Autor nieznany, młode kobiety prezentujące czynności związane z pracą przy żniwach, 1916 r.
Fot. ze zbiorów Muzeum Etnograficznego w Krakowie.
Recenzje

Okna z widokiem na dawną wieś

Wystawa „Czas naświetlania, czas wywoływania” w krakowskim Muzeum Etnograficznym jest esejem wizualnym, skomponowanym z najstarszych przechowywanych w zbiorach fotografii. Jest ich na tym z pozoru kameralnym pokazie aż sto siedemdziesiąt. Zostały tak dobrze wkomponowane w architekturę piwnic, gdzie mieszczą się sale wystaw czasowych, że nie przytłaczają nadmiarem. Wszystko jest starannie przemyślane, każdy element celowo wybrany, zestawiony i opracowany.

Fot. ze zbiorów Muzeum Etnograficznego w Krakowie.
Okna z widokiem na dawną wieś
Eugeniusz Stercula (autor domniemany), uśmiechnięte dziewczyny ubrane we wzorzyste orawskie kabaty, 1920, Orawa, wydruk cyfrowy, w oryginale – klisza szklana, 12 × 9 cm.

Najważniejsza jest selekcja

Zdjęcia wyselekcjonowano w ten sposób, że każde z nich zaprasza do swojego świata. Każde otwiera jakieś okno na dawno minioną, niby dobrze znaną, a przecież zupełnie nam obcą rzeczywistość.

Dawno nieżyjący ludzie patrzą prosto przez siebie, przebijając warstwy czasu swoim spojrzeniem, docierając do naszego, o sto lat późniejszego świata.

Widzimy więc matki trzymające dzieci na podołku. Rozbawionych gimnazjalistów, szopkarzy i muzykantów z instrumentami w dłoniach. Widzimy księży pozujących przed pobielonym budynkiem plebanii. Widzimy młodego juhasa, gazdów i gaździny, turystów w Tatrach z przewodnikami i bez nich.

Obserwujemy dziewczęta w zbożu, pozujące z kłosami i sierpami w dłoniach. Ich twarze są opalone, a stroje odświętne: sukienki i krochmalone fartuchy. Patrzymy na kobietę siedzącą w kurnej chacie, przypominającą bohaterki zdjęć Zofii Rydet, młodszych o pięćdziesiąt lat. Spoglądamy na dziewczynki z bukietami na Matki Boskiej Zielnej.

Chcesz być na bieżąco z przeszłością?

Podanie adresu e-mail i kliknięcie przycisku “Zapisz się do newslettera!” jest jednoznaczne z wyrażeniem zgody na wysyłanie na podany adres e-mail newslettera Narodowego Instytutu Konserwacji Zabytków w Warszawie zawierającego informacje o wydarzeniach i projektach organizowanych przez NIKZ. Dane osobowe w zakresie adresu e-mail są przetwarzane zgodnie z zasadami i warunkami określonymi w Polityce prywatności.

Wzrokiem ogarniamy domy ustawione jeden za drugim przy usianym kałużami trakcie. Jesteśmy świadkami ostatniej drogi dziecka w trumience, odprowadzanego przez inne, zapłakane dzieci w kondukcie żałobnym. Widzimy gimnazjalistów w czapkach z daszkiem.

Podglądamy mieszczańską rodzinę usadowioną pod bożonarodzeniową podłaźniczką, która poprzedzała choinkę. Popatrujemy sobie na ludzi chodzących wśród sprzedawców i nic sobie nierobiących ze skalistych szczytów górujących nad nimi.

Widzimy dwóch Żydów w grubych paltach, niższy trzyma pod rękę wyższego.

Patrzymy na romską rodzinę, obserwujemy górali.

Rzucamy okiem na zwierzęta, choć zadziwiająco mało ich na tych zdjęciach, tylko jeden cielak, trochę gęsi, plączących się z dziećmi po drodze, kilka koni, w tym te pławione przez parobków w bronowickim stawie, owce z długą wełną. A gdzie koty, psy, tak na wsiach popularne?

Fot. ze zbiorów Muzeum Etnograficznego w Krakowie.
Okna z widokiem na dawną wieś
Walery Eljasz-Radzikowski, mężczyzna w eleganckim stroju miejskim pozujący na drodze przy stawie we wsi Radziszów, koniec XIX w., Radziszów, powiat krakowski, wydruk cyfrowy, w oryginale – klisza szklana, 12 × 16 cm.

Widzimy rośliny, ale te pozostają zawsze w tle: drzewa, lasy, krzaki, a nawet chaszcze, łany zboża, rabaty kwiatowe, uprawy tytoniu, pędy winorośli porastające ściany domu. Patrzymy wreszcie na drogi, domy, kościoły, kamieniczki, place, skały, rzeki, stawy i kałuże. Widzimy całe to bogactwo ówczesnego życia, a może to ono patrzy na nas? Może to dawno umarli ludzie, z osobistymi historiami, o których nikt już nie pamięta, przyglądają się nam?

Męskie oko

Fotografie pochodzą z okresu obejmującego kilkadziesiąt lat. Powstawały od końca XIX wieku, po lata trzydzieste następnego stulecia. Wszystkie czarno-białe, ich pierwotnymi nośnikami były negatywy szklane i celuloidowe, znalazły się wśród nich odbitki naklejone na tekturki, pochodzące z profesjonalnych zakładów fotograficznych.

Znani są autorzy wielu z nich, lecz równie liczne pozostają anonimowe. Przeważająca większość fotografów to mężczyźni (jedyną kobietą jest współprowadząca z mężem zakład Stefania Janowska – kilka zdjęć domniemanego autorstwa Janowskich znalazło się na wystawie).

Są wykształceni, najczęściej legitymują się rodowodem szlacheckim i mieszczańskim, zawsze zaś mają inteligenckie zaplecze, raz bardziej artystyczne, innym razem pedagogiczne bądź naukowe. Znajdują się wśród nich wspomniani właściciele atelier fotograficznego, lecz i posiadacze ziemscy, nauczyciele gimnazjalni, działacze patriotyczni nie tylko zresztą z terenów polskich, bo jest także i czeski „budziciel”. Jednego z całą pewnością brak: nie znajdzie się wśród nich fotografów chłopskich.

Poświęćmy uwagę twórcom tych fotografii, omijając na razie założenia kuratorek wystawy, Anny Bujnowskiej i Anny Sulich. Mimo, że twórcy zdjęć zyskali krótkie notki biograficzne, nie oni są bohaterami „Czasu naświetlania. Czasu wywoływania”. Zachowajmy się jednak przekornie. Popatrzmy na zdjęcia przez pryzmat tych, którzy je wykonali. Te właśnie osoby i im podobne, poprzez swoje ludoznawcze i krajoznawcze dokonania, są przecież współtwórcami współczesnego dyskursu etnograficznego, stojącego u podstaw chociażby kolekcji Muzeum Etnograficznego w Krakowie.

Fot. ze zbiorów Muzeum Etnograficznego w Krakowie.
Okna z widokiem na dawną wieś
Autor nieznany, młode kobiety prezentujące czynności związane z pracą przy żniwach, 1916, Golkowice, powiat wielicki, wydruk cyfrowy, w oryginale – klisza szklana, 13 × 18 cm.

Patrzymy na fotografów (i fotografkę)

Oto Walery Eljasz Radzikowski – malarz, popularyzator Tatr. Swoje pejzażowe ujęcia wykonywał jako rodzaj notatek z wędrówek górskich i szkiców do obrazów, przy okazji zaś reprodukował je na kartach pocztowych. Jego zdjęcia, pochodzące z końca XIX wieku, zdradzają zależność od konwencji malarstwa pejzażowego. Popatrzmy na fotografię z mężczyzną „w stroju miejskim”, ustawionego tyłem do fotografa, przodem zaś do widoku Morskiego Oka. W podpisie pod zdjęciem pojawia się odniesienie do romantycznych widoków Carla Gustava Friedricha.

Na innej z prac turysta w towarzystwie przewodnika zatrzymał się przy szałasie pasterskim. W kapeluszu, marynarce, z laską w ręku i kubkiem w drugiej, stoi naprzeciwko kobiety w chustce. Dwóch innych mężczyzn siedzi. Turysta rozprawia pochylając się ku miejscowym. Ci przybierają pozy pełne rezerwy. Rewolucja społeczna, wyrzucająca ich z tak dobrze ukazanych tutaj miejsc, miała dopiero nadejść.

Leopold Węgrzynowicz był zasłużonym nauczycielem młodzieży, prowadził drużyny skautów, wydawał gazetę dla podopiecznych, propagował krajoznawstwo. Związany z Dobrą koło Limanowej, tam właśnie znajdował modeli oraz modelki do zdjęć, te ostatnie zaś wykorzystywał do artykułów i wykładów. Między innymi wykonywał portrety kobiet z dziećmi, pewnie sąsiadek, które usadzał na tle swojego domu. Paradnie wystrojona dziewczyna z wiercącą się na kolanach córeczką ma zmęczoną twarz i poważnie spogląda na fotografa. Albo inna młoda kobieta, „o nazwisku Marek” – jak głosi podpis – stoi pomiędzy zagonami kwiatów, z dumą prezentując córeczkę, podczas gdy synek trzyma się jej spódnicy. Wyczuwa się nić sympatii między nią a fotografem.

Fot. ze zbiorów Muzeum Etnograficznego w Krakowie.
Okna z widokiem na dawną wieś
Zakład Fotograficzny Stefanii i Adama Janowskich w Myślenicach (autorstwo domniemane), Salomon (Szlomo) Bergoffen, lata 20. XX w., Myślenice, wydruk cyfrowy, w oryginale – klisza szklana, 10 × 15 cm.

Seweryn Udziela to człowiek-instytucja, założyciel Muzeum Etnograficznego, nauczyciel, kolekcjoner, pisarz. Kuratorki wybrały zdjęcia odsłaniające kulisy zbierania dokumentacji fotograficznej.

Oto Feliks Taroni, towarzysz wypraw badawczych Udzieli, radca kuratorium Okręgu Szkolnego w Krakowie, odsuwa krzak bzu przesłaniający starą kapliczkę, obiekt zainteresowania tego drugiego. Gdzie indziej obaj pozują razem przy kapliczce słupowej, na tle pól i rysujących się w oddali chałup.  

Eugeniusz Stercula pracował na Orawie, propagując idee narodowe, zbierając pamiątki lokalnej kultury oraz fotografując mieszkańców tamtych terenów, typy ludowe. Jego autorstwa jest zdjęcie dziewczyny we wzorzystym stroju, na tle ściany domu, z festonami bibułkowych kwiatów. Dziewczyna uśmiecha się lekko, odwraca przy tym wzrok jakby chciała uciec z niewygodnej sytuacji. Ozdobny kołnierzyk wygląda na ciasny, w rękach niezgrabnie ściska kwiaty.  

Karol Chotek, etnograf z Pragi i dobry znajomy Włodzimierza Tetmajera, jest autorem zdjęć z Bronowic. Widzimy tutaj klasyczne obrazki wsi przed industrializacją. Słomiane strzechy, bielone ściany, kobiety boso dźwigające wiadra z wodą i mężczyźni zajęci swoimi sprawami. Władysław Postawka, skrzypek i fotograf amator dokumentował własne otoczenie: rodzinę, pracowników swojego majątku w Świętokrzyskiem. Pasjonował się obiektami technicznymi, inżynieryjnymi. Uwagę przyciąga zdjęcie bawiących się przy kapliczce małych synków Postawki, w rozległym parku. Trzeba się wpatrzeć, żeby dostrzec, że kapliczka stoi na kikucie drzewa, a chłopcy trzymają coś w rękach: zabawki?

Fot. ze zbiorów Muzeum Etnograficznego w Krakowie.
Okna z widokiem na dawną wieś
Eugeniusz Stercula (autor domniemany), plenerowy portret przedstawiający grupę kobiet, mężczyzn i dzieci, 1920, Orawa, wydruk cyfrowy, w oryginale – klisza szklana, 9 × 12 cm.

Roman Zawiliński, pedagog, językoznawca i etnograf, był członkiem PAU. Oprócz fotografowania nagrywał pieśni ludowe. A do tego interesował się związkami języka słowackiego z gwarami góralskimi. Jak się przypuszcza, jest autorem kilku fotografii przedstawiających wizerunki góralskich rodzin na tle ich domostw. Najlepsze stroje, ostre rysy twarzy, ciała dobrze zaznajomione z ciężką pracę fizyczną. Jego autorstwa jest także obrazek z grupą osób pracujących przy sianokosach. Wszyscy pozują z niecodziennie postawionymi do góry narzędziami.

Stefania i Adam Janowscy prowadzili w Myślenicach zakład fotograficzny. Skąd jak przypuszczają kuratorki, pochodzi zdjęcie nazwane przez nie „Kobieta z długimi włosami ufryzowanymi w niecodzienny sposób”. Stąd także wzięły się zdjęcia przedstawiające ludzi na tle nieotynkowanej ściany z zawieszonym na niej krzywo ekranem fotograficznym. Jest równie zniszczony jak ściana, a na jednym ze zdjęć – wręcz ośnieżony. Dlaczego taka niedbałość? Tego nie wiemy. Widzimy kobietę w chustce o pociągłej twarzy i przenikliwym spojrzeniu, widzimy także młodego Szlomo Bergofena Friedlicha z krakowskiego Kazimierza. W okularkach, fartuchu, marynarce i pod krawatem.

Fot. ze zbiorów Muzeum Etnograficznego w Krakowie.
Okna z widokiem na dawną wieś
Karol Chotek, młoda rodzina przed swoim domem w podkrakowskiej wsi Bronowice, 1911–1912, Bronowice Małe lub Bronowice Wielkie (obecnie Kraków), wydruk cyfrowy, w oryginale – odbitka fotograficzna, 8 × 11 cm.

Eugeniusz Frankowski, późniejszy dyrektor Muzeum Etnograficznego w Warszawie, pozostawił w kolekcji krakowskiego muzeum zdjęcia grupowe górali z Sądecczyzny, które wykonał w początkach XX wieku w czasie badań terenowych. Szczycił się tym, że udało mu się uchwycić na jednym zdjęciu wszystkie rodzaje strojów góralskich.

Ciekawe, że portretowani – oddzielnie grupa kobiet i mężczyzn – stoją zwartą grupą, patrząc na fotografa z nieufnością. Wyglądają jak członkowie dalekiego plemienia, którzy spotykają się z naukowcem na badaniach terenowych. I pewnie było to bliskie prawdy.

Jak bardzo różni się to zdjęcie od zdjęcia wspomnianego już Leopolda Węgrzynowicza, który uchwycił grupę wiejską wracającą z nabożeństwa, o czym świadczą odświętne stroje i modlitewniki w dłoniach, zachowującą się wobec fotografa znacznie bardziej naturalnie.  

Film historyczny, z elementami komedii i akcji

Są na wystawie jeszcze inni. Związany z Myślenicami Jan Szczęsny Płatkowski pracował jako urzędnik, interesował się folklorem i ludoznawstwem. Piotr Galas zajmował się językoznawstwem, był długoletnim polonistą gimnazjum bocheńskiego. Jest też praca znanego krakowskiego fotografa Antoniego Pawlikowskiego. Stanisław Jarnuszkiewicz udokumentował budowę domu w stylu tradycyjnym w Zakopanem. Malarz Antoni Kozakiewicz jest autorem zdjęcia rodziny Konopków pozującej w kolumnowym ganku swojego dworku w Modlnicy. Szyja Fakler, nastoletni uczeń Leopolda Węgrzynowicza, podczas szkolnej wycieczki do Piasków Wielkich uwiecznił zabawę dzieci przebranych za „podkuśników”.

Ich życiorysy, splecione z kolekcją Muzeum Etnograficznego, nadawałyby się pewnie na wielowątkowy film historyczny, z elementami komedii, dramatu i akcji. Mniejsza z tym, bo jak pisałam, przypomnienie ich dorobku nie jest zasadniczym celem tej wystawy.

Co do niej samej, daje ona poczucie niezdecydowania. Można byłoby się spodziewać, że pojawią się tutaj treści związane z początkami uprawiania etnografii na ziemiach polskich, co przecież wyraźnie odbija się w zdjęciach. Co najmniej część ma ambicje naukowej dokumentacji. Można byłoby oczekiwać także refleksji nad tworzeniem kolekcji muzealnej związane z badaniami ludoznawczymi. Tego jednak tutaj nie ma. Jeśli jest to wciąż w jakimś sensie wystawa o historii etnografii i jej instytucjach, to te tematy ujawniają się mimochodem, płyną obok głównej narracji. „Czas naświetlania. Czas wywoływania” przynosi zresztą także i bezpośrednie odniesienie do dziejów krakowskiego Muzeum. Zdjęcie przypisywane wielokrotnie już wspominanemu Leopoldowi Węgrzynowiczowi z 1915 roku przedstawia jego wczesną siedzibę, w jednym z budynków na Wzgórzu Wawelskim, gdzie wcześniej znajdowały się koszary wojskowe, a potem seminarium duchowne.

Ci NN

Żeby dopełnić całości obrazu, należałoby jeszcze wspomnieć sporą ilość prac autorów niezidentyfikowanych. Należą one do każdej z grup wyodrębnionych w przestrzeni wystawy. I właśnie o tych ostatnich trzeba w końcu wspomnieć. Otóż, pokaz dzieli się na kilka odrębnych rozdziałów tematycznych – nie są one mocno zaznaczone w przestrzeni ekspozycji, sygnalizują je raczej podziały architektoniczne, same tematy płynnie przechodzą jeden w drugi.

Fot. ze zbiorów Muzeum Etnograficznego w Krakowie.
Okna z widokiem na dawną wieś
Eugeniusz Stercula (autor domniemany), młode kobiety w eleganckich, jasnych sukienkach na tle zewnętrznej ściany budynku, 1920, Orawa, wydruk cyfrowy, w oryginale – klisza szklana, 12 × 9 cm. data wykonania: 1920 r.

Podziały przeprowadzone zostały arbitralnie, na podstawie dostępnego materiału, są to: portrety indywidualne, portrety podwójne, portrety rodzinne, grupowe, obrazy ludzi przy pracy, w swoich obejściach i domach, jest tutaj krajobraz, są wreszcie uroczystości, targowiska i turystyka, fotografia górska. Odpowiadają im tradycyjne kategorie fotografii etnograficznej, takie, jak: fizjonomie i typy ludzkie, stroje, obyczaje, zajęcia, obrzędy, kultura materialna, przyroda. Autorki wystawy wyraźnie od nich odchodzą, a wspomniana arbitralność może nawet służyć do tego, by podkreślić ich sztuczność. Zamiast typów fizjonomii i kostiumu związanych z jakąś grupą górali wyodrębnioną przez badaczy na podstawie rodzaju haftu na portkach czy gorsecie, zwracają one uwagę na indywidualne historie sfotografowanych osób. I to jest to nowe podejście. Zdjęcia się subiektywizują, zamiast powtarzalności i tego, co charakterystyczne, kuratorki poszukują tego, co inne, wyróżniające się, jednostkowe.

Co zaskakujące, nie znajdzie się tutaj jednak wyraźniejszej refleksji związanej z osobami, które znalazły się na zdjęciach. A można byłoby się jej spodziewać. Na kolekcję najstarszych zdjęć składają się przecież w większości obrazki wiejskie. Agnieszka Pajączkowska w wydanej niedawno książce „Nieprzezroczyste. Historie chłopskiej fotografii”, czyni zasadnicze rozróżnienie pomiędzy fotografią chłopską a wiejską. Ta ostatnia to wieś widziana z zewnątrz, okiem osoby obcej, nietutejszej, z reguły w pozycji społecznej ustawiającej ją „ponad” lokalnymi mieszkańcami. Sytuacja taka polega na dobrze przecież rozpoznanym przeciwstawieniu badacza-obserwatora i badanej przez niego ludności. Znajdują się na nich w przeważającej mierze osoby o niższej pozycji społecznej niż fotografowie. Są tam chłopi, górale, pracownicy najemni, ich dzieci. Są także twory ręki ludzkiej, przyroda ożywiona i nieożywiona. Niewiele za to osób o równej autorom pozycji. Odbijają one więc typową opozycję z początków etnografii, która tego, kto stoi za kamerą, stawia w roli uprzywilejowanej. W takiej sytuacji fotografia staje się narzędziem sprawowania władzy. Nie znajdzie się za to na wystawie zdjęć chłopskich. Te brak sam w sobie nie jest zły, szkoda jednak, że nie znalazła tutaj wyrazu świadomość uprzywilejowania autorów zdjęć, jak również świadomość klasowości naznaczającej obraz świata przedstawionego.

Proces uwieczniania obrazu

Nacisk na wystawie został położony na same fotografie. Na ich status. Na to, czym były w momencie powstania i czym są lub stały się obecnie. Tytuł „Czas naświetlania. Czas wywoływania” jest oczywiście znaczący. Odwołuje się do fotografii analogowej, do czynności jeszcze niedawno ściśle związanych z procesem uwieczniania obrazu na jakimś nośniku (płytce szklanej, taśmie celuloidowej) i tworzenia odbitki. Czynności pracochłonnych, wymagających cierpliwości i odizolowania się od codziennego świata. Obraz zapisany na naświetlonym nośniku jest najpierw niewidzialny, ukryty i tajemniczy, bądź odwrócony, negatywowy, ukazujący świat jakby po drugiej stronie lustra. Wywoływany w ciemni ujawnia się powoli, cały proces wymaga czasu i zastosowania specjalnych substancji, niczym w laboratorium alchemika. Pojawiający się obraz zawsze jest niespodzianką i zaskoczeniem. W fotografii analogowej nie daje się przewidzieć efektu końcowego.

Słowa „naświetlanie” i „wywoływanie” pochodzą ze świata fotografii dawnej, analogowej, ale na tej wystawie zyskają szersze znaczenie. Odnosić się mają do czasów dzisiejszych i współczesnego odbioru historycznych wizerunków.

Odnoszą się do swoistego tunelu czasu, jaki tworzy się pomiędzy naświetleniem a wywołaniem, pomiędzy przeszłością, kiedy utrwalono obraz, a teraźniejszością, kiedy go oglądamy. Naświetlanie w poszerzonym kontekście oznacza proces związany z patrzeniem, wybieraniem określonego kawałka rzeczywistości, jego kadrowaniem, komponowaniem i utrwalaniem. Wywoływanie to my, którzy patrzymy dzisiaj na te zdjęcia. Spojrzeniem jakby wywołujemy je ze stanu uśpienia, w jakim tkwią poukładane w magazynach muzealnych, w bezkwasowych pudłach i klaserach.

Fot. ze zbiorów Muzeum Etnograficznego w Krakowie.
Okna z widokiem na dawną wieś
Autor nieznany, młode kobiety prezentujące czynności związane z pracą przy żniwach, 1916, Golkowice, powiat wielicki, wydruk cyfrowy, w oryginale – klisza szklana, 13 × 18 cm.

Pamiętajmy zresztą, że fotografie w „Czasie naświetlania…” zostały przeniesione w inne, znacznie bardziej współczesne medium niż to, do którego były przewidziane. Zostały zeskanowane i wydrukowane w znacznych powiększeniach, dzięki technice cyfrowej. Nie są to już niewielkie, czarno-białe obrazki z epoki, kiedy je tworzono. Kuratorki jakby je otworzyły i udostępniły współczesnym oczom. Pierwotnie zdjęcia przestawiały tak skondensowany świat, że gołym okiem nie można było dostrzec wszystkich utrwalonych szczegółów. Powiększenie rozrzedza kondensację starych zdjęć. Dzięki temu zabiegowi każde zdjęcie otwiera przed naszymi oczami swój świat, ujawniając to, co nie było widoczne na pierwszy rzut oka.

Dziwny wyraz twarzy, nieoczekiwany gest

Uderzające, że wybrane zostały zdjęcia, które mają w sobie to coś, co Roland Barthes nazwał punctum. Nie są tak do końca zwykłe, bo są dla współczesnych oczu dziwne. Ta ich cecha sprawia, że przemawiają do nas, żyjących w nieustannym potoku obrazów. Obrazy sprzed stu lat niosą w sobie „zahaczkę” (pożyczam ten termin od Joanny Bator), którą może być dziwny wyraz twarzy portretowanej kobiety, a to czyjś nieoczekiwany gest. Na jednym zdjęciu pojawia się miejska karuzela, a przy niej dzieci w strojach góralskich, w tle zaś widnieje dach gontowy, na innym z kolei – dwoje dzieci odbija się w rozległym stawie, zajmującym znaczną część fotografii. Na innym jeszcze widnieje dwójka turystów, maleńkich na tle sylwety Murania, górującego nad ścieżką nieforemną wychodnią skalną. Jest także zdjęcie z targowiskiem pod Tatrami, gdzie ludzie chodzą między straganami w niepokojącej scenerii ostrych grani. Gdzie indziej z kolei różne osoby pozują do zdjęć na tle zniszczonego ekranu, który krzywo zawieszony, nawet nie zasłania odrapanej ściany.

I to właśnie dziwność, która odrealnia stare wizerunki, panuje na wystawie, nie zaś ich walory estetyczne czy dokumentalne.

Znaczenie ma więc fotografia sama, która stawia nam przed oczami dawno minione światy. I na tym polega jej podstawowa zagadka. Nie może starych światów ożywić, więc zatrzymują się one w połowie drogi między królestwem zmarłych a żywych. Ten stan zawieszenia podkreśla jeszcze ścieżka dźwiękowa stworzona specjalnie przez Konrada Gęcę. Składa się z dźwięków pochodzących z autentycznych miejsc, gdzie zdjęcia niegdyś zostały wykonane. Autor je nagrał, zinterpretował, zmiksował, uzupełnił o własne kompozycje. Można ją uznać za próbę dania głosu fotografowanym. Jednak to upodmiotowienie się nie udaje, podkreślając raczej niemotę i oddalenie ludzi, których fizjonomie, stroje, otoczenie, praca posłużyły za materiał do zdjęć pokazywanych dzisiaj na wystawie.

Magdalena Ujma

Historyczka i krytyczka sztuki, kuratorka wystaw i projektów z zakresu sztuki współczesnej. Pracowała w redakcji kwartalnika literackiego „Kresy”, a obecnie jest redaktorką naczelną magazynu „Restart”. Pracowała także jako kuratorka wystaw w Muzeum Sztuki w Łodzi i w Galerii Bunkier Sztuki w Krakowie. Obecnie sprawuje opiekę nad kolekcją w Ośrodku Dokumentacji Sztuki Tadeusza Kantora „Cricoteka” w Krakowie. Jest też wiceprezeską Sekcji Polskiej Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Sztuki AICA.

Popularne