Tum – zespół archikolegiaty pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny i św. Aleksego 
Pomniki Historii

Tum – zespół archikolegiaty pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny i św. Aleksego 

Z tego artykułu dowiesz się:
  • co stało w miejscu archikolegiaty nim ją zbudowano
  • jaką polityczną rolę odegrał Tum w dziejach rozbicia dzielnicowego
  • dlaczego północny portal tumskiej archikolegiaty zajmuje „pierwszoplanowe miejsce w historii plastyki romańskiej”

Pośród pól na bezkresnej równinie, w cieniu średniowiecznych murów, rodził się parlamentaryzm i kwitł romanizm, ze wszystkich stron ciągnęły barwne orszaki XII-wiecznych książąt, na horyzoncie przemykały tatarskie hordy, a tajemniczy warsztat wykuwał jeden z najsłynniejszych portali w Polsce. Archikolegiata w Tumie pod Łęczycą zasłużenie zyskała miano supergwiazdy sztuki romańskiej.

Tum – zespół archikolegiaty pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny i św. Aleksego 

Nawet jeśli nazwa nie każdemu brzmi znajomo, to widok świątyni doskonale znamy ze szkolnych podręczników, historycznych opracowań i malowniczych kadrów. 

Piękność na bagnach 

Równinna okolica usłana szachownicami pól, gdzieniegdzie urozmaicona niską zabudową, sielska, że aż chciałoby się zobaczyć Mickiewiczowskie „ciche grusze”, które „na niej z rzadka […] siedzą”. Siedzą tymczasem bynajmniej nie zmurszałe pnie ulęgałek tylko poważna romańska bryła. 

Kiedyś otaczały ją bagna i torfowiska, dziś kwitnie rzepak i znosi się wał stanowiący pamiątkę po pradawnym grodzisku. Może się wydawać, że to kontrast z okoliczną zabudową potęguje wrażenie monumentalnej bryły, ale uczeni skrupulatnie potwierdzają, że tumska archikolegiata stanowi największą z zachowanych do dziś romańskich budowli powstałych w XII-wiecznej Polsce. 

Świątynia wzniesiona została w typie bazylikowym, co oznacza że główna nawa wyrasta ponad boczne i ma własne źródła światła.

Prezbiterium ulokowano od wchodu, a zachodnią część zaakcentowano masywem wieżowym wyrastającym wysoko ponad wschodnie baszty. 

Ściany murowano z regularnych ciosów granitowych układanych w technice opus emplectum, wypełnienie stanowią połączone zaprawą wapienną kamienie polne. Kubiczna, zwarta bryła, arkadkowe fryzy obiegające najwyższe kondygnacje wież, biforia i triforia, stanowią podręcznikowe przykłady romańskich rozwiązań architektonicznych.  

Książęta i purpuraci 

Próbuję wyobrazić sobie 1161 rok, tętent końskich kopyt, turkot powozów i barwne szaty dostojników przybywających do Tumu na uroczystość konsekracji nowej świątyni. Z Małopolski dojechał Bolesław IV Kędzierzawy, ze świtą dotarł Henryk Sandomierski, nie zabrakło i Kazimierza Sprawiedliwego, a wokół władców krążą najmożniejsi przedstawiciele kleru. Jest biskup kruszwicki, biskup krakowski, biskup wrocławski, a nawet biskup mazowiecki. Budowla ma więc przezacnych ojców chrzestnych. 

Budowę archikolegiaty wiąże się z postacią gnieźnieńskiego arcybiskupa Jakuba ze Żnina, ale wiemy, że kosztowne prace współfinansował także arcybiskup Jan Gryfita. Że obaj nie skąpili środków – widać do dziś. 

Ciekawe, czy dostojni goście przybyli w 1161 roku mieli świadomość, że zanim wzniesiono tu imponującą kamienną świątynię, której poświęcenia będą za moment świadkami, istniały w tym miejscu już wcześniejsze zabudowana.

1161 data konsekracji archikolegiaty tumskiej

Prowadzone wiele stuleci później badania archeologiczne ujawniły między innymi relikty benedyktyńskiego klasztoru. Okolice Tumu zasiedlane były już od tysięcy lat, a wykopaliska potwierdzają osadnictwo sięgające czasów paleolitu środkowego, co nawet dla ludzi z 1161 roku było przeszłością bardzo odległą. 

Obecność tylu władców podczas konsekracji miała jakiś posmak proroctwa, bo historia pokazała, że świątynia w Tumie odegrała niemałą rolę w naszych politycznych dziejach. Już podczas zjazdu w 1180 roku zniesiono prawo senioratu, ustanawiając sukcesję tronu w linii Kazimierza Sprawiedliwego. Dokładnie sto pięć lat później arcybiskup Józef Świnka zwołał w świątyni synod mający dać odpór wzrastającym wpływom niemieckim w polskim Kościele.

Aż po połowię XIV wieku Tum pozostawał ważnym ośrodkiem życia religijnego, kulturalnego i intelektualnego, gród natomiast stanowił rezydencjonalną siedzibą książęcą oraz kasztelańską.

Północny portal tumskiej archikolegiaty od dekad zbiera zasłużone komplementy. Z entuzjazmem, i bez cienia przesady pisano, że zajmuje „pierwszoplanowe miejsce w historii plastyki romańskiej”,

Prowadzone w cienistych murach romańskiej kolegiaty dyskusje polityczno-ustrojowe, a niekiedy nawet gospodarczo-kulturowe, w oczach niektórych badaczy stanowią zalążek naszego parlamentaryzmu. 

Lwy, gryfy i Drzewo Życia

Północny portal tumskiej archikolegiaty od dekad zbiera zasłużone komplementy. Z entuzjazmem, i bez cienia przesady pisano, że zajmuje „pierwszoplanowe miejsce w historii plastyki romańskiej”, inni zaś stawiali go na podium najwybitniejszej rzeźby portalowej u boku takich sław jak opactwo w mazowieckim Czerwińsku, czy nieistniejącego już wrocławskiego opactwa św. Wincentego na Ołbinie, którego portal szczęśliwie zachował się do dziś w bocznej elewacji tamtejszego kościoła św. Marii Magdaleny.

Niezwykła architektoniczna oprawa północnego wejścia do tumskiej archikolegiaty powstała w latach 70. XII stulecia, a więc najprawdopodobniej już po uroczystej konsekracji świątyni. Półkolista arkada portalu ukształtowana jest z wałków archiwolt spływających na umieszczone uskokowo kolumny i filary.

Miarowy rytm archiwolt zostaje tutaj urozmaicony grą obłych kolumn i kanciastych filarów, co daje wspaniałe efekty światłocieniowe. Zarówno archiwolty, jak i kapitele wtopionych kolumn dekorowano stylizowanym floralnym ornamentem. 

Kompozycja flankowana jest wyobrażeniami lwa i gryfa, zaś środkową partię zajmuje tympanon z przedstawieniem tronującej Matki Boskiej z Dzieciątkiem trzymanym na matczynych kolanach. Madonnie i Chrystusowi towarzyszą dwaj aniołowie – jeden trzyma, stanowiący zapowiedź męki Zbawiciela, krzyż, podczas gdy drugi – Drzewo Życia, będące obietnicą zbawienia.  

W formie portalu badaczki i badacze dostrzegli znamiona sztuki północnowłoskiej, niekiedy wskazywali na cechy dzieł południowo francuskich lub rzeźby nadreńskiej. O ile więc autorstwo oryginalnej substancji jest zagadką, o tyle z całą pewnością powiedzieć można, że drobne fragmenty stanowią już dzieło XX-wiecznych konserwatorów. 

Co kwitło na stropie 

Tak bogaty portal zaostrza apetyt na wnętrze. Przestrzeń archikolegiaty przedzielona jest dwoma rzędami filarów, na których wspierają się arkady o ostrołukowym, choć lekko spłaszczonym wykroju, biegnących miarowym rytmem przez całą długość naw. 

W niektórych partiach natknąć się można na romańskie sklepienia kolebkowe wzmocnione gurtami, boczne nawy przykryto krzyżowym sklepieniem, zaś półkoliste absydy otrzymały konchy. 

Ponad nawami bocznymi rozciągają się empory otwarte na nawę główną, stanowiące nie tylko efektowne rozwiązanie przestrzenne, ale mające również znaczenie praktyczne – zwiększając powierzchnię przeznaczoną dla wiernych. 

We wnętrzu zachowały się, oprócz portalu, kamienna chrzcielnica pochodząca z XVI wieku, liczne płyty nagrobne i epitafia.

Skarbiec skrywa jeden z najstarszych w kraju kielichów mszalnych wraz z pateną prezentującą motyw Manus Dei, przetrwał również srebrny krzyż datowany na połowę XII stulecia oraz tajemniczy pierścień z ametystem, w którym część badaczek i badaczy widzi potencjalną własność któregoś ze średniowiecznych arcybiskupów.

W drewnie rzeźbiono późnogotyckie stalle, ale najciekawszym drewnianym zabytkiem wydają się zachowane pojedyncze deski stropowe pokryte spłowiałą szesnastowieczną polichromią o fantazyjnych, choć mocno prowincjonalnych motywach roślinnych. 

Trudno powściągnąć wodze fantazji i nie wyobrażać sobie bajecznie pięknych instrumentów liturgicznych, którymi posługiwali się średniowieczni celebransi tumscy. Wyposażenie ruchome ma niestety to do siebie, że często opuszcza pierwotne miejsce przeznaczenia. W przypadku podłęczyckiej archikolegiaty zachowało się kilka interesujących elementów.

Pełen wdzięku jest kamienny fragment, przypuszczalnie stanowiący część XII-wiecznego ołtarza wyobrażający Chrystusa Pantokratora. Skarbiec skrywa jeden z najstarszych w kraju kielichów mszalnych wraz z pateną prezentującą motyw Manus Dei, przetrwał również srebrny krzyż datowany na połowę XII stulecia oraz tajemniczy pierścień z ametystem, w którym część badaczek i badaczy widzi potencjalną własność któregoś ze średniowiecznych arcybiskupów.

Sensacyjne odkrycie  

I gdyby ktoś myślał, że na tym kończy się lista mediewistycznych cymesów, byłby w błędzie.

Cieniste wnętrze świątyni przechowało niezwykłe malowidła, o czym przekonano się dopiero po II wojnie światowej.

 W 1952 roku, podczas prac konserwatorskich odkryto, że zachodnia absyda dekorowana jest dziełami nierozpoznanego dwunastowiecznego warsztatu. Po raz kolejny Tum wysuwa się na prowadzenie: malowidło jest największym zachowanym tego typu zabytkiem w naszym kraju. 

Jego wspaniałość nie polega, rzecz jasna, wyłącznie na gabarytach. Romańscy twórcy rozpościerają przed oczami widzów opowieści inspirowane wizją Ezechiela i Apokalipsą. Kompozycja zbudowana jest z dwóch stref. Górna wyobraża grupę Deesis, na którą składają się postaci Chrystusa Pantokratora w mandroli z Marią oraz Janem Chrzcicielem; dolna natomiast zaludniona została dwunastoma apostołami. 

Ze względu na swój sędziwy wiek, malowidła utraciły pierwotną kolorystykę. Detale uległy zatarciu, miejscami przerwane są kontury przedstawień. Mimo nie najlepszego stanu zachowania, malowidła w absydzie miały i tak więcej szczęścia niż analogiczne dekoracje innych partii świątyni. Odkrywki poświadczają, że pierwotnie nie tylko koncha była dekorowana malowidłami, treść i wygląd tamtych musi jednak pozostać dla nas tajemnicą. 

Zakryć beton!

Jak boleśnie uczy nas historia, wojny rzadko wrażliwe są na wdzięki sztuki. Tumska archikolegiata szczęśliwie uniknęła w 1241 roku tatarskiej pożogi, ale już kilka dekad później została uszkodzona przed bitnych Litwinów, w kolejnym stuleciu na świątynię zasadzili się Krzyżacy, zaś w XVIII wieku nie oszczędzili jej Szwedzi. Między kolejnymi atakami zdarzały się pożary. Ostatni z nich wybuchł jesienią 1939 roku, kiedy podczas bitwy nad Bzurą kościół ostrzeliwano – zniszczono północą wieżę, a ogień strawił wówczas cały dach. 

Już w 1948 roku podjęto się odbudowy zniszczonych partii świątyni. Kierownictwo prac Jan Zachwatowicz powierzył Janowi Koszyc-Witkiewiczowi, kuzynowi nieżyjącego już wówczas Witkacego. 

Zniszczony dach i strop należało odtworzyć.

Prace konserwatorskie świątyni w XX wieku

lata 30.

dodanie cementu do pękających murów archikolegiaty

1948

odbudowa świątyni po wojennych bombardowaniach

lata 50.

dodanie betonowego stropu, naprawa wież

1952

usunięcie barokowych elementów dekoracyjnych i epitafiów; odkrycie XI-wiecznych malowideł w absydzie

Rozwiń Zwiń

Zespół pokusił się jednak o technologiczną zmianę – w latach 50. XX wieku nawę główną zamknął od góry betonowy strop, który kolorystycznie może nawet harmonizował z kamiennymi ścianami, ale pod względem materiału był oczywiście ahistorycznym wtrętem. Trzeba było czekać do początku naszego stulecia, żeby betonowe „ciało obce” oswoić poprzez zasłonięcie drewnianym stropem. 

Oprócz naprawy wieży i przykrycia nawy głównej, przed zespołem stanął jeszcze jeden poważny problem – statyka budowali, od dawna niepokojąca fachowców, została wskutek działania czasu i działań wojennych dodatkowo nadwyrężona. 

Już na początku XX wieku dostrzegano z niepokojem pęknięcia w murach świątyni, w latach 30. postanowiono zaaplikować romańskim ścianom lecznicze zastrzyki z cementu, mające zapobiegać dalszym pęknięciom poprzez wzmocnienie murów i fundamentów wież. 

Przy okazji prowadzonych po wojnie na szeroką skalę prac, w głowach konserwatorów zabłysnęła nadzieja na spełnienie jeszcze jednego marzenia – przywrócenia zabytkowi czysto romańskiego charakteru, mąconego przez kolejne przebudowy. I szansę tę wykorzystano.

Gipsowe dodatki 

Dziś Tum jest książkowym przykładem romańskiej świątyni, ale jeszcze przed II Wojną Światową wcale nie była to budowla tak stylistycznie jednolita. Jej wygląd stanowił wypadkową wielu przebudów, dodatków, korekt i uzupełnień wprowadzanych przez kolejne pokolenia. 

Niespełna trzysta lat po powstaniu świątyni inwencję romańskich budowniczych wzbogacają zdobycze sztuki gotyckiej. Prawdopodobnie ówczesna przebudowa miała związek z pożarem trawiącym kościół w latach 70. XV stulecia.

Pod koniec wieku w Tumie pojawiają się ostrołukowe arkadowania na emporach, filary międzynawowe uzupełniane są cegłami, zaś prezbiterium – wydłużone poprzez zamurowanie dwóch par arkad oddzielających nawy. Mówiąc o nawach, warto wspomnieć, że boczne doczekały się wtedy sklepień krzyżowo-żebrowych. 

Źródła poświadczają kolejne przebudowy. W historycznie ważnym 1569 roku wzniesiono północną kruchtę, i to bynajmniej nie w związku z Unią Lubelską, a raczej dla ochrony romańskiego portalu. Znaczniejsze zmiany przyniosą lata 60. i 70. XVIII stulecia, kiedy mury zostaną obniżone, budowniczy zmienią posadzkę, pozbędą się empor, a nawet dostosują do nowej estetyki kształt okien. Jeszcze nie opadnie kurz po tych pracach, a z początkiem lat 80. Tum weźmie na swój architektoniczny tapet sam królewski budowniczy Stanisława Augusta – Efraim Schroeger, któremu zamarzą się szersze okna, zachodni szczyt oraz nadbudowa wież, mających otrzymać dekoracyjne hełmy. Schroeger nie był też – jak sądzę – zachwycony wnętrzem, skoro zamyślił rozpostarcie nad nawą główną stropu dekorowanego gipsaturą. Tak unowocześniona archikolegiata mogłaby z dumą kontynuować swoją funkcję, gdyby nie polityczna katastrofa. 

Wiadomość historyczna

Po upadku I Rzeczpospolitej Tumowi przez moment wiedzie się jeszcze nieźle. Archikolegiata pachnie zapewne świeżym tynkiem, bielą się sufitowe gipsatury, a w letnie dni słońce odbija się od hełmów podwyższonych wież.

Już w latach 40. XIX wieku ksiądz Jan Mętlewicz napisze pierwszą poświęconą świątyni monografię. „Wiadomość historyczna o archikolegiacie łęczyckiej” z pewnością rozpali niejedno patriotyczne serce, a kto wie, czy i nie będzie zarzewiem pierwszych marzeń o „oczyszczeniu” zabytku z efektownych, ale jednak wtórnych warstw stylistycznych, by dotrzeć do romańskiego pierwowzoru.

Niestety, nowe władze w latach 1818-1819 dokonują kasaty łęczyckiej kapituły, a w konsekwencji dotychczasowa archikolegiata musi przyzwyczaić się do skromnego tytułu kościoła parafialnego. Zaborcze decyzje mają swoje konsekwencje niestety nie tylko w sferze tytularnej – historyczne wyposażenie świątyni ulega wówczas rozproszeniu. 

Romantyczna moda na wieki średnie i początki krajoznawczego zainteresowania zabytkami trafią w Tumie na bardzo podatny grunt. Już w latach 40. XIX wieku ksiądz Jan Mętlewicz napisze pierwszą poświęconą świątyni monografię. „Wiadomość historyczna o archikolegiacie łęczyckiej” z pewnością rozpali niejedno patriotyczne serce, a kto wie, czy i nie będzie zarzewiem pierwszych marzeń o „oczyszczeniu” zabytku z efektownych, ale jednak wtórnych warstw stylistycznych, by dotrzeć do romańskiego pierwowzoru. 

Tajemnice Tumu

Sporo wiemy o Tumie, ale archikolegiata wciąż wydaje mi się budowlą niezwykle tajemniczą. Rozmach założenia i klasa detalu, architektoniczny blichtr i fundacyjny polot skłaniały badaczki i badaczy do domniemywań, że archikolegiata miała stanowić próbę dorównania prestiżowi katedry wawelskiej. Idąc tym tropem, można też tłumaczyć fenomen świątyni próbą poparcia książąt dzielnicowych w walce z Władysławem II. Jakakolwiek nie stałaby za tą fundacją myśl, jedno wydaje mi się pewne – dobrze, że wśród skrupulatnie gromadzonej wiedzy zostaje jeszcze trochę niepewności, bo romanizm odarty z tajemnicy traci co najmniej jedną trzecią uroku.  

Paweł Bień

Historyk sztuki, kulturoznawca, muzealnik i publicysta. Autor kilkudziesięciu tekstów popularnonaukowych, relacji z muzealnych podróży, programów towarzyszących wystawom, popularyzatorskich materiałów wideo i gospodarz podcastu "DNA muzyki polskiej", kurator wystawy "Cisza w przestrzeni. Prace Alfreda Lenicy na papierze" (Warszawa 2023). Adiunkt w Muzeum Narodowym w Warszawie.

Popularne