Przejrzyjcie naszą interaktywną mapę skojarzeń!
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
Nowa architektura w zabytkowym otoczeniu budzi często kontrowersje, niekiedy niechęć lub wrogość przeciętnego odbiorcy. Rażący wielu kontrast jest dziedzictwem funkcjonalistycznej rewolucji sprzed stulecia. Odpowiedzią na niego bywa zatem konserwatywna mimikra. Między tymi biegunami jest jednak wiele interesujących stadiów pośrednich.
Problem współistnienia zabytków i nowej architektury wydaje się nam dzisiaj jedną z oczywistych kontrowersji towarzyszących projektowaniu budynków i kształtowaniu przestrzeni. W znanej nam od lat formie oraz skali nie występował jednak zasadniczo do przełomu XIX i XX wieku. Wcześniej nie odnotowano bowiem tak radykalnego i szybkiego zwrotu w kreowaniu form. Nigdy też całkowicie nowe podejście do architektury nie stało w tak jawnej i zamierzonej kontrze do dotychczasowych działań jak wtedy, gdy w początkach XX wieku architektura przeszła rozłożony na kilka dekad funkcjonalistyczny przewrót. Stąd też ciągle obecne (i nie ulegnie to zmianie) napięcie towarzyszące realizacji „nowoczesnego” przy „zabytkowym”. Te ujęte w cudzysłów pojęcia podlegają zresztą stałej ewolucji. To, co „nowoczesne”, z czasem przesuwa się do historycznej przegródki. Przeobrażeniom ulega też pojęcie „zabytek” ukute w pierwszej połowie XIX wieku oraz podejście do budowli wartych opatrzenia tym mianem.
Skąd w ogóle wzięła się wtedy potrzeba ochrony zabytków? Jej narodziny były m.in. reakcją na dynamiczny w XIX wieku przyrost budowlanej masy, która bez pardonu zastępowała zdekapitalizowaną i niefunkcjonalną substancję – architektoniczną i urbanistyczną. Znacząca była tu niespotykana wcześniej skala tych zmian (z wyjątkiem przeobrażeń po zniszczeniach wojennych lub wielkich pożarach) oraz rosnąca świadomość artystycznej wartości dawnej architektury i związanego z nią niematerialnego dziedzictwa. Za wartościowe uznawano już nie tylko budowle sakralne i reprezentacyjne, lecz także – co było nowością – użytkowe: zwykłe domy, mury miejskie, wieże, bramy.
Parcie na ochronę, jak wtedy pisano, zabytków starożytności, rosło zatem, choć ówczesnym twórcom było daleko do rygoryzmu znanych nam metod wywodzących się z konserwatorskich Kart: ateńskiej (1931) i weneckiej (1964). Wystarczy wspomnieć „stylowe” przekształcenia Eugène’a Viollet-le-Duca (paryska Notre Dame, fortyfikacje w Carcassone), Karola Kremera (Collegium Maius w Krakowie) czy Tomasza Prylińskiego (krakowskie Sukiennice).
Ochronne interwencje były zresztą punktowe i wybiórcze. Wkrótce po rewaloryzacji Notre Dame walec barona Haussmanna rozjechał starą tkankę francuskiej stolicy, wliczając w to kilkadziesiąt wiekowych kościołów, z których niemal każdy byłby dziś zabytkiem. Protestowało wielu, wśród nich Victor Hugo, który jeszcze przed przebudową Haussmanna opisał miasto wieków średnich na kartach powieści „Katedra Marii Panny w Paryżu”. Zresztą stolica Francji nie była w XIX wieku jedynym europejskim ośrodkiem, który dosyć pochopnie pozbył się średniowiecznych obiektów.
Przypomnijmy, że aby stworzyć krakowski Teatr im. Juliusza Słowackiego, wyburzono klasztor, kościół i szpital św. Ducha. Polskim Hugo był Jan Matejko. Gdy jego protest okazał się bezskuteczny, malarz zrzekł się honorowego obywatelstwa Krakowa i zapowiedział, że już nigdy nie wystawi pod Wawelem swoich obrazów.
Tymczasem architektura, która zastąpiła stary Paryż, była wówczas nowoczesna, choć jej formy stanowiły kolejne – bardziej higieniczne i funkcjonalne – wcielenie tradycyjnego podejścia do kształtowania tkanki miasta, bryły budynku i jego estetyki.
Po przebudowie napięcie między starym a nowym nie było wielkie, zwłaszcza że autentyczne stare zniknęło, a nowe formy podszywały się pod historyczność. Zgrzytem i przedmiotem zażartych sporów stała się dopiero wówczas współczesna na wskroś wieża Eiffla. W dynamicznym XIX wieku większość nowej architektury ostentacyjnie nie podporządkowywała się bowiem gwałtownym zmianom technologicznym i społecznym. Osadzano ją ciągle – pewnie także na fali zamiłowania do zabytków – w tradycji i historii.
Rosnące w siłę burżuazja i państwa narodowe odnajdywały legitymizację swojego krzepnącego statusu w solidnych historyzujących formach opartych na antyku, wybranym stylu jednej z późniejszych epok lub na eklektyzmie. We Francji, promieniującej na znaczną część świata, globalizującego się wówczas po raz pierwszy, ton nadawali klasycyzujący architekci z kręgu paryskiej École des Beaux-Arts, skupieni przede wszystkim na formach zewnętrznych. Na cywilną architekturę o wiele mniejszy wpływ mieli projektanci szkoleni w powołanej parę lat po rewolucji 1789 roku École Polytechnique. Ich domeną były coraz to nowocześniejsze konstrukcje obiektów wojskowych i nowych typów budynków: fabryk, hal magazynowych i kolejowych dworców.
Żeliwne, stalowe i – u progu XX wieku – żelbetowe konstrukcje nadal były jednak bogato dekorowane lub ukrywane za historyzującym kostiumem z kamienia i cegły (z wyjątkiem intencjonalnie tymczasowych obiektów stawianych na światowych lub krajowych wystawach, z Crystal Palace w Londynie i wspomnianą już paryską wieżą na czele). Nawet w USA stalowe szkielety konstrukcji niknęły za bogato zdobionymi parawanami, mimo że w miastach leżących na zachód od dawnych angielskich kolonii nie mogło być mowy o konflikcie dawnego z nowym.
Zerwanie ciągłości z historycznym kostiumem przyszło dopiero u progu XX wieku: najpierw nieśmiało, w duchu secesji, nie bez przyczyny zwanej też art nouveau. Kilkanaście lat później zmiana była już radykalna. Wyartykułowana najpierw w tekstach futurystów, ekspresjonistów, manifestach i dziełach czołowych modernistów, była działaniem przemyślanym i celowym. Twórców i działaczy społecznych uwierał bowiem potężny dysonans między zachowawczą i – w przypadku zabudowy robotniczej – substandardową architekturą a pokłosiem rewolucji przemysłowej – jej konsekwencji technologicznych, społecznych, demograficznych i kulturowych. Napięcie rozładowała zatem – zacytujmy tytuł ważnej książki Reynera Banhama – rewolucja w architekturze, stawiająca na piedestale ograniczoną do fundamentalnych potrzeb życiowych funkcjonalność i higienę oraz odzierająca przy tym manifestacyjnie architekturę ze zbrodni, do której Adolf Loos miał zaliczyć szeroko rozumiany ornament.
Jedno napięcie zniknęło, ale pojawiło się kolejne. Odtąd nowoczesne bardzo często stawało w kontrze do starego. Niekiedy ostentacyjnie stanowiło bliski lewicy manifest społeczny i polityczny. Innym razem – przynależną biznesowi i rządom różnych opcji – ilustrację modernizacji, prężności i bogactwa. Przy czym – co do dziś nie jest w pełni uświadomione przez przeciętnego odbiorcę – kontrast nowego ze starym nie dotyczy tylko budynków, lecz także w bardzo dużym stopniu układów komunikacyjnych podporządkowanych samochodom. Wypreparowane z burzonej, uznawanej za bezwartościową tkanki zabytkowe ostańce sąsiadują dziś nierzadko z mało przyjaznymi w odbiorze przeskalowanymi trasami szybkiego ruchu – z bardzo różnym rezultatem.
Modernizm i funkcjonalizm – wrogie konserwatystom i obce doświadczeniu ludu – doczekały się dość szybko kontrrewolucji w totalitarnych ustrojach. Odgórnie zadekretowano i radziecki socrealizm, i narodową architekturę nazistowską, odcinając się od modernistycznego kosmopolityzmu. Oba te zwroty ku wybiórczo pojmowanej historii zaowocowały głównie topornymi realizacjami w ZSRR i równie bombastycznymi, choć pozostawionymi głównie na papierze projektami w III Rzeszy. Ciekawie za to wypadli w tym czasie Włosi, wykazując talent we wpisywaniu się w bardzo bogate dziedzictwo architektoniczne.
W czasach faszystowskich architektura nie uległa tam topornemu podszywaniu się pod historię, łącząc udanie tradycję z nowoczesnością.
Dowodem niech będą choćby najstarsza część dworca Termini czy ikoniczny Pałac Kultury Włoskiej na targowych terenach EUR. Liczne są też dobre przykłady powojenne, nie tylko w nasyconym dużą liczbą modernistycznych dokonań Mediolanie, lecz także w niezwykle trudnej do uzupełniania Wenecji. Zarówno tamtejszy dworzec z 1950 roku, jak i biurowiec INAIL czy bank przy Campo Manin pokazują, że zupełnie współczesne formy stanowią trafne uzupełnienie historycznej tkanki wtedy, gdy proporcje nowej bryły i podziały elewacji są osadzone w lokalnym kontekście, a jakość detali, materiałów i wykonania dorównuje wykończeniu starej zabudowy.
Podobnie ma się rzecz z rzymskim Museo dell’Ara Pacis z 2006 roku. Zarówno te, jak i kolejne przykłady można uznać za trafne zdekodowanie lokalnej archikultury – nowego w Polsce pojęcia lansowanego ostatnio słusznie (wzorem niemieckiej Baukultur) przez Narodowy Instytut Architektury i Urbanistyki.
Sporym wyczuciem wykazywali się też często twórcy, którzy odbudowywali europejskie miasta po zniszczeniach II wojny światowej, zarówno polscy (o których napiszę w kolejnym artykule), jak i niemieccy, francuscy i brytyjscy. W obliczu skutków kataklizmu musieli przełamać świeżo ustanowione konserwatorskie dogmaty i podejmować decyzje: co – wbrew zasadom – literalnie odtworzyć, co postawić w duchu dawnej zabudowy, a co stworzyć zupełnie od nowa.
Tu interesującym przykładem może być berlińska Kurfürstendammstrasse – nawiązująca do przedwojennego kształtu bardziej duchem niż ciałem z dominantą na poły pomnikowego kościoła składającego się z trwałej ruiny i na wskroś współczesnej bryły. Przykład ten, na równi z podobnym rozwiązaniem przyjętym dla katedry w Coventry, pokazuje, że współistnienie skrajnie odmiennych form może być bardzo korzystne. Podobnie jak w przykładach włoskich trzeba dbać jednak o dobry projekt i wykonanie. W niemieckiej stolicy świadczy też o tym nowa zabudowa Wyspy Muzeów w postaci James-Simon-Galerie i wcześniejsza, wrażliwa na historię miejsca odbudowa Neues Museum. Podobnie, choć nie tak samo, jest z piramidą przed paryskim Luwrem, która – dzięki jakości i pełnionej przez siebie funkcji stanowi idealną wartość dodaną do starej formy.
Niechęć do współczesnej architektury wstawianej w historyczne otoczenie wynika bowiem często z pójścia na skróty: słabej jakości materiałów i realizacji, masowości, typizacji i monotonii. Wiele nowoczesnych obiektów starzało się szybciej i gorzej od swoich klasycznych sąsiadów, stanowiąc nie tylko kontrast przestrzenny i estetyczny (mające często uzasadnienie), lecz także – jakościowy. Podobnie zresztą stało się w licznych przypadkach dokonań z nurtu postmodernizmu – kolejnej, tym razem łagodniejszej kontrrewolucji. Te realizacje z lat 70. i 80. XX wieku, które nie operują pastiszem, słabymi materiałami i nieudolnym kopiowaniem starych form, bronią się doskonale do dziś. Wystarczy spojrzeć na powstałe wtedy zespoły nowej i uzupełniającej zabudowy mieszkaniowej w Niemczech, Holandii i Danii. Choć współczesne, dzięki archetypicznym kształtom i materiałom są doskonale osadzone w historycznej tkance. Te obiekty, których projektanci – za radą Venturiego – „uczyli się od Las Vegas”, są raczej skazane na wyburzenie z zachowaniem kilku przykładów w roli świadectwa.
Przejmowanie estetyki amerykańskiej stolicy hazardu wcale się zresztą nie zakończyło. Świadczy o tym przykład stolicy Macedonii Północnej – Skopje. Brutalizm, czyli najbardziej surowa postać modernizmu, zaimplementowana tam po trzęsieniu ziemi z 1963 roku, doczekał się w ostatniej dekadzie dość upiornej kontrrewolucji w postaci nieforemnych kolumn, gzymsów i tympanonów, którymi Macedończycy obudowują budynki sprzed ponad półwiecza. Wszystko po to, by powrócić do wątpliwych antycznych tradycji miejsca. Paradoksalnie nowe są tu właśnie formy historyzujące, a nie autentyczna surowa architektura będąca świadectwem epoki i kataklizmu, który dotknął miasto.
Na szczęście gdzie indziej wybitne obiekty i zespoły zabudowy szeroko pojętego modernizmu trafiają dziś coraz liczniej do zabytkowych ewidencji i rejestrów. To w nich można też znaleźć historyczne formy, przeciwko którym zwracała się XX-wieczna awangarda. Dobrej jakości realizacje bronią się bowiem niezależnie od stylu, w którym powstały. Nadal będziemy mieć zatem do czynienia z wszystkimi zaistniałymi już typami koegzystencji starego z nowym. Od kontrastów tak wyraźnych jak paryskie Centre Pompidou, przez zróżnicowane nawiązanie do historii, jak w przypadku wyjętego spod igły drezdeńskiego Starego Miasta, po mimetyzm przejawiający się w specyficznym kreowaniu czy nawet odtwarzaniu zewnętrznych form, jak to działo się w przypadku berlińskiego Stadtschloss czy też – w znacznie słabszym wydaniu – warszawskiego pałacu Jabłonowskich.
Nad polskimi przykładami współistnienia starego z nowym pochylę się jednak bardziej detalicznie w kolejnych tekstach. Pierwszy będzie dotyczyć czasów PRL, a drugi – 30-lecia po ustrojowym przełomie. Meandry i zwroty, które zaliczyli w obu tych okresach architekci i konserwatorzy, to materiał na małą sensacyjną opowieść.
Tekst pochodzi z numeru 7/2023 kwartalnika „Spotkania z Zabytkami”.
A w najnowszym numerze 3/2024 na czytelników czeka polemika Franka Matla i Anny Cymer na temat budowania współczesnych budynków w strefach historycznych miast.
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
W dniach 25-27 września 2023 w Siemczynie odbywa się XX Polsko-Niemiecka Konferencja „Architektura ryglowa – wspólne dziedzictwo #ANTIKON 2023”, a jej tematem przewodnim jest „Ochrona i współczesne użytkowanie budynków drewnianych i ryglowych – sprzeczność?”. Dziś ten typ budowli występuje po...
Architektura nowoczesna budzi od dłuższego czasu coraz większe zainteresowanie nie tylko specjalistów. Wiele popularnonaukowych, ale też społecznych i oddolnych działań – spacerów, spotkań, wykładów, wystaw, a nawet akcji protestacyjnych i happeningów, zwróciło uwagę szerokiej grupy osób użytkujących miasto, na wartość...
Haczów lokowano w XIV wieku, a przywilej lokacyjny pod koniec czternastego stulecia potwierdził sam Władysław Jagiełło. Wtedy też po raz pierwszy wspomniano o uposażeniu dla kościoła. W 1624 roku wieś spustoszył tatarski najazd. Przyjęto zatem, że spłonął wówczas i kościół,...