Przejrzyjcie naszą interaktywną mapę skojarzeń!
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
Z dr. hab. Andrzejem Betlejem, prof. UJ, dyrektorem Zamku Królewskiego na Wawelu, nie tylko o dziedzictwie, lecz także o sztuce współczesnej, wsłuchiwaniu się w oczekiwania publiczności, leżakach oraz zakupach muzealnych – w tym o najnowszym, czyli „Madonnie z dzieciątkiem” Giovanniego Belliniego.
Idąc do dyrektorskiego gabinetu minąłem dzieci bawiące się wokół inspirowanej sztuką Stanisława Wyspiańskiego instalacji „Wyspia” autorstwa Kingi Nowak i pomyślałem: „Przynajmniej one się cieszą, że sztuka współczesna wróciła na Wawel”.
Dziękuję za słowo „wróciła”. Bo w istocie Zamek Królewski na Wawelu – choć może jest to dalekie od powszechnych skojarzeń – ze sztuką współczesną miał i ma wiele wspólnego. W naszej kolekcji znajdują się prace takich artystów XX wieku jak Jerzy Nowosielski, Witkacy, Tadeusz Brzozowski, Alfred Lenica, Henryk Stażewski i cała plejada powojennego świata artystycznego. Mamy też elementy wyposażenia, które zaprojektował dla Wawelu Marian Sigmund, uznawany dziś za jednego z najlepszych designerów czasów PRL. Więc takie projekty jak właśnie instalacja „Wyspia” to nie nowość, lecz kontynuacja wawelskiej tradycji. To dlatego też np. kupiliśmy do zbiorów obraz współczesnego artysty, Łukasza Stokłosy, dla którego inspiracją są zamkowe wnętrza i dzieła sztuki. W tym przypadku to akurat zbroja młodzieńcza królewicza Zygmunta Augusta, podarowana nam kilka lat temu przez Węgrów na mocy umowy między premierami obu krajów. Ba, wystawę arrasów świetnie uzupełniły dwie prace Mirosława Bałki i obraz Marcina Maciejowskiego, które są w naszych zbiorach. Stanowią ciekawą, współczesną perspektywę, nowe spojrzenie na dziedzictwo. A wystawę „Obraz Złotego Wieku” zapowiada rzeźba Pawła Orłowskiego….
Projekty związane ze sztuką współczesną dziś pojawiają się w Luwrze, British Museum, The National Gallery of Art w Nowym Jorku, ale mimo to nie wierzę, że do uszu dyrekcji Wawelu – tak jak do moich – nie docierają głosy wątpliwości.
Oczywiście. I my takich głosów słuchamy wnikliwie. Ale nie miałem wątpliwości w przypadku instalacji inspirowanej Wyspiańskim, ponieważ w definicję muzeum jest wpisane upowszechnianie wiedzy o bezcennej, wawelskiej kolekcji, co dla naszego zespołu oznacza w praktyce: chcemy zachwycać, uczyć, bawić, a także wstrząsnąć, wzbudzić emocje, zapewnić doświadczenie w kontakcie ze sztuką.
Kiedy spoglądam na „Wyspię” i widzę, jak ta instalacja w sposób immersyjny i efektywny buduje związek ze zwiedzającymi – tak na marginesie to dziś główna bohaterka relacji w portalach społecznościowych, którymi dzielą się w mediach nasi goście – wiem, że był to krok w dobrym kierunku. Trzeba też jednak zauważyć – i chcę to bardzo mocno podkreślić – że nie jest to przecież sedno naszej działalności. Ktoś powiedział, mając oczywiście prawo do takiej opinii, że gdy zobaczy na wzgórzu rekreacyjne leżaki, to odejdzie na emeryturę. Gdy je rozłożyliśmy, tak też się stało. Dla pewnej grupy będzie to zawsze gest zerwania z konwencją muzeum rezydencjonalnego. Dla mnie nie. Jestem bowiem przekonany, że Wawel czerpie i zawsze będzie czerpać z dziedzictwa. Nigdy o nim nie zapominamy. Nie ma bowiem dziedzictwa bez pamięci, ale… nie ma też dziedzictwa bez współczesności.
W podziemiach Tate Modern czy na dziedzińcu Landesmuseum w Zurychu po zamknięciu odbywają się imprezy z muzyką elektroniczną, graną nieraz przez dzidżejów znanych z największych festiwali. W warszawskiej Królikarni organizuje się latem podobne imprezy pod hasłem „Brzask”.
My też nie zamykamy oczu na to, co dzieje się w innych instytucjach. Bacznie obserwujemy, w którym kierunku kierują się zainteresowania publiczności i jaki kształt przybiera dziś muzealnictwo. Struktura wiekowa odwiedzających też się zmieniła. Znacznie wzrosła liczba osób w przedziale 20–30 lat. To właśnie wsłuchiwanie się w głosy oczekiwań zrodziło nasz minifestiwal „Wawel jest Wasz” według pomysłu Bogumiły Wiśniewskiej i Marty Graczyńskiej.
Chcemy dawać poczucie, że wzgórze wawelskie jest naszą wspólną wartością, jest zwornikiem, który łączy nas wszystkich. Stwarzamy przestrzeń, by zwiedzający czuli się tu swobodnie.
Odzwierciedlają to nasze statystyki. Prawdą jest, że same grupy turystów czy zorganizowane wycieczki już zapewniłyby nam frekwencję. Ale czy to powinno nam wystarczać? Zdecydowanie nie. Każdego roku z każdą nową wystawą pragniemy docierać do nowych grup odbiorców. W gronie odwiedzających Wawel przed pandemią turyści zagraniczni stanowili 70 proc. zwiedzających, 30 proc. – osoby z Polski. Obecnie te proporcje się wyrównały. To nas bardzo cieszy.
Ale czy nie jest też tak, że to efekt przeorientowania polityki promocyjnej. Mam wrażenie, że Wawel zszedł ze wzgórza, odwrócił się twarzą do krakowian. Pokazał choćby przez takie projekty jak „Wyspia” czy „Wawel jest Wasz”, że warto go odwiedzać częściej niż dwa razy w życiu: pierwszy z wycieczką szkolną i drugi, gdy do miasta przyjedzie rodzina z daleka, której wypada pokazać zamek królów polskich. Teraz na Wawelu po prostu wypada bywać.
Twardych danych nie mamy, ale intuicyjnie też to czuję. Sprawdza się marketing szeptany, a także fakt, że np. honorujemy wszystkie zniżki powszechne w kraju i wszelkiego rodzaju lokalne ulgi typu Karta Krakowska, współpracujemy też z niezliczoną liczbą instytucji krakowskich, z uczelniami.
O cenach biletów ostatnio było głośno…
I też na te głosy zareagowaliśmy, choć w dużej mierze była to bardziej medialna wrzawa. Efekt: goście nas nie opuścili. Dziś możemy mówić już o dwumilionowej frekwencji. Osiągnięcie efektu przypływu zwiedzających nie byłoby jednak możliwe, gdyby nie praca całego wawelskiego zespołu. Największy paradoksem jest dziś frekwencja Skarbca Koronnego – po roku od otwarcia – jest wyższa niż naszej flagowej propozycji, czyli Reprezentacyjnych Komnat Królewskich. Co więcej, nie uwierzyłbym, że wystawa Andrzeja Radwańskiego, czyli XVIII-wiecznego mistrza rysunku, zainteresuje ponad 10 tysięcy widzów. To wynik, którego nie powstydziłoby żadne Muzeum Narodowe organizujące specjalistyczne ekspozycje.
„Ekspresja. Lwowska rzeźba rokokowa”nie tylko przyciąga widzów, lecz także zbiera znakomite recenzje specjalistów, krytyków i dziennikarzy. A przecież Pinsel nie jest jeszcze – i tu szczególnie podkreślam to ostatnie słowo – artystą znanym w szerokich kręgach miłośników sztuki publiczności. To raczej wystawa dla koneserów. A tymczasem… ma ponad 100 tysięcy widzów. Wniosek: musimy – i mam nadzieję, że się uda – przygotować drugą odsłonę.
Dyrektorze! To artysta, którego kilka lat temu wystawiano w Luwrze, co dla wielu jest znakiem jakości.
Mnie jako dyrektora muzeum, a także historyka sztuki specjalizującego się w sztuce XVIII wieku nie trzeba przekonywać. To prawda, wystawiano go w Paryżu i w Wiedniu, ale w Polsce jego ostatni pokaz odbył się w latach 30. To wystawa, która oddziałuje na oglądających, wydobywa z tych rzeźb to, co najistotniejsze. Gra światłem i muzyką. Splendor, ekstaza, doznanie, mistyka.
Wtrącę, że one są nawet lepiej wyeksponowane niż dotąd prezentowano je w samym Lwowie.
Tak, nawet nasi przyjaciele z Ukrainy przyznali, że tak jak Wawel nikt wcześniej nie wyeksponował tych posągów. Ale to wszystko en masse pokazuje, że „odnawianie” Wawelu i jego wizerunku, kroki, które robimy w kierunku tworzenia nowoczesnych wystaw stałych i nasze nieustanne poszukiwania atrakcyjnych sposobów eksponowania zbiorów, przynoszą znakomite efekty.
Praca zespołu wawelskiego znajduje uznanie zarówno w oczach widzów, jak i specjalistów, o czym świadczy ponad 30 różnych nagród i wyróżnień na czele z prestiżowymi Sybillami, które odbieraliśmy w trzech ostatnich latach.
To jaki będzie następny krok?
Plany są bogate. 15 września otworzyliśmy wystawę „Obraz Złotego Wieku”. To wielowątkowa prezentacja, obejmująca bogactwo życia artystycznego renesansu w Polsce w dobie ostatnich Jagiellonów. Takiej wystawy jeszcze nie było w historii zamku. Dość wspomnieć, że obiekty przyjeżdżają do nas dosłownie z całego świata – od kamei z podobizną królowej Bony Sforzy ze zbiorów The Metropolitan Museum of Art po medal Zygmunta I Starego z Oksfordu. To wyjątkowa okazja, by dzieła najwyższej klasy artystycznej, powiązane z dworem Jagiellonów, zobaczyć w jednym miejscu. A wszystko w bardzo nowoczesnej i momentami zaskakującej aranżacji. Ta wystawa pokazuje przede wszystkim bardzo różnorodne oblicze sztuki XVI wieku w Polsce.
Nową atrakcją będą także podziemia zamku, gdzie zaprezentujemy w bardzo nowoczesny sposób Lapidarium. Zgodnie z planem kończymy właśnie remont konserwatorski i pracujemy nad stałą ekspozycją. Na tej wystawie stałej będziemy też pokazywać, jak odbudowywano Wawel, a także jakie spory konserwatorskie temu towarzyszyły. Bo to fascynująca historia – nie tylko dla specjalistów. W dalszych planach jest również zaproszenie widzów na nowy taras widokowy w Wieży Duńskiej, potem na nową odsłonę Zbrojowni.
Z kolei w ramach wystawy czasowej chcemy pokazać prace Stanisława Wyspiańskiego związane ze wzgórzem wawelskim. Wypożyczymy – z kolekcji prywatnej – m.in. dzieło ostatni raz pokazywane 70 lat temu. To będzie coś! Poszukiwanie tej pracy to temat na dłuższą anegdotę… No dobrze, wracając do wystawy – ktoś może powiedzieć, że przecież jest muzeum Wyspiańskiego, że całkiem niedawno była wielka wystawa w Muzeum Narodowym w Krakowie. Tak, to prawda, ale nigdy nie było wystawy poświęconej obecności Wawelu w twórczości plastycznej i teatralnej Wyspiańskiego właśnie w tym miejscu. Z okazji 120-lecia wydania „Akropolis”chcemy zrealizować fragment tego tytułowego, wizyjnego projektu w skali 1:1. To możliwe, choć będzie to tylko kreacja okazjonalna.
Zaskoczeniem może okazać się także pokaz dzieła wyjątkowego artysty, które zajmie miejsce „Portretu królewicza Władysława Wazy”, powstałego w warsztacie Petera Paula Rubensa. Obraz trafił do zbiorów wawelskich jako podarunek od The Metropolitan Museum of Art w Nowym Jorku. Dziś jest w rękach konserwatorów. Marzy mi się, by w jego miejscu zawisło, choć na chwilę, dzieło sztuki współczesnej… Nazwiska twórcy zdradzić jeszcze nie mogę, ale jest to artysta, który jak nikt inny opowiada o tym, co minione, i o upływającym czasie. Jestem przekonany, że Sala pod Ptakami – z ciemnym kurdybanem – zyska zupełnie nowy wymiar. Tymczasowo oczywiście – ale takie interwencje artystyczne też są cenne, bo zmuszają do zupełnie innego spojrzenia.
Planujemy także otwarcie stałej wystawy porcelany w nowoczesnej aranżacji: chcemy pokazać w całej okazałości naszą bogatą kolekcję wraz z grupą ukrzyżowania, ale nie tylko. Nieoczywistym tematem będą tu również zwierzęta. Kupiliśmy niedawno porcelanową – naturalnej wielkości – rzeźbę przedstawiającą lisa, która pochodzi z Pałacu Japońskiego w Dreźnie. Rzeźby zwierząt, zamówione przez króla Augusta II, projektowane przez dwóch rzeźbiarzy: Johanna Gottlieba Kirchnera i Johanna Joachima Kändlera, pozostają do dziś jednymi z najważniejszych realizacji manufaktury w Miśni. Na wystawie nie zabraknie też pary uroczych mopsów.
Zatrzymajmy się przy zakupach, bo w ostatnim czasie było o nich głośno.
To jeden z najtrudniejszych tematów dla muzeum, bo powiększanie zbiorów jest jednym z obowiązków państwowych kolekcji. Dysponowanie publicznymi funduszami wzmacnia w nas poczucie odpowiedzialności. Każdy zakup jest poprzedzony bowiem dokładnym, wnikliwym rozeznaniem rynku. Na proces sprawdzania dzieła składa się czasem m.in. wizyta studyjna kustoszy i konserwatorów, których zadaniem jest zweryfikowanie nie tylko autentyczności, lecz także stanu zachowania dzieła. Do tego ekspertyzy, danie proweniencji. Bywa, że to właśnie pochodzenie i historia obiektu decydują o zakupie, bardziej niż jakość artystyczna zabytku. Zakup jednego dzieła to proces trwający czasem kilka, a nawet kilkanaście miesięcy.
W ostatnich kilku latach nastąpiła zmiana na rynku sztuki – polskie instytucje stały się prawdziwymi partnerami nawet dla największych galerii handlujących sztuką dawną, a nie ubogimi krewnymi z Europy Wschodniej. Została przełamana bariera zapisana hasłem „nie da się”. Nasi kustosze biorą udział w najważniejszych wydarzeniach targowych na świecie i aukcjach dzieł sztuki. To oni są naszymi oczami, identyfikują dzieła, które w istotny sposób wzbogacają kolekcję. Z uwagą śledzimy też rynek antykwaryczny. Na polskich aukcjach czasem korzystamy z prawa pierwokupu. W aukcji, w imieniu Zamku Królewskiego na Wawelu, wziąłem udział raz. To jednak za dużo – emocje sięgają zenitu. Niedawno wzięliśmy udział w aukcji rysunku Guercina. Niezwykle interesującego, stanowiącego szkic do obrazu znajdującego się w kaplicy Potockich w krakowskiej katedrze. Zostaliśmy jednak przelicytowani. To też się zdarza. Szkoda, bo myśleliśmy o nim w kontekście naszego niewielkiego gabinetu rycin.
Czyli miejscu zupełnie poza szlakiem zwiedzających.
Tak, to sala znajdująca się pod szczególnym nadzorem konserwatorskim, udostępniana tylko w bardzo wyjątkowych przypadkach. Przechowujemy tam cenne prace na podłożu papierowym, jak choćby rysunki van Dycka czy Watteau. I właśnie tu miał trafić szkic Guercina jako wyjątkowa ozdoba kolekcji. Liczyliśmy się z kilkukrotnym przebiciem ceny wywoławczej, ale ostateczna kwota wyniosła aż 160 tysięcy euro. Poszybowała zupełnie ponad nasze możliwości.
Zarówno dzięki dotacjom Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz z budżetu centralnego RP, a także donatorów i sponsorów, jak i dzięki systematycznemu zwiększaniu wpływów własnych jesteśmy zdolni do kupowania znaczących dzieł sztuki, czasem wręcz arcydzieł. Dzięki dotacji i wsparciu ministerstwa kupiliśmy „Alegorię miłości małżeńskiej” Tycjana. To obraz wybitny –który mógłby wisieć w komnatach Zygmunta Augusta, władającego jednym z najpotężniejszych państw Europy. A malarz ten przecież uchodził za artystę królów. Dziś z całą pewnością mogę powtórzyć, że do Krakowa można już jeździć nie tylko po to, by oglądać Leonarda, lecz także Tycjana.
A za chwilę – uwaga! – pokażemy kolejne wielkie dzieło, które na stałe trafi do wawelskiej kolekcji. Wszystko za sprawą jesiennego pokazu pereł włoskiego renesansu w zamku, gdzie w głównej roli pojawi się Giovanni Bellini i jego wybitna „Madonna z dzieciątkiem”.
Do naszej kolekcji trafił też portret uchodzący za przedstawienie królewicza Jakuba Sobieskiego autorstwa Jeana-François de Troya, a należący dawniej do magnackiej kolekcji słynnego zamku w Podhorcach. A skoro już tu jesteśmy, zakupiliśmy także wyjątkowo rzadką serię gobelinów, które pozostawały w rękach rodu Sanguszków od XVIII wieku. W naszej kolekcji znalazło się także dzieło z końca XVII wieku „Łódź Charona” pędzla Jana II Brueghla oraz wyjątkowe dzieło malarskie – obraz „Diana i Kallisto” pędzla Parisa Bordone, znaczącego przedstawiciela weneckiego malarstwa renesansowego, ucznia wspomnianego Tycjana, który później zresztą uważał go za swojego największego rywala. Ostatnio pojawił się niewielki pejzaż Brueghla – też czeka na publiczną premierę. Co najważniejsze – wszystkie te dzieła stanowią komplementarne, choć niehistoryczne uzupełnienie wawelskiej kolekcji.
Najchętniej jednak pozyskujemy dzieła sztuki, które są bezpośrednio związane z Zamkiem Królewskim na Wawelu lub dworem polskich królów. Takich obiektów na rynku jest niestety niewiele. To raczej ewenement niż codzienność antykwariatów i aukcji. Wiemy za to, jakiego typu dzieła znajdowały się w kolekcji Wawelu. Wystarczy spojrzeć na inwentarz majątku po śmierci Jana Kazimierza. Zobaczymy, jakiej klasy obrazy wywiózł z Rzeczypospolitej jako swój majątek.
Jednym z naszych głównych kierunków kolekcjonerskich jest również pozyskiwanie dzieł istotnych z punktu widzenia muzeum rezydencji królewskiej. Chcemy ukazywać splendor, magnificencję dawnej siedziby władców.
Dlatego niekiedy wydaje się, że w porównaniu z wielkimi muzeami liczba obiektów zakupionych do naszych zbiorów jest niewielka. Pozory jednak mylą. Nie bierzemy udziału w wyścigu na ilość. „Królewskość”, ranga dzieła – to prawdziwe kryteria – zarówno pod względem pochodzenia, jak i jakości artystycznej.
Cel jest jeden: kupić i udostępnić zwiedzającym na wystawie. Czułbym dyskomfort, chowając nowo zakupione dzieła sztuki do magazynu. Wawel jest i będzie zawsze otwarty – jak jego kolekcja.
Ale zakupy to nie tylko obrazy czy wspomniane już gobeliny – co w wypadku muzeum z jednym z najcenniejszych zbiorów tkanin, czyli arrasów, nie dziwi. Wyroby z Miśni też nie zaskakują – zważywszy na gromadzone w kolekcji elementy choćby serwisu Sułkowskiego. A jakieś inne ciekawe nabytki rzemiosła?
W 2022 roku udało nam się kupić tacę z serwisu stołowego Zygmunta III Wazy, co jest absolutną rzadkością antykwaryczną i jest naprawdę wyjątkowym zdarzeniem. Zresztą z tym obiektem łączy się zabawna anegdota. Aukcja odbywała się, jak pamiętam, w Sotheby’s późnym popołudniem czasu polskiego, kiedy prowadziłem zajęcia w Instytucie Historii Sztuki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Powiedziałem studentom, że muszę ich przeprosić, ale przez najbliższy kwadrans załatwiać będę sprawy wagi państwowej, i obserwowałem z zapartym tchem, jak cena tego zachwycającego obiektu rośnie. Nigdy nie zapomnę doświadczenia buzujących w głowie myśli: „Dobije do kwoty, która stanowiła nasz limit, czy nie dobije?”.
Dobiła?
Nie dobiła. Ale szczerze? Byłem przygotowany na podniesienie naszej oferty w każdej chwili i kupilibyśmy ową tacę bez względu na cenę. Są dzieła sztuki warte każdych pieniędzy. Dziś można ją podziwiać w Skarbcu Koronnym.
A największe marzenie zakupowe?
Nie chcę mówić „nie da się”, ale ze względu na rynkowe możliwości raczej to – przynajmniej na razie – nieosiągalne: Giovanni Lorenzo Bernini. Ale już jego najwybitniejszy uczeń – Antonio Raggi – dlaczego nie? Podobnie Michał Anioł – bez szans na zakup. Ale już Rafael? Kto wie…
Jednego wciąż w Krakowie brakuje.
To może w oczekiwaniu na „Portret młodzieńca” jakiś inny trafi na Wawel? Marzenia się spełniają.
dr hab. Andrzej Betlej, prof. UJ
Historyk sztuki, wykładowca Uniwersytetu Jagiellońskiego, w przeszłości m.in. dyrektor Instytutu Historii Sztuki UJ oraz dyrektor Muzeum Narodowego w Krakowie. Autor m.in. „Sibi, Deo, Posteritati. Jabłonowscy a sztuka w XVIII wieku”. Obecnie dyrektor Zamku Królewskiego na Wawelu.
Tekst pochodzi z numeru 8/2023 kwartalnika „Spotkania z Zabytkami”.
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
W 1882 roku namalowanie kawałka plaży, na której w dodatku nic się nie dzieje, było nadal śmiałą decyzją artystyczną. Artyści tworzący w plenerze i zachowujący bezkompromisową wierność wobec tego, co widzą, z trudem przebijali się do oficjalnych salonów wystawowych Paryża...
Z dr. Mikołajem Baliszewskim, kuratorem wystawy „Przebudzeni. Ruiny antyku i narodziny włoskiego renesansu” w Zamku Królewskim w Warszawie o odkryciu ciała i zachwycie odnalezionymi starożytnościami, od którego tak naprawdę zaczął się renesans. Oraz o zaskoczeniach. Bo część obiektów, które pokazane...
Przez 133 lata uchodził za zaginiony. Teraz niespodziewanie wypłynął na rynku aukcyjnym. Mowa o obrazie czołowego przedstawiciela realizmu, Józefa Chełmońskiego, namalowanym w tym samym czasie co jedno z najsłynniejszych dzieł artysty – czyli „Babie lato”. Jego tytuł to „Wieczór letni”....