
Fot. Robert Pałka / Netflix
Zofia – kostyczna, sztywna i pozbawiona humoru. A jednak jedna z najbardziej charakterystycznych postaci serialu „1670”. Katarzyna Herman opowiada o ciężkich kostiumach, romansie, który zaskoczył nawet jej bohaterkę, zapachu perfum z XVII wieku i o tym, dlaczego „memento mori” może być najlepszym cytatem motywacyjnym.
Czy pani lubi Zofię?
I tak, i nie. Lubię ją, bo lubię w ogóle ekipę „1670”. Lubię, jak jesteśmy razem na planie, w Kolbuszowej tworzymy coś w rodzaju wielkiej rodziny. Z kolei
sama Zofia… cóż, trudno ją polubić. Gdy ktoś mówi, że to jego ulubiona postać w serialu, odpowiadam: „To chyba w twoim życiu poszło coś nie tak”.
Ona jest przecież przedziwna. Najbardziej ożywia się, gdy ma wroga – czyli Andrzeja.
Tego, który miał połowę wsi. Większą połowę.
Tak. Wtedy nabiera energii. Na co dzień jest sztywna, kostyczna, bez poczucia humoru. Jej ulubiony cytat motywacyjny to „memento mori”. Bardzo mądre, ale jednak mówi o niej wiele.
Dla mnie pani Zofia jest trochę jak chodzący portret trumienny. A pani w tej roli łączy jednak tę sztywność i stateczność z ogromnym poczuciem humoru.
To raczej nie moja zasługa, tylko scenariusza. Dialogi są świetnie napisane. Nie gram postaci komediowej wprost. Ona taka się staje dopiero w zestawieniu z całym światem wokół, a zwłaszcza z Janem Pawłem, który jest żywy, ekstrawertyczny, momentami głupiutki. I to kontrastuje z moją zaciśniętą, zamkniętą Zofią. Właśnie dlatego to działa.
A jak udaje się balansować na granicy satyry i groteski? Bo to cienka linia.
Gdyby ktoś znał przepis na sukces, to powstawałyby same hity. To jest coś bardzo nieuchwytnego. Pamiętam pierwsze próby, jeszcze przed zdjęciami. Staliśmy z Bartkiem Topą w krzakach pod dworkiem, w kostiumach, podglądaliśmy nieistniejącego jeszcze Andrzeja. Bartek spytał: „Myślisz, że mogę tak to grać?”. Odpowiedziałam: „Tak, to jest dobre”. On z kolei mnie upewniał, że mogę być taka sztywniutka. Na początku nie wiedzieliśmy, co z tego wyjdzie. Teraz już wiemy, jak nasze postacie się noszą, jak reagują, nawet jak tańczą. Może nawet wiemy o nich więcej niż reżyserzy – co bywa zgubne, bo grozi łatwizną. Staramy się więc wciąż podnosić poprzeczkę.
Wspomniała pani o kostiumach. One są niezwykle charakterystyczne, znakomite. Na ile to narzędzie budowania postaci?
Ogromne.
Są dwie szkoły – Bartek twierdzi, że postać zaczyna się od butów. Ja – że od głowy.
Więc ona ma pstrokate, kolorowe buty. Szkoda, że tak rzadko widoczne na ekranie. Ale proszę w ogóle zwrócić uwagę, że na ekranie w serialach i filmach nieczęsto się pojawiają. A szkoda. Proszę mi wierzyć.

Z charakteryzatorem wymyśliliśmy rozbielenie brwi, makijaż jak z portretu trumiennego. Do tego czepiec – trochę jak u zakonnicy. Kostiumy Kasi Lewińskiej i Tomka Ossolińskiego są przepiękne, ale też bardzo ciężkie. Ważą kilkanaście kilogramów. Kiedy wieczorem rozsznurowuję gorset, czuję ogromną ulgę. Na planie przez cały dzień jestem spięta, ściśnięta. To fizyczne doświadczenie bardzo określa Zofię – sztywną, nieruchomą jak słup soli.
Ja w swoich rolach lubię sobie do postaci dobierać zapach i muzykę. Znalazłam perfumy z XVII-wiecznej perfumerii z Florencji – kadzidłowe, kościelne – i moje kostiumy nimi pachną. To pomaga mi zapamiętać emocjonalnie postać.
To bardzo ciekawe: rozmawiałem kiedyś z aktorką Dominiką Bednarczyk, która też mówiła, że kreowanie swoich postaci zaczyna od zapachu. I nie powinno to być zaskakujące, bo przecież za nasze powonienie odpowiada ośrodek w mózgu sąsiadujący z tym odpowiedzialnym za wspomnienia. To dlatego tak często kojarzymy zapachy z wydarzeniami z przeszłości.
I sam pan widzi, że wracamy do spostrzeżenia, że ja jestem z tej grupy aktorów, którzy zaczynają od głowy.
Oczywiście pewnie też dlatego, że – jak wiemy – Andrzej, właściciel większej połowy Adamczychy, stracił swój majątek
Tak. Pierwszą kręciliśmy jesienią – błoto nas zaskoczyło, a potem jeszcze je „wypracowaliśmy”. Druga powstawała latem, więc i odcinki mają letnie tematy – dożynki, noc kupały, wiedźmy, rusałki. Jest zmysłowo, gorąco, kolorowo. Zaczynamy od wyjazdu do Turcji, gdzie spotykamy Sobieskiego – co ważne, jeszcze nie króla – a kończymy na dożynkach. Kolory tej pory roku odcisnęły się na całej serii. Już to uświadamia, że to będzie seria bardziej kolorowa i pstrokata.

To ważne, że nie zostaliście w błotnistej rzeczywistości. Sarmacka kultura była przecież barwna, żywiołowa. Kontusze czy pasy słuckie mieniły się rozmaitymi barwami, nawet niekoniecznie tak ciemnymi i stonowanymi, jakby nam się dziś wydawało. Wytworzyła wiele rytuałów jak pompa funebris, czyli uroczysta oprawa pogrzebów. A czy pani wchodziła w tę historię? Czytała coś więcej o Sarmacji czy Rzeczypospolitej Szlacheckiej?
Przyznam, że nie przygotowywałam się w ten sposób (…)
Cały tekst w kwartalniku „Spotkania z Zabytkami” nr 4/2025.
Pismo dostępne na rynku od początku października 2025. Do kupienia ONLINE oraz w Salonikach Prasowych Kolportera, w Empiku i sklepach z prasą. Zachęcamy do kupna przenumeraty i egzemplarzy archiwalnych.
Polecamy serdecznie!

W numerze błędnie podpisaliśmy jedno ze zdjęć, gdyż Michała Balickiego, który grał Stanisława w pierwszej serii serialu, w drugiej serii zastąpił