Jak doktryny zmieniały mury
Fot. Zbyszko Siemaszko / RSW / Forum
Artykuły

Jak doktryny zmieniały mury

Z tego artykułu dowiesz się:
  • czemu w PRL architekci, konserwatorzy i rządzący bywali panami życia i śmierci dawnej architektury
  • jakie były pierwsze budynki modernistyczne na wsiach
  • dlaczego od lat 60. kończy się dialog nowego ze starym

Relacje starej i nowej architektury w pierwszych dwóch dekadach powojennej Polski są jak z dobrego kryminału. Bohaterowie udają kogo innego, wygląd nie zgadza się z metryką, prawdziwa przeszłość bywa ukrywana. Z jednej strony historyzujące imitacje i kamuflaże, a z drugiej – nowoczesna ostentacja. Na dokładkę coś ze science fiction: wielokrotne zaginanie czasoprzestrzeni.

Chcesz być na bieżąco z przeszłością?

Podanie adresu e-mail i kliknięcie przycisku “Zapisz się do newslettera!” jest jednoznaczne z wyrażeniem zgody na wysyłanie na podany adres e-mail newslettera Narodowego Instytutu Konserwacji Zabytków w Warszawie zawierającego informacje o wydarzeniach i projektach organizowanych przez NIKZ. Dane osobowe w zakresie adresu e-mail są przetwarzane zgodnie z zasadami i warunkami określonymi w Polityce prywatności.

Domy: fałszywe tropy

Walec II wojny światowej zmiażdżył dzisiejsze polskie ziemie mocno, ale nierównomiernie. Warszawę niemal zrównał z ziemią, ale okazał litość Krakowowi, Toruniowi, Łodzi oraz części miast średniej wielkości. Bez pardonu potraktował za to m.in. Wrocław, Gdańsk, Szczecin i wiele miejscowości na obszarach Rzeszy włączonych do Polski. Poza stolicą z dużych miast leżących w przedwojennej RP najgorzej potraktował Poznań, dostało się też Białemustokowi. Równie niekonsekwentne co zniszczenia były odbudowa i modernizacja. Ich zakres i kształt zależał od skali destrukcji, znaczenia miejsc i budynków, kwestii ideologicznych i historycznych, wreszcie – od trywialnych finansów i zwykłego przypadku. Podobnie było z proporcjami między dawnym a współczesnym. Przy czym „nowoczesne” wcale nie miało jednolitego charakteru.

Fot. NAC
Jak doktryny zmieniały mury
Warsztat wulkanizacyjny w zrujnowanej przedwojennej kamienicy. W wyłomie muru widoczny jeden z bloków osiedla Za Żelazną Bramą w Warszawie, 1971 r.

Na osobną opowieść nadaje się Warszawa, której powojenne przemiany opisano w wielu pokaźnych tomach. Po ich lekturze nie daje się obronić narracja o „złej komunie”, która zniszczyła „Paryż północy” zastępując go „sowiecką” metropolią.

Dość powiedzieć, że w pierwszych powojennych dekadach w stolicy (i nie tylko tam) budowano w sposób nowoczesny, archaizując jednocześnie w duchu socrealizmu.

A także – podczas rekonstrukcji – niemal we wszystkich historycznych stylach naraz. Niesamowite zagięcie czasoprzestrzeni! Dla nieuzbrojonego w wiedzę przybysza odkrywanie tych zawirowań może być detektywistyczną robotą. Co jest naprawdę starsze? Na wskroś modernistyczny Szklany Dom Żórawskiego na Żoliborzu czy mury kamienic Starego Miasta? Młodsza jest modernistyczna plomba z dawnym kinem Polonia czy Barbakan? Wiele miejsc i budynków podsuwa fałszywe tropy. Opuśćmy jednak stolicę i ruszmy w teren pełny podobnych, mniej znanych przykładów.

Fot. NAC
Jak doktryny zmieniały mury
Widok ul. Pereca w Warszawie w kierunku zachodnim i bloku pod nr. 13/19 przez ozdobną bramę przedwojennej kamienicy przy ul. Ciepłej 6, 1972 r.

Dla wielu konserwatorów i architektów wojenne zniszczenia współgrały z ich przedwojennymi marzeniami o burzeniu niefunkcjonalnych i przegęszczonych dzielnic, budowaniu szerokich arterii i nowoczesnych osiedli oraz czyszczeniu zabytkowej architektury z XIX-wiecznych naleciałości.

Przeciwnie niż dziś architektura wieku pary i elektryczności nie była w cenie, a już zwłaszcza dokonane wtedy przebudowy zabytków sprzed kilku stuleci. Za szwarccharakter robiła tak poważana dziś secesja.

Architekci, konserwatorzy i rządzący bywali zatem różnej jakości panami życia i śmierci dawnej architektury. Za cenne uznali staromiejskie zespoły m.in. Poznania, Wrocławia, Opola i Gdańska, a także stołeczną Starówkę i Trakt Królewski. Ale zrekonstruowali je, w części odwzorowując kształt przedwojenny, a w części – według konserwatorskich wyobrażeń o „prawdziwie zabytkowym” charakterze. Bywało, że ocalałe fasady lub fragmenty zabudowy burzono, by zastąpić je wymyśloną przez architektów imitacją lub – w przypadku usuniętych oficyn lub trzecich traktów kamienic – zielonymi podwórzami. Współczesne były też w większości mieszkalne lub biurowe wnętrza na odbudowanych starówkach.

Fot. Jerzy Dąbrowski / Forum
Jak doktryny zmieniały mury
Okrąglak w Poznaniu, 1956–1958 r.

Nowe stare miasta

Najdziwniej jednak działo się na ziemiach zachodnich. Z poniemieckiej spuścizny wydobywano i restaurowano głównie zabytki ze „słusznych” czasów piastowskich, ważniejsze obiekty z późniejszych epok, a całą resztę traktowano albo jako niezbędny zasób mieszkań, szkół i urzędów, albo jako rezerwuar cegieł wywożonych na odbudowę Warszawy lub Gdańska. Dopiero w połowie lat 50. zamierał z wolna ruch wagonów z cegłą, a ruszyły szerzej zakrojone programy odbudowy Ziem Zachodnich, na których poczuliśmy się pewniej. A że zbiegło się to w czasie z powrotem do szeroko rozumianego modernizmu (po sześciu latach zadekretowanej odgórnie doktryny socrealistycznej), to i odbudowa (czy też budowa od nowa) odbyła się w nowoczesnym duchu. Niewielka liczba wiernych rekonstrukcji wiązała się też z niechęcią do niemieckiego dziedzictwa, a także z finansami. Nowoczesne, proste domy były po prostu tańsze.

Fot. Andrzej Wiernicki / Forum
Jak doktryny zmieniały mury
Wnętrze DT Okrąglak, 1988 r.

Nie było jednak jednej sztancy. Architekci albo wchodzili w dialog z przeszłością, albo stawali do niej w kontrze. Z dużą pomysłowością odbudowali zatem na przełomie lat 50. i 60. górną część Starówki w Szczecinie. Architektura jest nowoczesna, ale drobnymi podziałami elewacji, stromymi dachami i skalą nawiązuje bardzo luźno do archetypicznego zespołu staromiejskiego. Jest jednak na tyle odległa od prawdziwej historycznej struktury, że trudno odbierać ją inaczej niż udane współczesne osiedle otaczające kilka wybranych do zachowania zabytków – na czele z długo odbudowywaną katedrą.

Podobnie, choć z mniejszym wdziękiem, potraktowali zachodniopomorscy architekci stare części Stargardu i Kamienia Pomorskiego. Bez większej finezji działali m.in. w Gorzowie Wielkopolskim, Słupsku, Człuchowie, Malborku lub Iławie. Ale np. w Świebodzinie zespół nowej zabudowy o grzebieniowym układzie „przegryzł” się w dość twórczy sposób ze starą tkanką miasta i jego głównym placem. Czasem kolejne wersje projektów trafiały do szuflady – jak w Głogowie lub Elblągu, które swoje starówki utraciły na wiele dekad.

Inaczej w Koszalinie. Powojenna odbudowa rynku odbyła się w bardziej zachowawczym stylu. Więcej: współgrała z przedwojennymi planami Niemców, którzy chcieli nadać pierzejom źle ocenianego przez nich placu bardziej ujednolicone formy. Świadomy zabieg? Raczej nie. Architekci z Ziem Odzyskanych wspominali czasem, że nie projektowali, odnosząc się do archiwalnych zdjęć lub dokumentów, bo albo nie było do nich dostępu, albo nie mieli czasu na pogłębioną kwerendę.

Jednak najciekawszym dialogiem starego z nowym (nie tyle z historią miejsca, ile archetypem ratusza) była w Koszalinie budowa siedziby władz miasta. Zaakcentowany wieżycą nowoczesny budynek o indywidualnej formie urozmaica dość monotonne pierzeje rynku i – w skali kraju – jest przypadkiem wyjątkowym.

Po wojnie wyróżniające się budynki stawiano częściej komitetom PZPR niż miejskim władzom.

Bardzo udaną syntezą dawnej i nowoczesnej architektury został z kolei obdarowany dolnośląski Jawor. Na początku lat 60. dwie pierzeje rynku wypełniły się współczesną zabudową zdobną w ażurowe łuki podcieni. Tak głęboki pokłon oddany przeszłości przez nową architekturę był jednak rzadki.

A już zupełnie dziwne są losy pl. Ratuszowego (Rynku) w Jeleniej Górze. Niemiecki Hirschberg wyszedł z wojennej zawieruchy bez szwanku. Burzenie ruszyło dopiero na przełomie lat 50. i 60. Domy przy Rynku poszły pod kilof! Ostało się kilka kamienic uznanych za wartościowe, a resztę budynków, które ze względów technicznych łatwiej było rozebrać, niż wyremontować, wymieniono na nowe domy.

Od strony placu wystylizowano je na historyczną zabudowę. Historię autentyczną zastąpiła podrabiana. Swój współczesny kształt – bliski zwykłym blokom – nowe kamienice pokazują od strony bocznych ulic.

Fot. Andrzej Marczak / Forum
Jak doktryny zmieniały mury
Ratusz w Koszalinie, 1963 r.

Gęste przegrywa

W całym kraju zniszczenia były też okazją, żeby wprowadzić do miast więcej zieleni i rozluźnić ich zbyt gęstą strukturę. Gęste stare przegrywało słusznie z luźniejszym nowym. Skala bywała ogromna. W potężny park zamieniono część warszawskiego Powiśla, podobnie stało się z fortyfikacjami poznańskiej Cytadeli. Idealnym, choć kontrowersyjnym materiałem na parki okazały się dawne cmentarze, co pozwoliło przy okazji zatrzeć pamięć o niemieckich lub żydowskich mieszkańcach. W Lublinie zieleń wypełniła innego rodzaju „cmentarzysko”, czyli dawne Podzamcze – wyburzoną jeszcze przez Niemców dzielnicę żydowską. A między nią i Starym Miastem w 1954 roku powstał zwarty ciąg zabudowy o formach zbliżonych do dawnych kamienic – w duchu innej historyzującej kreacji: warszawskiego Mariensztatu. Domy te wraz z owalnym placem są w całości powojennym dziełem zacierającym przez swój pseudohistoryczny kostium autentyczne dzieje miejsca.

Fot. Zbyszko Siemaszko / RSW / Forum
Jak doktryny zmieniały mury
Cepelia i panorama Ściany Wschodniej w Warszawie.

Podobnych zabiegów było zresztą na ziemiach rdzennej Polski więcej. Po skromne, z ducha przedrozbiorowe formy sięgnęli architekci na poznańskim Chwaliszewie, wymazując przy tym pamięć o zburzonych w 1945 roku okazałych kamienicach z przełomu XIX i XX stulecia. Podobna archaizacja spotkała południową pierzeję Starego Rynku w bardzo zniszczonej Łomży. Od lat 50. stoją tam podcieniowe pseudobarokowe kamieniczki – w miejscu zróżnicowanej eklektycznej zabudowy sprzed 1945 roku. W Poznaniu doszło zresztą do kolejnego zagięcia czasoprzestrzeni. Tradycyjna zabudowa Chwaliszewa powstała niemal w tym samym czasie co na wskroś modernistyczne pawilony wstawione – z bardzo różnie ocenianym rezultatem – w wypieszczoną przed chwilą historyczną (i historyzującą) zabudowę Starego Rynku. To przykład tego, jak szybko (stanowczo za szybko) zmieniały się w powojennej Polsce doktryny konserwatorskie, urbanistyczne i architektoniczne.

Staromiejskim realizacjom podszywającym się pod „dawność” blisko było zresztą do historyzującej architektury socrealizmu z lat 1949–1956, który również nieźle namącił w czasoprzestrzeni ze swoją atencją dla topornie pojmowanego historyzmu i sensownym szacunkiem dla tradycyjnej urbanistyki. I to nie tylko w przypadku znanych, bombastycznych form warszawskiego Pałacu Kultury i Nauki, MDM czy Nowej Huty. Skromniejsze i lepsze od nich zespoły socrealistycznej zabudowy powstały na miejscu kwartałów mieszczańskich kamienic śródmieścia m.in. we Wrocławiu, w Poznaniu, Kielcach czy Szczecinie. Umiejętnie podszyły się pod przeszłość, będąc jednak zjawiskiem zupełnie nowym. Autentycznie nowoczesne przesączało się jednak i podczas socrealistycznego naporu.

Fot. Mirosław Stankiewicz / Forum
Jak doktryny zmieniały mury
Okolice Krakowa, 1962 r., szkoła zbudowana z okazji 1000-lecia państwa polskiego (tzw. tysiąclatka).

Sklepy jak rzeźby

Forpocztą nowego, niekryjącego się pod historycznym kostiumem, były domy towarowe. Upaństwowiony handel pokazywał w nich rozmach modernizującego się kraju. Wiele domów handlowych i sklepów prezentowało zatem wysokiej klasy współczesną architekturę. Lista jest długa, a na jej czele znajdują się przykłady ikoniczne: warszawskie: Cedet i PDT na Pradze oraz poznański Okrąglak. Te z gruntu modernistyczne okazy nie poddały się nawet socrealizmowi zadekretowanemu w czasie ich budowy i zostały ukończone bez znaczących przeróbek.

Później, w pierwszej dekadzie po odwilży 1956 roku, szło jak z płatka: katowicki Zenit, krakowski Jubilat, łódzka Magda, lubelski Pedet, radomski Sezam. Większość w symbiozie z dawną zabudową: z respektem dla gabarytów sąsiednich budynków, podporządkowana pierzejom i kształtowi klasycznych miejskich kwartałów. Czasem stawały się nowym symbolem miasta, który od razu trafiał na pocztówki i do albumów. Było tak zwłaszcza w mniejszych ośrodkach ze wskazaniem na zjawiskowy koszaliński Saturn czy dom handlowy w Mławie. Swoją nowoczesną odrębność podkreślały one nie tylko formą, lecz także usytuowaniem. Eksponowane pośrodku wolnej przestrzeni stały się swego rodzaju rzeźbiarskim kontrapunktem dla otoczenia.

Reprodukcja / RSW / Forum
Jak doktryny zmieniały mury
Lubelski zamek i podzamcze (dzielnica żydowska), 1920 r.

Podobnie było z lekkimi i bardzo udanymi wolnostojącymi pawilonami w stolicy: Cepelią przy Marszałkowskiej, przystankami PKP o wyjątkowo ekspresyjnych formach i – rozebranymi już – pawilonem meblowym przy ul. Przeskok i Chemią w Al. Jerozolimskich. Nie ma też niestety stołecznego Supersamu o dynamicznej lekkiej formie, przykrytej potężnym cięgnowym dachem. Był on zresztą przykładem swoistej polemiki nie tyle z dawną zabudową, ile z niezrealizowanymi planami sprzed wojny. W jego miejscu miał stanąć wieżowiec radia i telewizji.

W mniejszych miejscowościach i na wsiach modernizm objawił się nierzadko po raz pierwszy w postaci jednej ze szkół tysiąclatek, budowanych w całym kraju od końca lat 50. w ramach programu „tysiąca szkół na tysiąclecie państwa polskiego”. Lekkie, proste formy stanowiły nierzadko wyraźny kontrast z tradycyjną zabudową niejednej wsi, a ich pomieszczenia oferowały znacznie wyższy standard niż dotychczasowe sale lekcyjne, świetlice lub remizy przeznaczane na zebrania i potańcówki. Jednocześnie w dawnych ziemskich majątkach marniały setki dworków przekształconych w siedziby PGR, ośrodki szkoleniowe lub terenowe oddziały rolniczych instytucji. Podobnie stało się też z wieloma poniemieckimi pałacami Dolnego Śląska. Dobremu utrzymaniu tego rodzaju budowli nie sprzyjały ani marne finanse, ani ich „niewłaściwy” rodowód – klasowy i narodowościowy – mimo wysokiej wartości architektury.

Fot. Wojciech Wójcik / Forum
Jak doktryny zmieniały mury
Jawor, rynek z ratuszem miejskim, 2014 r.

Równolegle ze szkołami nowe wkraczało na wieś w postaci nowych murowanych domów na miejską modłę, słynnych dziś „polskich kostek” – zwulgaryzowanej wersji modernistycznych form.

Ale typizacja, powtarzalność i uproszczenie graniczące z prostactwem dotknęły przede wszystkim budownictwo wielorodzinne od początku lat 60., gdy weszły w życie oszczędnościowe normatywy. Zaczęła się era mieszkań-klitek i barakowej z ducha architektury, która – inaczej niż wielu udanych realizacji mieszkaniowych z lat 1956–1961 – nie dopasowywała się już do historycznego lub typowo miejskiego kontekstu.

U progu lat 60. stara architektura i tradycyjne podejście do kształtowania miasta zaczęły również przegrywać z coraz silniejszym fetyszem motoryzacji. Plany nowych ekspresowych tras, obszernych węzłów komunikacyjnych i rond zaczęły rozsadzać spójne struktury miast. Poszerzane arterie traciły przyjazne proporcje, wyburzane pod nie domy odsłaniały ślepe szczytowe ściany sąsiednich kamienic, oficyny lub zabudowania gospodarcze. W Szczecinie z myślą o nowej Trasie Zamkowej tnącej miasto wyburzono nawet miejski teatr, nieznacznie tylko uszkodzony w czasie wojny. Zaczęła się trwająca kolejne dwie dekady era turbomodernistycznej urbanistyki – chyba najbardziej drapieżnej postaci nowego, które stare traktowało już głównie jako przeszkodę, a nie partnera w przestrzennym dialogu.

Tekst pochodzi z numeru 8/2023 kwartalnika „Spotkania z Zabytkami”. 

Jakub Głaz

Z wykształcenia architekt, dziennikarz („Architektura”, architekturaibiznes.pl), działacz organizacji pozarządowych (Nowy Plan, Centrum Otwarte).

Popularne

Kalwaria Zebrzydowska – krajobrazowy zespół manierystycznego parku pielgrzymkowego

Jadący w kierunku Zakopanego pociąg wyraźnie zwalnia, lecz pasażerów to nie irytuje. Jest sobota, początek lata – większość z nich podróżuje już którąś godzinę, jest zmęczona długą jazdą. Ale po minięciu stacji „Kalwaria Zebrzydowska–Lanckorona” nawet znudzone dzieci wyglądają przez okna. Skład wjeżdża...