Przejrzyjcie naszą interaktywną mapę skojarzeń!
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
„Za górami, za lasami, za siedmioma rzekami, u stóp gór z więzionymi w skałach olbrzymami. Wyrasta z lasu małe miasteczko z tajemną historią, co w świecie baśni nie raz bywało alegorią. To tutaj miejsce miały sceny do Opowieści z Narnii. W tym śnie ktoś szepnął też o nadejściu wilczej armii”. Tymi słowami wstępu zaczyna się film fundacji Dolina Domów Przysłupowych pt. „Jak uratować naszą architekturę”.
Ponad dwa miliony turystów odwiedza co roku Góry Olbrzymie (Karkonosze i Góry Izerskie). Większość z nich zatrzymuje się w najpopularniejszych kurortach, czyli w Szklarskiej Porębie, Karpaczu i Świeradowie Zdroju. To bardzo silny motor napędzający lokalną gospodarkę, jednak szkody wyrządzane przez niekontrolowaną turystykę stają się coraz mocniej wybrzmiewającą kwestią. Należy do nich przede wszystkim dewastacja krajobrazu kulturowego. Wielkie apartamentowce reklamowane jako lokata kapitału, których architektura zupełnie nie koresponduje z otoczeniem czy osiedla będące kalką tych z przedmieść wielkich miast wciskają się w każdą wolną przestrzeń. Regionaliści coraz częściej zadają sobie pytanie, jak rozwijać turystykę w sposób zrównoważony. Odpowiedzi możemy szukać w przeszłości.
Jakimi źródłami dysponujemy do poznania historii turystyki w Górach Olbrzymich (Riesengebirge)? Wszystko zaczęło się pewnego letniego dnia 2018 roku, kiedy do rodowitego warszawiaka błąkającego się gdzieś w pobliżu Starej Drogi Celnej, która od połowy XVIII wieku oddzielała Śląsk od Czech, zamrugała, a raczej błysnęła w słońcu stara metalowa tabliczka z napisem R. Adolph – Michelsbaude…
To początek pełnych pasji poszukiwań zakorzenienia, które doprowadziły do założenia wydawnictwa Wielka Izera. W ciągu ostatnich kilku lat do rąk czytelników zostały oddane prawdziwie bibliofilskie opracowania związane z minionym życiem w Karkonoszach, rozebranym wraz z deskami starych baud, zapisanym wytartymi już zgłoskami na zarośniętych ścieżkach, po których już się nie chodzi. Pozostały jedynie wspomnienia, zapiski pierwszych turystów, którzy trafiali w ten dziki zakątek Europy i opisywali skromne życie górali, możliwości przenocowania czy posilenia się podczas wędrówek.
Najstarsze pisane relacje pochodzące od pierwszych turystów, którzy odbyli wędrówki krajobrazowe w Karkonoszach pochodzą z końca XVII wieku. Działo się to w czasach, w których na szczycie Śnieżki – dziś kojarzonym z sylwetką obserwatorium meteorologicznego – pojawiła się pierwsza trwała budowla.
Była to kaplica wzniesiona z cegieł wtaszczonych na górę na ludzkich plecach, a student z Lipska, który podczas wakacyjnej podróży zapuścił się tu z kolegami któregoś lata między 1693 a 1697 rokiem zauważył, że budowa musiała niedawno się zakończyć, ponieważ stało tam jeszcze korytko, w którym mieszano zaprawę (kaplicę poświęcono w 1681 roku, więc jednak parę lat zwlekano z uprzątnięciem narzędzi).
Wędrując przez kilka dni po górach młodzi turyści schronienia i odpoczynku mogli szukać jedynie w baudach. Były to bardzo proste budynki – dosłownie budy. Sklecone z bali, często dość prowizorycznie. Szkoda było budować bardziej okazale z uwagi na trudne warunki, w których gwałtowny wiatr, burza czy lawina mogły wszystko zabrać.
Budynki te były przede wszystkim mieszkaniem dla wypasanego w górach bydła i kóz, a przy okazji także dla ich opiekunów. W surowym górskim klimacie uboga ziemia nie rodziła żadnych zbóż, owoców czy warzyw. Dlatego górale nie mieli nawet słomy, aby podścielić swoim zwierzętom. Dysponowali jedynie sianem z traw porastających polany. Jego zapas służył za pokarm dla zwierząt na zimę oraz za posłanie ludziom.
Zwykle w izbie mieszkała kilkuosobowa rodzina, z której jedynie rodzice czy osoby starsze mogły liczyć na spanie na drewnianej ławie. Z powodu braku podściółki dla zwierząt górale musieli rozwiązać problem utrzymania higieny. Swoje chaty stawiali zwykle jedną ścianą blisko zbocza góry, co zapewniało osłonę od wiatru. Budowali je nad wartkim strumieniem, który przepływając przez środek izby wypłukiwał posadzki i wyprowadzał zwierzęce odchody dalej na łąki.
Dzięki temu mieszkańcy mieli też stały dostęp do wody bez wychodzenia z domu. Było to szczególnie ważne zimą, kiedy śnieg zasypywał baudy do wysokości komina, a ludzie i zwierzęta spędzali całe tygodnie nie wychodząc na zewnątrz, niemal zapadając w sen zimowy niczym niedźwiedź w gawrze. Dieta tych ludzi była oczywiście mało urozmaicona. Składała się głównie z sera, czarnego chleba, mleka i serwatki. Takie miejsca stanowiły pierwsze schroniska dla turystów wędrujących po Górach Olbrzymich.
Co ciekawe, niemal identyczne wspomnienia o Karkonoszach mają wszyscy wędrowcy, którzy zdecydowali się na wymagającą wyprawę w tym dzikim i surowym terenie od końca XVII wieku, mniej więcej przez kolejne 150 lat. Wiemy to, ponieważ Marcin Wawrzyńczak, założyciel wydawnictwa Wielka Izera, wydał dwa tomy antologii tekstów źródłowych pt. „Podróżnicy w Górach Olbrzymich”.
To zebrane relacje tych, którzy na przestrzeni kolejnych dziesięcioleci wychodzili ze Szklarskiej Poręby, Kowar, Kamiennej czy Jeleniej Góry, aby napawać się kontaktem z dziewiczą naturą i niesamowitymi widokami. Jakże inne były to wyprawy od tych współczesnych. W ciągu kilkudniowych wycieczek ludzie pokonywali dziesiątki kilometrów po smaganych wiatrem bezdrożach, za jedyne schronienie mając proste baudy, spanie na sianie, nierzadko w towarzystwie zwierząt gospodarskich, posilając się chlebem i serwatką.
Z ich relacji wynika, że byli całkowicie pochłonięci kontaktem z przyrodą, zadziwieni majestatem gór, potrafili chodząc medytować w ciszy, niewiele troszcząc się o wygody i potrzeby ciała. Jedyne, co spędzało im sen z powiek podczas tych wypraw, to strach przed spotkaniem Rubezahla. Duch Gór przeszedł niemałą ewolucję od czasów średniowiecza, kiedy utożsamiano go z nieokiełznanymi siłami natury, do postaci starca w kapeluszu i z długą brodą, przypominającego czarodzieja z tolkienowskiego uniwersum, jakim dziś przedstawiany jest Karkonosz. To przez trwogę i chęć okiełznania kapryśnego genius loci Gór Olbrzymich wzniesiono na Śnieżce – rubezahlowym Olimpie – wspomnianą już kaplicę.
Wróćmy na chwilę do tego letniego dnia w 2018 r., kiedy to Marcin Wawrzyńczak znalazł na górskiej łące zagadkową metalową tabliczkę. Był to prawdopodobnie szyld z drzwi od nieistniejącej już baudy, która przez ponad sto lat pełniła funkcję schronienia i skromnej gospody dla wędrujących drogą celną między Śląskiem a Czechami. To słynna – dzięki publikacji Wielkiej Izery – Michelsbaude, czy też Michasiowy Szałas, jak nazwał to miejsce Jan Kasprowicz w swoim tłumaczeniu utworu późniejszego noblisty Gerharta Hauptmanna pt. „Dzwon zatopiony”.
Wawrzyńczak zadał sobie trud, aby wytropić wszystkie ślady nieistniejącej już baudy, która zapisała się nie tylko w świadomości osiadłego w Szklarskiej Porębie genialnego niemieckiego pisarza początku XX wieku. Była również świadkiem podróży po Śląsku przyszłego prezydenta Stanów Zjednoczonych, Johna Quincego Adamsa. Ten ostatni uległ fascynacji prostym życiem śląskich górali. Przybył w te strony, aby przyjrzeć się pracy w hutach szkła znajdujących się bardzo blisko siebie, po obu stronach granicy. Drogę, którą przejechał wozem ze Szklarskiej Poręby do obu hut wspominał jako jedną z najgorszych, jaką w życiu przyszło mu przebyć. Na krótki odpoczynek zatrzymał się właśnie w Michelsbaude, o której napisał w liście do brata: „Zarówno jadąc tam, jak i z powrotem zatrzymaliśmy się w chłopskiej chacie, gdzie dostaliśmy doskonałego razowego chleba, wody, mleka i masła oraz niezłego sera; artykułów tych jest w tutejszych górach w bród, nawet tam, gdzie nic więcej się nie kupi” (John Quincy Adams, Letters on Silesia, tłum. Marcin Wawrzyńczak).
Taka – dziś powiedzieliśmy – infrastruktura czekała na pierwszych turystów w Karkonoszach. A na szlakach, jeśli już spotkali jakiegoś żywego ducha, to mógł to być przemytnik, tragarz szkła lub pasterz.
Z drugiej strony mógł być to też przyszły prezydent Stanów Zjednoczonych, niemiecki wiesz narodowy Johann Wolfgang von Goethe czy wspomniany już noblista Hauptmann. Tutejsze zachwycające dziwa natury przyciągały wielkie umysły.
Stopniowo, już na przełomie XVIII i XIX w., wiele prostych pasterskich baud zaczęło przekształcać się w prawdziwe górskie schroniska nastawione na obsługę turystów.
Prawdziwy przełom nadszedł wraz z rokiem 1863. Zaczęto wtedy budowę Śląskiej Kolei Górskiej, której celem była stymulacja rozwoju gospodarczego południowej części prowincji. Stać się tak miało w wyniku dostarczenia wałbrzyskiego węgla do Jeleniej Góry, dzięki czemu wzrósł popyt na niego i wydobycie, a przy tym rejony górskie pozyskały cenne paliwo dla przemysłu.
Skutkiem ubocznym, ale znacznie trwalszym, był prawdziwy boom turystyczny. Zwłaszcza kiedy zaczęto otwierać linie boczne, np. w 1869 r. do Kamiennej Góry, później do Mezimesti, Mysłakowic, Kowar, Karpacza, Świeradowa Zdroju, Harrachova i wielu innych.
Dziś niestety znaczna część tych miejscowości jest wykluczona z transportu kolejowego. W góry wyszli wszyscy – młodzież, duchowni, urzędnicy, naukowcy, artyści. Ich nazwiska do dziś znajdziemy zapisane na skałach.
W ślad za turystami ruszyła rozbudowa bazy noclegowej w położonych w dolinach miasteczkach. W Szklarskiej Porębie zaczęły wyrastać eleganckie wille mieszczące pensjonaty z wyżywieniem, chwalące się elektrycznością, ogrzewaniem, toaletami i pięknymi widokami oczywiście. Budowano też duże hotele oferujące po kilkadziesiąt pokoi.
Ta architektura miała zachwycać. Najlepsi projektanci połączyli ducha secesji, elegancji i miejskiej nowoczesności z kunsztownym drewnianym detalem od lokalnych wirtuozów snycerki. Te budynki zachwycają do dziś.
Świat dawnych schronisk górskich i blichtr przedwojennych kurortów na nowo rozpalił wyobraźnię masowej publiczności wraz z kolejnymi bestsellerami spod pióra młodego wrocławskiego autora – Sławka Gortycha. Tomy „Schronisko, które przestało istnieć”, „Schronisko, które przetrwało”, czy najnowsze „Schronisko, które spowijał mrok” w urzekający czytelników sposób – o czym najlepiej świadczą kolejne nagrody przyznawane właśnie przez odbiorców – zgrabnie łączą wydarzenia, postacie i miejsca z przeszłości ze współczesnymi bohaterami. A przy tym przypominają postacie z górskiej mitologii z pradawnym Duchem Gór na czele. Lekka literatura Gortycha uzupełnia lukę na rynku czytelniczym, dopełniając się z bardziej lirycznymi pozycjami od Wielkiej Izery i przyczyniając wraz z nimi do renesansu zainteresowania Górami Olbrzymimi.
To z pozoru dobre zjawisko potrafi niestety obnażyć też swoje gorsze strony. Właśnie o tym mówi film fundacji Dolina Domów Przysłupowych. „Wilcza armia” to po trosze odbicie dzisiejszego społeczeństwa – deweloperów, architektów, urzędników, właścicieli ziemi, inwestorów, turystów. To za ich sprawą okolice Szklarskiej Poręby czy Świeradowa Zdroju pokrywa siatka apartamentowców z mieszkaniami na wynajem oraz wielkich hoteli – mikromiasteczek z wszelkimi usługami niezbędnymi dla turystyki stricte wypoczynkowej.
Ludzie wyjeżdżają w góry odpocząć od stresu. Od bazy noclegowej oczekują komfortu, dobrego snu, pełnego wyżywienia, basenu, sauny, masażu itd. Interesuje ich więc nie tyle otoczenie, co kompleksowość oferty miejsca noclegowego. Czy z tego powodu projektanci nie przywiązują wagi do krajobrazu, także kulturowego, otaczającego nowo budynek? Nie starają się zespolić nowego projektu z otoczeniem, bo wydaje się, że współczesny turysta szuka raczej kapsuły do regeneracji niż pogłębionego kontaktu – zanurzenia się w naturze, prostym życiu, w tym poprzez noclegi w schroniskach i niewyszukane wyżywienie?
Inicjatywy takie jak Dolina Domów Przysłupowych mają potencjał by wskrzesić – oczywiście jako alternatywny, a nie jedyny – dawny sposób na turystykę. Spoglądając dziś na zatłoczony, przepełniony samochodami przyjezdnych Świeradów, aż trudno uwierzyć w spisane w 1845 roku przez anonimowego Anglika odwiedzającego hutę w Orlu słowa:
… gdy wstało słońce, ruszyliśmy pierwszą napotkaną leśną ścieżką, a ta zaprowadziła nas do Świeradowa, najbardziej samotnego i spokojnego uzdrowiska, jakie zna być może ten świat”.
Poszukiwanie zrównoważonej ścieżki pomiędzy rozwojem a przekazaniem krajobrazu kulturowego w niepogorszonym stanie kolejnym pokoleniom trwa.
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
Przestrzeń, w której funkcjonujemy, w której przeżywamy nasze życie, wpływa na to, jak przez nie przechodzimy. Wpływa na to, jakie podejmujemy decyzje, jak pracujemy, jak świętujemy, jak wychowujemy dzieci, jak się przyjaźnimy i jak kochamy. Jeśli ktoś mieszka w Rzymie...
Dzisiejsze Rytwiany to niewielka, otoczona lasami, leżąca we wschodniej części województwa świętokrzyskiego, pięć kilometrów od Staszowa wieś. Górują nad nią ruiny gotyckiego zamku. To w ich wnętrzu spoczął pokamedulski zespół klasztorny Pustelnia Złotego Lasu. Rycerska wizytówka Nazwa miejscowości wywodzi się...
Pułtusk położony na północ od Warszawy, na wyspie między odnogami Narwi, chlubi się najdłuższym ponoć w Polsce i w Europie rynkiem. Na jego północnym krańcu znajduje się najlepiej zachowana renesansowa świątynia tzw. grupy pułtuskiej – kolegiata Zwiastowania NMP, której przywrócony...