Przejrzyjcie naszą interaktywną mapę skojarzeń!
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
W pustej przestrzeni stoi kuchnia węglowa ustawiona na podłodze z szachownicy biało-czarnych płytek. Resztę mebli, sprzętów i wyposażenia pomieszczenia musi dorysować wyobraźnia. W szufladach zamontowanych w ścianie można znaleźć kopie stron ze starych wydań książek Lucyny Ćwierczakiewiczowej i poczytać jej przepisy na racuchy, bigos czy budyń z kapusty.
Odwiedzając oddział art déco Muzeum Mazowieckiego w Płocku przy ulicy Kolegialnej 6, pewnego wyobrażenia o tym, jak gotowano i jak jadano w latach 20. i 30. XX wieku w Polsce, można nabrać dzięki oglądaniu mebli, zastawy stołowej i elementów wyposażenia służących przygotowaniu posiłków. Ekspozycja pomaga zwiedzającym przedstawić sobie życie codzienne w dużym mieście dzięki eksponowanym na wystawie elementom kolekcji muzeum, takim jak talerze, wazy, sosjerki, imbryki czy cukiernice, a także wymyślne naczynia do serwowania potraw, np. tzw. garnitur do ryb, czyli zestaw półmisków w rybim kształcie. Część ekspozycji to zaaranżowane stoły przygotowane do wyimaginowanych uczt. Na zgłodniałych biesiadników czekają poprawnie ułożone sztućce – srebrne lub platerowane – oraz narzędzia pomocnicze, jak np. nożyce do winogron. Bogata jest prezentacja szkła cenionych polskich hut: Niemen, Zawiercie, Hortensja, Krosno oraz zagranicznych wytwórni: Lalique, Bacarrat, Bracia Daum. Samą czynność gotowania reprezentuje tu jedynie kuchnia wykonana przez belgijską fabrykę Les Fonderies Bruxelloises (LFB-Haren). Piec jest nieduży, opalany węglem, z czterema piekarnikami i ceramiczną powierzchnią do ustawiania garnków i rondli. W dolnej części mieści się popielnik oraz szuflada na metalowe przedmioty pomocnicze, np. pogrzebacz. Niewielkie rozmiary urządzenia pasują do mieszkania w kamienicy. Tuż po odzyskaniu niepodległości w Polsce dynamicznie rozwijały się miasta, transport i przemysł. Ludzie mieszkający w aglomeracjach zyskiwali technologiczne udogodnienia, z których korzystali z coraz większą swobodą. Mieszkania zaczynały być elektryfikowane, miewały już także kanalizację i bieżącą wodę, tak jak kamienica przy ulicy Tumskiej 8 (obecnie oddział Muzeum Mazowieckiego w Płocku prezentujący sztukę użytkową okresu secesji), gdzie był doprowadzony prąd, a także linia telefoniczna. Nowością był także gaz. W latach 20. XX wieku gaz ziemny zaczęto dostarczać do miast leżących w pobliżu złóż, a do 1939 r. wybudowano w całej Polsce ponad 800 km gazociągów. Gotowanie na gazie stanowiło wyzwanie dla gospodyń domowych i ich służących przyzwyczajonych do pieców węglowych. Trzeba było nauczyć się obsługiwać nowe urządzenia, a także zadbać o bezpieczeństwo. Jak pisze Aleksandra Zaprutko-Janicka w książce „Dwudziestolecie od kuchni. Kulinarna historia przedwojennej Polski”:
„Panie, które wyjątkowo dokładnie chciały się zapoznać ze sposobem używania sprzętów gazowych, mogły zapisać się na kurs urządzany przez dyrekcję Gazowni Miejskiej. Co ciekawe, trzy lekcje przewidziane w ramach nauki były bezpłatne. Co więcej, prowadzono jednocześnie dwa kursy – przed południem dla zwyczajnych pań domu, a wieczorami dodatkowo jeszcze dla służących”.
Ogłoszenie z pisma „Kobieta w Świecie i w Domu: dwutygodnik poświęcony życiu domowemu i modom” z 1934 roku informowało: „W każdą środę (z wyjątkiem miesięcy letnich: lipca i sierpnia) o godzinie 17-tej (5-ej po południu) odbywają się w sali pokazów przy ulicy Kredytowej Nr. 3 bezpłatne pokazy oszczędnego gotowania i pieczenia na gazie oraz sposobu używania pieców kąpielowych i żelazek do prasowania”.
Okres międzywojenny wprowadza nowoczesne podejście do diety. Jedzenie ma być zdrowe, lekkie. W Polsce, kraju głównie katolickim, przez stulecia rozwijała się kuchnia wegetariańska – w domyśle postna. Wiek XX przynosi pochwałę kuchni jarskiej jako korzystnej dla ciała. Coraz więcej gospodyń serwuje dania bezmięsne w swoich domach. Oczywiście mięso nie zostaje całkowicie wykluczone z diety. – Okres międzywojenny to czas ogromnych różnic pomiędzy miastem a wsią. W chatach wiejskich piece chlebowe działały jeszcze przez kolejnych sto lat, w miastach były piekarnie i cukiernie, delikatesy, choć mleko, jajka i warzywa kupowano wciąż na targu, a po mięso jeżdżono na wieś – opowiada Natalia Jarząbkowska z Muzeum Mazowieckiego.
Emilia Stobińska-Józefacka w swojej wspomnieniowo-kucharskiej książce „Palce lizać” poświęconej dzieciństwu w okresie międzywojennym pisała:
„Masło matka wolała kupować od wiejskich kobiet. Osełki owinięte w chrzanowe liście długo zachowywały świeżość, a smak był tak doskonały, że zwyczajny razowiec czy graham posmarowany tym masłem czy śmietaną odpowiadał nam całkowicie. Nie tęskniliśmy do innych dodatków. Wędlinę jadało się u nas tylko raz w tygodniu. W sobotę kupowaliśmy tzw. rozmaitości. Było to niezwykle ekonomiczne, a zarazem dogadzało podniebieniu. Najszlachetniejsze odmiany, jak: szynka, polędwica czy baleron były pokrojone cieniusieńko jak bibułka”.
Jak przypomina Aleksandra Zaprutko-Janicka we wspomnianej już książce „Dwudziestolecie od kuchni”:
„Jak podkreślała Stobińska-Józefacka, bez względu na to, czy śniadanie było z wędliną, czy bez, obowiązywały przy nim żelazne reguły. Stół zawsze miał być pięknie nakryty i przybrany, by samym wyglądem zachęcał do posiłku, z obowiązkowymi żywymi kwiatami. Gromadzący się wokół niego domownicy nie mogli przybiec, wyskoczywszy prosto z łóżek. Wszyscy mieli być ubrani i uczesani, czego bezwzględnie pilnowała pani domu”.
Już od wieku XIX przepisy na różne dania krążyły nie tylko między członkami rodziny czy wśród przyjaciół, ale także wydawane były w formie książek dostępnych szerokiej publiczności. Najsłynniejszą nauczycielką gotowania i celebrytką kulinarną stała się Lucyna Ćwierczakiewiczowa. To jej przepisy umieszczono w szufladach przy kuchni na płockiej wystawie art déco.
XIX-wieczna influencerka kształtowała gusta kulinarne kolejnych pokoleń jeszcze przez wiele lat po swojej śmierci. Właściwie do dziś kanon przez nią proponowany to nasze wspólne wyobrażenie o tym, czym jest kuchnia polska.
Przepisy i porady Ćwierczakiewiczowej wprowadziły nową jakość do średniozamożnych domów. Autorka opracowała przepisy z rodowodem polskim i z wpływami obcymi, do tego zrobiła to w odświeżony sposób – w zestawieniach jest więcej dań lekkich, bez tłuszczu i zawiesistych sosów, choć oczywiście wciąż jest to gotowanie tradycyjne, domowe, z dużym naciskiem na dania postne. Do kuchni Ćwierczakiewiczowa miała podejście gospodarskie i demokratyczne. W 1860 roku wydała zbiór „365 obiadów za 5 złotych przez Autorkę Jedynych praktycznych przepisów Lucynę C.”. Jak widać, duży nacisk kładła na prowadzenie domu z troską o budżet. We wstępie pisała:
„Dyspozycyja obiadów tu zawartych, składa się z trzech, czterech, pięciu lub sześciu dań najwięcej, z rozmaitemi przystawkami. Osoby oszczędniejszą prowadzące kuchnię, mogą z łatwością jedną zbytkowniejszą odrzucić potrawę a jednak obiady niniejsze odpowiedzą wymaganiom klasy średniej dla której piszę, i staną się podręczną książką wszystkich młodych gospodyń”.
Ta książka przyniosła jej wielką sławę i jeszcze większe pieniądze. Radziła sobie znakomicie na rynku wydawniczym. Zazdrosny Bolesław Prus kpił w swoim felietonie w „Kurierze Warszawskim” (1886 r.): „O czym u nas nie marzył Mickiewicz to zdobyła pani Ćwierczakiewicz”. Ćwierczakiewiczowa znała się jednak na gotowaniu niczym „Napoleon na prowadzeniu wojen” – jak napisała Marta Sztokfisz o swojej bohaterce w biografii „Pani od obiadów” – i dlatego pozostaje niekwestionowanym autorytetem do dziś.
Okres międzywojenny przyniósł zmiany w pozycji społecznej kobiet. Panie domu coraz częściej samodzielnie gotowały, musiały także poradzić sobie z planowaniem posiłków i zakupów. Po Ćwierczakiewiczowej na rynek wkraczały kolejne przedsiębiorcze autorki. Bardzo popularnym przed wojną poradnikiem była książka „Jak gotować. Praktyczny podręcznik kucharstwa” Marii Disslowej, byłej dyrektorki lwowskiej szkoły gospodarstwa domowego. W pierwszym wydaniu książki z 1931 roku jest adnotacja, że książkę przejrzała i uzupełniła „Pani Elżbieta”, której nazwiska nie podano.
Podręcznik oprócz przepisów zawiera również obszerne wskazówki zachowania przy stole i wydawania przyjęć czy opisy etykiety, w tym „uwagi dla młodych panien”. Disslowa pisze:
„Z czego ma się składać sam bufet? Przede wszystkiem więc należy jadłospis możliwie urozmaicić. Jeżeli jedno lub dwa mięsa są czarne: rozbef, sarnina, sztufada, zając, to drugie powinny być białe: prosię, cielęcina, indyk, pulardy. Obok mięs pieczonych inne w galarecie. Ryby też należy urozmaicić, dać jedną w majonezie, drugą w galarecie, trzecią nadziewaną, (nigdy się nie daje ryb smażonych ani pieczonych). Konieczne są sałaty jarzynowe z ryby, z mięsem lub bez, lecz zawsze obficie w sosie majonezowym zaprawione. Wszelkie pasztety z drobiu i zwierzyny, galantyny, chaudfroid, rolady i galarety mięsne i rybne; do nich sosy majonezowe, musztardowe, tatarskie. Do szynki i prosięciny chrzan z octem. Do drobiu i zwierzyny sałaty zielone i kompoty. Wszelkie przekąski ostre i słone od śledzi zaczynając, wędliny i sery — zawsze najmniej dwa gatunki: łagodny i ostry. Z ciast torty, merengi z kremem, szarlotki owocowe — w karnawale pączki i faworki. Z innych słodyczy: orzeźwiające galarety, blancmanger i kremy, lody coraz to świeżo nakładane, aby nie topniały lub też poncz mrożony w szklaneczkach lub płaskich kieliszkach szampańskich. Owoce i sałaty owocowe (kompoty przyrządzane na surowo), wszelkiego rodzaju cukierki i czekoladki”.
W kwestii ilości produktów mamy także ścisłe wytyczne:
„Dla przykładu podam tu skład skromnego bufetu na 50-60 osób, jak sobie go wyobrażam. Duży indyk (około 20 porcyj), duży rozbef (około 30 porcyj), pieczeń cielęca (około 20 porcyj), pasztet zimny (około 30 porcyj), szczupak faszerowany (około 25 porcyj), sandacz w galarecie (około 20 porcyj). Z przekąsek 4 śledzie w oliwie, dwie puszki sardynek, dwie masielniczki masła, dwa półmiski nieduże wędlin, 2 gatunki sera np. szwajcarski i brie lub camembert. Dwie salaterki sałaty jarzynowej z sosem majonezowym, jakieś parę ryb wędzonych lub marynowanych, dwie sosjerki sosu majonezowego lub tatarskiego, zielona sałata i kompot lub borówki do mięsa. Ze słodyczy: galareta z wina i duży tort do wyboru, lub lody śmietankowe czy owocowe i duża taca bouchees cukierniczych”.
Wizyta na wystawie art déco przynieść może posmak czasu, który reprezentuje, także w obszarze kuchni, jedzenia, przyjęć i kulinarnych gustów. Kształtowanie się tożsamości po odzyskaniu niepodległości odbywało się na różnych poziomach, również poprzez wybory dietetyczne i styl życia a sztufada, szmalec i szodon miały w nim swój udział.
Oczywiście ekspozycja art déco nie ogranicza się do kulinariów. Oddział Muzeum Mazowieckiego w Płocku przy ul. Kolegialnej 6 mieści się w trzykondygnacyjnej kamienicy. Zrujnowany zabytek przeszedł gruntowny remont i adaptację. Na parterze ekspozycja przedstawia miasto nocą z architekturą rysowaną mappingiem, działa tam także minikino Odeon. Tutaj można też zobaczyć oryginalne auto z epoki – Jowett z 1926 roku, umieszczony na okrągłej platformie. Możliwość coraz szybszego przemieszczania się i większa niż kiedykolwiek dostępność podróżowania sprawiły, że zagadnienie osiągania coraz większych prędkości stało się międzywojennym symbolem nowoczesności. Plastycznym wyrazem tych zainteresowań było nadawanie opływowego kształtu wszelkim wytworom wzornictwa przemysłowego. Czerwony kabriolet znakomicie to ukazuje.
W zaaranżowanych wnętrzach – polskich, niemieckich i francuskich – prezentowane są meble, szkło, ceramika, tkaniny, lampy, malarstwo i rzeźba, w domu mody – kolekcja strojów, w sklepie jubilerskim – biżuteria, m.in. puderniczka Tiffany’ego i kolczyki w etui Cartiera, a w gabinecie prezesa banku – kolekcja papierów wartościowych i numizmatów. W kolekcji jest także nowoczesny pojemnik termiczny ozdobiony pingwinami, w którym można utrzymywać dania w pożądanej temperaturze.
Ekspozycję pierwszego piętra otwiera aranżacja mieszkania polskiej inteligencji lat 30. XX wieku – można tu zwiedzić salon z gabinetem, jadalnię, mikrokuchnię i sypialnię. Na ścianach wiszą kilimy zaprojektowane przez czołowych artystów polskiego międzywojnia. Wnętrza przedzielone są figurami geometrycznymi, półprzezroczystymi ściankami i światłem. Wszystko to ma pomóc odbiorcy w lepszym zrozumieniu stylu epoki.
Styl art déco charakteryzuje się zamiłowaniem do geometrycznych figur, symetrii, syntetycznych form i gładkich błyszczących powierzchni. Ulubione barwy epoki to czerń i biel. Co istotne, piękno elementów wyposażenia w stylu art déco powinno wynikać z ich funkcji – w płockiej kolekcji znajdziemy zestawy kompaktowych mebli zintegrowanych barkami, otworami na kable oraz wmontowanymi w wezgłowia lampkami z poręcznymi włącznikami, radioodbiornikami, półkami na książki, a nawet z… zakamarkami na głośniki.
Dopełnieniem wizyty przy ul. Kolegialnej 6 powinno być odwiedzenie oddziału secesyjnego Muzeum Mazowieckiego przy ulicy Tumskiej 8. To tu w okresie międzywojennym działało ulubione w mieście miejsce spotkań miejscowej inteligencji, adwokatów, artystów, literatów i działaczy endeckich – cukiernia Antoniego Szałańskiego. „Tam się nie chodziło, żeby zjeść, tam się… bywało”- wspominała Zofia Kłosińska, której opowieści zostały zamieszczone w książce „Dwa wieki Tumskiej. Wczoraj, Dziś, Jutro…”. Szałański był rzemieślnikiem i znawcą swojej profesji. Uczył się zawodu u Józefa Semadeniego, cukiernika pochodzenia szwajcarskiego. Semadeni miał w Płocku cukiernię przy Teatrze Miejskim, w niej funkcjonowały czytelnie czasopism krajowych i zagranicznych, mogło to być inspiracją dla adepta. Cukiernia Szałańskiego przy Tumskiej miała opinię bardzo ekskluzywnej i bywanie w niej było nobilitujące. Sam Szałański był jednym z nielicznych mieszkańców Płocka posiadających telefon. Można było się do niego dodzwonić, wybierając numer sto.
Jeden z przepisów ze słynnej książki z muzealnej szuflady:
Racuszki
Rozczynić kwartę mąki dwoma łutami drożdży i trochą mléka, jak się ruszy wbić 4 żółtka, masła łyżkę, cukru łyżkę, soli trochę, wymięszać dobrze, dać z godzinę podrosnąć i łyżką na gorący szmalec rzucać okrągłe kawałki. Wyjmować łyżką durszlakową, żeby szmalec dobrze obsiąkł, posypywać zaraz cukrem i podać ze śmietaną lub szodonem; można także tylko cukrem z cynamonem posypane podawać.
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
Czy można znaleźć miejsce ciekawe dla miłośników architektury i sztuki zarówno nowożytnej, jak i nowoczesnej, pasjonatów historii, obserwatorów przyrody i geologów? Tak, to Góra Świętej Anny. Malutki Wezuwiusz Zacznijmy od wyłożenia najbardziej szokującego faktu na stół: Góra św. Anny to...
Na Świętej Górze w wielkopolskim Gostyniu kult Matki Bożej kwitł od średniowiecza. Na początku XVI wieku w związku z szerzącą się czcią dla Jej tutejszego cudownego wizerunku zbudowano drewnianą świątynię. Istniejący do dziś imponujący barokowy kościół, wzorowany na weneckiej bazylice Santa...
Przechodzę przez jeden z Mostów Uniwersyteckich, opuszczając Stare Miasto przekraczam bramę wrocławskiego Nadodrza. To dzielnica pełna kamienic z końca XIX i początku XX wieku. W jednej z nich znajduję pracownię Piotra Pelca – konserwatora zabytków, o którym niedawno rozpisały się...