Waldemar Müller-Eberhart jako reżyser inscenizacji legendy o księżniczce Kunegundzie na dziedzińcu zamku Chojnik, 1920 r.
Fot. Biblioteka Narodowa Polona
Architektura

Spalone gniazdo rycerzy i poetów. Zamek Chojnik w Jeleniej Górze

Z tego artykułu dowiesz się:
  • o kim opowiada legenda o „krwawej Kunegundzie”
  • kiedy i dlaczego w zamku zorganizowano punkt wynajmu tragarzy
  • kiedy spłonął spłonął natomiast renesansowy hełm

Latem 1891 roku warszawski prawnik i podróżnik o literackim zacięciu – Stanisław Bełza wyprawił się w góry. Nie wybrał modnych Tatr, nie korciły go tym razem żadne Alpy czy Pireneje – postawił na Karkonosze, które w ówczesnej polszczyźnie funkcjonowały często jako Góry Olbrzymie.

Wikimedia.org / domena publiczna
Spalone gniazdo rycerzy i poetów. Zamek Chojnik w Jeleniej Górze
Zamek Chojnik, Jelenia Góra, Karkonoski Park Narodowy, 2006 r.

A skoro już dotarł do krainy legendarnego złośliwca – Ducha Gór – Rübezahla, nie mógł odmówić sobie wyprawy na jeden z najciekawszych karkonoskich zamków – Chojnik. Choć stołeczny jurysta kawał świata zwiedził, nie krył zachwytu położonym pod Jelenią Górą średniowieczną warownią i w pełni docenił jej legendarny urok.

Leśne drożyny 

Opis XIX-wiecznej podróży bywa niekiedy równie ciekawy, co jej punkt docelowy. „Wązką (!), krętą i mocno spadzistą leśną drożyną, wędrowało wczesnym rankiem dwóch podróżnych” – relacjonował Bełza i przezornie dodawał, że „droga do wygodnych wcale się nie zaliczała”. Pod tym względem niewiele się zmieniło – ścieżka prowadząca do średniowiecznej warowni jest przy upalnej pogodzie na tyle forsowna, że bez trudu mogę sobie wyobrazić rycerzy rezygnujących z oblężniczych planów.

Pozornie góra, na której wzniesiono Chojnik nie wydaje się mordercza, liczy sobie raptem 625 metrów nad poziomem morza, czyli blisko tysiąc mniej niż najwyższy karkonoski szczyt, ale podejście jest miejscami dość strome. Innej drogi nie ma, bowiem z drugiej strony znajduje się wielkie skalne urwisko.

Na szczęście nasz XIX-wieczny przewodnik znalazł po drodze godnych kompanów, wśród nich Niemca rokrocznie odwiedzającego Góry Olbrzymie, który uprzyjemnił drogę rozmową.

– „wiesz pan” – zagadnął Bełzę wędrowiec – „ruiny zamku, które za parę godzin zobaczymy, należą do sławnych w całych Niemczech. Nie odznaczają się one ani wspaniałością, ani imponującymi rozmiarami […] ale choćby nie pozostało z nich ani jednej cegły, nie przestaną nigdy być przytomnemi pamięci naszej, gdyż nazwę ich wyryły nam w niej niestartymi głoskami, z ust do ust przechodzące legendy”. Trudno więc dziwić się Bełzie, że urzeczony „wdzięczną i pełną poezyi panoramą” i „dziwną błogością” usiadł na kamiennej ławce, by posłuchać legendarnych dziejów Chojnika. 

Na szczęście historia okazała się na tyle łaskawa, że legenda, w odróżnieniu od ławeczki, przetrwała do dziś.

Krwawa Kunegunda

Księżniczkę Kunegundę opiewano jako „piękną jak anioł i dzielną jak bohater”, choć trzeba przyznać, że charakterek panna miała dość okrutny. Towarzysz wędrówki Bełzy posunął się nawet do stwierdzenia, że „była ona jedynem dzieckiem księcia panującego tu udzielnie, który, nie mogąc nigdy pogodzić się z myślą, że losy zamiast upragnionego syna, udarowały go córką, postanowił naprawić błąd natury i wychował ją jak mężczyznę”. 

Kunegunda stała się bohaterką okolicy. „Robiła wybornie bronią”, niezgorzej też „harcowała na koniu” i wszystko byłoby wspaniale, gdyby nie tragiczny wypadek.

Stary książę objeżdżając posadowiony nad stromym, stupięćdziesięciometrowym urwiskiem Chojnik, spadł w przepaść. Zaalarmowana przez służbę księżniczka znalazła zwłoki ukochanego rodzica i – poprzysięgła zemstę. 

Kiedy ze wszystkich stron do zamku zaczęli zjeżdżać absztyfikanci łasi na rękę posażnej dziedziczki, poinformowała ich z wyniosłością: „temu tylko poprzysięgnę miłość i posłuszeństwo, kto nad brzegiem tej oto przepaści, objedzie cały zamek dookoła”. Tymi słowami rozpoczęła się krwawa historia rycerskich upadków, a obserwowane z zamkowej wieży katastrofy absztyfikantów bynajmniej „nie zwilżały jej oczów rosą łzy”. Ale trafiła kosa na kamień.

Któregoś dnia pojawił się tajemniczy rycerz. Czarował Kunegundę wytworną rozmową, hojnie raczył komplementami przy wieczornej biesiadzie, a na koniec oświadczył: „jutro zobaczysz mnie Pani zwycięzcą, albo trupem”. Nie trudno domyślić się, że lód zastępujący serce krwawej Kunegundy prędko stopniał, a sama księżniczka złagodniała przy czarującym młodzieńcu. 

Jakież było jej zdumienie, gdy przy triumfalnym wtórze trąb, dzielny młodzian dwukrotnie objechał zamek. Zachwycona księżniczka biegła mu naprzeciw z otwartymi ramionami, ale zamiast wzajemności spotkała ją przykra niespodzianka. Albert, landgraf Turyngii przestawił się pani na zamku, po czym wyjaśnił: „nie przybyłem tu po to, by cię posiąść, ale by cię ukarać za to, żeś zamknięta dla tkliwego uczucia, niezdolna do prawdziwej miłości, dla kaprysu, godnego potępienia, poświęciła tyle kochających szczerze cię serc!”.

Dalsze dzieje Kunegundy możemy już sobie wyobrazić.

Piękna, choć zimna

Legenda ma to do siebie, że żyje w wielu wariantach. Jedni mówili, że zawstydzona księżniczka oddała się pokucie w jednym z okolicznych klasztorów, inni zaś, że chcąc podzielić los swoich ofiar – rzuciła się ze skały.

Patrz pan, […] czy podobna jak ta brama, prowadzi do jakiego innego zamczyska na świecie? Tylko tam, gdzie panowała piękna choć zimna Kunegunda można się z czymś podobnem spotkać

Niezależnie od przyjętego finału opowieści, niemal zawsze musiała pojawić się informacja o duchu włościanki, błąkającym się po zamku.

Wobec takiej informacji, nie pozostaje nic innego, jak wejść do środka i sprawdzić. Przechodząc przez bramę zamku nie sposób nie wspomnieć pełnych uznania słów towarzysza wyprawy Bełzy, wołającego: „Patrz pan, […] czy podobna jak ta brama, prowadzi do jakiego innego zamczyska na świecie? Tylko tam, gdzie panowała piękna choć zimna Kunegunda można się z czymś podobnem spotkać”. 

Pięknie brzmią słowa XIX-wiecznego niemieckiego podróżnika, ale z perspektywy zdroworozsądkowego XXI stulecia dodać trzeba, że brama – choć istotnie malownicza i wiekowa – nie stanowi zabytku światowej klasy. 

Najstarsze zachowane do dziś partie zamku datowane są na połowę XIV stulecia, zaś pierwsza znana nam wzmianka o warowni pochodzi z 1364 roku. Wiemy, że dokładnie 9 września 1399 roku starosta księstwa świdnicko-jaworskiego Benesz z Choustnik za królewską zgodą czeskiego monarchy Wacława IV zastawił zamek Gotsche II Schofowi, zastrzegając prawo wykupu zastawu.

Niespełna rok później, bo 16 maja 1400 roku Gotsche II zapłacił żądaną sumę i stał się właścicielem zamku, jednak dochód z dóbr musiał dzielić ze starostą. Po osiemnastu latach czeski władca nadał synom przedsiębiorczego Gotsche II ojcowskie dobra, a w maju 1419 roku starosta Heinze von Laasan potwierdził dokument. Od tego dnia zamek aż do II wojny światowej niemal nieprzerwanie stanowił własność magnackiego rodu Schaffgotschów. 

Groza ponura jak śmierć 

Romantyczna emfaza XIX-wiecznych podróżników miewa niezaprzeczalny urok. Mimo mojej wielkiej miłości do Karkonoszy i zamku Chojnik, nigdy w otaczającym ruiny pejzażu nie dostrzegłem „barwy  przerażającej dzikości”. Bełza opisywał „ponurą jak śmierć grozę” rozpościerającą się aż po horyzont i przejmującą „dreszczem zimnym i wilgotnym” ciało wędrowca. Przejmujący bywał dla mnie za to chłód wilgotnych istotnie murów i ruiny wspaniałego wykusza kaplicy zamkowej z doskonałej kamieniarskiej roboty gotyckim maszkaronem.

Byłoby jak sądzę nie lada gratką dla reżyserki lub reżysera pokazanie sceny, w której „potężny jeszcze, choć poszarpany  szkielet dawnego zamczyska” zostaje skontrastowany z chóralnymi śpiewami biesiadującej w ruinach kompanii.

Pod tym względem od czasów wizyty Bełzy zmieniło się niewiele. Nadal spore wrażenie wywierają – jak pisał – „pokryte wiekową pleśnią mury” ale nastrój rodem z powieści gotyckiej pryska za sprawą wesołego harmidru pokrzepiających się piwem turystów. 

Nasz XIX-wieczny przewodnik utyskiwał, że Chojnik „dziś jest jedną, wielką ruiną. Wali się tu i w proch rozpada wszystko. Jak gdyby […] te zmurszałe cegły nie obchodziły, jako żywo, nikogo”. Wydaje się to sprzeczne z relacjami o licznych zabiegach konserwatorskich, którym rozważny i romantyczny wiek pary i żelaza poddawał zamek. Do dziś zachowany jest w stanie trwałej ruiny, będącej nie efektem niedbalstwa czy niegospodarności następców legendarnej Kunegundy, tylko tragicznego wydarzenia mającego miejsce 31 sierpnia 1675 roku.

Spalone gniazdo

Ostatniego dnia sierpnia pamiętnego roku rozpętała się w Karkonoszach wielka burza, a jeden z piorunów uderzył w najwyższą basztę zamku i , jak pisano, „roztrzaskał ją na sztuki”. Kamienny korpus wieży przetrwał, spłonął natomiast renesansowy hełm i galeryjka dla straży.

Ogień rozprzestrzeniał się jednak prędko i trawił kolejne partie zamku, oszczędzając tylko kamienne mury. Katastrofie nie sposób było zapobiec, a lękliwi komentowali, że „strasznych skutków niełaski Boga, nie ośmielili się usunąć w zupełności śmiertelni ludzie”.

Spalenie zamku zmusiło kolejne pokolenie Schaffgostchów do opuszczenia kolebki swojego rodu. Mimo rozlicznych niedogodności, mieszkanie w warowni musiało mieć i swoje atuty, inna rzecz, że jak sądzę, potomkowie Gotsche Schofa pielęgnowali pamięć o swoich zasługach dla Chojnika.

Być może wspominali, jak ich przodkowie w początku XV stulecia na dziedzińcu ustawić kazali pręgież, zaś w kolejnym wieku, obawiając się najazdów, zamkowe mury otoczyli strzelnicami dostosowanymi do nowych metod walki, jak międzymurze wypełniono stajniami i wystawiono zamkową kuchnię z pokaźnym kominem. 

Oprócz zmian funkcjonalnych, następowały także estetyczne przeobrażenia. Gotycki charakter zamku w połowie XVI stulecia ustępować zaczął renesansowej modzie. Najpierw wykonano sgraffitowe dekoracje, później powstała niska północna basteja, wreszcie w latach 1588-1589 cieśla ze Szklarskiej Poręby – Jakob Liewig – podwyższył wieżę i nakrył ją cebulastym hełmem. To właśnie w niego niespełna wiek później uderzył feralny piorun. 

Panorama pełna poezyi”

Na otarcie łez miłośnikom zamku pozostała baszta z punktem widokowym. Bełza rekomendował wdrapać się po stromych, krętych schodach na górę, by podziwiać „panoramę pełną uroku i poezyi”.

Nie wspomniał jednak lub być może nie wiedział, że turystyczna funkcja najwyższej wieży była efektem działań XIX-wiecznych konserwatorów.

Kiedy romantycy zaczynają odkrywać średniowiecze z jego tajemniczą aurą i nastrojowością ruin, Chojnik staje się celem wielu wypraw. A ponieważ jak wiemy podejście pod górę nastręcza od wieków podobnych problemów, już w 1822 roku zorganizowano punkt wynajmu tragarzy, gdzie co ciekawsi liczyć mogli także na usługi lokalnego przewodnika. 

Ponieważ gości przybywało, na zamku zaczęto prowadzić księgę pamiątkową i otwarto gospodę, której gości słyszał nasz XIX-wieczny wędrowiec, co więcej – rok po otwarciu punktu wynajmu tragarzy, wybudowano schodki na wieżę. Stopnie po których wchodził Bełza nie mogły zatem poszczycić się zbyt sędziwą metryką, bo miały raptem siedemdziesiąt lat. 

Najważniejsze, że dzięki nim można było, i nadal można, oddawać się kontemplacji łagodnej linii karkonoskich szczytów lub rozległej panoramie Kotliny Jeleniogórskiej z wsiami i miasteczkami leżącymi na pagórkowatym terenie. Z wieżą łączy się nie tylko historia pożaru i niezapomniany widok, ale także druga legenda.

Gdyby ktoś zasiedział się do późna w zamku, od 1860 roku w północnej bastei działało schronisko. Wyobraźmy sobie zatem gości pensjonatu w renesansowej bastei słuchających legendarnej opowieści o Elżbiecie i paziu.

Elżbieta i paź

Bohaterem legendy został tym razem Ludwik – „udzielny książę na Legnicy”, kochający do szaleństwa swoją piękną żonę, ale – jak miało się okazać – nie on jedyny darzył ją uczuciem. Był i paź, który, jak chce opowieść „podnosił [na panią] grzeszne oczy i schnął biedny ze swojego uczucia”.

Pewnego razu Ludwik i jego piękna Elżbieta w towarzystwie pazia zaproszeni zostali na Chojnik.

Do zamku zjechał kwiat okolicznego rycerstwa i najszykowniejsze damy, biesiadowano hucznie przy wtórze dworskiej kapeli, a kiedy towarzystwo było już podochocone winem i muzyką, gospodarz zamku rzucił biesiadnikom wyzwanie.

Kto wdrapie się na szczyt wieży po murze, ten będzie mógł wyjawić zebranym imię wybranki swojego serca. Jak można się domyślać – karkołomną konkurencję wygrał paź, a kiedy dopiął swego, zakrzyknął ze szczytu wieży: kocham Elżbietę, księżnę na Legnicy! – po czym dodał – i szczęśliwy jestem mogąc na jej oczach umrzeć.

Podobno po tych słowach rzucił się w przepaść. 

Od Schillera do Sapkowskiego  

W każdej legendzie znajduje się zapewne ziarnko prawdy, ale gdzie szukać go w opowieści o Elżbiecie i paziu? Z pewnością rozromantyzowana wyobraźnia XIX-wiecznych turystów wiele skłonna była do faktów dopisać, a urok „rozpadliska” zamku i historie nieszczęśliwych dworskich romansów opiewali zawodowi poeci oraz rzesze skromnych amatorów. 

Friedrich Schiller już w 1822 roku wykorzystał legendę o Kunegundzie jako kanwę do „Der Handschuh”. Dzieło prędko doczekało się przekładu na język polski, co więcej – pióra samego Adama Mickiewicza. Niestety w „Rękawiczce” wieszcz pozwolił sobie zmienić imię głównej bohaterki i Kunegunda stała się Martą. 

Balladę o Chojniku stworzył także Theodor Körner, jego „Der Kynast”  – bo tak do 1945 roku nazywał się zamek – opublikowana została już po śmierci poety w 1835 roku. Zamek ewidentnie nie nudził się literatom, skoro posłużył za inspirację także Friedrichowi Rückertowi, Adamowi Chodyńskiemu i innym polskim autorom. Raptem rok po drugiej wojnie światowej Józef Sykulski stworzył sztukę „Kunegunda księżniczka na zamku Kynast”, choć szerszym kręgom zamek znany jest zapewne z husyckiej trylogii Andrzeja Sapkowskiego, w której wciela się w rolę siedziby rodu Schaffów. Fonetyczna zbieżność nazwisk autentycznych i powieściowych właścicieli nie jest oczywiście dziełem przypadku. 

Jednak się nie zawalił 

Stanisław Bełza umarł w Warszawie latem 1929 roku, nie dane mu więc było śledzić najnowszych dziejów zamku. Kiedy tylko umilkły działa II wojny światowej, a w Kotlinie Jelenigórskiej pojawili się polscy osadnicy – zamek ponownie udostępniono zwiedzającym. Nie minęły dwa lata od zakończenia wojny, a schronisko wznowiło działalność przyjmując zaciekawionych wędrowców. 

Wyrazem dbałości nowych włodarzy o zamek była nie tylko konserwacja przeprowadzona w 1949 roku, ale także otwarcie w tzw. „Salce Gotyckiej” schroniska małej ekspozycji opowiadającej o historii warowni. Wydawałoby się, że średniowiecznej rezydencji nic nie zagraża, aż do stycznia 1963 roku.

Stan techniczny nie przedstawiał się najlepiej, niektórzy byli wręcz zdania, że zamek może się zawalić, a wobec tak poważnych argumentów – zamknięto go dla zwiedzających. Jesienią tego samego roku ruszyły prace, które trwać miały, jak się okazało, przez długie lata.

W latach 70. dokonano wzmocnienia murów wieży, zaś dekadę później odbudowano zamkową kuchnię, lata 90. dodały nową, tym razem metalową klatkę schodową w wieży i zrekonstruowany ganek zamkowej straży. Można więc, jak Stanisław Bełza u schyłku XIX wieku wdrapać się na szczyt i podziwiać wspaniałą panoramę, bo choć tyle dookoła się zmieniło, to sylweta karkonoskich szczytów nieodmiennie robi na gościach Chojnika wrażenie. 

Paweł Bień

Historyk sztuki, kulturoznawca, muzealnik i publicysta. Autor kilkudziesięciu tekstów popularnonaukowych, relacji z muzealnych podróży, programów towarzyszących wystawom, popularyzatorskich materiałów wideo i gospodarz podcastu "DNA muzyki polskiej", kurator wystawy "Cisza w przestrzeni. Prace Alfreda Lenicy na papierze" (Warszawa 2023). Adiunkt w Muzeum Narodowym w Warszawie.

Popularne