Przejrzyjcie naszą interaktywną mapę skojarzeń!
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
Artysta lubi fotografować architekturę lat 60. i 70. Chodzi nie tylko o całe budynki, lecz także – a może nawet przede wszystkim – fragmenty ścian czy wycinki fasad. Uwodzą go w nich symetria, charakterystyczny rytm segmentów, geometrii, paleta kolorystyczna. W swoich kadrach stara się uchwycić stan idealny, esencję modernizmu.
Interesuje go nie tylko widok od frontu, lecz także od oficyny. Patrzy w zakamarki modernizmu, odkrywa i jego nieco mniej atrakcyjną twarz. Bo widzimy też w jego sztuce budynki w stanie rozkładu, zaniedbane, puste, zapomniane. Takie, które brzydko się zestarzały. Architektura nie pozwoliła utrzymać się w ryzach, miasta idealne pęcznieją w sposób niekontrolowany. Miasto idealne nie istnieje – choć pewnie słysząc to, Charles Fourier, twórca koncepcji idealnego miasta, właśnie przewraca się w grobie.
Ale nawet w poczuciu tej wyczuwalnej w kadrach Grospierre’a katastrofy można szukać nadziei. Wystarczy wspomnieć o projekcie zrealizowanym wspólnie z Grzegorzem Piątkiem, Jarosławem Trybusiem i Kobasem Laksą na XI Biennale Architektury w Wenecji w 2008 roku, który zresztą został wyróżniony nagrodą Złotego Lwa. Bohaterami były tam biurowiec Metropolitan, drapacz chmur Rondo 1, lotnisko Chopina, nowa Biblioteka Uniwersytecka w Warszawie i Marina Mokotów czy sanktuarium w Licheniu. Z jednej strony w projekcie oglądamy te budynki na fotografiach Nicolasa Grospierre’a, z drugiej zaś – fotomontaże Kobasa Laksy, które przedstawiają ich stan i funkcję za pół wieku. Artyści sugerują, że pod dyktando zmieniających się układów społecznych, presji inwestycyjnej i warunków ekonomicznych rozpoczną swoje nowe życie: osiedle tonie w śmieciach, wieżowiec staje się cmentarzem, a bibliotekę zastąpi hipermarket. Stąd tytuł projektu: „The Afterlife of the Buildings”.
Artystka wzięła na warsztat historię Warszawy. Jednym z najważniejszych wątków w jej twórczości jest kontekst dziedzictwa architektonicznego i urbanistycznego modernizmu oraz jego współczesne oddziaływanie. W cyklu obrazów Strasznie nam się tu podoba! Anna Libera podjęła temat konkursu Mister Warszawy, który „Życie Warszawy” organizowało w latach 1959–1980, nadając tytuł wyróżniającym się, nowo powstałym budynkom stolicy. Początkowo były to tylko budynki mieszkalne, a od 1967 roku także użyteczności publicznej. W gronie wyróżnionych znalazły się takie obiekty jak m.in. budynek mieszkalny przy ul. Kredytowej 8 (pierwszy Mister Warszawy), Technikum Poligraficzne przy ul. Stawki, Wydział Farmacji Akademii Medycznej przy ul. Banacha 1a, zespół sportowy Warszawianka przy ul. Puławskiej 101, Dworzec Centralny z otoczeniem czy Dom Zasłużonego Pracownika Budownictwa przy ul. Elekcyjnej 6 na Woli.
Zafascynowana modernistycznym dziedzictwem miasta artystka powraca do budynków-laureatów konkursu i przedstawia ich współczesne oblicze. Pokazuje nie tylko ich architektoniczną i estetyczną wartość, lecz także to, jak dziś są traktowane. A z tym różnie bywa. Dobrym przykładem jest Mister 62, czyli laureat rywalizacji z 1962 roku – blok przy ul. Czerniakowskiej 99/101 (osiedle Sielce C), zaprojektowany przez architektów Jerzego Baumillera i Jana Zdanowicza. Artystka przedstawiała fragment fasady bloku, wydobywając współczesną termomodernizację oraz zabudowy balkonów. Tylko geometryczny rysunek przypomina modernistyczną wartość budynku.
Trzy prace Anny Libery z cyklu „Strasznie nam się tu podoba!” zostały zakupione do zbiorów Muzeum Warszawy. Dwie z nich można oglądać w Muzeum Warszawy i w Muzeum Warszawskiej Pragi.
„Blok Mister – 62” jest eksponowany na wystawie stałej w Gabinecie widoków Warszawy na Rynku Starego Miasta 42.
Obraz „AWA WSCHO” do 15 października będzie pokazywany na wystawie Kolej na Pragę w Muzeum Warszawskiej Pragi (ul. Targowa 50/25).
Fotografka swoją twórczość koncentruje na pracy z architektonicznym dziedzictwem. Zastanawia się nad sprzecznościami, które są wpisane w polską historię po 1945 roku. Nowy ustrój chciał zdyskredytować „burżuazyjną” tradycję kraju i wszystko, co pozostało po fabrykantach i arystokracji. Po II wojnie światowej upaństwowiono zamki i pałace. Rozpoczął się proces ich adaptacji do nowych potrzeb i funkcji. Choć zaczęły egzystować w nowej rzeczywistości, ich forma wciąż pozostawała w jaskrawym kontraście do obowiązującej ideologii. Z jednej strony rozpoczął się proces niszczenia i dewastacji wielu obiektów, z drugiej – wiele z nich stało się „muzeami miejsca”, nieprzystającymi do realiów komunizmu.
Orłowska z pomocą aparatu fotograficznego zastanawia się, w jakiej kondycji przetrwały te obiekty. W swoim projekcie Futerał pokazuje minione funkcje, aktualne zastosowania i procesy transformacji. Oglądamy ususzone kwiaty, ułożone w fantazyjne kompozycje w pałacowych wnętrzach. Wszystko niby do siebie pasuje. Wazony są „pod kolor” tapet i mebli, zaprojektowane, by harmonijnie współgrać z przestrzenią. A jednak ususzone kwiaty są estetycznym zgrzytem. To nie tylko symbol braku życia, lecz także zamiennik, tańsza forma na nowe czasy.
Nieoczywistą kontynuacją Futerału był projekt Pompier, błoto, socrokoko, zrealizowany w ramach festiwalu Miesiąca Fotografii w Krakowie, a pokazywany w MOCAK-u.
Artystka pokazała, jak państwo ludowe wykorzystało motyw pałacu, by budować prestiż i symboliczny kapitał. Pokazała tzw. pałac dożów, zrealizowany jako jeden z budynków Huty im. Lenina, będący centrum administracyjnym.
Już w samej nazwie, nadanej przez samych mieszkańców Nowej Huty, słychać echo dawnych fantazji, ambicji, a do tego utopijnej wizji.
Ale Orłowska poszła dalej. Sfotografowała „pałac dożów” oraz dworek Jana Matejki. Oba budynki dzieli kilometr. Bliskość tych budowli, będących śladami różnych epok, stała się pretekstem do zastanowienia nad mentalnym i formalnym pokrewieństwem tej architektury.
Orłowska pokazuje, że socrealizm był ufundowany na sprzecznościach. Chciał wyrażać nowoczesność i postępowość, ale jednocześnie nie stronił od historycznych cytatów. Potrzeba wznoszenia monumentalnych gmachów nie miała nic wspólnego z potrzebami ludzi pracy.
Zaczęło się od pudełka, które artystka znalazła na strychu rodzinnego domu. Wypełniały je drobiazgi – figurki i bibeloty, z których niektóre były wybrakowane lub wręcz porozbijane. Wydawały się nieprzydatne, ale jednocześnie naznaczone sentymentem z dzieciństwa. Odnalezienie pełnego wspomnień pudełka zbiegło się z 2020 rokiem, czasem pandemii. Siedzenie w domu, gdy życie społeczne było utrudnione, pozwoliło artystce skupić się na najbliższym otoczeniu. To wtedy pudełko z ceramicznymi okruchami z przeszłości stało się inspiracją dla cyklu niezwykłych obiektów artystycznych. Smoleń zaczęła łączyć z sobą porozbijane fragmenty w większe rzeźby. Jakby artystka chciała posklejać świat na nowo. Powstały prace, które są trójwymiarową definicją horror vacui. To rozbuchane, barokowe formy. Ale przede wszystkim próba uratowania przeszłości, przywrócenia światu porcelanowych odłamków, uszlachetnienia tego, co wydawało się już raz na zawsze nieprzydatne.
Trudno uciec od wrażenia, że koncepcja artystyczna Justyny Smoleń ma jakieś powinowactwo z japońską sztuką naprawiania naczyń zwaną kintsugi. Polega na łączeniu odłamków ceramiki za pomocą laki (żywicy sumaka lakowego) i ozdabianiu pęknięć sproszkowanym złotem lub innym metalem szlachetnym. To wręcz koncepcja filozoficzna, żywiąca przekonanie, że piękno tkwi w niedoskonałości, a to, co kruche, ulotne czy zużyte, jednocześnie jest zapisem historii, przeżyć i doświadczeń. Stłuczona filiżanka i powolny proces jej naprawy mogą być traktowane jako metafora ludzkiego życia, w którym upływ czasu zostawia swoje piętno, rysy i pęknięcia, jednak kształtując to, kim jesteśmy.
Malarstwo tego artysty to podróż do wielkich muzeów pałacowych. To właśnie jego wakacyjne wyprawy, które wiodły przez rezydencjonalne budowle w różnych zakątkach Europy, stały się punktem wyjścia do jednego z cykli malarskich Stokłosy. Poczdam, Wersal, Nymphenburg – wielkie rezydencje, z których już dawno uszło życie. Są jak skanseny dawnego luksusu. Pozornie wszystko w nich jest na swoim miejscu, jakby wygrało rywalizację z czasem o przetrwanie. Meble, rzeźby, obrazy, żyrandole, dywany i kurdybany – niby wszystko jak kiedyś, ale jednak inaczej. Już nie rymuje się z życiem, ale ze śmiercią. To stąd ta zgaszona kolorystyka obrazów Stokłosy, czerń spoglądająca na widza z ciemnych klatek schodowych i „obrazów w obrazach”. Wszystko wygląda jak wypalone oczodoły dawnej świetności. W obrazach wnętrz, przemalowywanych z fotografii – które wykonał sam artysta, utrwalając widoki podczas swoich podróży – zaszła zmiana. Wszystko jakby zmurszało. Pałacowe wnętrza już prześniły swój sen o świetności.
Tekst pochodzi z numeru 7/2023 kwartalnika „Spotkania z Zabytkami”.
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
Wystawa „Adam Marczyński. Liryzm i forma”, otwarta w oddziale Muzeum Narodowego w Krakowie, dotyczy tematu stawania się dojrzałym artystą. Kuratorka Anna Budzałek śledzi na podstawie wczesnych prac Marczyńskiego, co i jak tworzył, zanim zyskał uznanie i rozpoznawalność. Obserwuje, co go...
Katarzyna Wąs i Leszek Wąs, czyli doradczyni w dziedzinie zakupu dzieł sztuki oraz marszand i kolekcjoner, a prywatnie córka z ojcem, w naszej stałej rubryce „NieWĄSkie spojrzenie” rozmawiają o obiektach dostępnych na aukcjach, ich historii i wartości. Tym razem tropią...
Przez 133 lata uchodził za zaginiony. Teraz niespodziewanie wypłynął na rynku aukcyjnym. Mowa o obrazie czołowego przedstawiciela realizmu, Józefa Chełmońskiego, namalowanym w tym samym czasie co jedno z najsłynniejszych dzieł artysty – czyli „Babie lato”. Jego tytuł to „Wieczór letni”....