Żarty się skończyły
Fot. Kadr z filmu ‘Kogel-mogel’ / mat. prasowe
Wywiady

Żarty się skończyły

Humor i to, z czego wypada się śmiać, kiedy i jak, należy do sfery obyczaju, czyli tego, „jak się żyje”. Ale jest też narzędziem pomiaru przemian w tym zakresie – mówi Olga Drenda, pisarka, autorka eseju „Słowo humoru”, w którym na antropologiczny warsztat bierze różne odcienie żartu.

Rozmawia Patrycja Pustkowiak

Fot. Edmund S. Valtman / CC BY-SA 4.0 / Wikimedia.orgg
Żarty się skończyły
Samuel Beckett autorstwa Edmunda S. Valtmana.

Słowo humoru” to cytat z twojej babci. To inni, bliscy, kształtują nasze poczucie humoru?

Mogą, ale nie muszą. Równie dobrze może być to przypadkiem obejrzana kreskówka. Ja też nie zawsze śmieję się z tego samego, co bawiło moją babcię. „Słowo humoru” to wyrażenie, którego używała, gdy chciała kogoś w coś wkręcić. Prawdopodobnie każdy z nas w swoim życiu uczestniczy w licznych „wspólnotach śmiechu”, jak nazwałby to socjolog Kazimierz Żygulski, bardziej prywatnych lub publicznych, i z babcią możemy śmiać się z czego innego, a z kolegami w pracy jeszcze z innych rzeczy i wewnętrzne kody tych wspólnot mogą być niezrozumiałe poza ich granicami. To, co nas śmieszy, zależy nie tylko od naszego własnego poczucia humoru, ale też od decorum w danej sytuacji.

Chcesz być na bieżąco z przeszłością?

Podanie adresu e-mail i kliknięcie przycisku “Zapisz się do newslettera!” jest jednoznaczne z wyrażeniem zgody na wysyłanie na podany adres e-mail newslettera Narodowego Instytutu Konserwacji Zabytków w Warszawie zawierającego informacje o wydarzeniach i projektach organizowanych przez NIKZ. Dane osobowe w zakresie adresu e-mail są przetwarzane zgodnie z zasadami i warunkami określonymi w Polityce prywatności.

To znaczy?

Jeśli dowcip przestaje cię śmieszyć, widocznie zdezaktualizował się jakiś wzorzec – to, co uznaje się za decorum, co wypada. Niegdyś istniejąca wspólnota śmiechu, połączona jednym kodem, rozpada się.

Piszesz, że poczucie humoru to dla ciebie też składnik odporności psychicznej. Dlatego, że pozwala przetrwać w nie zawsze przyjaznym świecie?

Można rozumieć to na różne sposoby. Osobiście podzielam trochę perspektywę Samuela Becketta, w jego dziełach śmiech to reakcja na uświadomienie sobie absurdalności istnienia. Ale odsyłam też do duńskiego filozofa Haralda Hoeffdinga, który stworzył koncepcję „wielkiego humoru” – właściwości psychicznej, a może zasobu, w który warto się wyposażyć. To umiejętność wygładzania kantów zdarzeń, która ujmuje przeżyciom dramy, usuwa patos, ale też dodaje nieco hartu ducha. Naoliwiamy się jak ta kaczka, po której wszystko spływa. Może te koncepcje nie są tak dalekie od siebie, w obu chodzi o rodzaj pokory… 

Fot. Osama Shukir Muhammed / CC BY-SA 4.0 / Wikimedia.org
Żarty się skończyły
Figura Samuela Barclaya Becketta w Narodowym Muzeum Wosku Plus w Dublinie, 2015 r.

…wobec istnienia, czyli o przyswojenie zasad filozofii stoickiej i próbę życia według nich. Chciałoby się rzec: „Już starożytni…”, jednak z czasem humor się zmienia.

Humor i to, z czego wypada się śmiać, kiedy i jak, należy do sfery obyczaju, czyli tego, „jak się żyje”. Ale jest też narzędziem pomiaru przemian w tym zakresie.

Obyczaj to coś, w czym jesteśmy zanurzeni, co praktykujemy bezdyskusyjnie, ale też wciąż się zmienia. Na przykład na tę samą komedię możemy patrzeć różnie w zależności od tego, ile wspólnego ma z naszym osobistym doświadczeniem. Choć może się też okazać, że nasze osobiste poczucie humoru nie nadąża za przemianami obyczaju, co kończy się czasem mniej lub bardziej poważną gafą, nieporozumieniem.

Kiedyś śmieszył nas film „Kogel mogel”. Nastoletnia dziś córka mojej koleżanki nie znajduje nic zabawnego w filmie o dosyć patriarchalnej wymowie.

To dobry przykład, choć jednocześnie zderzenie miasta i wsi to motyw, który nadal działa, więc „Kogel mogel” stracił komediowy wydźwięk tylko pod pewnymi względami. Zmiany w podejściu do tego samego, komediowego materiału widać też na przykładzie filmu „Sami swoi”. W latach 60. oglądali go osadnicy i ich bliscy, wspominając własne pionierskie chwile w nowych domach; bawiło ich przypominanie sobie oswajania nowego świata, ale też klasyczne konflikty sąsiedzkie typowe dla tamtych czasów, wzięte trochę z przedwojennego kina. Dzisiejszy widz ogląda je nieco inaczej. Zwraca uwagę na humor sytuacyjny, ulubione kreacje autorskie, nieśmiertelne dialogi. Komedie Barei za to, trochę niespodziewanie, bywają punktem odniesienia dla współczesności, kiedy myślimy o jakimś wyjątkowo absurdalnym zdarzeniu. Choć były osadzone w realiach późnego PRL-u, później oglądaliśmy je tak często, że stały się odruchowym komentarzem do polskiej rzeczywistości w ogóle. 

Fot. Youtube / kadr z filmu KOGEL MOGEL – skrót fabuły kultowej serii w 3 minuty!
Żarty się skończyły
Kadr z filmu “Kogel-mogel”.

Filmy Barei pokazują, że umiemy śmiać się z systemu. A z samych siebie, jak Brytyjczycy?

Polacy z Brytyjczykami mają coś wspólnego – upodobanie do dowalania samym sobie, przynajmniej tak wynika z moich angielskich doświadczeń. Choć ma ono inne odcienie, myślę, że polskie śmieszkowanie z siebie samych bywa nihilistyczne, grobowe. Tak uważał Czesław Miłosz, pisał, że „tłumaczyłoby się to przypadłościami historii w danym miejscu Europy”. Nie przepadał za tą naszą cechą, a ja akurat ją cenię. 

Dzień świra”, kultowy film Marka Koterskiego, o którym wspominasz też w swojej książce, to jest śmianie się z samych siebie?

„Dzień świra” to oczywiście tragikomedia, film, który zawiera wiele wściekle zabawnych scen, a jednocześnie wyjątkowo ponury, bo opowiada o życiu z nieznośnym lękiem i frustracją. To trochę śmiech z bezsilności.

Fot. mat. prasowe
Żarty się skończyły
Plakat do filmu “Dzień świra”, 2002 r.

Wspominam w książce, że Miauczyński, bohater filmu Koterskiego, przypomina mi trochę karykaturalnego samotnika z powieści Johna Kennedy’ego Toole’a „Sprzysiężenie głupców”. Ma on w pogardzie współczesność, którą uważa za spektakl degeneracji. Z tym że nasz Miauczyński jest oczywiście dręczony przez najbardziej polskie z polskich bolączek. Tę codzienną frustrację można oswoić tylko gorzkim śmiechem. I chyba to bliskie wielu z nas, bo w wielu komentarzach dotyczących filmu powtarzało się zdanie o tym, że to „film właśnie o mnie”.

Fot. Starscream / CC BY-SA 3.0 / Wikimedia.org
Żarty się skończyły
Cytat z filmu “Dzień świra” ukazany podczas promocji 33. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni w 2008 roku.

Funny is money”, pamiętam takie zdanie z filmu Woody’ego Allena. Czyli że to, co śmieszne, da się łatwo zmonetyzować. Tak rzeczywiście jest?

Gdybym miała skupić się na rynku polskim, to fakt: nasze rodzime komedie od dawna prowadzą w polskim box office, ale – to ważne – przede wszystkim te romantyczne, zresztą dość do siebie podobne. Wydaje mi się, że od pewnego czasu nie ma w polskim kinie koniunktury dla takich komedii jakie uwielbiano w latach 90., typu „Kiler”. Kilka produkcji komediowych zyskało nawet niechlubny status najgorszych polskich filmów. 

Fot. ABC Films / domena publiczna / Wikimedia.org
Żarty się skończyły
Kadr reklamowy Woody’ego Allena do filmu “Bierz forsę i w nogi”.

W filmie coś się zmieniło, a na scenie? 

Byłam zaskoczona, że kabaret, trochę mimo woli, znów stał się na pewien czas komentarzem politycznym. Wydawało mi się, że to już czysta rozrywka, która właśnie zajęła miejsce komedii filmowej. A tymczasem kabarety telewizyjne odzyskały coś z wywrotowej mocy. Przy czym to było niezamierzone, po prostu telewizja okazała się nadmiernie ostrożna.

Fot. mat. prasowe
Żarty się skończyły
Plakat do filmu “Bierz forsę i w nogi”.

We współczesnych czasach mieliśmy też przykład udanego mariażu kabaretu ze sceną reklamową, a więc w zasadzie świetny przykład tego, że to, co zabawne – i to w ambitny sposób – można czasem solidnie zmonetyzować. Mowa o współpracy kabaretu Mumio z pewną siecią komórkową.

Tak, w 2005 roku publiczność przestała się irytować reklamą i polubiła ją. A przynajmniej tę jedną, którą podsumować można jednym słowem: „Kopytko”. Kampania telefonii komórkowej z udziałem grupy teatralnej Mumio była bardzo ryzykowna, bo Mumio – w czasach, gdy kabaret i komedia filmowa szły w stronę farsy czy komedii typów ludzkich – proponowało coś zupełnie nowego. 

Żarty się skończyły
Reklama sieci telefonii komórkowej z udziałem kabaretu Mumio.

Żart bez puenty.

Albo zakończony celowo rozczarowującą, trywialną puentą, co z angielska bywa określane mianem anticlimax. To wymagało odwagi, bo reklama celuje raczej w stronę humoru letniego, zrozumiałego dla wszystkich. Klienci na ogół lubią, jak mówi inżynier Mamoń z „Rejsu”, to, co już słyszeli. A błyskotliwe pomysły Mumio zaskoczyły tak bardzo, że współpraca z siecią komórkową trwała aż siedem lat.  

W „Słowie humoru” piszesz też o kolejnym, ciekawym zjawisku. Bywa, że to, co z początku ironiczne, wywołujące wesołość, staje się modą, zjawiskiem powszechnym i przestaje bawić, a czasem zaczyna wręcz nużyć czy wzbudzać niechęć. Tak było choćby z hipsterską modą na wąsy i rybackie czapki. Młodzieżowy slang wyłapany przez dorosłych też traci siłę.

Bo taki potencjał „fajności”, „czynnik cool”, działa, dopóki jest tajny. Ujawnienie, zdemaskowanie odbiera mu moc, świeżość. Część żartów czy memów śmieszy naprawdę, dopóki pozostaje w nieoficjalnym obiegu, więc podlega też swobodnemu, indywidualnemu przetwarzaniu. Kiedy mem – albo na przykład jakiś niepokorny satyryk – trafia do reklamy, musi postępować zgodnie z kodeksami, umowami, regułami, a to krępuje i tępi zęby.

Rezonu nie tracą nigdy ci, którzy kochają „chory dowcip”. To te kawały o odkopywaniu babci czy braciszka, aby móc się z nimi pobawić. Jaką rolę pełni taki dowcip w kulturze?

Pisząc o chorym dowcipie, miałam na myśli ten, który narusza jakieś tabu, mniej lub bardziej jawnie. Czasami bywa reakcją na jakieś bezprecedensowe wydarzenie, dlatego tragedie i katastrofy dość szybko prowokują obrazoburcze żarty. To sposób na odzyskanie równowagi, trochę jak w zawodach wysokiego ryzyka. To również dowcip typowy dla wieku nastoletniego, kiedy kwestionujemy normy i czasem chcemy szokować.

Wczesny internet kochał taki humor. Ale też termin „sick comedy” był używany w powojennej Ameryce jako termin-parasol dla satyry zaangażowanej politycznie i społecznie, w duchu Lenny’ego Bruce’a czy magazynu „Mad” – ci komicy w bezpardonowy sposób wytykali różne paskudne cechy „porządnego społeczeństwa”. Wychodziło więc na to, że za chorą uchodziła po prostu wolność słowa.

Niektórzy twierdzą, że kobiety są mniej zabawne od mężczyzn.

W książce przytaczam taki bait Christophera Hitchensa z 2007 roku. Pisał tam o tym, że kobiety są publicznością dla żartów, a nie ich autorkami, bo mają imponować urodą, a nie poczuciem humoru albo że obcują z tajemnicą życia, a zatem są zbyt subtelne, by uczestniczyć we wspólnocie prymitywnego śmiechu, podobno typowego dla mężczyzn. Pamiętam, że kiedy dawno temu czytałam ten artykuł, w którym ten próbował przy pomocy podobnych argumentów udowodnić, że kobiety nie są zabawne (i co właśnie zabawne, nie udało się to Hitchensowi, bo co chwilę podawał jakiś kontrprzykład), byłam zdziwiona, że tak inteligentny człowiek może iść w tak tanią prowokację. Ale myślę, że to było wynikiem jego przeprowadzki do USA, bo kiedy mieszkał w Wielkiej Brytanii, miał inne zdanie i bardzo cenił tamtejsze satyryczki. A Hollywood każdego jednak formatuje pod określoną publiczność. 

Fot. Hugh Greentree / CC BY-SA 3.0 / Wikimedia.org
Żarty się skończyły
Hugh Greentree trzymający lalkę Billa Clintona z opuszczonymi spodniami.

Gdyby Hitchens mieszkał w Polsce, porwałby się na takie tezy?

W Polsce taka teza w ogóle nie ma racji bytu, bo bardzo dużo produkcji komediowej to zasługa właśnie kobiet, autorek i aktorek. To Irena Kwiatkowska w roli poetki Hermenegildy Kociubińskiej, Hanka Bielicka, która wykreowała postać „paniusi miejsko-wiejskiej z dość poważnie zmąconym poczuciem własnych korzeni”, Stefania Grodzieńska, która z tancerki i aktorki stała się autorką. Łączność z przedwojennym teatrem zapewniała jej respekt młodych satyryków. Stworzyła postać Alicji, fikcyjnej przyjaciółki, która podczas każdego spotkania dzieli się nową sensacją. Według mnie zresztą, ten humor Grodzieńskiej, oparty na czujności językowej, umiejętnie wyłapujący zgrzyty i nieudolności języka PRL-u, łączy go z Dorotą Masłowską. Polskie artystki reprezentowały chyba każdy rejestr i ton humoru – Agnieszka Osiecka liryczny, Olga Lipińska polityczny, Joanna Chmielewska – kryminał komediowy…

Fot. domena publiczna / CC BY 2.0 / Wikimedia.org
Żarty się skończyły
Christopher Hitchens czyta swoją książkę “Hitch 22”, 2010 r.

Dobrze, że wspominasz humor polityczny. Polska karta poczucia humoru zapisana jest w dużej mierze śmiechem z władzy.

To temat-rzeka, więc skupię się na wycinku. Do dzisiaj lubimy powtarzać, że w czasach PRL-u Polska była „najweselszym barakiem w obozie”, co wynikało z relatywnie dużego, oczywiście w porównaniu z sąsiednimi krajami, marginesu wolności słowa. Ale to nieprawda, że każdy kabaret PRL-owski był opozycyjny, choć pewnie wiele osób daje się porwać kombatanckim nastrojom. Brytyjski dziennikarz Ben Lewis w książce „Śmiech i młot” pokazuje, jak te marginesy wyglądały w innych krajach bloku wschodniego. Właściwie wszędzie istniała możliwość bezpiecznej krytyki poprzez kabaret czy komedię, bo władzy na rękę było udowadnianie, że cenzura nie zabrania wszystkiego.

Ale cenzura bywała bardzo kapryśna, decyzje zależały od nastrojów w PZPR i w Moskwie, a przede wszystkim – wolno było śmiać się z niedociągnięć systemu, ale nie podważać samego systemu.

Dlatego Ben Lewis uważa, że najbardziej rewolucyjnym momentem w czasach „Solidarności” był skecz kabaretu Tey „S tyłu sklepu” (pisane przez S, w nawiązaniu oczywiście do „Solidarności”). Choć sama twórczość opozycyjna bywała zazwyczaj zaskakująco poważna, bardzo podniosła, jak na ten nasz „najweselszy barak”.

Fot. NAC
Żarty się skończyły
Socjolog, minister kultury i sztuki Kazimierz Żygulski, 1986 r.

Poczucie humoru nigdy nie upadnie czy może kiedyś obejdziemy się bez niego?

Poczucie humoru może się zmienić, ale nie może zniknąć – to tak, jakbyśmy zastanawiali się, czy może zniknąć kuchnia albo higiena. Chyba nie ma grupy społecznej czy kultury, w której śmiech nie istnieje. Nawet Talibowie mają jakieś, oczywiście specyficzne i zrozumiałe głównie dla siebie, poczucie humoru. Za to gdybym sama przestała się śmiać, potraktowałabym to jako symptom czegoś poważnego, może depresji. 

W zasadzie jaki humor bawi cię najbardziej?

Niezmiennie ten absurdalny oraz taki dziecinny, „klozetowy”. Ponieważ w miarę upływu czasu robię coraz więcej komicznych, „czeskich” błędów, przejęzyczeń, źle coś odczytuję, sama dla siebie bywam nieustannym powodem do śmiechu. 

Fot. Olga Drenda / CC BY-SA 4.0 / Wikimedia.org
Żarty się skończyły
Olga Drenda, 2020 r.

Pisząc „Słowo humoru”, odkryłaś coś zaskakującego? 

Przede wszystkim odważyłam się wejść na nowy teren. W poprzednich dwóch książkach zajmowałam się przedmiotami, i choć wciąż mnie pasjonują, to nie chciałam utknąć na dobre w tym świecie. Ponieważ pisałam książkę częściowo w lockdownie, marzyła mi się taka bardziej „biblioteczna” niż „terenowa”, choć okazało się, że to chyba trudniejsze zadanie. Po drodze mocno chorowałam i przez to, że praca się przedłużała, zaczęłam trochę w siebie wątpić. To, że się ostatecznie udała, to dla mnie duże osobiste wygranko, jak by powiedział youtuber Klocuch.

Fot. Obrazek z kanału Klocucha
Żarty się skończyły
Smutek kiedy trzeba iść do szkoły. Mama do mnie znowu gada o czymś. Lata wokół mnie, kanapki nosi, a ja muszę coś wymyślić, żeby nie pójść do tej szkoły – śpiewa Klocuch.

Olga Drenda
Etnolożka, antropolożka, pisarka, dziennikarka i tłumaczka. Autorka lub współautorka m.in. takich książek jak: „Duchologia polska. Rzeczy i ludzie w latach transformacji”, „Wyroby. Pomysłowość wokół nas”, „Obiekty, które zostały Biedronkami”, „Proszę mówić dalej. Historia społeczna Muzeum Sztuki w Łodzi ”, „Nikt nikomu nie tłumaczy. „Świat według Kiepskich” w kulturze”. W zeszłym roku ukazała się jej książka pt. „Słowo humoru”.

Patrycja Pustkowiak

Pisarka. Wydała dwie powieści: „Maszkaron” oraz „Nocne zwierzęta”, która znalazła się w finale Nagrody Literackiej „Nike” 2014 oraz była nominowana do Nagrody Literackiej Gdynia 2014. Opowiadania oraz teksty o literaturze publikowała m.in. w „Dzienniku”, „Dwutygodniku”, „Gazecie Wyborczej”, „Wprost”, „Bluszczu”, „Piśmie”, „Lampie” i „Polityce”.

Popularne

Formuła snu pozwala zejść z koturnu

Z dr. Mikołajem Baliszewskim, kuratorem wystawy „Przebudzeni. Ruiny antyku i narodziny włoskiego renesansu” w Zamku Królewskim w Warszawie o odkryciu ciała i zachwycie odnalezionymi starożytnościami, od którego tak naprawdę zaczął się renesans. Oraz o zaskoczeniach. Bo część obiektów, które pokazane...