wzgórzu. Na ścianie zobaczyłem epitafium Wodzickich – moich przodków, do których te dobra należały od końca XVIII wieku. I już wiedziałem, że to jest to miejsce – tłumaczy Jerzy Donimirski
. – A niedawno odkryłem, że jestem 11. pokoleniem potomków rodziny Ługowskich, także poprzednich właścicieli, wielce dla Korzkwi zasłużonych – dodaje.

Kilka lat trwały negocjacje, które ostatecznie doprowadziły do przejęcia zamku, za co do dziś obecny właściciel czuje wdzięczność. Jerzy Donimirski wraz z żoną i dziećmi zamieszkał w Korzkwi. Na jakiś czas. Później pojawił się pomysł centrum hotelowo-bankietowego. Zresztą to nie nowa koncepcja. Po badaniach konserwatorskich z lat 60. XX wieku uznano, że mógłby w tym miejscu znajdować się pensjonat PTTK.
– Już po przejęciu przez nas obiektu mieliśmy tu prawdziwy areopag najważniejszych postaci świata konserwacji, na czele z profesorami Januszem Bogdanowskim i Tadeuszem Chrzanowskim. Po dwóch latach dosłownie badań, odkrywek, poszukiwań, a także badań archeologicznych stwierdzili, że skoro budynek miał jeszcze dach na przełomie XIX i XX wieku, to nie jest trwałą ruiną jak inne obiekty Szlaku Orlich Gniazd. I że pomysł nadania mu funkcji mieszkalnych ma sens.
– Użyto wówczas nawet nie słów „odbudowa” czy „rekonstrukcja”, ale „rekompozycja”. I ja też się tym pojęciem do dziś posługuję – tłumaczy Jerzy Donimirski.

O tym, że zamek z pewnością na początku XX wieku jeszcze był przykryty dachem, wiemy dzięki dr. Stanisławowi Tomkowiczowi. Wybitny badacz z przełomu XIX i XX wieku, historyk sztuki i konserwator zasłynął inwentaryzowaniem zabytków. To właśnie on w 1912 roku opisał stan zachowania Korzkwi, wzbogacony licznymi zdjęciami. Dzięki niemu wiemy, że jeszcze wtedy zamek był nakryty dachem. Autor wspomina renesansowe portale i kominek na pierwszym piętrze, w detalu przypominający portal z kościoła w Giebułtowie. Zwraca uwagę na drewniane stropy z kasetonami. – Teraz właśnie dzięki temu opracowaniu wiemy, w jakim kierunku iść w odtwarzaniu tego wnętrza – zaznacza Donimirski.
Autentyczne lub prawdopodobne
Stare miesza się tu z nowym, choć historią miejsca mocno inspirowanym. Jak w rodowych siedzibach, gdzie nawarstwiają się historie kolejnych pokoleń. Ale jak podkreśla Jerzy Donimirski – wszystko w granicach realiów historycznych i zgodnie z zatwierdzonym w 2002 roku planem konserwatorskim. – Ja czuję się raczej nie właścicielem, ale spadkobiercą opiekunów tego miejsca. I tak myślę o swojej misji tutaj – tłumaczy.
Tam, gdzie to możliwe, ściany odsłaniają kamienny wątek. Szczególne wrażenie robi piwnica, bo zamek posadowiono na litej skale, której chropowatość i nieregularność nadaje wnętrzu tajemniczość i surowość. W przyszłości być może znajdzie się tu muzeum kuchni polskiej.
W kreowaniu nowego wyglądu właściciel szuka rozmaitych inspiracji. To dlatego odbudowana wieża ma zyskać dach zbliżony do tego z Dworu Karwacjanów w Gorlicach.

Czasem pozwala sobie jednak na ekstrawagancję i ułańską fantazję – jak tworzony właśnie kapitel kolumny, który mają ozdabiać symbole czterech ewangelistów, albo wejście z motywami łowieckimi. Ale Jerzy Donimirski zastrzega, że używa tylko ornamentów, o których wiemy, że się tu pojawiały w różnych okresach historii albo „prawdopodobnie” mogłyby się znaleźć.
Stara się też wykorzystywać jak najwięcej historycznych materiałów. I tak wielkie belki drewna z XVIII wieku do budowy stropu sprowadzono ze Śląska. Teraz trwają poszukiwania wzorów do kasetonów. Pomysłów było kilka – od motywów zaczerpniętych ze zdobień kościoła w Korzkwi po wzorniki z motywami roślinnymi.

Z kolei XIX-wieczne witraże przedstawiające królową Jadwigę i króla Władysława Jagiełłę kupił w Krakowie. Najpewniej podczas remontu kamienicy ktoś postanowił wymienić okna.
– Na szczęście wielu moich przyjaciół mi pomaga, wypatrując takich perełek w antykwariatach – tłumaczy Donimirski.
W salach bankietowych znalazły miejsce meble w duchu historyzmu, naśladujące renesansowe skrzynie czy barokowe kredensy. Każda z nich przypomina o innych czasach, ważnych wydarzeniach albo zamkowych funkcjach. Do sali rycerskiej wiedzie zachowany renesansowy portal. Ten sam, o którym w swoim opracowaniu pisał Tomkowicz. Tu też obok poroży znajduje się wymalowana lista kolejnych właścicieli. W sali łowczego pojawiają się motywy z arrasów, przypominając, jak blisko dworu byli ówcześni właściciele.
W komnacie królewskiej zobaczymy z kolei kopię portretu Augusta II Mocnego – jedynego polskiego króla, co do którego mamy pewność, że odwiedził Korzkiew. Za czasów Jordanów przez trzy dni tu polował i ucztował.
Być może to właśnie z myślą o nim nastąpiła przebudowa w duchu baroku? Były to zresztą ostatnie momenty świetności. Po przeniesieniu stolicy do Warszawy zamek powoli tracił na znaczeniu – bo nie był już posiadłością obok stołecznego miasta. Co więcej, kolejne dziedziczące go rody miały swoje siedziby, więc niespecjalnie sobie nim zaprzątano głowę. W 1806 roku – gdy po śmierci Jakuba Wodzickiego przygotowano spis inwentarzowy – stan nielicznych pozostałych w zamku mebli określono jako „stare” i „zdezelowane”. Kolejne 200 lat to powolny rozkład miejsca. W 20-leciu międzywojennym zacierają się powoli polichromie w loggii, rozpada się portal wejściowy…

Prosto ze Szwajcarii
Jeśli chodzi o wnętrza – ogromną pomocą służyła właścicielom zamku mieszkająca w Szwajcarii księżna Ingrid Lubomirska, którą Donimirski spotkał dzięki przyjaciołom.
– Co ciekawe, znała nawet mojego dziadka. Zaproponowałem więc‚ żeby urządziła zaadoptowaną na hotel oficynę przy pałacu Pugetów w Krakowie i komnaty w Korzkwi. Wnętrza tutaj miały być szlachetne‚ ale bardzo domowe. Takie, jakbyśmy tu mieszkali od pokoleń. Spodobał jej się ten pomysł – twierdzi Jerzy Donimirski.
Księżna, która dla przyjemności projektowała wnętrza dla przyjaciół, zaczęła przeczesywać aukcje internetowe i sklepiki z antykami. – Co ciekawe, pewnie więcej niż jedna trzecia tych sprzętów przyjechała ze Szwajcarii – śmieje się właściciel.
Zależało jej na tym, by to były naprawdę stare sprzęty. Lampy‚ lichtarze‚ cynowe naczynia, obrazy, lustro w starych ramach i – co ważne – ze skazami. – Ingrid Lubomirska powtarzała, że nie powinniśmy właśnie tej tafli wymieniać. Niech to wszystko będzie tak prawdziwe, jak tylko może – mówi Jerzy Donimirski.

Artykuł ukazał się drukiem w kwartalniku „Spotkania z Zabytkami” nr 2/2025
Tekst powstał we współpracy ze Stowarzyszeniem Domus Polonorum – organizacją mająca na celu opiekę na zabytkami znajdującymi się w posiadaniu właścicieli prywatnych, propagowanie w Polsce i za granicą dworu polskiego jako zjawiska kulturowego, historycznego i architektonicznego oraz rozwijanie działań służących zachowaniu dziedzictwa narodowego i tożsamości kulturowej. Więcej: domuspolonorum.org.
Przeczytaj też o zamku w Korzkwi na portalu Zabytek.pl



