Przejrzyjcie naszą interaktywną mapę skojarzeń!
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
Czy warszawska Starówka jest atrakcyjna dla warszawiaków? Czy jesteśmy jej ciekawi? A może postrzegamy ją tylko jako naszą sztandarową atrakcję turystyczną? W poszukiwaniu odpowiedzi na te pytania przypomnę kilka staromiejskich spacerów. Głównie takich, których nie odbywali turyści, ale mieszkańcy miasta – warszawiacy (z jednym wyjątkiem – Kazimierza Wyki). Niech oni będą naszymi przewodnikami.
Jest 1938 rok. Eseista i varsavianista Juliusz Wiktor Gomulicki oraz tłumacz i wydawca dwumiesięcznika „Ateneum” Stefan Napierski urządzają sobie literacką wędrówkę po Starym Mieście. „Uprawialiśmy bowiem spacery literackie po Warszawie, tak bardzo popularne i tak mocno związane z tradycją w Paryżu czy Londynie, a tak rzadkie właściwie, a przy tym prawie egzotyczne, na terenie naszej stolicy”. Panowie spotykają się na pl. Zamkowym przy kolumnie Zygmunta i chwilę spierają: iść dalej Piwną czy Świętojańską? Zwycięża opcja Gomulickiego – Świętojańska – jako bliższa mu emocjonalnie, bo związana ze szlakiem jego ojca, Wiktora Gomulickiego, który mieszkał kiedyś przy Kanonii. Idąc cytują Słowackiego „Uspokojenie”: „(…) jakieś szare, wygląda w perspektywie sinej Miasto Stare”. Wspominają też m.in. powieść Kraszewskiego „Dziecię Starego Miasta”. Przy dzwonnicy na Świętojańskiej skręcają w kierunku Kanonii i stają przed domem pod nr. 8, niegdysiejszym mieszkaniu Wiktora Gomulickiego: „Mieszkałem wówczas na Kanonii – w sąsiedztwie nieba…”. Był to budynek należący niegdyś do Staszica – tam mieściła się pierwsza siedziba Towarzystwa Przyjaciół Nauk. Po 1843 roku gmach stał się kamienicą czynszową. W 1910 roku dzięki funduszom, które uzyskał z familijnej fabryki musztardy, jej właścicielem został Artur Oppman. W 1938 roku należała z kolei do Arnolda Szyfmana. Idąc Jezuicką, literaci wspominają Skargę, potem przystają na rogu Jezuickiej i Celnej, gdzie w kamieniczce narożnej na piętrze JWG mieszkał na przełomie lat 1930/1931 w okresie swoich studiów.
Wędrują później wzdłuż kamieniczek po stronie Barsa (wschodniej), gęstej od wątków literackich – tam np., w kamienicy nr 4, odbywały się wieczory literackie i muzyczne urządzane przez Jana Chrzciciela Czempińskiego, lekarza Szkoły Rycerskiej (który wykonał pierwsze w Polsce szczepienie na czarną ospę), uwiecznione w twórczości Franciszka Bohomolca. Bohomolec wsławił również biesiady u Grzegorza Łyszkiewicza pod nr. 14 swoim słynnym „Kurdeszem nad kurdeszami”.
Wędrówka ta została opisana w wierszu dedykacyjnym dla Lubomirskiego i jest według Gomulickiego drugim po „Gościńcu” Adama Jarzębskiego literackim opisem Warszawy. Przy nr. 22 (dziś Klub Księgarza) Gomulicki przypomina, że „swawolny” Morsztyn skreślił wdzięki żony właściciela tej kamienicy, pani Dzianotowej, w dziele „Na klacz hiszpańską”: „Pierś – ach, pierś! – piękna i zupełna w mierze, / Zad jak ulany i gibkie pacierze, / Tusz do popręgu i kark niezbyt chudy, / Nóżka subtelna, podkasałe udy”.
A jakie literaria kryje według naszych dwóch przewodników strona Dekerta? W kamienicy Baryczkowskiej, nr 32, w drugiej połowie XVIII wieku mieszkał Józef Epifani Minasowicz, będący prawą ręką biskupa Załuskiego, bibliofila. Z kolei kamienica nr 36, Pod Murzynkiem, została „wsławiona piórem Wacława Rolicza Liedera (…), którym interesowaliśmy się obydwaj” – pisze Gomulicki – „poświęcając mu wiele miejsca na łamach wydawanego przez Napierskiego »Ateneum« i zapowiadając na jego kartach przygotowywany przez nas obu wybór wierszy tego zapomnianego i pokrzywdzonego poety”. Właścicielem tej kamienicy w XVII wieku był winiarz Juliusz Ginter – co Gomulicki z Napierskim konstatują, a następnie decydują się przerwać spacer i udać na wino do Fukiera (strona Kołłątaja). Tam wiodą dalsze pogawędki: o Hugonie Kołłątaju, który zmarł w kamienicy nr 21, o Tomaszu Mannie, którego u Fukiera uczczono w 1927 roku, i „o skrzypiącym, chrypiącym i trzeszczącym (jak się wyrażał Napierski) »mechanizmie« teatrzyku marionetek uruchomionych w opowieściach E.T.A. Hoffmanna” – jak wiadomo -niegdysiejszego mieszkańca pobliskiej ul. Freta.
Podczas biesiady Napierski tchnął pesymizmem: „Wszyscy zginiemy – mówił – i zginiemy absurdalnie, zmiażdżeni przez bezsens naszych czasów. (…) Przed wszystkimi otwiera się otchłań i nie wiadomo tylko, kto się w niej pierwszy znajdzie”. Mimo tych smutków, wracając Piwną, próbują jeszcze zidentyfikować dom, w którym mieszkał Soter Rozbicki, „grafoman stołeczny z połowy XIX wieku”. Jako ostatnią pamiątkę literacką Gomulicki pokazuje Napierskiemu miejsce, w którym przed laty znajdowała się traktiernia Pod Papugą, gdzie od 1866 roku stałymi gośćmi bywali Sienkiewicz i Prus.
Z czasów tych studenckich biesiad Prus miał podobno uraz do Starego Miasta, wydawało mu się „ciasne i brudne”. Słowa, które włożył w usta Rzeckiego w „Lalce” zdają się odzwierciedlać ewolucję jego własnego poglądu: „Dopiero kiedy pokazano mi jako osobliwość rysunek jednego z domów staromiejskich (…) nagle spostrzegłem, że Stare Miasto jest piękne… Od tej pory chodzę tam przynajmniej raz na tydzień i nie tylko odkrywam coraz nowe osobliwości, ale jeszcze dziwię się, żem ich nie zauważył dawniej”.
Juliusz Wiktor Gomulicki wspominał spacer z Napierskim po latach, w 1946 roku. Wtedy, kiedy spacery literackie można było odbywać, ale „tylko takie, jakie odbywa się w Pompei, po ulicy Grobów, do Casa del Poeta. Powstanie sierpniowe zmiotło prawie wszystkie pamiątki, jakie oglądaliśmy z Napierskim”. Sam Napierski zginął na przełomie 1939 i 1940 roku, a z winiarni Fukiera zostały same fundamenty. Swoje wspomnienia Gomulicki kończy cytatem z wiersza Miłosza „Pożegnanie”: „Roztarłem pył ceglany w rękach. Oto, co zostaje / Z wielkiej miłości do rodzinnych miast”.
Gęsto tkaną opowieść Gomulickiego chciałabym zestawić z ciszą obecną w tekście Kazimierza Wyki z Wielkiego Piątku 1945 roku: „Doznaję wrażenia, i to jest najsilniejsze, co wyniosłem z Warszawy, że stoję w obliczu całkiem nowego i niewidzialnego dotąd zjawiska przyrody. Kto zniszczenie dokonane w Warszawie będzie chciał interpretować jako dzieło ludzkie, ten nie dotrze do sedna rzeczy. Warszawa stoi na tej granicy, gdzie rozmiar spustoszenia i zła, dostępny człowiekowi, przechodzi w działanie równe siłom przyrody”.
Podczas swojej wędrówki po mieście Wyka dociera na Stare Miasto: „wnikasz w najbardziej patetyczną część Warszawy. Uliczki z pieśni Or-Ota przeorane są do fundamentu i odrzucone jak potworne skiby gruzów. Ciała domów, które sterczą jeszcze, potargane nad wszystko, co słowo jest zdolne wypowiedzieć. Ponieważ wiem, że tutaj był dom Skargi, a tam katedra, widzę je jeszcze, chociaż widzę tylko przestrzeń i obłoki”.
Inny wymiar istnienia miasta – istnienia wbrew nieistnieniu – wybrzmiewa w kolejnym fragmencie: „Stoimy ciągle na rynku staromiejskim. Bywa w Warszawie większa cisza aniżeli tutaj, ale nawet pośród ciszy absolutnej to miasto jest żywe. Pojmuję to niespodziewanie, kiedy pod ocalałą kamienicą Baryczków ludzi, co przytulili się w izbie frontowej, pytam o dalszą drogę. Palcem wskazuje ktoś w obłok i powiada: – Pójdzie pan przez kamienicę – już nie pamiętam dokładnie, jak powiedział – później – lecz tej reszty już nie usłyszę. Zatem ta kamienica naprawdę istnieje dla niego na obłoku, zatem on ją widzi i dlatego, że widzi wbrew świadectwu zmysłów, mieszka tutaj. Od tego ruchu pojąłem, jak trzeba rozumieć dzisiaj Warszawę, by dostrzec, dlaczego to miasto jednak żyje”.
Najbardziej szokujący z dzisiejszego punktu widzenia jest apel krytyka o nieodbudowywanie Starówki: „Kategoriami zniszczenia należy przede wszystkim myśleć o Starym Mieście. (…) tutaj najbardziej mąci sprawę sentyment. (…) nie powinno się tych zoranych skib podnosić i na nowo czynić bruzd Świętojańskiej, Dunajów wąskich i szerokich. (…)
Czy każda odbudowa (…) nie byłaby pospolitym fałszerstwem? (…) czy stać nas będzie niezliczone miliony wkładać w odtwarzanie ciupek średniowiecznych, legowisk odwiecznej gruźlicy i wenerii, a jeśli tylko fasady domów uszminkujemy ku przeszłości, cóż za lichy teatr tam, gdzie orała historia do fundamentów?
Już bym wolał nie tykać tego krajobrazu, obwieść go autostradą, usadzić przy niej restauracje i dansingi, zamówić gwiazdki w przewodnikach, niech wokół ruin kołują bogacze z Zachodu i zostawiają dolary na odbudowę reszty”. W tym apelu o zostawienie, nieuprzątanie ruin, zostawienie ich ku przestrodze, ale i ku pamięci Wyka był jednak odosobniony – bliski w tym odczuciu był mu np. Leopold Tyrmand, który zabiegał z kolei o to, żeby nie podnosić z ruin kościoła św. Aleksandra na pl. Trzech Krzyży.
Czy jednak kolejnym fragmentem, tym, w którym chyba jako pierwszy porównuje Warszawę do palimpsestu – pergaminu, na którym czas nanosi kolejną warstwę – Wyka sobie nie przeczy? „Warszawa jest jak palimpsest. To są te stare pergaminy, z których przed wiekami wymazywano dawny tekst, by wpisać nowy. Dzisiaj uczeni umieją i stary i nowy tekst odczytać. Ziemia tego wysokiego brzegu nad Wisłą musiała być widocznie równie rzadka i cenna co pergamin, jeżeli tyle tekstów w nią wpisano”.
Warszawę jako palimpsest postrzegał też Jerzy Waldorff, który po odbudowie Starówki pisał: „Nie do wiary!… Moje pokolenie, które młodymi oczyma (…) widziało rozkwit, potem mękę okupacji, na koniec zmartwychwstanie Warszawy, tę generację skazał los na ciągłe porównywanie obrazu miasta nowego z jego widokami dawnymi, na zestawienia tak nieprawdopodobne, jakby z koszmaru były razem i z legendy o cudzie”.
Kolejne dwa spacery odbywam właśnie w towarzystwie Waldorffa, który przyjechał na Starówkę zaraz po „wyzwoleniu”, w styczniu 1945 roku, by szukać grobu siostrzeńca poległego na rogu Długiej i Freta. „(…) gdym dotarł na skraj Rynku, miałem przed sobą widok infernalny. Szara głusza, martwa przestrzeń, zdało się, że bez kresu, bo z trzech pierzei placu zostały jeno usypiska cegieł z fragmentami kominów (…), zaś bliżej fasady o pustych oknach (…) tylko głowa Murzyna znad portalu szczerzyła się ku mnie, dla większej dziwności spektaklu martwoty i śmierci”.
Fasada kamienicy Pod Murzynkiem w większości ocalała. Strona Dekerta była tą, która poniosła najmniej zniszczeń. Najbardziej ucierpiała z kolei strona Barsa, właściwie nie zostało z niej nic, co powodowało zakusy władz, by nie zabudowywać strony wschodniej i zostawić otwarty widok na Wisłę. Te decyzje zapadną jednak za parę lat, tymczasem jak pisze Wyka: „Po dawnych mieszkańcach i obrońcach dzielnicy został – na rogu Krzywego Koła – szkielet dziewczyny z resztkami żołnierskiego munduru i biało czerwoną opaską na piszczelu, który był jej ramieniem. Obok czapki miękka czapka żołnierska i w niej kobiece długie włosy jak gdyby wraz z czapką zdarte z głowy. Między tym piszczelem z opaską a resztkami butów na śniegu leżał karabin. Cisza grobowca nazbyt obszernego na relikwie tej jednej walecznej. Nie dochodziły żadne odgłosy – ślady życia z ruin miasta, bo w pierwszych dniach powrotu ludzi jeszcze całe leżało opustoszałe, nawet bez gołębi, a wokół mnie – po Rynku – śmigały jeno koty. Dzikie, spasione, zapadały w otwory piwnic, z których – jak z ust kamiennych – wionął mdły fetor trupi”.
Dla tych, którzy znają przejmujący zapis Mirona Białoszewskiego z dnia, w którym została zbombardowana katedra („Pamiętnik z powstania warszawskiego”), warto przytoczyć kolejny fragment wędrówki Waldorffa: „Im bliżej Świętojańskiej, tym się posuwałem oporniej, a tam zagrodziło mi drogę wzgórze z odłamków muru, bloków kamiennych, wysterkających belek drewna osmalonego, ale były też rozmaicie połupane figury, jak gdyby spod zwalisk wychylały się głowy ludzkie i wyciągały ręce niemo wzywające ratunku, ówdzie jakaś noga z kamienia, po świętym rozszarpanym ostatecznie. Bo to była Katedra, zaś wdrapywałem się na nią, żeby móc iść dalej, tak jak się wspinać trzeba na pomniejsze zbocza w Tatrach skalnych: z jednego głazu skok na inny, czepianie się dłońmi ostrych zrębów, iżby – stojąc niepewnie na jednej – drugą nogą zmacać wyżej podporę i tak w górę aż na szczyt, po czym ostrożne zstępowanie”.
Już po odbudowie Starego Miasta Waldorff wynajduje pretekst „do wałęsania się” zaułkami Starówki, „jedynej dzielnicy, którą odbudować udało się pomyślnie”. Zauważa różnice i zmiany, plusy odbudowy: „Bogate wnętrza patrycjatu (…) w kamienicach Fukierów, Baryczków, Pod Murzynem albo też Pod Okrętem – to poszło w zagładę (…), w zamian aliści przystrojono zewnętrzne fasady domów wokół Rynku płaskorzeźbami, polichromią i pozłotą udatnie nadzwyczaj i nic to patrzącym w zadowoleniu nie przeszkadzało, że owych zdobień przecież dawniej tu nie widziano. (…) Gdy od Freta podziwiać tę czarowną panoramę, ulec można złudzeniu, że nagle przeniesionym zostało się do Włoch, między tamte pomniki… Ale ja pamiętam niezbyt wreszcie odległe czasy, gdy z ul. Freta w ogóle się tego wszystkiego nie widziało i żadnego placu sobie nie przypominam, gdyż Sakramentki i kaplicę Sobieskich zasłaniały dziewiętnastowieczne mizerne kamienice czynszowe”.
Nie od rzeczy jest w tym miejscu wspomnieć, że przechadzanie się w tamtych latach po ulicach Starego Miasta mogło skutkować tzw. propozycją nie do odrzucenia pod hasłem: „Kup pan cegłę” opisaną świetnie przez Tyrmanda w „Złym”.
Szukając bliższego współczesności konceptu na staromiejski spacer, trafiam na zeszyt 5 z serii „Etnografia do kieszeni”. Autorka tekstu, Katarzyna Lipińska, dekadę temu poszła szlakiem mieszkanek Starego Miasta, kobiet inteligentek, kobiet artystek, które zamieszkały tam tuż po powojennej odbudowie. Rozmawiała, słuchała: „(…) mam niestety podejrzenia, może niesłuszne, że z tymi bursztynami to są jakieś przekręty” – jedna z pań wyrażała zdziwienie nadmierną liczbą sklepów z biżuterią i bursztynami, „w latach 70. wymyślono jakieś kwiaciarki, które stały na Rynku, wie pani, w strojach ludowych. Wyglądało to idiotycznie trochę (…). Ale przedtem to było normalne życie”. Kobiety skarżyły się na brak zwykłych sklepów przeznaczonych dla mieszkańców, na to, że oferta restauracyjna jest szykowana głównie pod turystów. Narzekały, że „Disneyland” wyparł „zieleniec” na skarpie pod kościołem na Przyrynku. Opowiadały, że pracownie artystyczne, których nie były w stanie utrzymać i które przejęło miasto, stoją puste, bo artystów z miasta też nie stać na czynsz. Rozmówczynie Lipińskiej, także w imieniu dzisiejszych mieszkańców Starego Miasta, wyrażały swoje prawo do tego kawałka miejsca. Jak je odzyskać?
Korzystałam z:
Juliusz Wiktor Gomulicki, „Zygzakiem”, Warszawa 1981
Kazimierz Wyka, „Wędrując po tematach. Czasy”, Kraków 1971
Jerzy Waldorff, „Dolina szarej rzeki”, Warszawa 2010
Agnieszka Krajewska, Katarzyna Lipińska, Feliks Tuszko, „Etnografia do kieszeni”, Warszawa 2013
Jan Andrzej Morsztyn, „Na klacz hiszpańską”
Tekst pochodzi z kwartalnika „Spotkania z Zabytkami” nr 8/2023
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
W bibliotece Uniwersytetu Cornell w Ithace (stan Nowy Jork) można obejrzeć kolorowe zdjęcia socjalistycznej Warszawy. Fotografował ją od lat 50. John Reps (1921–2020), amerykański historyk urbanistyki i planowania miejskiego. W głównej mierze zajmował się miastami amerykańskimi, lecz nawet pobieżny przegląd kolekcji ponad 1300 skanów pokazuje, że często podróżował po Europie. Obok widoków z Warszawy mamy Kopenhagę, Sztokholm, Hagę, Amsterdam, Rotterdam, fińskie Espoo, ale też… Tychy...
Stojąca niemal w poprzek traktu okazała kareta ściąga wzrok patrzących na „Krakowskie Przedmieście w stronę kolumny Zygmunta” Canaletta. Zajmuje lewy dolny róg płótna, obok grupy kuglarzy na pierwszym planie, bliżej środka obrazu. Canaletto uznał pojazd za ważny. Ukazał go w taki sposób, żeby współcześni mogli docenić zalety najnowszego modelu...
Humor i to, z czego wypada się śmiać, kiedy i jak, należy do sfery obyczaju, czyli tego, „jak się żyje”. Ale jest też narzędziem pomiaru przemian w tym zakresie – mówi Olga Drenda, pisarka, autorka eseju „Słowo humoru”, w którym...