Przejrzyjcie naszą interaktywną mapę skojarzeń!
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
Tamte czasy pokazują nam, że korelacja, którą dziś uważamy za pewną – między lepszymi warunkami ekonomicznymi kobiet a zakresem ich praw – nie jest taka oczywista. Wtedy było przecież odwrotnie. Im ciężej się żyło, tym bardziej kobieta była ważna, tym lepszą miała pozycję społeczną” – mówi historyk, dr hab. Tomasz Wiślicz.
Zanim porozmawiamy o seksie, zapytam ogólnie: skąd się wzięli górale?
Najkrócej mówiąc – ze spotkania.
Kogo z kim?
Dwóch grup, których szlaki migracyjne w pewnym momencie się przecięły. Jedna to osadnicy, którzy w późnym średniowieczu zaczęli się przemieszczać w górę dolin. Szukali węgla, rud bądź terenów pod uprawę roli. Druga grupa to Wołosi, czyli pasterze, którzy prawdopodobnie przyszli wzdłuż pasma Karpat z terenu dzisiejszej Rumunii.
To z tamtego spotkania miałyby się wywodzić stereotypowe cechy górali: ludzi hardych, skorych do bitki, ale i ceniących wolność. Pan jednak, historyk, swoją opowieść zaczyna w XVIII wieku i nieco inaczej – od zadziwienia podróżników z miast, których podczas spotkań z góralami zaskakuje ich obyczajowa swoboda.
Właśnie w XVIII wieku zdano sobie sprawę z pewnej odmienności mieszkańców gór. Wykształceni ludzie z zewnątrz, którzy wtedy przyjeżdżali w Tatry szukać surowców, odnosili wrażenie, że mają tu do czynienia z nieco odmienną organizacją społeczną niż na nizinach. Ta odmienność współtworzyła późniejszy romantyczny mit o góralach. W kolejnym stuleciu przyjeżdżający tu do pracy księża czy leśniczowie byli już w ten mit ustrojeni.
Ten mit jest w całości kreacją?
Nie do końca. Ma pewne podstawy rzeczowe. W górach nie rozwinęły się folwarki pańszczyźniane. Panowała większa wolność co do charakteru pracy – gospodarka opierała się na połączeniu rolnictwa i pasterstwa, lecz zarabiano też inaczej, np. pozyskując drewno czy zbierając runo leśne. Duża część ziem była dobrami królewskimi lub kościelnymi, mało było tu średniej czy mniejszej szlachty. Chłopi z podgórskich królewszczyzn mieli większe prawa od tych na nizinach z dóbr szlacheckich, bo mogli się odwołać do opieki króla.
Karpaty to również rejon pogranicza – stosunkowo stabilnego, bezpiecznego, lecz równocześnie dzikiego. Zawsze można było zabrać swoje rzeczy i uciec „na drugą stronę”. Panowało przekonanie, że „gdyby co”, to będzie się gdzie ukryć. To wszystko musiało budować poczucie odmienności.
Jesteśmy zatem w Karpatach w pierwszej połowie XVIII wieku. Góralski etnos już istnieje, lecz sieć parafii katolickich jest jeszcze rzadka. To czas sprzed – przyniesionej później z miasta – moralności purytańskiej.
Purytanizm to oczywiście przenośnia – niewiele ma wspólnego z purytanami angielskimi. Możemy też używać określenia „moralność wiktoriańska”, choć sama królowa Wiktoria rządziła nieco później. W skrócie: chodzi o doprowadzenie do ideału zasad moralnych ówczesnego katolicyzmu.
Czy więc chłopska obyczajowość góralska różniła się od tej z nizin?
Tak – choć najpierw powiem o podobieństwach. Jeszcze w czasach nowożytnych charakterystyczna właściwie dla całej Europy środkowo-wschodniej była zasada dość swobodnego, jakbyśmy powiedzieli dzisiaj, życia seksualnego osób w stanie bezżennym. Przy zakładanej jako idealna wizji czystości przedmałżeńskiej, którą promowały Kościoły chrześcijańskie, nieco szokujące może być odkrycie, że wiejskie wspólnoty wspierały pożycie przedślubne. Oczywiście nie w takim sensie, że namawiały młodzież do uprawiania seksu.
Bardziej – że tego nie uniemożliwiały.
Jeszcze w połowie XX wieku etnografowie notowali, że zdarza się, iż młodzi na wsi, dojrzali seksualnie, lecz oczywiście bezżenni, nocują latem poza domem. Zamiast rodziców, kontrolę nad nimi sprawuje ich grupa rówieśnicza. Śluby zwykle zawiera się z osobami z tej samej parafii, a więc młodzi i tak obracają się w grupie, z której prawdopodobnie wybiorą sobie męża lub żonę.
Taki model zapewniał rozwiązania na wypadek sytuacji awaryjnych. Na przykład, gdy dziewczyna zachodziła w ciążę, a chłopak nie chciał jej wziąć za żonę, uruchamiał się cały system. Rodzina, rówieśnicy i sąsiedzi zaczynali go do tego przymuszać. Zazwyczaj skutecznie.
A gdy się nie udawało?
Czasami była to np. kwestia pokrewieństwa, której nie dało się przekroczyć. Wtedy wieś próbowała łagodzić los tej dziewczyny. Z terenów górskich dysponujemy zapisami etnograficznymi jeszcze z lat 50. XX wieku, z których wynika, że dziecko dla panny „nie było żadną przeszkodą”.
W domyśle: dla związania się z innym mężczyzną. Dlaczego?
Na wsi nie było wielu potencjalnych partnerów. Co więcej, także panna z dzieckiem może mieć rodziców z kawałkiem ziemi. Po trzecie, skoro ma już dziecko, oznacza to, że jest płodna i może urodzić kolejne.
Już po uwłaszczeniu chłopów, gdy przychodziło do rozmów o małżeństwie, tematem była często ziemia – to jej brakowało najbardziej. Ale przed uwłaszczeniem – oraz właśnie w górach – kryteriami doboru małżonków były bardziej sprawność fizyczna i gospodarność. Kiedy przychodzili swaci, dziewczyna, która miała być wydana za mąż, starała się jeść jak najmniej – aby wydać się oszczędną. Osobowość, sprawność fizyczna i zaradność bywały ważniejsze niż majątek czy pozycja społeczna, bo to one liczyły się w prowadzeniu gospodarstwa.
Wróćmy do podróżników z miast, których dziwi obyczajowość seksualna ludzi gór. Co dokładnie?
Na nizinach już na początku XIX wieku wiadomo było, że z pewnymi rzeczami należy się kryć. Młodzi ludzie, którzy przychodzili do siebie na noc, mogli czuć więcej wstydu, byli gorzej oceniani przez społeczność. Natomiast w górach to jeszcze nie nastąpiło.
Jeden z etnografów-amatorów, Ludwik de Laveaux był od 1808 roku przez ponad 30 lat właścicielem wsi Rycerka w Beskidzie Żywieckim. Jako jeden z pierwszych opisał „swoich” chłopów. Proszę posłuchać:
Te leśne Dryady, te wolne córy lasów i gajów niepoświęconych, nie są tak pierzchliwe jak łanie; żadna nie miesza się widokiem pana swego lub urzędnika. Spotkawszy go pozdrowi, zaczepiona śmiało rozmawia. Pytałem jednej nowo zaślubionej: czemu będąc tak młoda poszła za starego?… „Temu nie dziw, bo chłopu trzeba młodej żony do roboty, ale panu to nie wiem do czego? A wasa to jest taka młoda i piękna imość kieby najświętsa panienecka”.
Dla de Laveaux dziwne jest to, że kiedy rozmawia z młodą kobietą z ludu, ta nie spuszcza oczu, nie ucieka, tylko zachowuje się swobodnie, jak mężczyzna. Co więcej, jej odpowiedzi są, powiedzielibyśmy dziś, trochę wyzywające. Sama pyta: po co temu panu żona? Czemu nie porozmawiać o małżeństwie pana?
Jeśli popatrzymy na XIX-wieczne zdjęcia góralek, wykonywane od Żywiecczyzny po Huculszczyznę, często dostrzeżemy kobiety z rękami pod boki. Z punktu widzenia chłopa jest to poza pełna godności, jednak dla obserwatora z miasta jest to poza harda. Kobiety z gór zaczynają być odbierane jako bardziej samodzielne, przypisuje się im też większą swobodę seksualną.
Ta swoboda dotyczy osób młodych, między osiągnięciem dojrzałości płciowej a zawarciem ślubu.
Biorąc pod uwagę, że ślub brało się mniej więcej w wieku 22 lat, mówimy o okresie pięcio-, sześcioletnim. U chłopców nieco dłuższym.
Od razu nasuwa się pytanie o niechciane ciąże i antykoncepcję.
No właśnie. W przypadku takiego modelu zawsze jest niebezpieczeństwo, że dojdzie do poczęcia dziecka. Tradycyjna reakcja jest prosta – para powinna zawrzeć związek małżeński.
Inna sprawa, że poczęcie dziecka może wymagać paru miesięcy regularnego współżycia. Ze źródeł historycznych nie bardzo wiemy, jak ono wtedy wyglądało. Zakłada się raczej, że było przypadkowe. Nie zawsze dochodziło do penetracji. Przez analogię ze źródłami niemieckimi czy francuskimi – gdzie w tym czasie chłopi spisywali już pamiętniki, czasem bardzo intymne – możemy założyć, że i na ziemiach polskich istniało coś, co seksuologia nazwała później „ars amandi”, czyli praktyki seksualne niekoniecznie polegające na penetracji.
Wreszcie: istniały rozmaite sposoby pozbywania się płodu.
Jakie?
Pierwsze, co robiły dziewczyny, które nie chciały utrzymać ciąży, była praca ponad siły. To akurat na wsi w górach nie było zbyt skomplikowane. Po drugie, używano trucizn. Było to niebezpieczne, bo chodziło o to, aby trucizna zadziałała na płód, ale nie zabiła matki. Szczerze mówiąc, kiedy badamy bliżej te praktyki, wali się legenda o znachorkach czy zielarkach, na których można było polegać. Polecane przez nie środki antykoncepcyjne i poronne mogły odnieść skutek co najwyżej przypadkiem.
Pozostawała jeszcze próba urodzenia dziecka na odludziu i pozostawienia go tam. Co więcej, z terenów górskich dysponujemy świadectwami, że kiedy dziewczyna rodziła w standardowych warunkach, a więc w otoczeniu matki, ciotki i sąsiadek, to i tak one decydowały ostatecznie, czy dziecko urodziło się żywe.
Zachowały się zeznania sądowe o nieżywym porodzie lub śmierci dziecka zaraz po urodzeniu. Kobiety obecne przy porodzie zgodnie przyznawały, że urodziło się „całe zasiniałe, ledwo dwa razy wdechnęło, kichnęło i umarło”. Prawdopodobnie wiele takich przypadków było efektem solidarnej decyzji kobiet o dzieciobójstwie.
„Antykoncepcją” było wtedy też chodzenie na siano z chłopcem, który i tak mógłby zostać mężem.
Wszystko działo się w kręgu młodzieży wolnej, która oprócz tego, że już pracuje, jednocześnie szuka sobie partnera na całe życie. Młodzi wiedzieli, że jeżeli za 3-4 lata nie znajdą męża lub żony, utkną w niskim statusie społecznym, gdyż do poprowadzenia gospodarstwa chłopskiego niezbędna była para małżeńska. Więc chodzenie na siano z kimś, kto ewentualnie i tak mógłby być mężem, było bardzo praktyczne.
Cała tajemnica tego systemu polegała na tym, że funkcjonował on stosunkowo mało konfliktowo. Każdy brał w nim udział ze świadomością, że w przypadku tzw. wpadki osoba, z którą uprawiał seks, może zostać jego/jej partnerką lub partnerem na dłużej, może na całe życie. Z badań demograficznych wiemy też, że w XVIII wieku blisko jedna trzecia panien idących do ślubu była w ciąży.
Połowa XVIII wieku to również moment, w którym dochodzi do zagęszczenia sieci parafii na terenach górskich i odważniejszego wejścia na te tereny Kościoła, głównie katolickiego. Instytucji, która staje się transmiterem wiktoriańskiej, surowej obyczajowości.
Kościół od wieków ma pewną obsesję na temat życia seksualnego. Jest ona o tyle łatwa do wytłumaczenia, że spośród wielu tematów moralnych seksualność jest tym, który najbardziej widać. W średniowieczu Kościół robił wiele, aby opanować żądzę wzajemnego zabijania się rycerstwa – np. ograniczał dni, kiedy można było prowadzić wojny prywatne czy wyzywać się na pojedynki. A w nowszych czasach, gdy zabrał się za moralizowanie chłopstwa, skupił się na życiu seksualnym.
Na nizinach zaczęło to być kontrolowane w XIV wieku, kiedy powstała w miarę kompletna sieć parafialna. Ale w góry Kościół wchodzi z akcją moralizatorską dopiero w XIX wieku, kiedy udało się mu opanować problemy organizacyjne, w tym brak kadr gotowych pracować na słabo uposażonych górskich parafiach. Jest to już Kościół odmieniony po rewolucji francuskiej. Przestaje traktować lud wiejski jako symbol ciemnoty, bo wie, że w przyszłości to właśnie chłopi będą jego oparciem.
Jednocześnie należy zaznaczyć, że misja Kościoła dotycząca zmiany zasad moralności seksualnej na wsiach była wtedy rozumiana jako misja cywilizacyjna, a Kościół promował model, uznawany przez ówczesne elity za nowoczesny. Były one przekonane, że to, co się dzieje na wsi, jest z zasady nienowoczesne oraz złe z punktu widzenia rozwoju społecznego.
Dlaczego? Tłumaczył pan, że system działał dotąd skutecznie.
Model dość wyraźnej swobody seksualnej ludzi stanu wolnego na wsi przednowoczesnej często kojarzy się z pewną utopią, niemal liberalnym modelem hippisowskim. Nic bardziej błędnego. To nie jest przeciwstawienie: model liberalny versus surowy, kościelny.
Model ten miał też cechy opresyjne. Na przykład działała w nim bardzo silna kontrola małżonków. Miejsce kobiety, mimo że inne niż w tradycyjnym modelu wiktoriańskim, było też ściśle przyporządkowane. Co więcej, widać było głęboką klasowość społeczeństwa: na pograniczach tego systemu są kobiety, które nie mają szans na żadne życie rodzinne, i są np. regularnie gwałcone przez mężczyzn z warstw choć trochę wyższych w ramach społeczności wiejskiej.
Kim one są?
To na ogół kolejne pokolenia niezamężnych kobiet funkcjonujące na takim marginesie wiejskim, który często jest określany jako wiejska prostytucja. Seks był właściwie jedyną możliwością zapewnienia sobie środków do przeżycia.
Mamy jeszcze całą grupę ludzi mieszkających „na końcu wsi”.
Sytuacja w górach jest o tyle inna, że „na końcu wsi”, wśród wyrzutków i „dziwaków” żyją też zbójnicy i ich kobiety, tzw. frajerki. To akurat są ludzie, którym na ogół finansowo niczego nie brakuje. Ale mimo romantycznej otoczki zbójnictwa pamiętajmy, że to również był margines społeczny, często objawiający się zwykłą bandyterką.
Gdy w ten system wchodzi Kościół i proponuje nowy model rodzinno-społeczny, dla wielu wydaje się on atrakcyjny. Ogranicza wprawdzie społeczną rolę kobiety, ale równocześnie zmniejsza jej obciążenie pracą, czy też raczej przypisuje do „typowo kobiecych” zajęć i pozornie bezpiecznej sfery domowej.
Efekt? Pod koniec XVIII wieku kobiety w całej Polsce nizinnej, wszędzie tam, gdzie prowadziłem badania, przychodzą samotnie do karczm, piją, czasami się w tych karczmach biją – tak samo jak mężczyźni. Od połowy XIX wieku omijają karczmy szerokim łukiem. Dlaczego?
No właśnie, dlaczego?
To efekt nowej, promowanej przez Kościół, wizji kobiety, która zaczyna już być kobietą domową, zajmującą się kuchnią i dziećmi.
Tu trzeba dodać: z wyjątkiem góralszczyzny. Jeszcze na początku XX wieku kobiety w górach załatwiają w karczmach swoje sprawy. Jest piękny opis, jak jedna z góralek, dowiedziawszy się o tym, że mąż zdradza ją z inną mężatką, zrobiła to, co mogła zrobić najgorszego: wtargnęła do karczmy, gdzie siedziała kochanka męża i ściągnęła jej chustę z głowy. Był to największy wstyd, jaki można było zrobić mężatce. Kobieta, której ściągnięto publicznie czepiec, przez miesiące nie pokazywała się potem we wsi.
Czy to trudne dla historyka: opisywać tamte czasy zapominając o dzisiejszej obyczajowości i używanym dziś słownictwie? Powstrzymywać się od pisania o kobietach z gór jako tych wyzwolonych czy równouprawnionych?
Z pewnością trudno nazwać kobiety wiejskie w XVIII wieku wyzwolonymi. Co do równouprawnienia – na pewno posiadały one zwyczajowo więcej praw niż w tradycyjnym modelu mieszczańskim. Ale pamiętajmy, że nieco większa swoboda seksualna kobiet, także w górach, była w dużej mierze wynikiem bardzo ciężkiego życia. One po prostu musiały, gdy było trzeba, wziąć siekierę i pójść do lasu narąbać drewna. Mężowie wychodzili na hale, trzeba było wtedy prowadzić gospodarstwo samodzielnie. Większa odpowiedzialność to również większa pewność siebie i świadomość swojej pozycji, a w konsekwencji także większa swoboda w kontaktach społecznych, także seksualnych.
Tamte czasy pokazują nam, że korelacja, którą dziś uważamy za pewną – między lepszymi warunkami ekonomicznymi kobiet a zakresem ich praw – nie jest taka oczywista. Wtedy było przecież odwrotnie. Im ciężej się żyło, tym bardziej kobieta była ważna, tym lepszą miała pozycję społeczną.
Nowoczesność, która pojawia się na wsi w XIX wieku, przynosi tutaj pewne załamanie. Być może – to już moja luźna opinia – podobnie jak w niektórych społecznościach pozaeuropejskich, wejście Kościoła z jego moralnością spowodowało wtedy rozpad wielu więzi społecznych. A ściślej: Kościół przejął niektóre sfery organizacji społecznej i niekoniecznie było to rozwiązanie szczęśliwe. Potem oczywiście także państwa zaborcze czy odrodzona Rzeczpospolita robiły co w ich mocy, aby wspomóc „postępowy” rozwój moralności.
W pewnym momencie na wsi pojawili się także lekarze, kolejny element dyscyplinujący wiejską seksualność. Ale to już całkiem osobna historia.
Dr hab. Tomasz Wiślicz jest historykiem i metodologiem historii zajmującym się m.in. badaniem dziejów społecznych i kulturowych czasów nowożytnych. Autor m.in. „Upodobania” (2012), książki o małżeństwach i związkach nieformalnych na polskiej wsi w XVII i XVIII wieku.
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
Historia Zakopanego może zdumiewać, rodzić pytanie, jak to możliwe, że ta miejscowość z „ludem porywczym i skorym do bitki”, bez jakichkolwiek wygód, nagle stała się mekką turystów. Nie dziwi natomiast, że wraz z modą, która zrodziła się wśród bohemy i...
„Uzdrowisko leży w Dolinie Dunajca, w bezpośrednim sąsiedztwie Parku Narodowego w Pieninach wśród malowniczych zalesionych wzgórz, osłaniających je od wiatru. Czyste i spokojne powietrze, duże nasłonecznienie, małe wahania ciepłoty dziennej stwarzają idealne warunki klimatyczne” – fragment ten otwiera akapit poświęcony...
U Wojciecha Kossaka jest jedynie dodatkiem: usłużnie podaje dzban wody dzielnemu ułanowi, co najwyżej staje się obiektem jego zainteresowania. Wincenty Wodzinowski widział w niej jedną z panien w tradycyjnym krakowskim stroju, które lubił wpisywać w wiejską scenerię. Co innego Piotr...