Figura, czyli głupota do kwadratu
Izabella Koziebrodzka
Fot. Archiwum ASP w Krakowie
Artykuły

Figura, czyli głupota do kwadratu

Z tego artykułu dowiesz się:
  • który znany artysta jako pierwszy docenił talent Izabelli (Idy) Koziebrodzkiej
  • dlaczego artystka musiała uciec się do kłamstwa, by trafić na Akademię Sztuk Pięknych
  • dlaczego artystka sprzedała kamienicę przy ul. Studenckiej w Krakowie i postanowiła wyprowadzić się do Warszawy

Miała trzy domy i każdy straciła. Miała męża i zapomniała o nim tuż po ślubie. Miała majątek i wyprzedała go po kawałku. Miała jeszcze rzeźbę – czterometrową, kubizującą „Figurę”, która stała się jej obsesją. To o niej będzie ta historia.

Ścibor-Muzeum

Tę opowieść można zacząć w wielu miejscach. Z wszystkich możliwych wybierzmy koniec świata.

Warszawa, czasy II wojny światowej. Mieszkańcy stolicy grają z okupantem w czarną ciuciubabkę. Jeden ukrywa siebie, drugi bliskich, trzeci obcych. Ona, Izabella Koziebrodzka z domu Ścibor-Rylska, samotna artystka po sześćdziesiątce, którą rodzina nazywa Idą, ukrywa rzeźbę.

Czterometrowa gipsowa postać kobieca o geometrycznych kształtach stoi w hallu willi przy ul. Frascati 8 . W miejscu zbudowanym specjalnie dla nich dwóch – dla Idy i jej rzeźby.

Rzeźba jest gigantyczna, hall – jak to hall – widoczny już od progu, ale Ida jest sprytna. Ukrywanie idzie jej dobrze. Kiedy wybucha wojna, przy wejściu do willi wiesza tabliczkę z informacją, że to nie dom mieszkalny, lecz „Ścibor-Muzeum”. Drukuje kilka katalogów, pokazuje je wszystkim zainteresowanym. Niemcy, zainteresowani nie tyle rzekomymi zbiorami, ile samym budynkiem, po ich przejrzeniu odchodzą, zostawiając Idę – i rzeźbę – w spokoju.

W 1943 roku do drzwi puka jednak ktoś, kto na katalog się nie nabiera. Odrywa przyklejoną na stałe do ściany figurę, a ta rozpryskuje się na kawałki. Ida schyla się, podnosi jeden po drugim z nadzieją, że może jeszcze kiedyś uda jej się odtworzyć najdroższą statuę.

Jakby chciała z nich poskładać wspólne – jej i rzeźby – wspomnienia.

„Może nie dadzą się jej rozwinąć. Szkoda”

Pierwszy kawałek powinien przywołać obrazek z Zakopanego. To miejscowość przed wojną światową – nie drugą jeszcze, ale pierwszą. Przełom XIX i XX wieku. Czas, kiedy cała Europa kaszle, „słabuje na zdrowiu”. O zdrowie martwi się i matka Izabelli Koziebrodzkiej (również Izabella, to po niej córka otrzymała imię) – wie, że w rodzinie bywały przypadki gruźlicy, a na kaszel dobre jest górskie powietrze. Kupuje więc w Zakopanem willę zwaną Chatą i wprowadza się do niej z trojgiem dzieci – Marią, Eustachym i najmłodsza Izą, zwaną Idą. Ich ojca nie ma już na świecie.

W Chacie szybko zaczyna spotykać się śmietanka towarzyska miasta. Za dnia przychodzą do pracowni introligatorskiej prowadzonej przez matkę Idy, wieczorami na organizowane przez nią seanse spirytystyczne. W tych kręgach znajomych jest również Stanisław Witkiewicz. Izabella seniorka pokazuje mu prace najmłodszej córki. Ona sama nie ma słabości do sztuki, ale dziewczynka tyle czasu spędza na rysowaniu. Może to coś warte?

Zakopiański artysta orzeka „warte” i zamawia dla dziewczyny farby. Oddaje też jedną ze swoich sztalug, tłumaczy, czym gruntować płótno i każe malować z modela. Tyle nauki od mistrza Witkiewicza, który jest zwolennikiem samouctwa. Jednak choć zgodnie ze swoją filozofią rad nie udziela, patrzył na poczynania Idy z sympatią. W listach do syna nazywa ją Idalką. Cieszy się, gdy jakaś praca szczególnie jej się uda, i martwi, gdy myśli o jej przyszłości. Jest przecież kobietą, może więc „nie dadzą jej się rozwinąć” – pisze. I dodaje: „Szkoda”.

Obrączka wyrzucona przez okno pociągu

Przed dziewczyną taką jak Ida otwierają się dwie drogi.

Fot. Domena Publiczna
Figura, czyli głupota do kwadratu
Izabella (Ida) Koziebrodzka z domu Ścibor-Rylska, ok. 1900 r.

Jedna jest prosta: to droga ziemianki, żony, partnerki w zarządzaniu majątkiem. Ida szykuje się, by nią podążyć. Uczęszcza do Szkoły Domowej Pracy Kobiet w Zakopanem, zgłębia tajniki gotowania, robótek ręcznych, chowu zwierząt domowych, poznaje podstawy historii i literatury. Przez moment wydaje się, że wykorzysta wiedzę w praktyce. W 1905 roku wychodzi za kilkanaście lat starszego od niej Ludwika Koziebrodzkiego.

Jest jednak i druga droga: to droga artystki, u progu XX wieku, kiedy ruch emancypacyjny dopiero nabiera rozpędu, o wiele bardziej kręta niż ta wydeptana tradycją. Jednak to właśnie nią chce iść Ida.

Kilka miesięcy po ślubie wsiada do pociągu do Monachium, który ma wieźć ją po artystyczną wiedzę i praktykę. Ponoć gdy wagony ruszają, wyrzuca przez okno obrączkę.

Po Monachium jest Paryż i Wiedeń. Zmieniają się miejsca, zmienia się i artystyczny język – Ida zostawia malarstwo, by zająć się rzeźbą. „Oddać się rzeźbie” – napisze w pamiętniku.

Po powrocie do kraju zapisuje się na Wyższe Kursy dla Kobiet Adriana Baranieckiego, prowadzone przy działającym wówczas w Krakowie Muzeum Techniczno-Przemysłowym. Na przełomie 1919 i 1920 roku dostaje się na tamtejszą Akademię Sztuk Pięknych, do rzeźbiarskiej pracowni Konstantego Laszczki. Żeby wejść do grona studentów, musi uciec się do kłamstwa – w 1920 roku ma już prawie 40 lat, górna granica przyjęć na akademię to 30.

„Po co” – można by zapytać. Po co twórczyni, która uczyła się w trzech istotnych europejskich ośrodkach artystycznych edukacja na kolejnej uczelni i to edukacja, po którą trzeba sięgać fortelem? Iwona Demko, rzeźbiarka, wykładowczni akademicka, badaczka losów pierwszych studentek krakowskiej ASP, dzięki której ustaleniom znamy szczegóły biografii Idy, tę decyzję tłumaczy czymś, co we współczesnym języku nazwalibyśmy potrzebą feedbacku. – Metoda Witkiewicza zostawiła w Idzie trwały ślad. W Paryżu nie chodziła do żadnej szkoły, starała się – zgodnie z zaleceniami mistrza z Zakopanego – samodzielnie rozwijać talent. Bardzo długo myślała, że tak właśnie trzeba. Po czasie stwierdziła jednak, że stoi w miejscu, że bez wskazówek z zewnątrz nie uda jej się pójść dalej – tłumaczy Iwona Demko.

Fot. Archiwum ASP w Krakowie
Figura, czyli głupota do kwadratu
Izabella Koziebrodzka Fot. Archiwum ASP w Krakowie

Szaleństwo kubistyczne w formie

Drugi semestr roku akademickiego 1919/1920 to czas, kiedy kobiety na ASP wciąż są pionierkami. Zaledwie trzy lata wcześniej, w 1917 roku, do grona jej adeptów przyjęto pierwszą studentkę – Zofię Baltarowicz-Dzielińską. Teraz oprócz niej w pracowni Laszczki kształci się już kilka kobiet: Natalia Milan, Olga Niewska, Roma Szereszewska, Janina Reichert, Zofia Mars.

Nauka idzie Koziebrodzkiej dobrze. Kiedy chodzi na akademię, jest – jak pisze – przeszczęśliwa. Część zadań kończy szybciej od swoich kolegów. Któregoś dnia, kiedy oni jeszcze pracują, ona bezwiednie zaczyna tworzyć szkic rzeźby. Postać kobiety jednak nie realistyczną, nie zbudowaną z miękkich linii, jakie zwykło się obserwować w naturze i mimetycznie odtwarzać w pracowni Laszczki, ale kanciastą, geometryczną, taką, jaką pokazywano już w galeriach Paryża. Kubistyczną.

Fot. Dzieki uprzejmości Iwony Dejmko
Figura, czyli głupota do kwadratu
Rzeźba Izabelli Koziebrodzkiej (Ścibor-Rulskiej), własność Magdaleny Korczak

Mały, dwudziestokilkucentymetrowy model podoba jej się tak bardzo, że postanawia nadać mu większą skalę. Imponującą skalę. Z pomocą kolegi Majchrzaka w wakacje wykonuje ponadczterometrowy odlew. – Dlaczego poszła w tak wielką skalę? Nie mam pojęcia, a Ida również nie pisze o tym w swoim pamiętniku, podobnie jak nie pisze o inspiracjach, które przywiodły ją do kubistycznej formy. Wspomina tylko moment tworzenia i natchnienie – opowiada Iwona Demko. – Dziś możemy tylko spekulować, że było to, wykorzystane świadomie lub nie, rozwiązanie podpatrzone gdzieś w galeriach Wiednia czy Paryża.

Zachowało się zdjęcie, które dokumentuje okres pracy nad „Figurą”. W centrum kadru rzeźba – niedokończona jeszcze, bryłowata, jednak w uniesieniu rąk, przechyleniu głowy, ukośnej linii bioder, ciężarze ciała, wspartym na jednej nodze, widać już tętniący w liniach rytm, taneczność postaci.

Za figurą – piec o kolorowych kaflach, trochę szmat, desek, pracowniany rozgardiasz. Obok figury – drabina, a na jej szczycie drobna kobieca postać z narzędziami w dłoni. Oglądam nie oryginalne zdjęcie, ale jego skan. Jednak nawet na niewyraźnym portrecie na twarzy Koziebrodzkiej udaje się dostrzec uśmiech. Może odrobinę dumy. Ida i jej rzeźba.

„To jest głupota podniesiona do kwadratu” – powiedział Laszczka na widok rezultatu. Inni, patrząc na „Figurę”, ponoć nie bardzo wiedzieli, co powiedzieć.

– Ostre słowa Laszczki odnosiły się raczej do skali niż do formy, trzeba jednak pamiętać, że praca Koziebrodzkiej mocno wyprzedzała styl panujący wówczas w jego pracowni – komentuje Iwona Demko. – Zresztą był on ewenementem również w twórczości samej Idy – pozostałe jej rzeźby zachowywały bardziej przedstawiającą formę.

Fot. Archiwum ASP w Krakowie
Figura, czyli głupota do kwadratu
Ida przy pracy, pracownia Laszczki na ASP w Krakowie, 1920 r.

Chcesz być na bieżąco z przeszłością?

Podanie adresu e-mail i kliknięcie przycisku “Zapisz się do newslettera!” jest jednoznaczne z wyrażeniem zgody na wysyłanie na podany adres e-mail newslettera Narodowego Instytutu Dziedzictwa w Warszawie zawierającego informacje o wydarzeniach i projektach organizowanych przez NID. Dane osobowe w zakresie adresu e-mail są przetwarzane zgodnie z zasadami i warunkami określonymi w Polityce prywatności.

„Nikt się mną zbytnio nie ucieszył”

Ida ma zabrać rzeźbę z akademii – niepozostawianie własnych prac na uczelni to zasada ogólna, obowiązująca wszystkich studentów, jednak przypadek Koziebrodzkiej jest szczególny. Bo gdzie pomieścić czterometrową gigantkę? Artystka kupuje więc za pieniądze ze sprzedaży części rodzinnego majątku kamienicę przy ul. Studenckiej 6. To będzie nowy dom dla Idy i jej rzeźby.

Kupić całą kamienicę, żeby stworzyć miejsce dla rzeźby. Żeby zrozumieć ten pomysł, trzeba zrozumieć, jakim Ida była człowiekiem.

Pogrobowiec, córka urodzona już po śmierci ojca. „Nikt się mną zbytnio nie ucieszył” – napisze w pamiętniku. „Jesteś grubasem” – powie do niej francuska bona. „Jestem brzydka” – pomyśli o sobie Ida. Długo będzie omijać lustra, z zazdrością patrzeć na starszą – jej zdaniem ładniejszą – siostrę. Dopiero mając 18 lat, zanotuje:

„Wygląd stał się dla mnie całkowicie nieistotny. Istotna stała się sztuka”.

– Kompleksy na punkcie wyglądu były pewnie jednym z powodów, dla których zajęła się sztuką – mówi Iwona Demko. – Z jednej strony twórczość stanowiła dla Koziebrodzkiej przestrzeń komfortu, z drugiej jednak była dziedziną, w której stawiała sobie duże wymagania. Rzeźbiła mało, bo wiecznie niepewna siebie, dużo czasu przeznaczała na autoanalizę. Może właśnie dlatego tak wiele energii poświęciła pracy, którą uważała za wyjątkową. Pozwoliła, by rzeźba nią zawładnęła, pochłonęła ją – dodaje.

Dodatkowo w ziemiańskim sercu Idy cały czas tliło się marzenie o domu, którym może zarządzać. Krótko po rozstaniu z mężem kupiła majątek w Cielążu, niewielkiej wsi w okolicy Lwowa, który najpierw odremontowała, a potem straciła w czasie wojny. Może więc teraz, przy ul. Studenckiej, to pragnienie o domu miało się zrealizować?

Porażka i skarbonka

Na dziedzińcu krakowskiej kamienicy rusza więc budowa pracowni, mającej pomieścić rzeźbę. Sama statua, jak pisze Ida, tymczasowo „sromotnie” leży w bramie kamienicy. Wkrótce wobec wymarzonej inwestycji artystka będzie mogła używać tego samego określenia. Sromotna porażka zamiast idealnego domu – oto co jej zdaniem powstaje przy Studenckiej.

– W pamiętniku narzekała, że nic nie szło po jej myśli, że przez serię administracyjnych problemów nie uzyskała zgody na to, co chciała zbudować, a efekt końcowy jest katastrofą – opowiada Iwona Demko. – Wiata, barachło, sterta desek – taki obraz maluje się w głowie po lekturze jej notatek – zaznacza.

Koziebrodzka walczy z budową przez kilka lat, aż w końcu w 1928 roku sprzedaje kamienicę Wawrzyńcowi Kowalskiemu. Zainkasowane za sprzedaż 19 400 dolarów planuje wydać na nową inwestycję, na której miejsce wybiera działkę przy ul. Frascati 8 w Warszawie. Tym razem żadnych przebudówek, żadnych prowizorek, tylko budowa od zera, według precyzyjnego planu. Dom dla Idy i jej rzeźby nie zniesie kompromisów.

Mówi się, że kto zaczyna budować dom, powinien mieć skarbonkę bez dna. Powiedzenie aktualne dzisiaj, aktualne było i przed II wojną światową. Dolary ze sprzedaży kamienicy – mało, pieniądze ze sprzedaży rodzinnego majątku – mało, bieżące dochody – mało. Willa przy ul. Frascati w Warszawie powstaje więc systemem gospodarskim: co Ida zbuduje, to podnajmuje, a pieniądze inwestuje w kolejne pomieszczenia. I tak przez ponad 10 lat.

Kończy tuż przed wrześniem 1939 roku.

W 1943 roku do jej willi wchodzą Niemcy i rozbijają rzeźbę. Potem przejmują budynek.

Może podnosząc ostatni kawałek „Figury”, Ida myśli o tym, jak będą wyglądały kolejne lata jej życia. Może już wtedy czuje, że nigdy więcej nie będzie próbowała stworzyć ani domu, ani pracy podobnej do ukochanej rzeźby.

Fot. Z archiwum Andrzeja Korczaka
Figura, czyli głupota do kwadratu
rzeźba „Aniołek„ w willi przy ul. Frascati 8, Warszawa, 1939 r.

– W 1945 roku, będąc w podróży, zatrzymała się w Krakowie, w swojej dawnej kamienicy, w której ugościli ją nowi właściciele. Nocowała w pokoju, z którego okna widziała ową nieudaną pracownię. Opisując ten moment w pamiętniku, użyła mniej więcej takich słów: „To, w co włożyłam tyle pracy, obróciło się w gruz. A ta marność przetrwała” – opowiada Iwona Demko.

Po willi przy ul. Frascati 8 do powojennych czasów nie zostało ani śladu, nawet gruz wykorzystano do wzniesienia nowych budynków stolicy. A jak po prawie stu latach wygląda „sromotna porażka” z ul. Studenckiej w Krakowie?

„Opanuj się. To nie to”

Studencka to ulica jakich w Krakowie wiele, położona kilka minut drogi od Rynku Głównego, wąska, z wysokimi kamienicami po obu stronach. Przy bramie jednej z nich błękitny szyld z napisem „Foto Plus”. Po lewej stronie szyldu – sklep z artykułami fotograficznymi, po prawej – studio. – Pierwszy z lokali wynajmujemy od 2009 roku, drugi od 2013, przez lata mieścił się w nim magazyn – opowiada mi Anna, córka właściciela firmy, Artura Grzybczyka. – Wynosiliśmy i wnosiliśmy do niego sprzęty i było nam żal, że taka przestrzeń się marnuje. W końcu przyszedł pomysł – zorganizujemy tam studio. A wraz z pomysłem przyszło i zainteresowanie przeszłością tego miejsca – dodaje.

Jak ustalili, tuż przed nimi, w lokalu działał sklep z tanią odzieżą, w PRL – drukarnia, w czasie wojny zaś przechowywano tam prace Xawerego Dunikowskiego. – Z rodzinnych przekazów właścicieli kamienicy wiemy, że dzieci wykradały ojcu klucze do tych pomieszczeń i buszowały między rzeźbami – opowiada Artur Grzybczyk. – Przed Dunikowskim zaś rezydowała tutaj Izabella Koziebrodzka, która – zgodnie z zastrzeżeniem, zawartym w akcie sprzedaży kamienicy – mogła korzystać ze swojej pracowni aż do grudnia 1931 roku. To ją chcieliśmy upamiętnić – zaznacza.

Szukając informacji i zdjęć Koziebrodzkiej, szybko trafili w internecie na Iwonę Demko. Ta, jak się okazuje, choć od lat wydobywa z niepamięci losy pierwszych studentek krakowskiej ASP, w pracowni Koziebrodzkiej nigdy nie była. Nie zajrzała nawet na Studencką 6. Bo i po co, jeśli Ida opisała swoją inwestycję tak, że czytelnikowi zdawała się ona być prowizorką, stertą „licho zbitych desek”.

– Tymczasem, wchodząc na podwórko, na jednym z jego końców zobaczyłam coś dziwnego, jakby połówkę rotundy, doklejoną do głównej bryły budynku. Mówię sobie: „Opanuj się, to na pewno nie jest pracownia Idy. Przecież od jej budowy minęło sto lat”. Kiedy weszliśmy do wnętrza, oniemiałam: fantastyczne pomieszczenie, do tego pięknie odremontowane. Na dole pusta przestrzeń, w górze antresola, na którą prowadzą łukowate schody z balustradą zakończoną ozdobnym ślimakiem. Pomyślałam: przecież to takie same schody, takie samo rozwiązanie architektoniczne jak to, które znałam ze zdjęć willi przy Frascati. Oszalałam. To musiało być jej miejsce – opowiada Iwona Demko. – Można by zapytać, po co porwała się na budowę w Warszawie, jeśli w Krakowie miała naprawdę przyzwoitą pracownię? Myślę, że chodziło o skalę. Ona, arystokratka, była przyzwyczajona do innych przestrzeni i innych standardów. To, co dziś wydaje nam się komfortowe, dla niej było wiatą. A przecież dla siebie i swojej rzeźby chciała stworzyć miejsce idealne – dopowiada artysta.

Argumentacja brzmi logicznie, chociaż kiedy zajrzy się na ul. Studencką 6 trudno uwierzyć, że ktoś mógłby być niezadowolony z takiej przestrzeni. Wysokie, jasne ściany, których surowość kontrastuje z dekoracyjną linią schodów, delikatne światło, wpadające przez okna pod sufitem. Jest tu trochę jak w eleganckim mieszkaniu, trochę jak w sali balowej, a trochę jak w świątyni. Zresztą ponoć właśnie świątynią Ida nazywała to miejsce.

Fot. Godfryd
Figura, czyli głupota do kwadratu
Kraków, ul. Studencka 6

Artur Grzybczyk mówi, że dobrze się tu pracuje, czas płynie swoim rytmem, a myśli czasem odrywają się od własnych zadań i płyną ku Koziebrodzkiej. Przypomina o niej portret powieszony na ścianie – na czarno-białym zdjęciu uwieczniono dziewczynę o okrągłej twarzy, zadartym nosku i lekko kpiącym spojrzeniu. Przypominają o niej też drzwiczki w rogu antresoli. To one łączyły kiedyś pracownię z mieszkaniem artystki. Niewielkie, pomalowane białą farbą, ze starodawną złotą klamką, wyglądają jak drzwi do innego świata. Do świata Idy i jej rzeźby.

Artykuł pochodzi z kwartalnika „Spotkania z Zabytkami” nr 2/2024


Aleksandra Suława

Historyczka sztuki i dziennikarka Interii. Specjalizuje się w zagadnieniach związanych z architekturą i urbanistyką, designem i  sztuką. Pisze teksty także na temat kwestii społecznych, praw kobiet i mniejszości. Za swoje teksty uzyskała nominację do Grand Press i Nagrody Dziennikarzy Małopolski. Jest też autorką książki „Przy rodzicach nie parlować”.

Popularne