Przejrzyjcie naszą interaktywną mapę skojarzeń!
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
Ostatnie dekady PRL to w architekturze modernizacja na sterydach. Dwadzieścia lat po wojnie miasta były odbudowane na tyle, by rozpocząć terytorialną ekspansję wielu miejscowości. Do głosu doszły typizacja i masowość. Krucha równowaga między starym a nowym przestała istnieć.
W połowie lat 60. kończyła się powoli odbudowa najważniejszych zabytków i śródmiejskich dzielnic polskich miast. To, co konserwatorzy uznali za najistotniejsze – odtworzono lub wykańczano. Dłużej, bo do lat 70., trwały rekonstrukcje przede wszystkim na ziemiach poniemieckich. Były to np. odbudowa szczecińskiej katedry i zamku albo staromiejskiego zespołu Fromborka. Fani komiksów o Tytusie, Romku i A’Tomku z pewnością pamiętają ósmy tom przygód, w którym pojawiła się realna harcerska akcja porządkowania miasta – „Operacja 1001-Frombork”.
Potrzeba chwili była teraz inna. W dorosłe życie wkraczała generacja powojennego baby boomu. Na falę wciąż niezaspokojonego głodu mieszkań nałożyła się kolejna. W architekturze na pierwszy plan wysunęła się zatem budowa milionów nowych mieszkań. W urbanistyce wielką rolę zaczęło grać planowanie wielkich nowych dzielnic i układy komunikacyjne tnące szerokimi arteriami i skrzyżowaniami nie tylko peryferyjnie położone tereny pod zabudowę, lecz także stare części miast. „Nowe” bezceremonialnie zaczęło obchodzić się ze „starym”. Nawet jeśli nie burzono tego ostatniego, to nierzadko przytłoczyła je masa wysokich bloków nowych dzielnic, parkujących wszędzie samochodów oraz jezdni poszerzanych kosztem zieleni i chodników.
Od kultywowanej nierzadko po wojnie symbiozy dawnego i nowoczesnego ważniejszy stawał się też silny modernistyczny gest, kontrast między starym a nowym. I to w dużej skali. Symbolem tego podejścia jest warszawskie osiedle Za Żelazną Bramą wybudowane w latach 1965–1972. W miejscu gęsto zabudowanej przed wojną dzielnicy, na 33 hektarach stanęło w luźnym, ale równoległym układzie 19 wielkich mieszkalnych „desek” z niewielkimi mieszkaniami. Każda po 16 kondygnacji.
Projektanci potraktowali dawną tkankę miasta jak dziewiczy teren, całkowicie zrywając z tradycyjnym układem ulic, historią i skalą miejsca.
Silnych kontrastów zaczęły dostarczać też budynki użyteczności publicznej, w czym pomagały nowe wyraziste materiały budowlane i wykończeniowe. W Gdańsku przed Bramą Wyżynną stanął w 1961 roku na wskroś współczesny pawilon meblowy, unowocześniony po kilkunastu latach modnymi przydymianymi szybami. W Oświęcimiu modernistyczny dom handlowy zbudowano w 1966 roku pośrodku historycznego rynku (dziś rozebrany). W niełasce bywały też nawet najbardziej okazałe historyczne dworce kolejowe, które zastępowano prostymi bryłami. Tak stało się m.in. w Koninie i Lesznie. Decydowały względy praktyczne (rozmiar), a także kwestie prestiżu (modernizacja). W Poznaniu przy głównej ulicy centrum – Świętym Marcinie, do 1972 roku stanął handlowo-usługowy kompleks Alfa z pięcioma 42-merowymi punktowcami obłożonymi trapezową blachą. Powstał w miejscu jedynie częściowo wyszczerbionej podczas wojny pierzei kamienic. W planach było też wyburzenie sąsiedniego kwartału zachowanej zabudowy pod trzy wieżowce sięgające 90 metrów! Część rozbiórek doszła nawet do skutku, ale kryzys późnych lat 70. sprawił, że na pustych działkach nie powstała nowa wysoka zabudowa. Efektem są do dziś przestrzenne dysonanse, widoczne zwłaszcza w tych miejscach, gdzie modernizacyjne działania zatrzymały się w pół drogi.
Swoje „drapacze chmur” zapragnęło mieć zresztą wtedy każde większe miasto, lecząc przy tym trochę kompleksy wobec stolicy z jej punktowcami Ściany Wschodniej, hotelem Forum i kilku innymi wieżowcami – z przyszłym Mariottem na czele. I tak w pobliżu dworca Gdańsk wzbogacił się w 1971 roku o mierzący 72 metry „zieleniak” – biurowy wieżowiec o charakterystycznej zielonej, refleksyjnej fasadzie. Pod koniec dekady Gierka Szczecin zafundował sobie przy wspaniałej willowej poniemieckiej dzielnicy 65-metrowy wysokościowiec radia i telewizji. W 1982 roku Wrocław wystrzelił w górę niemal stumetrowym Poltegorem (dziś nie istnieje, zastąpiony ponad dwa razy wyższym budynkiem Sky Tower).
Sylwety tych „wysokościowych akcentów” znacznie zmieniały skalę miast i ich panoramy. W kontrze do starego były forpocztą modernizacyjnych planów o większej skali. Często coraz wyższa zabudowa miała być oprawą dla poszerzanych ulic i przebijanych przez miasta tras szybkiego ruchu, choć wielu z nich nie zrealizowano. Odbiorcą miejskich widoków miał być teraz przede wszystkim nie pieszy, ale poruszający się szybko kierowca. Luźno stawiane punktowce miały nadawać rytm jego podróży.
I tak wraz ze zmotoryzowaniem Polaków dzięki maluchowi plątanina estakad i węzłów trasy Podwale Przedmiejskie oplotła gdańskie Główne Miasto w 1975 roku. We Wrocławiu miejsce po doburzonym w latach 70. kwartale zabudowy zajęło w następnej dekadzie godne autostrady wielopoziomowe skrzyżowanie tras szybkiego ruchu zwane pl. Społecznym. W Poznaniu tzw. trasa chwaliszewska bezceremonialnie rozcięła w latach 60. i 70. Ostrów Tumski z katedrą oraz obrzeża Starego Miasta. Zniknął przy tym liczący siedem wieków historyczny tzw. trakt królewski. W 1979 roku w Chorzowie estakada przelotowej drogi dosłownie przecięła rynek. Nie obyło się przy tym bez wyburzania kilkudziesięcioletnich kamienic w pierzejach placu. Potrzeby komunikacyjne i utrzymane w amerykańskim duchu arterie brały górę, niszcząc historyczne struktury miast. W obrębie starych kwartałów zaczęły rozpychać się ronda zajmujące znacznie więcej miejsca niż dawne skrzyżowania. Stare kamienice i zabytki odcięte od siebie miejskimi autostradami nie zmieniły swoich form, ale w nowym kontekście zdawały się gubić i niknąć.
Wielkim, choć na ogół nie bezpośrednim kontrastem dla historycznych części miast stawały się też nowe dzielnice mieszkaniowe. Zamiast zwartych kwartałów ulic – stojące luźno bloki otoczone zielenią. Zamiast zdobnych kamienic – coraz prostsze bloki. W architekturze mieszkaniowej do głosu doszła bowiem masowość: typizacja, uprzemysłowienie, prefabrykacja. Krótko mówiąc: wielka płyta – symbol „drugiej Polski”, której budowę zapowiedziała ekipa Gierka. Co prawda już od początku lat 60. stawiano osiedla z wielkogabarytowych prefabrykatów, ale wielkoskalowa i mało zróżnicowana produkcja tego budulca ruszyła w 1969 roku, kiedy powstała pierwsza w Polsce fabryka domów w Bziu Zameckim (dziś w granicach Jastrzębia-Zdroju). Krótko po niej wystartowały kolejne.
Wielka płyta ruszyła podbijać nowe obszary włączane do miast, gdzie cichą śmiercią ginęła także stara zabudowa podmiejska.
Dawne wsie przeznaczone do przeróbki na nowe wielkopłytowe dzielnice likwidowano często bez taryfy ulgowej. Buldożery zrównywały z ziemią domy, sady i ogrody, zmieniały nawet ukształtowanie terenu. Niknął historyczny układ osadniczy. Pamiątką po dawnych wsiach są do dziś nazwy dzielnic, które zajęły ich miejsce. Ubogie wiejskie „stare” nie miało żadnych szans z „nowym”. Czasem tylko, jak w przypadku katowickiego Giszowca, miasta ogrodu z 1907 roku, udawało się choć częściowo powstrzymać toporne wyzerowanie przestrzeni. To właśnie o Giszowcu i walce o starą zabudowę są „Paciorki jednego różańca” Kazimierza Kutza. Jedna trzecia starej zabudowy ocalała, tworząc silny kontrast z „szafami” nowych bloków.
Budowano więc szybciej i więcej, ale kosztem jakości architektury, nierzadko metodą kopiuj-wklej, powtarzając po wielokroć ten sam typowy moduł lub budynek. Na nowe osiedla wkradała się monotonia i wykonawcza bylejakość. Czasem blokami z wielkiej płyty stemplowano także wyrwy w starej zabudowie, a mało elastyczna technologia budowy nie pozwalała dopasowywać się do skali i układu sąsiadów, jak to działo się do początków lat 60. Architekci mieli zresztą coraz mniej do powiedzenia, a decydował coraz silniej sektor uprzemysłowionego budownictwa.
W dziedzinie technologii budowlanej stare i nowe przestało mieć punkty styczne. „Czy zwróciliście uwagę, że wśród tych licznych zawodów budowlanych zabrakło murarza?” – pytał lektor filmu oświatowego z 1975 roku pokazującego, kto i jak stawia domy z wielkiej płyty.
Uprzemysłowienie doprowadziło do uwiądu rzemiosła budowlanego, co zemściło się już w latach 80. Po modernistycznej urawniłowce Polacy zaczęli wtedy tęsknie patrzeć na dawne formy domów oraz dzielnic i chcieli budować choć trochę po staremu.
Dobrych rzemieślników można było znaleźć już głównie w pracowniach konserwacji zabytków. Te – mimo że największy trud włożony w rekonstrukcję miały za sobą – wcale nie próżnowały. Za ostatni akord odbudowy historycy sztuki uznają odbudowę Zamku Królewskiego w Warszawie rozpoczętą w 1971 roku. Ale i po tej dacie startowały kompleksowe rekonstrukcje, jak np. stołeczny Zamek Ujazdowski zburzony przez wojsko… 10 lat po wojnie. Prace ruszyły w 1975 roku. I tu garść paradoksów. W tym samym czasie dobiegała końca budowa nowoczesnego hotelu Victoria przy stołecznym pl. Piłsudskiego, w miejscu po XIX-wiecznym pałacu Kronenberga. Ten ostatni wyburzono w 1962 roku, mimo że nadawał się do odbudowy. A kilka kilometrów na południe od Zamku Ujazdowskiego zaczynała się budowa modernistycznych osiedli Ursynowa – sztandarowej inwestycji mieszkaniowej czasów Gierka. Czas i przestrzeń wciąż się z sobą mieszały tak jak w pierwszych dekadach po wojnie.
Z kolei Ursynów powstał z wielkiej płyty, inaczej być wtedy nie mogło, ale jego autorzy nie poddali się sztampowemu dyktatowi modernizmu. Zmęczeni postępującą uniformizacją przestrzeni, sięgnęli po archetyp typowej miejskiej uliczki, którą przeobrazili w meandrujące pasaże między blokami. Zróżnicowali też układy, formy i wysokości bloków, świadomie przekładając na język współczesnych form różnorodność narastającej przez lata tkanki historycznego miasta. Ta humanizacja podejścia do inwestycji mieszkaniowych zapowiadała zwrot ku przeszłości, który zaczął materializować się w końcu lat 70. Cieplejszym okiem spojrzano wtedy na lekceważone dotąd historyzujące i secesyjne kamienice, do ewidencji i rejestrów zabytków trafiały obiekty, które dekadę wcześniej burzono by lekką ręką. Stare struktury miast doczekały się projektów (z realizacją było gorzej) kompleksowej rewaloryzacji.
Sensacją stały się wtedy początki odbudowy Starego Miasta w Elblągu. Zostały zarzucone plany zabudowania zniszczonych terenów staromiejskich w nowoczesny sposób, bez respektu dla dawnej siatki ulic. Nie było też mowy o dosłownej rekonstrukcji. W powietrzu zawisło słowo „retrowersja”. Czyli: budować zgodnie z dawnymi podziałami własnościowymi, zachować siatkę ulic, powtórzyć skalę i klimat dawnych kamienic, ale zrobić to z użyciem nowych form odwołujących się do historii. Dziś formowana w ten sposób przez dekady starówka jest bliska ukończenia, a rezultat należy zaliczyć do udanych. Obyło się przy tym bez wielkiej płyty. Tej użyto za to w innych przypadkach powrotów do przeszłości, nieobwarowanych jednak konserwatorskim nadzorem.
Tak stało się w Murowanej Goślinie koło Poznania, w której zaczęła rosnąć w połowie lat 80. dzielnica Zielone Wzgórza utrzymana w formach będących dość zgrabnym pastiszem dawnej zabudowy. Udało się pożenić współczesny budulec (w bardziej zróżnicowanych formach) z powrotem do pierzejowej zabudowy, typowego miejskiego placu, domów z wykuszami, podcieniami. To jeden z pierwszych kompleksowych przejawów polskiej odmiany postmodernizmu, którego apogeum nastąpiło w latach 90. Jeszcze ciekawiej, bo bez tak dosłownych nawiązań, prezentuje się budowane w tym samym czasie i także z prefabrykatów osiedle Nad Jamną w śląskim Mikołowie. Strome dachy, trójkątne szczyty, proste wykusze, cegła licująca beton i zróżnicowany plan osiedla przywodzą na myśl staromiejską zabudowę, ale pokazują jednocześnie swoją współczesną odrębność.
Podobnie działo się w przypadku „plombowania” starych dzielnic, które – po kilkunastu latach przerwy – w ostatniej dekadzie PRL wróciło do łask. Architekci umiejętnie łączyli wtedy współczesną powściągliwość nowoczesności i ducha dawnych epok. Wstawiane między dawne kamienice domy obywały się nierzadko bez dosłownego naśladowania dawnych form. Projektanci i z wyczuciem wiązali pozrywane przez turbomodernizm więzy z przestrzenną i kulturową ciągłością.
Również domy jednorodzinne już od lat 70. nawiązywały coraz częściej do typowych form tego rodzaju. „Polska kostka” miała się nadal dobrze, ale okazalsze wille i domy bliźniacze odwoływały się już do tradycji – stromymi dachami, łukami, detalami i skalą. I tu – podobnie jak w przypadku plomb – większość domów miała współczesny charakter, odmienny od wykwitłej w latach 90. architektury „dworkowej”. Asymetria dachów i brył, duże okna, współczesny detal należały do rozwiązań stosowanych wówczas w wielu innych europejskich krajach, w których niemal w ogóle nie rosły sześcienne domki na modłę „polskiej kostki”.
Wreszcie łącznikiem między starym a nowym zaczęły być nowoczesne kościoły, których budowa ruszyła znów w latach 70., a prawdziwy wysyp nastąpił w kolejnej dekadzie. Z tradycji wiele świątyń brało okazałą skalę i spektakularne formy, z nowoczesności – rzeźbiarsko potraktowane bryły, asymetrię, zerwanie z typowym dla dawnych epok układem wnętrza. Tak jak dawniej okazała świątynia tworzyła wyraźny kontrast z drewnianymi chałupinami, tak i teraz oryginalne kształty kościołów stały się kontrapunktem dla zuniformizowanej zabudowy osiedli. Jednym z symboli architektury sakralnej tamtych czasów jest oryginalny kościół wstawiony między bloki Ursynowa, zaprojektowany zresztą przez jednego z twórców dzielnicy – Marka Budzyńskiego. Nowe wyraziste świątynie rosły jednak również wśród zabudowy willowej. Udany kontrast skali i formy w stosunku do starych willi stanowi np. kościół św. Krzyża na szczecińskim Pogodnie. Swoje zrobił tu spory talent architekta Zbigniewa Abrahamowicza. Architektura sakralna była pod koniec lat 80. wentylem dla bardziej i mniej utalentowanych projektantów znużonych stawianiem kolejnych typowych bloków. Stąd też mnóstwo w niej formalnych i technicznych eksperymentów, pastiszów dawnych form, gry kształtem, dialogu z historią. Tego wszystkiego, co na wielką skalę dojdzie do głosu w innych typach architektury w pierwszej dekadzie transformacji – szalonych latach 90.
Artykuł pochodzi z kwartalnika „Spotkania z Zabytkami” nr 1/2024
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
Spośród wszystkich patronackich osiedli robotniczych powstałych w początku XX wieku w granicach obecnej Polski – Nikiszowiec nie ma sobie równych. Jest te najlepiej zachowanym osiedlem górniczym w Polsce. Nikiszowiec to dziś jedna z legend Górnego Śląska. Zachwyca zachowanym w całości...
Katowice w latach międzwojennych należały do najszybciej rozwijających się miast w Polsce. Nowoczesne, monumentalne budynki tworzyły całą nową dzielnicę, a w końcu lat 20. XX w. miasto uważano za najbardziej „zamerykanizowane” w II Rzeczpospolitej. Splendor państwa polskiego miały wyrażać monumentalne...
Tramwajem jadą aż do pętli, stamtąd jeszcze kawałek na piechotę. Może redaktor Wacowska i redaktor Goskrzyński pomstują na naczelnego, który kazał im jechać po „mocny materiał” na koniec stolicy, a może nie, bo dzień jest ciepły, przyjemny, jak tylko wrześniowe dni potrafią. Zresztą, kwadrans spaceru nie mija, gdy już są u celu. Wita ich głos z radiowęzła: „oszczędzaj czas i materiał” i brama przystrojona gałązkami. Za bramą rośnie osiedle, ale nie zwyczajne. To osiedle jak z marzeń architekta i urbanisty. Obu ogarniętych szaleństwem...