Przejrzyjcie naszą interaktywną mapę skojarzeń!
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
Muzeum Narodowe we Wrocławiu po raz kolejny udowadnia, że jest jedną z najbardziej świadomie budujących swój program instytucji wystawienniczych w Polsce. Przykładów jest więcej niż tylko ostatnia wystawa minionego roku – czyli „Szaleństwo rokoka”.
Rokoko emancypowało się długo. Do dziś – także wśród historyków sztuki – zdarzają się tacy, którzy uważają je raczej za schyłkową fazę poprzedniej epoki artystycznej, wynaturzenie, ba, nawet „popłuczyny po baroku”. Albo po prostu stylistyczny kaprys.
Wystarczy jednak przyjrzeć się zjawisku, by zrozumieć, że istocie jest czymś przeciwstawnym – tak w treści, jak i w formie. Stawia na lekkość i kameralność, nie ma w sobie tej pompatyczności poprzedniej epoki. Z drugiej strony już najważniejszy ornamenty – rocaille – dobrze udowadnia, jak bardzo ten styl kocha za to asymetrię – w gruncie rzeczy tak obcą głównemu nurtowi baroku.
Gdy w latach 80. na rynek księgarski trafiało „Rokoko” Władysława Tomkiewicza, jednego z najbardziej znanych powojennych historyków sztuki, jego głównym zadaniem było udowadnianie, że to zjawisko zasługujące na odrębne potraktowanie przez historię sztuki. Choć uczony głosował – w zgodzie z obowiązującym wówczas trendem – za „niezależnością” tego stylu, to do wspomnianej publikacji można mieć rozmaite zarzuty – różnego kalibru. Bezapelacyjne wpisanie w to zjawisko artystyczne tzw. stylu regencji, który – choć był zapowiedzią zmiany to raczej trudno dziś trudno jednoznacznie go do niej zaliczyć ze względu na słabość do symetrii – można jeszcze przedyskutować. Za to bardzo lapidarne potraktowanie krajów niemieckich czy monarchii habsburskiej, a tym bardziej kresów I Rzeczpospolitej to już spore niedopatrzenie.
Mimo to jest to tom, który zadekretował w polskiej historii sztuki niezależność rokoka. I dziś to stanowisko należy uznać za obowiązujące.
Wystawa „Szaleństwo rokoka” to przede wszystkim – trzeba to powiedzieć jasno – wystawa absolutnie współczesna, do której pretekstem staje się wystawa sztuki dawnej. To przeciągnięta przez dzieje długa linia, która wiąże ze sobą kolejne punkty pokazujące żywotność motywów.
Sielankowość wyrwana tu została z objęć przeszłości wprost w ramiona teraźniejszości – czyli instalacja multimedialna Roberta Sochackiego. Albo praca Olafa Brzeskiego wykonana z ogromnej ilości… słomy – jakby podkreślając z jednej strony zwiewność, naśladując też piętrzące się warstwy sukni, ale i słabość do natury i rustykalności. Bo rokoko kochało wieś.
Nowy styl szczególnie rozpychał się w świecie rzemiosła artystycznego i meblarstwa. Powstał m.in. nowy typ szafy – zwany szafą wrocławską. Naśladował schemat barokowego mebla, ale jednak zyskiwał sporo elementów rokokowych – lekkości miały jej nadawać boczne i środkowe pilastry, a także wyłamujący się w górę gzyms. Do naszych czasów dotrwało ich zaledwie kilka.
Ale to nie wszystko. Bo klasa rzemiosła to także misterne naczynia (jak elementy serwisu solitaire, ok. 1770 roku, z Cesarskiej Manufaktury Porcelany w Wiedniu), szkła śląskie z huty w Szklarskiej Porębie czy grupy statuetek do dekoracji stołu.
To właśnie tymi ostatnimi są inspirowane także figurki kolektywu AES + F z cyklu „Europe – Europe”, w których – przy zachowaniu kunsztu miśnieńskich wyobrażeń i dworskich scenek – artyści współcześni zestawili w nierealne kompozycje postaci – jak neonazistka głaszcze pejsy Chasyda albo biznesmen, który idzie pod rękę pracownicami fabryki.
Tuż obok zobaczymy personifikację lata i jesieni, wykonaną przez rzemieślnika śląskiego ok., 1750 roku. Dalej – obok konsoli i lustra z ornamentem rocaille – zobaczymy mroczne obrazy Łukasza Stokłosy, portretujące wnętrza pałacowe, z których wywietrzało dawne życie.
Portrety nieokreślonych malarzy przedstawiające Karola Józefa Krzysztofa von Bees z Chrostiny (z lat 80. XVIII wieku) i Henriettę von der Recke (z ok. 1760 roku) zestawiono z tajemniczymi postaciami z obrazów niemieckiego artysty, Volkera Hermesa, ujętymi w zaskakujących, tajemniczych maskach naśladujących misterne ornamenty czy tkaniny. Obrazy stanowią dla siebie lustrzane odbicie – lecz jakby w krzywym zwierciadle. Współczesne inspirowane są dawnymi – widać to na pierwszy rzut oka.
Co ciekawe, kryje się w tych zamaskowanych postaciach prawda o czasach – w kontekście tak uwielbianych przecież balów karnawałowych epoki rokoka taki sznyt malarski nie dziwi.
Lekkość sukien utrzymanych w różowych tonacjach zestawiona jest ze strojami z lat 50. A dalej m.in. „Diva z Metra w Kijowie”, fotografia Leona Dziemaszkiewicza w stroju zaprojektowanym przez znanego projektanta współczesnego, Manfreda Thierry’ego Muglera.
I „Sen córki Linneusza” – zapis performensu Katarzyny Kozyry, w którym tytułowa bohaterka -córka znanego uczonego, Karola, która sama mim o braku dostępu do edukacji została botaniczką – dyryguje wykonaniem „Ody do radości”, rozpisanej na… głosy zwierząt.
W tym działaniu pobrzmiewa echo niezwykle ważnego zjawiska czasów – przecież rokoko to także moment narodzin Oświecenia, rozwoju nauki. To zmysłowość rozumiana jako możliwość poznania świata.
To także widoczne w wielu momentach tej wystawy.
Wiem, że dla ortodoksyjnych wyznawców podziału na sztukę dawną i współczesną pewnie to trudne do przyjęcia, ale jest to najlepszy trop w opowiadaniu o tej epoce.
Bo w istocie moda na rokoko nie wygasła wraz z XVIII wiekiem. Pojawiała się w wieku XIX z najbardziej już dosłownym zjawiskiem artystycznym, jakim było neorokoko, ale także w wieku XX.
Te ślady nieraz objawiają się zaskakująco. Przykładem może być obraz Tadeusza Brzozowskiego, który wchodzi w nieoczywisty dialog z przeszłością. Malarz na obrazie z 1964 roku prezentuje… pompadurkę, czyli torebkę, która swą popularność zawdzięcza słynnej Madame Pompadour, metresie króla Francji – Ludwika XV. I rzeźby Aliny Szapocznikow – piersi – nawiązujące do zmysłowego i erotycznego charakteru rokoka. To wszystko powtarzalne refreny tych samych zjawisk.
Ale pokazało także, jak blisko nie tylko tej stylistyce, ale przede wszystkim filozofii życia do dzisiejszego life style’u – z poszukiwaniem ekspresji, nastawieniu na przyjemności, wysublimowane rozrywki, poszukiwaniem rozkoszy i komfortu, docenianiem fantazji, zwracaniem uwagi na powierzchowność. Przyznacie, że brzmi aż nazbyt współcześnie.
Na polskim gruncie to podejście do łączenia starego z nowym rzeczywiście może wydawać się zaskakujące, ale dodajmy, że dziś tak o przeszłości opowiada wiele renomowanych placówek.
Bo ciekawsze od prezentowania zjawisk w czasowych gettach jest pokazanie, jak niektóre zjawiska meandrują przez historię sztuki, zyskując zupełnie nowe wcielenia. Świetnym przykładem jest Kunsthaus w Zurichu.
Tak eksponowano w ostatnim czasie przecież wystawy: „Re-Orientations” o sprzężeniach zachodzących między kulturą arabską a zachodnią, „Take Care: Art & Medicine” o związkach sztuki i medycyny czy „Time. From Dürer to Bonvicini”, snująca opowieść o subiektywności czasu (z pokazem przejmujących „obrazów liczonych” Romana Opałki).
Za każdym razem to nie ramy okresów historycznych wyznaczają rytm tych wystaw, ale rymy form i pokrewieństwa tematów.
Podobnie było z opowieścią o męskiej modzie w Victoria and Albert Museum. Pokazano tam jedną z najważniejszych ekspozycji roku 2022, rozbierając stereotypy męskiego ubrania do bielizny. Dosłownie. Od zbroi i sutanny, przez kalesony i surduty aż po… suknię smokingową Billy’ego Portera z gali Oscarów.
Na polskim rynku wciąż tego za mało – choć takie projekty jak eksperymentalne przedsięwzięcia „Siusiu w torcik” w Zachęcie w 2009 roku, „Moc muzeum” w Muzeum Narodowym w Krakowie w 2021 roku (mocno inspirowana zresztą okrzykniętą objawieniem wystawienniczym wiedeńską wystawą kuratorowaną przez reżysera Wesa Andersona w Kunsthistorisches Museum w Wiedniu w 2018 roku, bazującą na kolekcji tej instytucji), pokazy graficzne ze zbiorów Polskiej Akademii Umiejętności w Międzynarodowym Centrum Kultury w Krakowie czy obecnie „Arkadia” w Muzeum Narodowym w Warszawie zasługują na zauważenie.
Są właśnie takimi próbami wyjścia poza schemat podziału na epoki, zatrzymania wszystkiego w sztywnych ramach czasu powstania dzieła.
A jednak chyba żadna z wymienionych nie pozwoliła sobie na tak wiele, jak pokaz wrocławski. I to ryzyko się instytucji się opłaciło.
Przeżyliśmy właśnie rok rokoka – nie tylko dzięki wrocławskiej placówce.
Znakomita wystawa „Ekspresja. Lwowska rzeźba rokokowa” w Zamku Królewskim na Wawelu opowiadała o Johannie Georgu Pinslu (i jego warsztacie, m.in. braciach Piotrze i Macieju Polejowskich), którego rzeźby z ich metalicznymi fałdami szat pokazały, jak istotne na polskich Kresach stały się nowe zjawiska w sztuce i jak oryginalne formy przyjmowały.
Dziś – zwłaszcza po wystawach w paryskim Luwrze i wiedeńskim Pałacu Zimowym – są sensacją świata sztuki. Stały się świadectwem niezwykłej siły wyrazu tego stylu na obrzeżach dawnej Rzeczpospolitej. Skrzące się ekspresyjną formą i odważną, daleko posuniętą deformacją, dzięki której przedstawienia figuralne otrzymały dramatyczny ryt. To zjawisko, które nie ma odpowiednika we współczesnej sobie rzeźbie europejskiej. Pokazały to choćby statuy z Hodowicy (na co dzień znajdujące się w Lwowskiej Narodowej Galerii Sztuki im. Borysa Woźnickiego), m.in. nigdy niepokazywana w Polsce, a najważniejsza chyba w twórczości Pinsla grupa „Samsona rozdzierającego paszczę lwu” czy konsola ornamentalna (znakomita!), będąca podstawą figury Matki Boski Bolesnej.
O tym także zjawisku opowiadała przecież m.in. wystawa „Geniusz Lwowa” – także obejmująca obiekty rzeźbiarskie ewakuowane z Ukrainy. To przecież historia o mieście leżącym na styku Zachodu i Wschodu, miejscu przenikania się tradycji różnych narodów i kultur oraz przecinania szlaków handlowych. Dało to owoc w postaci niezwykłego synkretyzmu form – widocznego zwłaszcza w rokokowej rzeźbie.
A na tym dobra passa rokoka się nie kończy. Bo przecież wspomniany już Wawel znów zaprezentuje artystę tworzącego w tym stylu. Tym razem będzie to Johann Joachim Kändler, twórca m.in. porcelanowych figurek dla manufaktury w Miśni w czasach króla Augusta II Mocnego, ale także autor dekoracji w drezdeńskim Zwingerze.
Rokoko trzyma się mocno.
Dobrze, że Muzeum Narodowe we Wrocławiu zdecydowało się na zaprezentowanie tego pokazu w przestrzeni Muzeum Sztuki Współczesnej, mieszczącym się w Pawilonie Czterech Kopuł. W tym entourage’u sztuka dawna zyskuje zupełnie nowy wyraz, z dala od stereotypów w postaci zakurzonych gablot.
Muzeum wrocławskie będąc placówką – jak na instytucję z przymiotnikiem „narodowe” – globalną, działa lokalnie. Pracuje ze swoją historią, przygląda się lokalnej tradycji i kulturze, pokazując ją na tle szerokiej, europejskiej panoramy. To kwestia konsekwentnie prowadzonego programu wystawienniczego, na który złożyły się wcześniej m.in. „Migracje. Sztuka późnogotycka na Śląsku”, „Moda na Cranacha”, „Manieryzm wrocławski” czy osłony baroku śląskiego w postaci pokazów dzieł Michaela Willmanna i Johanna Georga Urbansky’ego. To instytucja zorientowana na region, ale nie prowincjonalna. To ogromna umiejętność balansu.
Na tej wystawie widać też nastawienie na prace z własną kolekcją. To bowiem ekspozycja, która w znacznym stopniu bazuje na zbiorach wrocławskich, oczywiście uzupełnianych wypożyczeniami – i to z ponad 30 placówek, m.in. z Muzeum Narodowego w Warszawie i Krakowie, Zamku Królewskiego na Wawelu, Muzeum Pałacu Króla Jana II w Wilanowie, Muzeum Zamkowego w Pszczynie, a także instytucji kościelnych (m.in. kościół w Krzeszowie), a także zbiorów prywatnych. W usmie to ponad 500 obiektów dawnych i współczesnych.
To przyglądanie się i przeglądanie we własnej kolekcji, spoglądanie na nią świeżym okiem, godne jest docenienia – nie tylko podczas wystawy “Szaleństwo rokoka”.
Wystawa „Szaleństwo rokoka! Fascynacja rokokiem na Śląsku (XVIII–XXI w.)”, Muzeum NArodowe we Wrocławiu – Pawilon Czterech Kopuł, do 14 stycznia
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
Wystawę „Olga Boznańska. Z kolekcji Muzeum Narodowego w Krakowie” będzie można zwiedzać w Muzeum Gdańska od 3 grudnia 2023 roku do 16 maja 2024 roku w salach wystaw czasowych na II piętrze Ratusza Głównego Miasta przy ul Długiej 46/47.
Katarzyna Wąs i Leszek Wąs, czyli doradczyni w dziedzinie zakupu dzieł sztuki oraz marszand i kolekcjoner, a prywatnie córka z ojcem, w naszej stałej rubryce „NieWĄSkie spojrzenie” rozmawiają o obiektach dostępnych na aukcjach, ich historii i wartości. Tym razem tropią...
Z kuratorami wystawy “Śląska ars moriendi. Średniowieczne metalowe płyty nagrobne” w Muzeum Narodowym we Wrocławiu, Agatą Stasińską (historyczka sztuki) i Mateuszem Tomyślakiem (konserwator zabytków), spotykamy się w muzeum tuż po wernisażu. W sali wystawienniczej na drugim piętrze XIX-wiecznego gmachu dawnego...