Jubiler: centrala złota
Neon “Jubiler”, Warszawa, Al. Jerozilimskie, 1958 r.
Fot. Jerzy Dabrowski / Forum
Artykuły

Jubiler: centrala złota

Z tego artykułu dowiesz się:
  • dlaczego powstał Jubiler
  • na czym polegała powojenna polska „gorączka złota”
  • jakie nowe wyroby pojawiły się w sklepach jubilerskich w latach 60.

.„Nie mamy obrączek, bo nie sposób dostać w Polsce złota. W końcu pewna znajoma daje mi w prezencie swoje stare obrączki” – Roma Ligocka zapamiętała ślub z 1965 roku. Czy to figle pamięci? Przecież państwowe przedsiębiorstwo Jubiler zaopatrywało obywateli w obrączki – dobro strategiczne w kraju, którego powojenny wyż demograficzny właśnie budował swoje związki. Może popyt przewyższył podaż? Brakowało stale najróżniejszych rzeczy, na czele z papierem toaletowym, który wyrabiać było pozornie łatwiej niż obrączki. O wstrzymaniu sprzedaży złota, owszem, informują dokumenty Jubilera – lecz z lata 1961 roku, gdy wskutek ostrego kryzysu Wschód-Zachód wokół Berlina wybuchła panika wojenna. Ludzie rzucili się do sklepów, gromadząc zapasy mąki, cukru i – oczywiście! – złota. Obroty Jubilera były rekordowe, ale w efekcie kruszców zabrakło. Z 1965 roku brak podobnych doniesień. Trudno jednak dyskutować ze wspomnieniem Romy Ligockiej: dotyczyło przecież ważnego momentu w życiu.

Kto handluje, ten żyje

Momentom takim – obowiązkowo w urzędzie stanu cywilnego, przeważnie też w kościele – towarzyszył

Jubiler, centrala obrotu wyrobami jubilerskimi i zegarmistrzowskimi. Powstała w 1951 roku, czyli w czasach odgórnego organizowania życia.

Słowo „centrala” najlepiej to definiowało, występując w dziesiątkach nazw państwowych agend. Miały one ściśle wypełnić przestrzeń gospodarki, pozbawiając prywatne podmioty możliwości rozwoju – tolerowano ich wegetowanie w szczelinach systemu do czasu, gdy te miały zacisnąć się i zniknąć.

Fot. Jerzy Dabrowski / Forum
Jubiler: centrala złota
Neon Jubiler, Warszawa, al. Jerozolimskie, 1958 r.

Jubiler służył przejęciu handlu dobrami, którymi obracano stale w szarej strefie. Państwo próbowało ją zwalczać srogimi represjami, które jednak przynosiły efekty odwrotne od zamierzonych. Także dlatego, że mieszkańcy ziem polskich nauczyli się przez pokolenia żyć wbrew interesom zaborczych państw, które chciały pozbawić ich podmiotowości.

Kluczowe znaczenie miała zaś II wojna światowa, której skutki tak zdefiniowała w swoim pamiętniku Józefa Jagiełła, wówczas dziewczynka: „W tym czasie wszyscy nauczyli się handlować, kraść i kłamać”.

W 1939 roku agresorzy niemieccy i radzieccy podzielili między siebie Rzeczpospolitą, eksploatując jej zasoby i poddając jej byłych obywateli wyniszczającej gospodarce wojennej. Ci zaś, broniąc się przed nędzą, rozwinęli system gospodarki paralelnej, zwłaszcza handlu żywnością przemycaną ze wsi do miast.

Na czarnej giełdzie ustalano kursy dolara i złota, stanowiące podstawę cen innych dóbr – począwszy od chleba, a skończywszy na życiu ludzkim, gdyż i ono miewało ustaloną cenę.

System ten wytwarzał ogromne nierówności – pozwalał rzutkim jednostkom na bajeczne dochody, chociaż wiążące się z groźbą śmierci w skrajnie represyjnym systemie Generalnego Gubernatorstwa bądź więzienia i zsyłki w ZSRR. Korupcja oliwiła jednak mechanizm przeżycia. W latach 1944–1945 z kolei ofensywa wojsk radzieckich, walki, spustoszenia i grabieże wypłukały całe regiony z żywności i przedmiotów codziennego użytku, sprowadzając relacje ekonomiczne do poziomu prostej wymiany. „Pieniędzy nie chciano przyjmować, tylko sól, papierosy, zapałki i złoto, a przecież trzeba było żyć, a ja spodziewałam się wkrótce rozwiązania” – wspominała nauczycielka Stefania Tomaszewska swoją poniewierkę w ciąży po Mazowszu jesienią 1944 roku.

Trzeba było żyć: spać pod dachem, jeść, rodzić dzieci, chronić je przed zimnem i chorobą, co przy małych i nierówno rozłożonych zasobach stanowiło wyzwanie.

W wielu regionach powojennej Polski toczyła się wojna domowa, panowała przemoc ze strony bandytów i wojsk radzieckich. Jak to ujmie Marek Hłasko: „Brali nasze zegarki i nasze obrączki; brali nasze kobiety, ale nie chcieli naszej gościny i naszego dachu nad głową”. Gdy tylko sytuacja się uspokajała, wypływał na powierzchnię handel złotem. Już w grudniu 1944 roku można było znaleźć w „Życiu Warszawy”, dzienniku wychodzącym na prawym brzegu Wisły – lewobrzeżna Warszawa wciąż była w rękach niemieckich – takie ogłoszenie: „Obrączki ślubne, szmelc, wyroby jubilerskie, zegarki. Kupno, sprzedaż, komis, zamiana. Kawcza 45a m. 4”.

1. Repr. Janusz Fila / Forum
2. Fot. Zbiór Projektów Reklam Neonowych pochodzących z akt miasta Gorzowa Wielkopolskiego
Jubiler: centrala złota
Jubiler: centrala złota
Grafika reklamowa zamieszczona w programie spektaklu “Życie paryskie” Operetki Warszawskiej, 1955 r. (slajd pierwszy) i projekt neonu reklamowego PHD Jubiler (slajd drugi)

Gorączka złotego zegarka

Wkrótce nastąpił napływ ludzi w ruiny Warszawy. Trudno było o stałe zarobki i na przeżycie przeznaczano poukrywane zasoby, które wprost na ulicy skupywali handlarze. „Wynędzniałe, wychudzone postacie zatrzymują się przed tymi kupczykami. Wysupływują z zakamarków zniszczonej garderoby błyszczące przedmioty w rodzaju obrączek, kolczyków, medalików, krzyżyków, rzadziej zegarków i bransoletek, i trzęsącymi się rękami wręczają nabywcom” – relacjonował felietonista „Życia Warszawy” w marcu 1945 roku. Pojawiły się też prawdziwe sklepy jubilerskie, ale nie miały dobrej prasy:

„Wczoraj taki człowiek handlował na ulicy złotem, dzisiaj ma zakład, reperuje zegarki i ocenia brylanty” – pisano w „Życiu Warszawy”. Cech jubilerów i złotników, by bronić dobrego imienia branży, rozpoczął walkę „ze spekulantami i giełdziarzami”, wysyłając do zakładów komisje lustracyjne.

Fot. Jerzy Woropinski / Forum
Jubiler: centrala złota
Jubiler na Placu Konstytucji, Warszawa, lata 70.

Nie tylko z troski o godność rzemiosła – przede wszystkim z powodu coraz większej wrogości władz wobec sektora prywatnego. Nękała go zwłaszcza sławetna Komisja do Walki z Nadużyciami i Szkodnictwem Gospodarczym o szerokich uprawnieniach policyjnych i prokuratorskich. W interesie branży było usuwanie powodów do represji. Powody jednak zawsze się znalazły. Im więcej było represji, tym bardziej rozgałęziały się potajemne sieci sprzedaży. Niepewność gospodarcza skłaniała do tezauryzacji pieniądza, czyli gromadzenia skarbów: złotych monet, biżuterii czy zębów. W 1946 roku panowała „gorączka złotego zegarka”.

Chimeryczna dotąd polityka wobec prywatnej własności przybrała po 1948 roku wyraźny kierunek. Stalinowski model gospodarki zakładał oddanie do dyspozycji państwa wszelkich zasobów. Efektem była m.in. ustawa z 28 października 1950 roku, zakazująca nie tylko obrotu walutami i kruszcami „w formie nieużytkowej”, lecz także… ich posiadania. Władze dały obywatelom dwa tygodnie na odstąpienie ich państwu lub zdeponowanie w banku. Za złamanie zakazu posiadania kosztowności groziło do 15 lat więzienia, a za handel nawet śmierć. Opublikowano listy przedmiotów „użytkowych”, jakie wolno mieć – znajdowały się na niej obrączki, kolczyki czy zegarki, ale tylko w ilościach, jakie władze uznały za uzasadnione.

Oczywiście, zamiast nosić nadwyżki do banku, obywatele skłonni bywali zakopywać je w ogródkach, rozdzielać między znajomych albo używać skrytek w meblach, służących podobnym celom w czasach okupacji.

Sukces operacji był więc wątpliwy. Dlatego też przepisy zmiękczano, a wreszcie porzucono jesienią 1956 roku, na fali zmian politycznych. Ministerstwo Finansów publicznie stwierdziło wtedy, że chodzi o uwolnienie dóbr stezauryzowanych, by pobudzić rzemiosło i rolnictwo. Obrazowało to wyobrażenie o ogromie tych dóbr.

Fot. Archiwum Domu Aukcyjnego Rempex
Jubiler: centrala złota
Zegar Jubiler, metal, drewno, wys. 24,7 cm, średnica tarczy 22,3 cm, lata 60.

Zegary kominkowe bez kominka

Nim do tego doszło, państwo próbowało też w inne (może bardziej inteligentne) sposoby narzucać swoją kontrolę. Służyło temu też utworzenie Jubilera, który zajął się obrotem cennymi dobrami, w tym pozyskiwaniem „użytkowych” kruszców od obywateli. Były to rzeczy wyciągane z szuflad przez ludzi przyciśniętych biedą lub też przemycone do Polski zegarki, „zalegalizowane” przez sprzedaż państwu. Jubiler poprowadził sieć sklepów i komisów, otrzymujących z centrali tzw. biuletyny, które określały, ile należy płacić za dane dobra i za ile je sprzedawać. Kierownicy sklepów narzekali na uciążliwie sztywne ceny. Nie był to bowiem rynek, ale typowa dla stalinizmu struktura, oparta na pionowej zależności i kontroli. Wewnątrz Jubilera toczyło się więc to, co miał eliminować: podwójne życie. Pracownicy dokonywali transakcji na lewo, wchodzili w układy z dostawcami. Tym bardziej, że

oficjalne płace nijak się miały do ambicji kadry i odpowiedzialności za przechowywane złoto!

Po przełomie 1956 roku nadeszły nowe czasy. Jubiler odnotował wzrost skupu złota i zaczął intensywniej operować, gdyż urealniono ceny z biuletynu, czyli zbliżono je do czarnorynkowych. W 1957 roku miał około setki sklepów, a w obrotach najważniejszą pozycję stanowiły zegarki importowane z ZSRR (334,6 mln zł), na drugim miejscu znajdowały się wyroby złote (192,3 mln zł), a następnie zegary, wyroby srebrne i kryształy. Nadchodziła epoka „naszej małej stabilizacji”, jak ją nazwano, inspirując się tytułem dramatu Tadeusza Różewicza. Zmalały lęki społeczne – choć powracały paniki wojenne – a wyż demograficzny chciał urządzać się w życiu. Wpłynęło to na politykę Władysława Gomułki: uciekano do przodu, tworząc miejsca pracy i budując coraz mniejsze mieszkania.

W tych mieszkankach obywatele próbowali się urządzać możliwie wygodnie, a co więcej, tworzyć wrażenie dostatku, którego symbolem były kryształy, cukiernice, zegary kominkowe (bez kominka!) i różne „wyroby ludowo-artystyczne”, jak je nazywano w języku firmy. Obok Cepelii, oferującej wyroby inspirowane kulturą polskiej wsi, właśnie Jubiler zaczął propagować „ludowość”, ale zagraniczną. Korzystał z kontraktów zawieranych w obrębie bloku komunistycznego – ze Związkiem Radzieckim, z Chinami czy Kubą – i otwierał

sklepy o nazwach Chinka, Hawana, Natasza. Oferowano w nich malowane naczynia i puzderka, ozdobne bukłaczki, maty i inne namiastki pamiątek z dalekiej podróży, tak trudnej dla zrealizowania.

Jubiler przyczyniał się więc do mody na egzotyczne dekoracje wnętrz, podsycanej przez wąską grupę obywateli, którzy naprawdę jeździli do Afryki czy Azji jako fachowcy budujący elektrownie czy drogi.

Bogactwo à la socjalizm

Fot. Zbyszko Siemaszko / RSW / Forum
Jubiler: centrala złota
Flagowy sklep Jubilera, róg al. Jerozolimskich i ul. Kruczej. Warszawa, lata 70.

Powstawał rodzaj klasy średniej w społeczeństwie o strukturze zniwelowanej przez wojnę i powojenne reformy. W latach 60. firma chciała rozwijać sieci w nowych miastach przemysłowych – Puławach, rosnących jak na drożdżach dzięki kombinatowi azotowemu, czy Lubinie w zagłębiu miedziowym. Innymi słowy, liczyła na inteligencję techniczną i młode rodziny. Ówczesne aspiracje Jubilera wyrażały się w próbach uatrakcyjnienia sprzedaży. W 1967 roku dyrektor poznańskiego oddziału powiadał, że „w Londynie czy Paryżu gros towarów drogocennych znajduje się na wystawie” i że należałoby to naśladować, przynajmniej w wybranych miejscach, pokazując „również towary bardzo drogie”. Sklepy wyglądały bowiem na ogół raczej zgrzebnie i nie przypominały flagowego, obdarzonego wielkim neonem, ścianą z luksferów i efektownie podświetloną wystawą warszawskiego Jubilera na rogu ul. Kruczej i Al. Jerozolimskich. Eksponowanie „bardzo drogich” rzeczy byłoby jednak wyzwaniem w epoce Gomułki, nasyconej siermiężnym etosem oszczędności, przynajmniej w przestrzeni publicznej.

To zmieniło się w czasach Gierka, gdy władze postanowiły – nauczone krwawym konfliktem z robotnikami na Wybrzeżu w grudniu 1970 roku – zainwestować w optymizm społeczny. Zamiast oszczędzania – bieżąca konsumpcja, kredyty dla młodych małżeństw, podnoszenie płac, zaspokajanie apetytów elit zawodowych. „Dynamiczny wzrost dochodów ludności, wyzwalający coraz to nowe potrzeby wyższego rzędu, niespotykane w swoim rodzaju i skali, spowodował duży wzrost popytu na wyroby jubilersko-zegarmistrzowskie i pamiątkarskie” – analizował Jubiler w 1974 roku. Ponieważ przyrosty dochodów powodowały groźny nawis inflacyjny (gotówki było więcej niż towarów na rynku), wydawało się wskazane, by obywatele inwestowali nadwyżki finansowe w dobra trwałe. Na tym polegała przecież koncepcja Fiata 126p, który zmotoryzował Polskę, zarazem ściągając pieniądze i przyczyniając się do ratowania równowagi rynkowej. Podobny cel miało sprowadzanie przez Jubilera (który dotąd sprzedawał zegarki z ZSRR i NRD) szwajcarskich zegarków ze średniej półki w rodzaju Doxy, Longinesa, a nawet Omegi. Były to atrybuty powodzenia życiowego, których obnoszenie przestało być oznaką kontaktów z czarnym rynkiem. Stało się w pełni uznanym, przynoszącym dochody budżetowi państwa aktem obywatelskim. Jednakże cena, którą płacono za takie zjawiska, była – prócz tej sklepowej – wysoka. Reżim socjalistyczny, dopuszczając do takiego objawiania się nierówności, podkopywał fundament ideologiczny, na którym go budowano.

Fot. Archiwum Domu Aukcyjnego Rempex
Jubiler: centrala złota
Zestaw sztućców na sześć osób, metal platerowany w dobieranym pudle

A ponieważ w drugiej połowie lat 70. łatwiej było kupić u Jubilera szwajcarski zegarek albo złoty sygnet (w modę weszło „retro” dworkowo-pałacowe) niż w aptece lek pierwszej potrzeby lub mleko w proszku dla dzieci – nadciągał wielki gniew społeczny.

Wybuchł latem 1980 roku i otworzył ostatnią, dramatyczną dekadę PRL. Naznaczył ją, oprócz stanu wojennego i kilkuletniej apatii społecznej po rozbiciu Solidarności, potężny kryzys gospodarczy. Polska musiała ogłosić niewypłacalność, na której skutki – przede wszystkim zahamowanie importu – nałożyły się dotkliwe sankcje ekonomiczne, nałożone przez USA. Wyschły możliwości importowe Jubilera i znikły szwajcarskie zegarki. Rozkwitł czarny rynek, którego władze nie potrafiły opanować, a na którym złoto stało się obok dolara walutą zastępczą o własnym kursie, coraz bardziej odległym od oficjalnego. Historia zatoczyła koło.

Artykuł pochodzi z kwartalnika „Spotkania z Zabytkami” nr 2/2024


Błażej Brzostek

Historyk, autor książek "Robotnicy warszawscy. Konflikty codzienne 1950-1954" i "Życie codzienne w przestrzeni publicznej Warszawy1955-1970".

Popularne

Dla kochanków czułych i bezdomnych

Tramwajem jadą aż do pętli, stamtąd jeszcze kawałek na piechotę. Może redaktor Wacowska i redaktor Goskrzyński pomstują na naczelnego, który kazał im jechać po „mocny materiał” na koniec stolicy, a może nie, bo dzień jest ciepły, przyjemny, jak tylko wrześniowe dni potrafią. Zresztą, kwadrans spaceru nie mija, gdy już są u celu. Wita ich głos z radiowęzła: „oszczędzaj czas i materiał” i brama przystrojona gałązkami. Za bramą rośnie osiedle, ale nie zwyczajne. To osiedle jak z marzeń architekta i urbanisty. Obu ogarniętych szaleństwem...

Romuald Broniarek: klasyk nieświadomy

Kiedy w lutym 2018 roku pojawia się polska edycja „Vogue’a”, Jürgen Teller fotografuje jej pierwszą okładkę. Jest na niej radziecki Pałac Kultury, radziecki samochód Wołga i dwie polskie modelki. Wprawdzie obrazy zostają z nami bez aktu świadomego zapamiętywania, ale gdzie Teller mógł widzieć okładkę tygodnika „Przyjaźń” z połowy lat 50.? A na niej zdjęcie Romualda Broniarka, reportera tygodnika poświęconego przyjaźni polsko-radzieckiej?