Przejrzyjcie naszą interaktywną mapę skojarzeń!
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
Subiektywna selekcja rarytasów, czyli co warto zobaczy w Krakowie, jeśli nie chcesz oglądać tego, co zwykle
Wawel, Rynek Główny, Barbakan. Pierwszy zwiedzasz, na drugim pijesz kawę, w okolicy trzeciego spacerujesz. Ewentualnie, jeśli wystarczy czasu i motywacji: Kazimierz i Nowa Huta. Trzy plus dwa, żelazny zestaw na weekend w Krakowie. Co w nim złego? Nic. Wręcz przeciwnie, każdy z wymienionych wyżej obiektów i każde z miejsc stanowi unikatowy element dziedzictwa, wszystkie są warte zobaczenia. Tyle tylko, że czasem potrzebujemy czegoś innego.
„Przyjeżdżamy na weekend do Krakowa, doradź, co warto obejrzeć”
– pytają mnie czasem znajomi i zanim zdążę odpowiedzieć, dodają: „tylko plis, nie to, co opisują we wszystkich przewodnikach”. A wtedy ja wysyłam im tę listę. Subiektywną selekcję rarytasów krakowskiego modernizmu.
Zawsze jednak zaznaczam, że nie jest to zestawienie najlepszych, najistotniejszych, czy najbardziej reprezentatywnych realizacji. Raczej lista obiektów, które uruchamiają wyobraźnię, skłaniając do spojrzenia na krakowską architekturę z mniej standardowej perspektywy. To również miejsca, które uświadamiają, jak różne oblicza może przybierać nowoczesność. Gotowi? W takim razie w drogę.
Stanisław Odrzywolski, Adam Ballenstedt, Wacław Krzyżanowski, 1921-1935
Stanisław Juszczyk, Maria Bińkowska, 1961-1964
Wacław Krzyżanowski, 1929-1939, Romuald Loegler, 1995-2001
Pięć minut zachwytów. W pierwszej, wąską ścieżką wśród starych drzew wchodzisz między budynki. Idziesz na tyły, jakbyś nie był turystą, tylko kimś tutejszym, studentem na przykład.
Wiesz, że to uczelnia, Akademia Górniczo-Hutnicza, ale przecież ze swoim jasnym tynkiem, kamiennymi balustradami, dekoracyjnymi gzymsami, równie dobrze mogłaby udawać bogatą rezydencję. W drugiej minucie, przechodzisz przez ulicę, a w kolejnej mijasz długi budynek – Uniwersytet Rolniczy, za którego jedyną ozdobę służą okna. Ale jakie! Najładniejsze okna w mieście. Geometryczna mozaika ze szkła i drewna, harmonijny układ pionów i poziomów. Jeszcze kilka kroków i zobaczysz przed sobą kolejne cudo: zamykających perspektywę układ dwóch brył: jedna z nich monumentalna, budząca słuszne skojarzenia z architekturą lat 30., druga lekka, współczesna. To Biblioteka Jagiellońska, na której oglądaniu mija minuta czwarta.
W piątej zaś warto przystanąć, jeszcze raz rozejrzeć się wkoło i zdecydować, w którą stronę iść dalej. Możliwości jest wiele, bo zabudowa wzdłuż alei Adama Mickiewicza – wraz z alejami Zygmunta Krasińskiego i Juliusza Słowackiego, tworzącej tzw. aleje Trzech Wieszczów, jedną z najważniejszych inwestycji międzywojennego Krakowa – jest jak park rozrywki dla miłośników modernizmu. Co budynek to zauroczenie.
Warto jednak, przyjrzeć się tym obiektom nie tylko z perspektywy jezdni czy chodnika, lecz podejść bliżej. Nie poprzestawać na widoku fasady, obejść z każdej strony, dostrzec detale, docenić nie same bryły, ale też relacje między nimi. Zafundować sobie pięć minut zachwytu.
al. Słowackiego 15, Ludwik Wojtyczko, Stefan Żeleński i Piotr Jurkiewicz, 1929-1931
Kto chciałby mieszkać w trumnie? Cóż, w takiej jak ta krakowska chyba każdy. Wystarczy spojrzeć: smukła fasada, z której bielą kontrastuje czerń ceramicznych okładzin, kształt litery „V”, zaakcentowany bliźniaczymi, wielokątnymi wykuszami, wysokie okna, tarasy. Budynek od czarnych okładzin zwany „trumną”, ale przypominający raczej szkatułkę na biżuterię. Budynek-rzeźba, Budynek – cacko.
Nie dla byle kogo go zbudowano lecz dla kadry profesorskiej Uniwersytetu Jagiellońskiego – inwestycja miała stanowić remedium na fatalne warunki, w jakich w latach dwudziestych egzystowała część pracowników uczelni. Przeprowadzka z niehigienicznych mieszkań, do budynku przy al. Słowackiego musiała być dla nich rewolucyjną zmianą. Obiekt był nowoczesny nie tylko estetycznie, ale też technologicznie: wyposażony w centralne ogrzewanie, zsypy, windę, automat gaszący światło w hallu, a w kilka lat po oddaniu do użytku, również w telefony, mógł pochwalić się najwyższym standardem.
Aż trudno uwierzyć, że taką formę nadano mu… z oszczędności. Wielorodzinna kamienica, stanowiła budżetową alternatywę, dla planowanego początkowo zespołu domów jednorodzinnych.
ul. Kościuszki 49, ul. Berka Joselewicza 28, lata 20.
Chciałoby się powiedzieć: „nic ładnego”, a i tak będzie to łaskawa opinia. Przy mniejszej dozie dobrej woli można by przecież orzec: koszmarki, ruinki, byle co. Chyba, że owe niepozorne obiekty osadzi się w odpowiednim kontekście. Bo krakowskie garaże, choć niezbyt atrakcyjne w formie, są ważnym elementem opowieści o modernizmie. W końcu, czy można wyobrazić sobie lepszy symbol przedwojennej nowoczesności niż mknący automobil?
Pierwsze w Krakowie miejsce, w którym można było nie tylko bezpiecznie pozostawić, ale i naprawić auto, powstało w specjalnie do tego celu wzniesionym budynku przy ulicy Smoleńsk 31.
W międzywojniu pod tym samym adresem działał „Auto Palais”. Niech nie śmieszy państwa nazwa – garaże były wtedy budynkami kojarzącymi się z luksusem i nierzadko przybierały bogaty, architektoniczny kostium (za przykład niech posłuży zagraniczna realizacja – garaż Citroëna w Lyonie)
Dziś samochodowych pałaców przy ulicy Smoleńsk już nie ma. Wciąż jednak można oglądać np. obiekty przy ul. Kościuszki 49, dawniej mieszczące garaże „Meta”, które prawie sto lat temu reklamowały się tak:
„Największy garaż w Polsce, urządzony nowocześnie. Garażowanie w boksach i na hali. Boksy dla autobusów. Centralne ogrzewanie. Udogodnienia dla przyjezdnych. Stacja benzynowa. Ceny konkurencyjne.”
Podobne zabudowania znajdziemy też przy ul. Berka Joselewicza 28.
ul. Prądnicka 35-37, Wacław Krzyżanowski, 1927-1934
Nikomu nie życzę, ale jeśli już odwiedzać lekarzy, to właśnie tam.
A po wyjściu z gabinetu udać się na mały spacer. Iść korytarzami, mijać wysokie okna, przesuwać dłonią po miękko zakręcających balustradach, podnosić wzrok, podążając za linią prostych kolumn, łowić światło, wpadające przez dekoracyjne świetliki. A gdy już dojdzie się do hallu, na który wychodzą galerie wszystkich pięter, do którego spływają schody ze wszystkich skrzydeł, można poczuć się jak w zamku. W modernistycznym pałacu zdrowia.
Kiedy go otwierano był najnowocześniejszym szpitalem w mieście. Zaprojektowany przez Wacława Krzyżanowskiego na planie litery „H”, o płaskim dachu i prostej elewacji, mógł pomieścić 420 pacjentów w 2-3 osobowych pokojach. Jego wyposażenie napawało dumą: pięć sal operacyjnych, urządzenia do sterylizacji narzędzi, przeszklone boksy dla noworodków, aparat rentgenowski. Do tego kuchnia, pralnie, pokoje dla personelu.
Choć z dzisiejszej perspektywy taka wyliczanka wydaje się normą, prawie sto lat temu, gdy oddawano szpital do użytku, była przełomem w myśleniu o opiece nad chorymi. Sam szpital zaś można postrzegać jako realizację modernistycznych postulatów nie tylko w zakresie estetyki, ale też poprawy jakości życia poprzez dostęp do higieny i fachowych procedur medycznych.
Zbigniew Kupiec, Zbigniew Olszakowski, Tadeusz Futasiewicz, 1940-1946
Kiedy migną za szybą tramwaju albo gdy podczas spaceru dostrzeżesz je kątem oka, mogą wydać ci się dziwne, jakby obce. Trudno uchwycić źródło tej obcości – może kryje się w spadzistych dachach, może w ascetycznych fasadach, a może w samym rozplanowaniu budynków, odsuniętych od ulicy, zatopionych w zieleni. Może pomyślisz, że te domy lepiej odnalazłyby się w innym miejscu, w jakimś niewielkim, robotniczym miasteczku, na przykład na Śląsku albo jeszcze dalej, za zachodnią granicą. I dobrą będziesz mieć intuicję, bo osiedle przy ul. Królewskiej powstało, kiedy Kraków był stolicą Generalnej Guberni, a jego mieszkańcami miała stać się napływająca do miasta niemiecka ludność.
Kilkadziesiąt niewysokich budynków w swoich wnętrzach mieściło skromne, ale słoneczne, łatwe do przewietrzania, wygodne mieszkania. Gestem w stronę komfortu mieszkańców było odsunięcie fasad od ulicy, a co za tym idzie, oddalenie od hałasu i zanieczyszczeń. Przejścia między budynkami nadawały zaś całości kameralnego charakteru, budząc skojarzenia z podmiejską realizacją. Ów „prowincjonalny” klimat, w połączeniu z elementami takimi jak wspomniane spadziste dachy, proste elewacje, a także wykusze i podcienie, składał się na język „heimatstilu” – „stylu ojczyźnianego”, który miał nawiązywać do tradycyjnej germańskiej architektury.
Budynki do dziś są zamieszkiwane. Założenie, choć w warstwie architektonicznej, może nie wydawać się spektakularne, warte jest uwagi z pozaestetycznych względów. Stanowi przecież
ciekawy przykład kłopotliwego dziedzictwa, któremu udało się wtopić w tkankę miasta.
ul. Parkowa 12, Bolesław Klimek, Antoni Kowal, 1946-1952
Jedno z tych miejsc, w których można poczuć się jak w filmie. Takim, w którym sport uprawia się w białych strojach, raczej amatorsko, na trening przyjeżdża się automobilem, a w tle gra muzyka jazzowa. Jak w filmie rozgrywającym się w latach 30., bo i tego okresu sięga historia stadionu, na którym czas jakby się zatrzymał.
Jego międzywojenne początki były skromne – boisko, kilka ławek Właściwej adaptacji terenów na wapiennym wzniesieniu, górującym nad zabudową dzielnicy Podgórze, dokonano na przełomie lat 40. i 50. Wysiłkiem junaków wzniesiono wtedy bramę wjazdową, trybuny, szatnie z wieżą zegarową. Inwestycja ideowo wpisywała się w założenia planu sześcioletniego, postulujące kształtowanie nowego, socjalistycznego społeczeństwa m.in. poprzez popularyzację kultury fizycznej i sportową rywalizację
Choć za inwestycją stały idee, głoszone przez nową, ludową władzę, estetycznie stadion stanowi pomost między przed i powojennym projektowaniem.
Z międzywojniem, a konkretnie z poszukiwaniami stylu narodowego, kojarzy się długi budynek szatni, zaakcentowany smukłą, zegarową wieżą, mogącą przywozić na myśl warownię. Podobne skojarzenia wywołują akcentujące wejście na teren obiektu masywne bramy. Użycie otoczaków każe zaś myśleć o rozwiązaniach i materiałach, stosowanych w tradycyjnej zabudowie górskich regionów.
Dodatkowym walorem założenia jest jego wkomponowanie w krajobraz. Oddalony od centrum dzielnicy, posadowiony na wzgórzu obiekt, sprawia zupełnie inne, o wiele bardziej kameralne wrażenie, niż standardowy sportowy kompleks.
ul. Lubicz 25, Włodzimierz Minnich, 1949-1955
Nic nie zostało. 15 tysięcy budynków, kamienice, szkoły, obiekty portowe, wszystko w kawałki. Z miasta nad morzem – morze gruzów. To jesienią 1944 roku, po alianckich bombardowaniach, bo już rok później, w 1945, rusza odbudowa. Nowoczesna w stylu i zastosowanych materiałach, wykorzystująca prefabrykację i żelbet, nie bojąca się monumentalnych form, dająca domom jasne fasady o prostych, geometrycznych podziałach. Z morza gruzów, morze przyszłości.
To oczywiście opowieść nie o Krakowie, ale o francuskim Hawrze, odbudowanym po wojnie według projektów Augusta Perreta. Jednak choć oba miasta dzieli ponad 1700 kilometrów, inspiracje działaniami francuskiego architekta, docierały i nad Wisłę, materializując się np. w krakowskim biurowcu Centralnego Zarządu Przemysłu Naftowego. Dopatrywać się ich można w rytmie niewielkich, lecz gęsto umieszczonych okien, wyraźnych podziałach kondygnacji, surowej elegancji. Jej ascetyczny charakter przełamuje stojąca przed frontem rotunda o wysokich oknach, połączona z głównym gmachem łącznikiem.
Francuskie inspiracje to jedna nitka, za którą można pociągnąć, szukając estetycznych wzorców dla „Nafty”. Drugą jest socrealizm – to on może stać u źródeł monumentalnego charakteru obiektu. Jednak
mimo że Minnich projektował „Naftę” w 1950 roku, czyli w szczycie obowiązywania doktryny, udało mu się stworzyć gmach, przemawiający uniwersalnym językiem modernizmu. To estetyczna opowieść odmienna od tej, którą snują, powstające w tym samym czasie zabudowania Nowej Huty,
czerpiące ze stylistycznego repertuaru klasycyzmu i neorenesansu.
ul. Feliksa Szlachtowskiego 31, Józef Gołąb, 1959-1960
Prawie każdy zna, każdy pamięta. Lamperia na ścianie, linoleum na podłodze. Szary tynk, żadnych ozdób, tylko na szybach naklejone papierowe dekoracje z okazji jesieni czy Bożego Narodzenia. Chodzenie do szkoły-tysiąclatki, raczej nie było miłym estetycznym doznaniem. Chyba, że była to tysiąclatka taka jak ta, którą wzniesiono na Krakowskich Bronowicach.
Dwa niewysokie pawilony, hala sportowa, boiska, widok na kopiec Kościuszki, dużo słońca, dużo zieleni (budynki zaprojektowano tak, by nie naruszać rosnącego wokół starodrzewu). Skala, która nie przytłacza, a wręcz przeciwnie – jest przyjazna maluchom.
Prawdziwym cackiem jest jednak tutaj fasada, lekka dzięki gęsto umieszczonym, horyzontalnym oknom i pełna koloru za sprawą paneli, ułożonych pomiędzy nimi. Te ostatnie: zielone, niebieskie, czerwone, żółte, pomarańczowe, wkomponowane między pionowe i poziome linie, mogą budzić skojarzenia z neoplastyczną kompozycją. Albo, żeby nie odchodzić za daleko od funkcji obiektu – z konstrukcją z dziecięcych klocków.
al. marsz. F. Focha 1, arch. Witold Cęckiewicz, 1960-1965
al. Z. Krasińskiego 34, arch. Witold Cęckiewicz, 1960-1967
W PRL najpiękniejsze, nowo wzniesione budynki, honorowano corocznie tytułem „mistera”. Wyróżnienie przyznawano pojedynczym realizacjom, gdyby jednak chcieć wręczyć go parze, mocnym kandydatem do miana „najpiękniejszego duetu” i to nie roku, a wszechczasów byłaby para Cracovia i Kijów. Hotel i kino, aluminium i szkło, moc i lekkość. Połączenie idealne.
Pierwsza powstała Cracovia, a impulsem do jej wzniesienia był ogólnokrajowy program inwestycji hotelowych, realizowanych przez biuro podróży Orbis. Stworzenie projektu powierzono Witoldowi Cęckiewiczowi. Architekt nadał bryle horyzontalną formę, której estetyczną dominantę stanowiły aluminiowe panele. Surowa i dekoracyjna jednocześnie, śmiało eksponująca materiał, stanowiła kwintesencję nowoczesności, czytelne zerwanie z obowiązującą jeszcze kilka lat wcześniej socrealistyczną doktryną.
Budynek, z oddali przyciągający wzrok aluminiowymi taflami, z bliska odsłaniał jeszcze więcej wspaniałości. Przez przeszklenia parteru można było zobaczyć imponującą, złotą mozaikę, umieszczoną w hallu budynku (proj. Krystyna Zgud-Strachocka) i drugą, prezentującą symbole zagranicznych miasta (proj. Helena i Roman Husarscy), zdobiącą ścianę biura Orbisu. Marmurowe okładziny, spiralne schody, złocone detale, umeblowanie, złożone z lekkich elementów, tworzyły wysepkę luksusu w przestrzeni socjalistycznego miasta.
Dwa lata po otwarciu Cracovii, w bezpośrednim sąsiedztwie hotelu oddano do użytku kino Kijów. Jego bryła, z dachem wygiętym ekspresyjnie jak żagiel, szklaną fasadą o rytmicznych podziałach, stanowi dopełnienie starszego obiektu.
Jak różna była estetyka budynków, tak różnie potoczyły się ich losy. Kijów funkcjonuje do dziś, pozostając najbardziej reprezentacyjnym kinem Krakowa, Cracovia po transformacji ustrojowej popadła w ekonomiczne tarapaty.
Hotel zakończył działalność, a budynek stanął przed groźbą rozbiórki (czego po protestach Krakowian zaniechano). Finalnie, część obiektu doczekała się wpisu do rejestru zabytków, a w 2016 roku budynek stał się własnością Muzeum Narodowego w Krakowie. Obecnie czeka na remont, w przyszłości ma w nim funkcjonować Muzeum Architektury i Designu.
***
To by było na tyle. Czy raczej: tyle na początek. Uważam (i myślę, że nie jestem w tym przekonaniu odosobniona), że
najlepszym sposobem na odkrywanie miasta jest „kontrolowane błądzenie”
Powyższą listę miejsc, warto więc potraktować jako punkty wyjścia do samodzielnej eksploracji. Zabudowa wzdłuż tzw. alej Trzech Wieszczów, sama w sobie stanowi galerię modernistycznych perełek. Idąc od gmachu AGH w stronę przeciwną do arterii, trafimy na miasteczko studenckie, z jego ciekawym, swobodnym układem urbanistycznym. Spacerując w okolicy Cracovii – na osiedle willowe przy Błoniach. Kilkaset metrów od „trumny profesorskiej”, znajduje się zaś drugi dom profesorów UJ, a w jego sąsiedztwie, przy placu Inwalidów, Dom Śląski inspirowany stylem okrętowy i Dom Czynszowy Lwowskiego Zakładu Ubezpieczeń Pracowników Umysłowych – prawdziwe cacko art deco I tak dalej, i tak dalej. Bo krakowskie atrakcje to nie tylko „żelazny zestaw na weekend”.
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
Fotografie Czesława Olszewskiego podpowiadają, że jesteś dostojne, może nieco wyniosłe, poszukujące rytmu i mimo otwartości subtelnie tajemnicze. Twoje budynki stoją w pełnym słońcu, rzucają wręcz abstrakcyjne cienie, pozwalają wedrzeć się światłu przez okna i zawłaszczyć meble, przedmioty, bliżej nieokreślone formy....
W Krakowie mieszkańców zastąpiły hostele i biura. Przestrzeń życiowa jest przezroczysta, ani brzydka, ani ładna. Nie zauważamy jej, a może czas zacząć o niej myśleć? Od wielu lat Kraków znajduje się w czołówce miast najchętniej odwiedzanych w Europie, miejscowe lotnisko...
W Kraków wchodziłem wielokrotnie. Pierwszy raz nieświadomie, jako dziecko, zapamiętałem huk i dzwonienie tramwajów, które mnie przerażały, tak bardzo były obce. Potem były jakieś wycieczki, studia, pierwsze wynajęte mieszkanie, i to, co wydawało się niedosięgłe i dalekie, w pewnym sensie...