Dla kochanków czułych i bezdomnych
Osiedle Młodych na Grochowie, Warszawa, 1959 r.
Fot. Zbyszko Siemaszko / RSW / Forum
Artykuły

Dla kochanków czułych i bezdomnych

Z tego artykułu dowiesz się:
  • ile mieszkań miała milionowa Warszawa w 1956 roku
  • na czym polegała wyjątkowość Osiedla Młodych
  • ile wynosiła miesięczna rata za pokój z kuchnią w tej inwestycji

Tramwajem jadą aż do pętli, stamtąd jeszcze kawałek na piechotę.  Może redaktor Wacowska i redaktor Goskrzyński pomstują na naczelnego, który kazał im jechać po „mocny materiał” na koniec stolicy, a może nie, bo dzień jest ciepły, przyjemny, jak tylko wrześniowe dni potrafią. Zresztą, kwadrans spaceru nie mija, gdy już są u celu.  Wita ich głos z radiowęzła: „oszczędzaj czas i materiał” i brama przystrojona gałązkami. Za bramą rośnie osiedle, ale nie zwyczajne. To osiedle jak z marzeń architekta i urbanisty. Obu ogarniętych szaleństwem.

Zamiast przejrzystej siatki ulic – plątanina zaułków. Zamiast rzędów domów – budynki jakby przez wiatr rozsiane. Zamiast cegły – gliniane bloki. Zamiast pracy od świtu – robota od 15. Nawet fachowcy jacyś dziwni. Jedna ekipa właśnie nadjeżdża motorem – na baku dzieciak, na siodełku mężczyzna, za nim kobieta, za nią drugi dzieciak, z boku kołyszą im się zakupy w siatce. Za nimi spieszą i inni, na motorach, rowerach, piechotą, robotnicy, inżynierowie, artyści, w kwiecistych sukienkach, kombinezonach, z apaszkami pod szyją. Wielu rzeczy można im odmówić, ale nie entuzjazmu – tu rośnie „osiedle młodych”. Sami je wymyślili, sami do swego konceptu przekonali władze, sami je budują.  Na początek powstanie sto mieszkań, a kandydatów na pierwszych lokatorów wytypuje młodzież z zakładów pracy. Już wiadomo, że sto to mało, bo chętnych jest zatrzęsienie, w kolejce czekają cztery tysiące.  

Chciałby każdy, ale nikt nie może. Bo nie ma wycieczki tramwajem w jesienny dzień, bramy i radiowęzła. Nie ma plątaniny zaułków, domów z gliny i wesołej ekipy na motorze. Nikt nie wpłacił wkładu i nikt nie dostanie kluczy. Nie ma żadnej z wymienionych osób i rzeczy, bo nie ma „osiedla młodych”. Artykuł, który Wacowska i Goskrzyński opublikowali w „Sztandarze Młodych” był fikcyjną opowieścią, żartem na Miesiąc Odbudowy Warszawy. Prawdą w nim było tylko jedno – gigantyczny głód mieszkaniowy, który trawił młodych mieszkańców stolicy.

„Gdy nie dość jedzenia, potrafimy zacisnąć pasa”. A gdy nie ma mieszkania?

Artykuł w „Sztandarze Młodych” ukazał się jesienią 1956 roku. Mimo że od końca wojny minęła ponad dekada, warunki mieszkaniowe w Warszawie wciąż były fatalne. Będąca domem dla przeszło miliona mieszkańców stolica dysponowała zasobem niewiele ponad 230 tys.  mieszkań. Co drugi warszawiak mieszkał więc w lokalu przeludnionym, w którym na tzw. izbę mieszkalną zwykle przypadały dwie, a nierzadko cztery lub pięć osób. Dom bywał nie tylko ciasny, ale też urągający jakimkolwiek standardom – zajmowano lokale grożące zawaleniem, przeznaczone do rozbiórki, piwnice, sutereny, poddasza, strychy, barki rzeczne, baraki, samowole budowlane.

Dla kochanków czułych i bezdomnych
„Sztandar Młodych” nr 246 z 1956 r.

 „Brzmi to paradoksalnie, ale – mimo ogromnych osiągnięć – sytuacja mieszkaniowa pogarsza się, zamiast polepszać” – pisała Krystyna Krzyżakowa, na łamach tygodnika „Stolica”. Wpływ na lokalowy niedobór miała nie tylko techniczna degradacja nieruchomości i napływ migrantów ze wsi, ale też polityka. W pierwszej dekadzie PRL o budowaniu mówi się dużo, ale mieszkań przybywa powoli, z perspektywy władz ważniejsze są zakłady produkcyjne niż domy. W efekcie te drugie stanowią zaledwie 20 proc. ogółu ówczesnych inwestycji (europejska średnia wynosiła wówczas 50 proc). I jeszcze jedna obrazowa dana:

w okresie planu sześcioletniego w całym kraju wybudowano ok. 400 tys. mieszkań, czyli cztery razy mniej niż zawarto w tym czasie małżeństw.  

–  W Warszawie, która powoli podnosiła się z obejmujących 80 proc. miasta wojennych zniszczeń, o mieszkanie ciężko było wszystkim – mówi Beata Chomątowska, autorka książki „Betonia. Dom dla każdego”. – Jednak młode małżeństwa znajdowały się w sytuacji szczególnie trudnej. Chcieli zacząć nowe życie, założyć rodzinę, ale gdzie? U rodziców? W hotelu robotniczym? Takie mieszkanie było dla nich jedyną szansą zarówno na własny kąt, co na elementarną prywatność.

„Gdyby tak człowiek czekał z ożenkiem aż dostanie mieszkanie to by umarł kawalerem” – mówił na łamach „Stolicy” robotnik z FSO. „Gdy nie ma dość jedzenia – potrafimy zacisnąć pasa, ale gdy nie ma gdzie mieszkać – człowiek jest jak bez duszy” – mówi inny na spotkaniu przedwyborczym. „Człowiek bez mieszkania nie ma ojczyzny” – dodaje jeszcze jeden.

Sytuacja jest zła, a i perspektywy nie lepsze. Znany jest już plan kolejnej pięciolatki, z którego jasno wynika, że mieszkania owszem, powstaną, ale zaledwie dla połowy chętnych rodzin.  „Co robić?” – pyta w swoim tekście Krzyżakowa, żeby zaraz odpowiedzieć samej sobie: „Wszystko, co tylko można”.

Piszcie, czy chcecie budować

Z Wacowskiej i Goskrzyńskiego byli dziennikarze dowcipni, ale szanujący czytelnika. Jeśli wpuszczali go w maliny, to niezbyt daleko. Pod fikcyjnym reportażem umieścili więc notkę:

„Osiedle Młodych istnieje na razie w naszej wyobraźni. W marzeniu, które – od Was to zależy – oby stało się konkretną, namacalną prawdą. Piszcie do nas, czy chcecie je zbudować”!

Dla kochanków czułych i bezdomnych
Budowa Osiedla Młodych w Warszawie

Ile listów przyszło na redakcyjny adres? Trudno powiedzieć, ale w opracowaniach zwykle mowa jest o „tonach”, „morzu”, „lawinie”. Po godzinach, własnymi rękami chcą budować młodzi z  FSO, WFM, zakładów im. Róży Luksemburg, Domu Słowa Polskiego. Niesieni tą energią Wacowska i Goskrzyński zaczynają wędrówkę po partyjnych korytarzach – idą do prezydium Rady Ministrów, idą od Komitetu Centralnego, trochę tłumaczą: zbudujemy sami, po godzinach, na urlopach, kuszą: zbudujemy tanio, do współpracy zaprosiliśmy architekta, Stefana Ciechanowicza, twórcę eksperymentalnego, glinianego domu przy szpitalu w Tworkach. On zaradzi na braki materiałowe. Straszą: jeśli spółdzielni nie będzie, młodzież wyjdzie na ulice.

Wreszcie jest zgoda. 8 grudnia 1956 roku zakładają spółdzielnię, Goskrzyński zostaje prezesem. „W imię schronienia szukających dachu nad głową. W imię kochanków czułych, a bezdomnych” – piszą w akcie założycielskim.

Fot. Andrzej Wiernicki / East News
Dla kochanków czułych i bezdomnych
Osiedle Młodych, ul. Romea i Julii. Warszawa, Grochów, ok. 1960 r.

Na nic by się jednak zdały pokusy i groźby, gdyby polityczny klimat nie sprzyjał. A ten, na fali odwilżowych zmian, znów stawał się korzystny dla marginalizowanego w okresie stalinizmu budownictwa spółdzielczego (ta forma organizacji, sięgająca tradycją II RP, nowej władzy kojarzyła się z dziedzictwem PPS).  W przemówieniu na VIII plenum Gomułka mówi, że rozwój budownictwa nie może czekać, że najwyższy czas nadrabiać zaległości na tym polu. Zmianom przyklaskują architekci, urbaniści, dziennikarze. Termin „spółdzielczość” pojawia się zawsze, gdy mowa o remediach na głód mieszkaniowy, wskazuje się pozytywne przykłady. „Taka np. organizowana przez <<Sztandar Młodych>> spółdzielnia Osiedle Młodych ma, jak to się mówi, ręce i nogi” – pisała Krzyżakowa na łamach „Stolicy”, tłumacząc, jak ów twór ma działać. Otóż kandydatów na członków spółdzielni typują Rady Zakładowe, oszczędności i praca własna członków stanowić będą 10 proc. kapitału akumulacyjnego, resztę można spłacić w ratach. Przy założeniu, że kredyt zostaje wzięty na 40 lat, miesięczna rata za pokój z kuchnią wyniesie 140 zł. „Taki ciężar może ponieść nawet średnio zarabiający robotnik” – podsumowuje redaktorka.

Spółdzielnia, co ma ręce i nogi

Ciechanowicz i współtwórca osiedla Tadeusz Kobylański z normatywu wyciskają, ile się da.  Urbanistka dzielnicy chce, by wszystkie bloki były niskie, trzypiętrowe, ale oni mówią “nuda!” i wywalczają dwa punktowce o pięciu piętrach. Stropy obniżają o 30 centymetrów, a zaoszczędzoną w ten sposób kubaturę włączają do metrażu mieszania. M5 z 52 metrów rozrasta się do 54. Drobiazg? Gdzie tam, tu każdy centymetr na wagę złota! Eksperymentują z materiałami, wykończeniem fasady, liniami parterów.

– Zamiast forsowanej do niedawna zabudowy pierzejowej – wolno stojące bloki, zamiast dekoracyjnego socmodermizmu – zwrot ku oszczędnej bryle, bliższej przedwojennemu modernizmowi –  opowiada Cezary Polak, współautor publikacji „Gro. Ilustrowany atlas architektury Grochowa”. –  To były proste, ale nie monotonne projekty. Wyróżniały się elewacjami z szarej cegły, podziałami stolarki okiennej, płycinami, zróżnicowanymi poziomami parterów, galeriowymi wejściami do mieszkań. Ciekawostką był też garaże, dwupoziomowe, z zygzakowatym zwieńczeniem, jakby wyjątkowa forma miała pokreślić, jak luksusowe (pamiętajmy, że mówimy o czasach Gomułki) dobra w sobie skrywają.

Intrygującym, choć znanym i z innych realizacji PRL elementem, były też pracownie artystyczne, zaplanowane w niższych blokach.  –  To był pomysł mojej mamy – opowiada Dorota Brodowska, córka Zbigniewa Brodowskiego, twórcy monumentalnych mozaik, który zajmował jedną z pracowni na Osiedlu Młodych.  – Mama pracowała z Ciechanowiczem w Zakładzie Osiedli Robotniczych i, jako że mój ojciec potrzebował miejsca do pracy, pewnego dnia w biurze rzuciła: „a może by pan zaprojektował mieszkania z pracowniami”. A Ciechanowicz na to: „wie pani, to jest bardzo dobry pomysł, ale musimy mieć więcej chętnych”. A to nie było tanie! Trzeba było znaleźć takich, którzy wezmą sprawy w swoje ręce, zapiszą się do spółdzielni, wpłacą wkład, zamiast czekać, aż ZPAP coś im przydzieli.

Na deskach Ciechanowicza i Kobylańskiego rosną więc pracownie w trzech typach: dwupoziomowa, jednopoziomowa z antresolą i malutka, właściwie mieszkanie z aneksem, do którego wchodzi się po drabince. Staną się miejscem pracy dla 12 artystów m.in. Teresy Kruszewskiej, autorki legendarnego krzesła zwanego „Muszelką”, Andrzeja Bersza, mistrza ceramiki, czy Wojciecha Sadley’a, profesora warszawskiej ASP.

Pierwszy dzień budowy to święto. Na łamach „Życia Osiedli Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej” ekipa z Grochowa zaprasza do wspólnego świętowania. „W dniu 15 czerwca 1957 r. zakładamy fundamenty pod pierwszy budynek naszego osiedla na Grochowie. Sądzimy, że będzie to kamień węgielny pod budowę wielu tysięcy mieszkań dla tułających się po suterenach i strychach rodzin robotniczych, dla rozdzielonych małżeństw”.

Fot. Zbyszko Siemaszko / RSW / Forum
Dla kochanków czułych i bezdomnych
Osiedle Młodych na Grochowie, Warszawa, 1959 r.

Jak się im buduje? Raz szczęście, raz nieszczęście, najczęściej szczęście w nieszczęściu. Szczęście: bo od MON dostają piękny teren pod budowę, byłe tereny carskiej twierdzy na Grochowie.  Miały tam stanąć bloki dla lekarzy ze szpitala wojskowego, ale resortowi obcięto fundusze. Nie będzie mieszkań dla lekarzy, będą dla młodych robotników. Pod górkę: pierwsze odwierty pokazują, że na tym terenie nie ma żadnej gliny, jest tylko piasek, nici więc z taniej, eksperymentalnej cegły. Szczęście: poradzą sobie; można przecież sięgnąć po cegłę rozbiórkową. W Warszawie już jej nie ma, ale można pojechać po materiał do Kostrzyna nad Odrą, gdzie rozbierają poniemieckie forty.  Dzielą się obowiązkami: kto może wziąć urlop, jedzie po cegłę. Kto musi zostać w Warszawie, popołudniami z cegły muruje. Nieszczęście: osiedle tonie w błocie, w brakach materiałowych, w niedoczasie.  Obiecali ludziom, że za dwa lata odbiorą klucze, a tu końca roboty nie widać. Szczęście: bo przecież, mimo wszystko domy rosną: punktowiec ma już dach, w klatkowcu błyszczą szyby. I wreszcie szczęście, które przyćmiewa wszystkie nieszczęścia: w styczniu 1959 roku – pierwsze przydziały.

Jedno zamieszkać, drugie urządzić

Rozsiedli się, piją kawkę. Ona w stylowym komplecie: żakiet, spódnica za kolano, haftowana bluzka, on – garnitur, mokasyny, zegarek na nadgarstku. Serwis – malowana porcelana, widać, że na specjalne okazje. Sceneria tylko jakaś nieodświętna: zamiast stołu i krzeseł – dywan, przysiedli na nim w kucki. Skromności wyposażenia nie należy się jednak dziwić – państwo Kozaczewscy, dotychczas mieszkający kątem „u mamy”, właśnie wprowadzili się na swoje. Pierwsi lokatorzy Osiedla Młodych wznoszą małą czarną toast za nowy dom.

Jednak do punktowca o 70 izbach zaraz napływają kolejni. Czteroosobowa rodzina Drabików wprowadza się pod “dziewiątkę”, gdzie są prawdziwe “luksusy”. „Podokienna szafko-spiżarka, kuchenka gazowo-węglowa, zlewozmywak, zamykane pawlacze w kuchni i przedpokoju, wykładana kafelkami łazienka (…) słoneczne pokoiki – jakże inaczej będzie się tu żyło niż w suterenie” – ekscytuje się Krzyżakowa, podglądająca dla czytelników „Stolicy” dzień przeprowadzki. Pod “45” – Leśniewscy, których synek dotychczas wychowywał się u babci, bo w 7-metrowej klitce rodziców nie było dla niego miejsca. Pod “10-tką” zaś – Wesołowski, który klucze już ma, ale wprowadzi się jutro. Poczeka, aż błoto na placu budowy zdąży obeschnąć. „Ogółem w ciągu roku wprowadzi się 223 spółdzielców do 882 izb” – wylicza reporterka, a fotograf cyka zdjęcia.

Na jednym z nich mężczyzna pod krawatem patrzy na włożone do miednicy doniczki z kwiatami i olbrzymi, wiklinowy kosz. Minę ma nietęgą, złapał się nawet za głowę.  Może dlatego, że dopiero teraz zdał sobie sprawę z niby oczywistej prawdy, że zdobyć mieszkanie to jedno, a je urządzić to drugie.

Gdyby Kozaczewskim urodziła się pociecha, mogłaby zamieszkać w „najbardziej uroczym zakątku, wysnutym ze snów dziecięcych”. Dmuchana piłkę toczyłaby się po puchatym dywanie, obrazki rysowałaby kolorową kredą na tablicy, a gdyby sprzykrzyła jej się samotna zabawa, mogłaby wychylić się na drugą stronę regału i już byłaby w pokoju rodziców. Na Osiedlu Młodych nie ma bowiem ścian. Są meblościanki.

Fot. Andrzej Wiernicki / Forum
Dla kochanków czułych i bezdomnych
Dzieci na drabinkach na placu zabaw, Osiedle Młodych, Warszawa, 1962 r.

Na grochowskim osiedlu, tak jak w każdej innej ówczesnej realizacji, obowiązywał normatyw: 11 metrów kwadratowych na osobę. Trzyosobowa rodzina otrzymywała więc lokal 30-kilkumetrowy, czteroosobowa ponad 40-metrowy itd., przy czym górną granicę ustalono na poziomie 58 metrów. Oczywiście, taki metraż to komfort większy niż pokój u mamy, ale wciąż podpadający pod kategorię ciasnoty. Nawet jeśli wystarczy na dziś, to co będzie jutro, gdy pojawią się dzieci, nazbierają sprzęty, a może i rodziców trzeba będzie sprowadzić do siebie? Trudno dostosowywać życie do mieszkania. Może więc mieszkanie powinno dostosować się do życia?

Rozwiązaniem, umożliwiającym ową elastyczność, była właśnie meblościanka, zaprojektowana przez Stanisława Kucharskiego z myślą o Osiedlu Młodych. Modułowe meble, układane w ciągi o dowolnej długości i wysokości, w zależności od potrzeb i preferencji mieszkańców, miały zastąpić ścianki działowe.

„Koniec z monotonią typowych mieszkań” – pisała prasa.

Sposoby wykorzystania meblościanki zaprezentowano na wystawie, zorganizowanej w wakacje 1959 roku. W pięciu mieszkaniach Osiedla Młodych można było zobaczyć aranżacje złożone z meblościanki i wolnostojących mebli, zaprojektowanych m.in. przez Teresę Kruszewską i Hannę Lachert. Choć pamiątkowe zdjęcia wykonano w czerni i bieli, nietrudno wyobrazić sobie, jaki klimat panował w lokalach: zasłony pikasiaki, niskie ławy, krzesła i stoliki na cienkich nóżkach. Wszystko lekkie, barwne i przede wszystkim sprytne: pokój architekta z chowanym w obudowie tapczanem, regał z opuszczaną klapą, która po otwarciu może służyć za śniadaniowy stolik, uroczy pokój dla dziecka. Ten ostatni tak bardzo ujął redaktorów „Polityki”, że jawił im się jako „kącik ze snów”.

Chcesz być na bieżąco z przeszłością?

Podanie adresu e-mail i kliknięcie przycisku “Zapisz się do newslettera!” jest jednoznaczne z wyrażeniem zgody na wysyłanie na podany adres e-mail newslettera Narodowego Instytutu Konserwacji Zabytków w Warszawie zawierającego informacje o wydarzeniach i projektach organizowanych przez NIKZ. Dane osobowe w zakresie adresu e-mail są przetwarzane zgodnie z zasadami i warunkami określonymi w Polityce prywatności.

Zresztą, nie tylko oni byli pod wrażeniem. – Żeby zobaczyć wnętrza, na osiedle przyjeżdżały wycieczki z zakładów pracy – opowiada Cezary Polak.  – Rozwiązanie nie tylko wpisywało się w ówczesne trendy, ale też pozwalało zaoszczędzić miejsce w mieszkaniu, ponoć nawet o 25 proc.

Do końca 1959 roku na Osiedlu Młodych powstało łącznie 9 domów z 231 mieszkaniami. – Zasiedlili je głównie inteligenci: inżynierowie, architekci, artyści, choć byli i robotnicy. Mimo pozornych różnic, tworzyliśmy zgrane sąsiedztwo – wspomina Dorota Brodowska.  – Mnie, jako dziecku, żyło się tam bardzo dobrze, nie pamiętam też, żeby rodzice narzekali.  Piwnice, klatki, przejścia – wszystko było otwarte, idealne do zabawy. Dorośli korzystali zaś z ogólnodostępnej pralni, suszarni, strychu. Wszystko było wspólne, sąsiedzkie.

Cztery ściany i komfort

Proste bloki w ludzkiej skali, pracownie artystyczne, nowoczesne meble, sąsiedzkość – czy z perspektywy ponad pół wieku Osiedle Młodych można uznać za realizację przełomową? I tak, i nie. Z jednej strony jego projekt był o wiele bardziej zachowawczy niż powstający w podobnym czasie Rakowiec czy Sady Żoliborskie. Potencjalna wnętrzarska rewolta w postaci tutejszej wersji meblościanki ostatecznie pozostała przełomem na papierze – zamontowano ją tylko w 29 mieszkaniach. Sama koncepcja spółdzielczości zaś, choć stała się najpopularniejszą w PRL formą organizacji inwestycji mieszkaniowych, szybko uległa też wypaczeniu. Ideał równości i dostępności zastąpiła rzeczywistość list kolejkowych i wieloletniego oczekiwania na wymarzony przydział.

Było jednak coś, co pozwala myśleć o Osiedlu Młodych w kategoriach pewnej cezury. W historii polskich potyczek o dostępne mieszkania przypadła mu rola nie tyle ikonicznej, wzorcowej realizacji, co inspiracji. Dowodu na to, ile może znaczyć oddolna inicjatywa.

1. Fot. NAC
2. Fot. NAC
Dla kochanków czułych i bezdomnych
Dla kochanków czułych i bezdomnych
Klienci i personel w pawilonie handlowym Warszawskiej Spółdzielni Spożywców „Społem” na Osiedlu Młodych przy ul. Szaserów. Warszawa, Grochów, 1967 r

– Osiedle, budowane na fali odwilży, w postsocrealistycznym pejzażu było jak powiew świeżości. Wynikało to nie tylko z formy – prostej, ludzkiej, kameralnej, ale też z towarzyszącej przedsięwzięciu energii, nadziei, że wreszcie będzie można budować i urządzać się po swojemu. Jego przykład na moment dał ludziom poczucie sprawczości – podsumowuje Beata Chomątowska. – Samo w sobie zaś, z perspektywy czasu, okazało się bardzo udaną realizacją. Wielu rodzinom zapewniło nie tylko cztery ściany i dach nad głową, ale też komfortowe miejsce do życia. Niskie bloki, kameralna sąsiedzkość, zieleń – to rozwiązanie, które zdaje egzamin i dziś.

***

Z tramwaju wysiadam kilka przystanków przed pętlą, stamtąd jeszcze kawałek na piechotę.  Mogłabym pomstować na siebie za pomysł tej wycieczki, ale przecież dzień jest ciepły, przyjemny, jak to wiosenne dni potrafią. Zresztą kwadrans nie mija i już jestem u celu.

Młodzi się postarzeli. Mimo ciepła, ubrani w grube płaszcze, w kaszkietach naciśniętych na czoła, ciągną swoje zakupowe wózeczki, prowadzą na smyczach pokraczne pieski, powoli naciskają klamki sprawdzając, czy drzwi na pewno zamknięte.

Oni się zmienili, zmieniło się też osiedle. Choć w 2016 roku zostało wpisane do Gminnej Ewidencji Zabytków, zatraciło część ze swoich pierwotnych walorów. – Jeszcze do niedawna były stare numery, stare drzwi, płyciny zdobiące elewacje, połacie z cegły cementowej. Nie ma już oryginalnej stolarki; mieszkańcy wymienili okna na takie, które nie hołdują pierwotnemu trójpodziałowi. Nie ma nawet śmietników w kształcie tulipanów – wylicza Cezary Polak. – Jednak, gdy wchodzi się na ten teren, mimo niewielkich dogęszczeń wciąż dostrzega się ideę wspólnej przestrzeni, zapraszającej do kontaktów.

Bo to właśnie siatka społeczna jest tym, co na tym Osiedlu pozostało niezmienne lub jeśli się zmieniło, to na lepsze. Dziś ponad połowa mieszkańców to seniorzy. Z myślą o nich latem organizowane są plenerowe koncerty, w centrum aktywności lokalnej „Kredens pod Oknami” odbywają się wystawy, debaty, spotkania autorskie.

O nowych mieszkańcach jednak też się tutaj myśli. To dla nich bada się i archiwizuje historię osiedla.  – Kilka lat temu Fundacja Piwnica Poetycka ENS stworzyła archiwum historii mówionej, gromadzące wspomnienia najstarszych mieszkańców osiedla – mówi Małgorzata Szelachowska ze Stowarzyszenia Badawczo-Animacyjnego Flâneur.  – My zaś pod swoje skrzydła wzięliśmy wątek historii związany z pracowniami artystycznymi, o których istnieniu nie wiedziała nawet część mieszkańców. Stworzyliśmy projekt „Oko na sztukę” i poświęconą mu stronę internetową, gdzie udostępniamy informacje o ludziach kultury, którzy tu mieszkali i tworzyli. Wkrótce, naszym staraniem, Zarząd Dróg Miejskich zamontuje na blokach tabliczki upamiętniające artystów, którzy w latach 60. i 70. należeli do tutejszej, nieformalnej kolonii artystycznej.

– Mamy też marzenie: stworzenie filmowej dokumentacji pracowni Zbigniewa Brodowskiego, która jako jedyna pełni nadal swoją pierwotną funkcję, służąc już trzeciemu pokoleniu twórców. Dziś korzysta z niej nie tylko córka artysty, Dorota Brodowska, wybitna przedstawicielka urbanartu i performerka, ale również wnuki Brodowskiego: Maria Natalia Znosko i Kacper Znosko – dodaje Szelachowska. –  Chcemy ocalić jak najwięcej z niezwykłej historii Grochowa, dlatego będziemy nasz projekt rozwijać, włączając do niego kolejne miejsca, które po wojnie w tej części Warszawy rosły jak grzyby po deszczu, a co najciekawsze, mogły się pochwalić równie interesującymi lokatorami. Pora o nich przypomnieć.

Zielono, cicho, między blokami ławeczki. Siadam na jednej i w telefonie wyszukuję, ile dziś kosztowałoby mieszkanie na Osiedlu Młodych. Ofert nie ma wiele, ceny: 16, 17 tys. za metr kw. Niby warszawska średnia, ale to wciąż bardzo dużo, za dużo dla wielu młodych par. Zastanawiam się, co stałoby się dziś, gdyby ktoś opublikował w gazecie fikcyjny reportaż o osiedlu zbudowanym własnymi rękoma, z potrzeb i marzeń.

Aleksandra Suława

Historyczka sztuki i dziennikarka Interii. Specjalizuje się w zagadnieniach związanych z architekturą i urbanistyką, designem i  sztuką. Pisze teksty także na temat kwestii społecznych, praw kobiet i mniejszości. Za swoje teksty uzyskała nominację do Grand Press i Nagrody Dziennikarzy Małopolski. Jest też autorką książki „Przy rodzicach nie parlować”.

Popularne

Architektura nowoczesna i inne zapomniane historie

Architektura nowoczesna budzi od dłuższego czasu coraz większe zainteresowanie nie tylko specjalistów. Wiele popularnonaukowych, ale też społecznych i oddolnych działań – spacerów, spotkań, wykładów, wystaw, a nawet akcji protestacyjnych i happeningów, zwróciło uwagę szerokiej grupy osób użytkujących miasto, na wartość...