Szkoła ulicy
Fot. Mateusz Grochocki / East News
Artykuły

Szkoła ulicy

Z tego artykułu dowiesz się:
  • jak zaznaczać na chodniku obrys nieistniejącego budynku, by był czytelny
  • jakie zagrożenia wiążą się z prezentacją wykopalisk pod szkłem
  • jakie niekonsekwencje popełniono przy odbudowie warszawskiej starówki

Odkrycia archeologów są ważne, ale ich ekspozycja – również. Jak zatem pokazać odnalezione i przebadane relikty w gęsto zabudowanej tkance polskich miast? Archeolodzy i architekci mają wiele odpowiedzi. Niektóre trafne, inne – tylko częściowo.

Zazwyczaj jest tak: przez długie miesiące ulicę lub plac otacza tymczasowy płot. Za nim, w wykopach, działają z wolna archeolodzy. Co jakiś czas media donoszą o co ciekawszych znaleziskach lub ustaleniach, na koniec odbywa się podsumowanie w formie prasowej konferencji. Później sprawa przycicha. Ruchome znaleziska trafiają do muzeów. Fragmenty odkrytych piwnic lub murów nikną zaś ponownie pod ziemią. W gęstej miejskiej tkance trudno bowiem eksponować je w odpowiednio zaaranżowanej niecce w przestrzeni uwolnionej od ruchu. Rzadko też ranga znaleziska zasługuje na tak widowiskową nobilitację.

Nie ma w Polsce wielu reliktów tej klasy, co dobrze zachowane mury lub duże fragmenty budynków z czasów Cesarstwa Rzymskiego.

Eksponuje się je w wielu europejskich miastach, w dużych wykopach pod gołym niebem, wkomponowane w place lub skwery, czasem z platformą widokową lub tarasem, pomagającymi ogarnąć całość wzrokiem.

Fot. Fabrizio Villa / Getty Images
Szkoła ulicy
Fragment antycznego amfiteatru w sycylijskiej Katanii, eksponowany w przestrzeni miejskiej, pośród współczesnych ulic

Upamiętnienie w formie łat

Powyższy sposób jest najprostszy, ale nie zawsze efektywny. Kluczowe są szczegóły. Odwzorowanie historycznych murów miasta albo dawnych kamienic musi być zarówno estetyczne, jak i czytelne dla przechodnia. Często bywa inaczej. Po pierwsze, pieszy widzi nierzadko dość abstrakcyjnie wyglądający fragment większej całości lub – stojąc na chodniku – nie jest w stanie ogarnąć wzrokiem całego obrysu, który dostrzec można dopiero z pewnej wysokości. Problemem jest też wykonanie i dobór materiałów. Archeolodzy i konserwatorzy zabytków nalegają często, by w poziomie chodnika odwzorować bardzo dokładnie nieregularne kształty murów. Finalnie wykonane z cegły lub betonowej kostki abstrakcyjne kształty wyglądają jak ślady niechlujnego łatania nawierzchni po naprawie podziemnych instalacji.

W zrozumieniu tego, co przedstawiają te „łaty”, pomagają czasem wkomponowane w obrys plakiety z informacyjnym napisem (np. „przebieg dawnych murów miejskich” lub „obrys starego ratusza”), ale i to może nie wystarczyć, jeśli są rozmieszczone zbyt rzadko lub nie tworzą czytelnych linii. Przydatnym uzupełnieniem są zatem stojące w pobliżu dyskretne tablice z informacją, mapką, zdjęciami wykopalisk, które pomogą w zorientowaniu się, czego częścią są zagadkowe linie lub wieloboki.

Niestety, konserwatorzy i archeolodzy rzadko jeszcze kierują się perspektywą użytkownika (UX – user experience). Zaaprobowane przez nich kształty upamiętnień mają często nikłe szanse, by dotrzeć do przeciętnego mieszkańca, a zwłaszcza do turysty, który nie zna miasta.

Obrys znalezisk powinno zaznaczać się prostą, czytelną, i umowną linią,

która – wraz z odpowiednio zakomponowanymi napisami – jest komunikatywna i może podnieść, a nie obniżyć poziom miejskiej estetyki. Zdarza się jednak, że i natłok takich linii oraz plam jest nieczytelny, wręcz chaotyczny.

Fot. Andrzej Sidor / Forum
Szkoła ulicy
Metalowo-betonowa plakieta wskazująca przebieg dawnego muru getta na chodniku przy ul. Twardej w Warszawie

Za przykład może posłużyć zrewaloryzowany w 2011 roku odcinek ulicy Chłodnej w Warszawie od odcinku między kościołem św. Karola Boromeusza a ulicą Żelazną.

Ekspozycja pod szkłem

Rozwiązaniem skuteczniejszym i nierzadko ciekawszym jest stworzenie niewielkich murków, czasem w formie ławek, których układ odzwierciedla na powierzchni obrys ukrytych pod ziemią fragmentów ważnych budynków. Nadają się do takich działań jednak otwarte przestrzenie bez dużego znaczenia komunikacyjnego. Można tu zatem odnotować lubelski Plac Po Farze – o czytelnym układzie niskich murków odzwierciedlających rzut świątyni wyburzonej w XIX wieku.

Fot. Mateusz Grochocki / East News
Szkoła ulicy
Lubelski Plac Po Farze

Bardzo ciekawe jest też poznańskie upamiętnienie palatium Mieszka I i kaplicy jego żony Dobrawy na Ostrowie Tumskim.

„Murek” nad odkrytymi i zasypanymi reliktami został wykonany tutaj w 2021 roku z artystycznego szkła o fakturze nawiązującej do wyglądu kamieni. Prezentuje się interesująco zarówno w dzień, jak i wieczorem – rozświetlony od wewnątrz.

Poznańska instalacja powstała zamiast planowanego pierwotnie eksponowania reliktów w miejscach ich odkrycia, w podziemnej komorze, pod szkłem, z wglądem z poziomu chodnika. Rozwiązanie takie jest praktykowane coraz częściej zarówno w Polsce, jak i za granicą – ale ze skrajnie różnymi efektami. W Poznaniu idea taka przepadła m.in. ze względu na obawy o stabilność murów stojącego obok kościoła (budowa komory mogłaby im zagrozić) i ostatecznie wyszło to przedsięwzięciu na dobre. Pomysł z przeszkleniem wydaje się bowiem trafny, ale kluczowe są sposób i koszty realizacji.

Najpierw o plusach. Pierwszy to powszechna edukacja. Relikty lub znaleziska pokazuje się w miejscu publicznym, są dostępne dla każdego, oddziałują na wyobraźnię znacznie lepiej niż ekspozycja w jakimkolwiek muzeum. Drugi plus: odkrycia pozostają na swoim pierwotnym miejscu, ale są zabezpieczone przed uszkodzeniem. Trzeci: jest to dodatkowa atrakcja turystyczna oraz sposób opowiadania o historii miejsca.

Ekspozycja pod szkłem nie jest jednak rzeczą prostą. Odkryte relikty trzeba zabezpieczyć przed wpływem atmosfery, utrzymać w podziemnej „szklarni” odpowiednią wilgotność i temperaturę, ochronić przed słońcem. Jest zatem potrzebne stałe mechaniczne wentylowanie lub klimatyzacja, co czasem wiąże się z instalowaniem obok czerpni i wyrzutni powietrza. Ich kształt i wielkość mogą znacząco kłócić się z zabytkowym otoczeniem. Urządzenia muszą też być niezawodne i pochłaniać możliwie mało energii. Jeśli ich nie ma lub często się psują, eksponowane artefakty nie tylko będą niszczeć, lecz także staną się trudno widoczne pod zaparowanym szybą. Kłopoty z widocznością są zresztą również powodowane odbiciami nieba i słońca w grubych taflach, co sprawia, że podziemną ekspozycję najlepiej widać dopiero wieczorem, po podświetleniu od środka.

Fot. Robert Wozniak / Forum
Szkoła ulicy
Szklana instalacja przy kościele Najświętszej Panny Marii in Summo, ukazująca pierwszą siedzibę Mieszka I i Dobrawy na poznańskim Ostrowie Tumskim

Często szklana płaszczyzna tworzy również posadzkę placu lub chodnika przeznaczoną do chodzenia. W praktyce szkło jednak czasem pęka, ogradza się je wtedy czasowo nieestetycznymi ogrodzeniami lub taśmą, by finalnie zakazać np. wstępu na szklaną powierzchnię. Szkłu zdarza się też matowieć, co sprawia, że staje się bezużyteczne. Jego śliska powierzchnia może z kolei zagrażać bezpieczeństwu pieszych. Kluczowe są zatem dobry projekt, perfekcyjne wykonawstwo i dopasowanie się do konkretnego przypadku i miejsca. Istotna jest też świadomość inwestora (zazwyczaj publicznego), jak trudnym i kosztownym zadaniem jest tego rodzaju ekspozycja oraz jej wieloletnie utrzymanie.

Rezerwaty archeologiczne pod dachem

Paradoksalnie prostsze, choć kosztowniejsze, jest wybudowanie pawilonu, w którym in situ eksponuje się ważne odkrycia. Tego rodzaju rezerwaty archeologiczne pod dachem można jednak stawiać tam, gdzie jest wystarczająco dużo miejsca. Stąd też pawilon taki postawiono w latach 60. XX wieku w pobliżu bloków częstochowskiej dzielnicy Raków. Ukazuje on in situ łużyckie cmentarzysko datowane na V wiek p.n.e. Z kolei przy ustronnej uliczce Ostrowa Tumskiego w Poznaniu przed ponad dekadą postawiono budynek rezerwatu Genius Loci.

Fot. Robert Wozniak / East News
Szkoła ulicy
Poznański rezerwat archeologiczny Genius Loci

W Gdańsku ciekawym przypadkiem są zaś dwa muzealne pawilony na pl. Dominikańskim. Mają niemal takie same formy jak stojące obok stragany kupców i prowadzą do podziemi, w których mieści się doskonale zachowany fragment refektarza dawnego klasztoru dominikanów. W tym przypadku mamy zatem do czynienia z mimikrą. Zazwyczaj jednak pawilony archeologiczne mają współczesne, choć bardzo proste i dyskretne formy, które starają się nie konkurować z otaczającą zabudową oraz samymi reliktami.

Plusem znajdujących się w nich ekspozycji jest możliwość bezpośredniego doświadczenia odkrytych elementów oraz oglądanie ich nie z góry, lecz „naturalnie” – z poziomu dawnych użytkowników.

Znaczniejszy jest również potencjał edukacyjny – w dobrze zaaranżowanym pawilonie można dowiedzieć się więcej, niż patrząc przez szybę w chodniku. Lepiej też chroni się tak eksponowane znaleziska – w sposób bliższy warunkom muzealnym. Minusem są z kolei koszty oraz skala przedsięwzięcia i jego utrzymanie. Budowa pawilonu wymaga także odpowiedniej przestrzeni i bardzo starannie dopracowanego projektu. Wreszcie, last but not least, bryła budynku izoluje jednak znaleziska od przechodniów i turystów. By obejrzeć relikty, trzeba po prostu wejść do środka.

Fot. Krystyna Blatkiewicz / Reporter
Szkoła ulicy
Barbakan na warszawskiej Starówce, odbudowany w latach 1952-1954

Kreacja a(ute)ntyku

Na końcu wspomnijmy o najbardziej widowiskowej, choć kontrowersyjnej formie uwidaczniania archeologicznych odkryć. Bywają nimi najczęściej historyzujące nadbudowy na bazie odkopanych fragmentów murów obronnych lub fundamentów. Najbardziej znany przykład to warszawski Barbakan i zrekonstruowane mury miejskie wzdłuż ul. Podwale. Efekt jest spektakularny, ale widz nieświadomy historycznych zaszłości traktuje ten fragment Starego Miasta jako autentyk. Oczywiście starówka też jest rekonstrukcją, jednak jej zewnętrzny kostium jest w dużej mierze odzwierciedleniem stanu sprzed 1944 roku, z kolei Barbakan i mury to powrót do czasów znacznie bardziej odległych. Powrót będący przy tym po części konserwatorską kreacją. W przypadkach tego rodzaju rekonstrukcji należy zawsze silnie zaznaczać współczesne ingerencje z pomocą innego typu. Jednak nie zawsze się tak dzieje.

Warto tu przy okazji zauważyć, że decyzje o tego typu nadbudowach (a właściwie „rekonstrukcjach”) bywają bardzo arbitralne.

Dlaczego bowiem przywrócono Warszawie średniowieczne mury, a nie odtworzono ratusza rozebranego w pierwszej połowie XIX wieku?

O tych sprawach decydują konserwatorzy oraz – nierzadko – obdarzeni żelazną determinacją entuzjaści historii. Tacy jak ci, którzy „odbudowują” w Polsce coraz więcej zachowanych tylko szczątkowo zamków, z poznańskim tzw. Zamkiem Przemysła na czele. Ten, nie istniejąc od kilku stuleci, powstał w wymyślonej współcześnie formie na oryginalnych fundamentach uszkodzonych zresztą podczas „odbudowy”.

Chcesz być na bieżąco z przeszłością?

Zamiast zatem bawić się w tworzenie atrap w skali 1:1, warto sięgnąć po bardzo proste i kreatywne rozwiązanie stosowane niekiedy (stanowczo zbyt rzadko) w miejscach po dawno nieistniejących budowlach. Mowa o prostej i dyskretnej kabinie z przezroczystą ścianką, na której jest narysowany domniemany widok budynku. Kabina i rysunek są skalibrowane tak, by widz stojący w określonym miejscu widział historyczny kontur na tle współczesnej przestrzeni.

Kabin może być kilka, w różnych miejscach, są tanie i przemawiają do wyobraźni. Pozwalają przy tym zmodyfikować obraz dawnego obiektu, jeśli w przyszłości dojdzie do nowych ustaleń w jego sprawie. Wreszcie – co bardzo ważne – nie ingerują w formy autentycznych historycznych pozostałości.

Artykuł pochodzi z kwartalnika „Spotkania z Zabytkami” nr 2/2024


Jakub Głaz

Z wykształcenia architekt, dziennikarz („Architektura”, architekturaibiznes.pl), działacz organizacji pozarządowych (Nowy Plan, Centrum Otwarte).

Popularne