Zdjęcie mężczyzny
Recenzje

Kreator epok

Jak oglądać wystawę klasyka fotografii, który był jednocześnie ceniącym metaforyczność, uważnym portrecistą i lirycznym pejzażystą, budowniczym legendy epoki klasycznego dziś kina oraz eleganckiej mody ocierającej się o sztukę i sztuki ocierającej się o modę? Który jednocześnie nie poddawał się blichtrowi, sugestiom kolegów i zadawał sobie fundamentalne pytania o kondycję i miejsce człowieka w świecie? Wreszcie, który angażował się jako obywatel, Europejczyk i Amerykanin zarazem, w dwie wojny światowe, zamiast karabinem służąc aparatem fotograficznym? To zadanie o wiele trudniejsze, niż mogłoby się wydawać w pierwszej chwili. Trzeba bowiem pozbyć się powierzchowności spojrzenia, znaleźć nieoczywiste powiązania, wejść w szczegół – mimo że najpierw uwodzi nas kompozycyjna doskonałość całości przedstawienia.

1. Fot. Mateusz Woźniak/MuFo
2. Fot. Mateusz Woźniak/MuFo
Widok wystawy "Edward Steichen", Muzeum Fotografii w Krakowie.
Widok wystawy "Edward Steichen", Muzeum Fotografii w Krakowie.

Z tym wszystkim warto się zmierzyć, wchodząc na pierwszą monograficzną wystawę w krakowskim Muzeum Fotografii prezentującą twórczość Edwarda Steichena – Luksemburczyka, który w wieku dwóch lat stał się Amerykaninem, kiedy w 1881 roku jego rodzice (górnik i modystka) zdecydowali się wyemigrować z maleńkiej wioski Bivange najpierw do lesistego Hancock w stanie Michigan, potem zaś do Milwaukee.

Chcesz być na bieżąco z przeszłością?

Podanie adresu e-mail i kliknięcie przycisku “Zapisz się do newslettera!” jest jednoznaczne z wyrażeniem zgody na wysyłanie na podany adres e-mail newslettera Narodowego Instytutu Konserwacji Zabytków w Warszawie zawierającego informacje o wydarzeniach i projektach organizowanych przez NIKZ. Dane osobowe w zakresie adresu e-mail są przetwarzane zgodnie z zasadami i warunkami określonymi w Polityce prywatności.

Od rzemiosła do sztuki

Do historii kultury (ale i historii społecznej) XX wieku wszedł najpierw jako współzałożyciel (wraz z Alfredem Stieglitzem) stowarzyszenia Foto-Secesja, które od 1902 roku  starało się przełożyć na język fotografii doświadczenia malarzy – impresjonistów i symbolistów, tworząc podstawy tzw. pikturalizmu, nurtu, który przekształcił tę dziedzinę z rzemiosła w sztukę. Kto wie, może otwartość na malarstwo i grafikę pomogły Steichenowi zbudować cztery lata nauki litografii w Milwaukee’s American Fine Art Company oraz historii sztuki w Milwaukee’s Art Students League? W każdym razie okazał się w tym tak dobry, że w ramach prowokacji wysłał na konkurs kilka podretuszowanych za pomocą gumy arabskiej fotografii, a jury dopiero w ostatniej chwili zorientowało się, że prace te jako nie-malarstwo nie mieszczą się w regulaminie.

Bardzo szybko Steichen stał się głównym autorem czasopisma „Camera Work”, wydawanego w latach 1903-1917, kwartalnika (w sumie 50 numerów), w którym publikowano reprodukcje i teksty krytyczne, najpierw propagujące piktoralizm, potem przechodzące w stronę tzw. fotografii czystej, prostej („straight photography”), operującej mocnym kontrastem, ostrością, szczegółem – eksponującej już nie tyle podobieństwa, ile różnice dzielące obraz od zdjęcia (co dowodzi zresztą, jak szybko nowa dziedzina sztuki się wyemancypowała). Przy okazji warto wspomnieć, że w 2013 roku wydawnictwo Taschen wydało album (opatrzony polskimi komentarzami) zawierający wszystkie fotografie, które ukazały się w tym legendarnym czasopiśmie. O tym, jak ważną rolę w „Camera Work” pełnił Steichen, świadczy fakt, że w 1913 jego twórczości poświęcono cały – i to podwójny! – numer pisma.

Jednocześnie fotograf wcale nie odwracał się od dziedzin bardziej klasycznych, malarstwa czy rzeźby:

miał duży udział w rozwoju słynnej Małej Galerii znanej bardziej pod nazwą „291” przy nowojorskiej Piątej Alei, gdzie obok amerykańskiej fotografii promowano twórczość takich Europejczyków jak Cézanne, Matisse, Picasso, Rousseau, Brâncuși, Duchamp czy Picabia…

Będąc obywatelem USA, Steichen nosił w sobie Stary Kontynent. Służył temu zresztą długi pobyt w podparyskim Voulangis, dokąd udał się ze świeżo poślubioną żoną (tancerką) i córką (druga miała urodzić się we Francji). W równym stopniu zajmował się tam sztuką i ogrodnictwem – przy czym czasem to drugie okazywało się ważniejsze. Coraz głębiej zaprzyjaźniał się też ze starym mistrzem – Augustem Rodinem, od którego dzieliło go niemal 40 lat…

Kreator epok
Z wystawy “Edward Steichen”, Muzeum Fotografii w Krakowie.

I wtedy przyszła Wielka Wojna. Amerykańska armia zleciła Steichenowi nadzór nad wykonywaniem zdjęć dokumentujących działania wojenne na terenie Francji. W jego oku odbijały się okrucieństwa o nieporównywanej z niczym dotąd intensywności. To zmieniło go diametralnie: spalił swoje prace, a gdy wrócił do USA, postanowił zrewidować swoje myślenie. Wkrótce przyszły kolejne niepowodzenia: rozwód, bankructwo, rozstanie z Alfredem Stieglitzem, człowiekiem, który otworzył mu przecież drogę do kariery…

Gwiazdy kina i żona farmera

I oto przychodzi niespodziewana propozycja: dom medialny będący właścicielem snobistycznych czasopism z pogranicza mody i luksusowego stylu życia, wśród których prym dzierżyły „Vogue” i „Vanity Fair” daje artyście stanowisko głównego fotografa. Ten przyjmuje je bez wahania, u dawnych przyjaciół – uznających się za bezkompromisowych kapłanów sztuki – budząc sprzeciw, a czasem wręcz odrazę. On jednak wie, co robi. Bo moda też jest sztuką (o czym przekonał się już w Paryżu, fotografując stroje Paula Poireta – tego samego, który uwolnił kobiety Zachodu od gorsetu, dał im luźne suknie o obniżonym stanie, spodnie-haremki i turbany…). Bo to kino staje się – by zacytować klasyka – „najważniejszą ze sztuk”. Bo sztuką jest nawet polityka. A aktorzy, modelki, śpiewacy, mężowie stanu to nie tylko nośniki tekstu, stroju, melodii, czy interesu, ale osobowości, które warto pozbawić masek.

Kreator epok
Z wystawy “Edward Steichen”, Muzeum Fotografii w Krakowie.

Do swojego atelier zaczął więc zapraszać Polę Negri i Winstona Churchilla, Gretę Garbo i  Theodora Roosevelta…

W wywiadzie z 1902 roku fotograf mówił:

Kiedy robię portret, zależy mi na oddaniu czegoś z psychiki człowieka. Nie zadowala mnie czyste odwzorowanie jego cech zewnętrznych i ekspresji. Zanim wezmę się do fotografowania, chcę poznać człowieka i jego pracę, spojrzeć na niego z różnych perspektyw.

Życie prywatne też zaczęło układać się na nowo. Niebotyczne honoraria zapewniały wygodne życie, pojawiła się nowa miłość: Dana Desboro Glover, aktorka, z którą miał spędzić następne 34 lata (aż do jej śmierci). Ta kobieta – o naturalnej urodzie: dość okrągłej twarzy, szerokim uśmiechu i rozwianych włosach, zupełnie inna niż gwiazdy Hollywood – stała się dla swojego męża modelką szczególną. Wydaje się, że o ile w sesjach z osobami publicznymi fotograf poświęcał dużo czasu, czasem cały dzień, na wzajemne oswojenie się, odkrywanie, budowanie relacji (i bardzo analityczne myślenie o ostatecznej strukturze zdjęcia), o tyle żonę fotografował spontanicznie, jakby na głębokim wydechu. Dobrze było by zobaczyć kiedyś wystawę poświęconą wyłącznie jej portretom. Gdy – biblijna Ewa a zarazem zwykła żona farmera – trzyma w ręku jabłko, gdy w ciemnych okularach wystawia głowę do słońca, gdy nagie ciało otula orientalną tkaniną, gdy wkłada popołudniowy kapelusz, taki zwykły, nie mający nic wspólnego z modowymi fantazjami rodem z brytyjskiego Ascot… Ale to pomysł na przyszłość.

Fotograf jako słuchacz

Idyllę przerwała kolejna wojna. Steichen miał już 60 lat. Zajął się dokumentacją działań wojennych na Pacyfiku. Po 1946 roku zaprzestał fotografowania. Czy czuł się wyeksploatowany? Czy doświadczenie świadka kolejnej wojny kazało mu zamilknąć? Czy przeczuwał, że kończy się czas jego estetyki i jego myślenia (co przecież nie byłoby prawdą)?

Kreator epok
Z wystawy “Edward Steichen”, Muzeum Fotografii w Krakowie.

W każdym razie w 1946 roku zdecydował się zostać szefem działu fotografii nowojorskiego Museum of Modern Art. I tu zrealizował swoje opus magnum. I nie, nie był to jakiś spektakularny projekt indywidualny, apoteoza własnego artystycznego ego. W swoim największym dziele oddał głos innym. Kreator stał się słuchaczem.

W 1955 roku po trzech latach ciężkiej pracy Steichen  przedstawił wielki projekt – „Rodzinę człowieczą” (w oryginale: „The Family of Man”, co stanowi nawiązanie do słynnego przemówienia Abrahama Lincolna). Chciał pokazać ludzkość w najbardziej indywidualnym, a zarazem najbardziej globalnym wymiarze: dzieciństwo i starość, bogactwo i nędzę, pracę i wypoczynek, młodość i starość, narodziny i śmierć. Wszędzie. Widzianą zarówno przez uznanych mistrzów, takich jak Henri Cartier-Bresson, Robert Doisneau czy Elliot Erwitt, jak i przypadkowych amatorów. Bez retuszów i upiększeń, ale także bez egzaltacji i ckliwości.

W samym Nowym Jorku między styczniem a majem 1955 roku „Rodzinę człowieczą”, odczytywaną jako triumf humanizmu nad wojną, zobaczyło 250 tysięcy osób.

Potem objechała (niemal dosłownie) cały świat: w Polsce pokazano ją aż w 7 miastach na przełomie lat 50. I 60. (warto przy tym polecić książkę poświęconą recepcji tego projektu w naszym kraju autorstwa Kamili Dworniczak, wydaną przez Uniwersytet Warszawski w 2021 roku, a także przypomnieć jeden z najważniejszych polskich dokumentów filmowych, w którym Władysław Ślesicki – zainspirowany wystawą Steichena – pokazał zwykły dzień zwykłej rodziny z Augustowa; jednak pytanie podstawowe brzmi: na ile kontynuatorem tej myśli luksemburskiego nowojorczyka był np. Jerzy Lewczyński, „archeolog fotografii”?).

Owoce świdośliwy

Gdy „Rodzina człowiecza” podróżowała po świecie, nie przejmując się żelazną kurtyną, artysta – ożeniony po raz trzeci – wycofał się całkowicie w domowe zacisze, w maleńkim Redding (Connecticut) zajmując się całymi dniami swoistym ćwiczeniem kontemplacyjnym: od świtu do zmierzchu fotografował białe kwiaty albo granatowe owoce świdośliwy. Zmarł jako 94-latek w 1973roku. Jak się wydaje: spełniony.

Zgodnie z ostatnią wolą artysty, znacząca część jego spuścizny trafiła do muzeów rozsianych po całym świecie. Wśród wybranych przez niego instytucji znalazły się m.in. Museum of Modern Art, brytyjskie Royal Photographic Society, paryska Bibliothèque Nationale czy Art Institute of Chicago.

Fot. Mateusz Woźniak/MuFo
Kreator epok
Widok wystawy “Edward Steichen”, Muzeum Fotografii w Krakowie.

Nie zapomniał o Luksemburgu, z którego wszak się wywodził. 178 odbitek przekazał w testamencie luksemburskiemu Musée National d’Histoire et d’Art (dziś oficjalna nazwa uzupełniona jest o człon archeologiczny), mimo że instytucja ta nie miała wówczas jeszcze zbiorów fotograficznych.

I właśnie ten dar stał się kanwą wystawy w Muzeum Fotografii, instytucji coraz odważniej walczącej o wysoką pozycję wśród krakowskich galerii. Nie jest to ten typ retrospektywy, który epatowałby blichtrem, samozadowoleniem, który wymagałby koturnów – a taka pokusa pojawia się zawsze, gdy chodzi o klasyka sztuki, w dodatku tak wszechstronnego jak Steichen. Wartość prezentacji przygotowanej przez dra Dominika Kuryłka polega na tym, że każdej fotografii możemy poświęcić uwagę osobno, a potem doświadczenie to uogólnić, w spokoju znaleźć podobieństwa, różnice, spróbować pomału zrozumieć metodę pracy twórcy, wejść w sposób jego rozumowaniu.

Odnaleźć spojrzenie

Przyjrzyjmy się kilku pracom Edwarda Steichena z luksemburskich zbiorów. Oto „Wschód Księżyca – Mamaroneck” z 1904 roku. Delikatne światło odbija się w wodzie, wąskie pnie drzew tworzą silne, muzyczne wręcz rytmy, Spojrzenie koncentruje się w prześwicie, w którym mleczna biel stopniowo przechodzi w cień, wskazując gdzieś w tle bladą kulę pełni. Całość – zdająca się wręcz opartą na symetrii abstrakcją – ma jakiś nieuchwytny, uspokajający walor medytacji.

Fot. Edward Steichen/MuFo
Kreator epok
Z wystawy “Edward Steichen”, Muzeum Fotografii w Krakowie.

Dalej portret Henriego Matisse’a (1909). Artysta patrzy gdzieś w przestrzeń, jakby niewidzącym spojrzeniem, skierowanym w głąb własnej wyobraźni. Jego postać przywołuje na myśl Pigmaliona, który tworzy właśnie swoją Galateę w oczekiwaniu na moment, gdy bogowie ożywią stojącą za nim rzeźbę. Wrażenie erotyzmu przebijającego z gestu artysty spotęgowane zostaje jeszcze za sprawą swoistej miękkości form, delikatności cieniowania, jakimi emanuje ta kompozycja.        

Fot. Edward Steichen/MuFo
Kreator epok
Z wystawy “Edward Steichen”, Muzeum Fotografii w Krakowie.

 „Sztuczka z kapeluszem – Charlie Chaplin” powstała w 1931 roku, a więc w czasie, kiedy artysta przestawił już swą działalność na nowe tory. Z jednej strony fotografia ta zachwyca inteligentnym konceptem: aktor siedzi na dziwnym siedzisku, które zdaje się zamieniać w prowadzący dokądś pomost albo pozbawioną częściowo oparcia kładkę, na której krańcu znalazł się melonik. Czy za chwilę użyje trzymanej w ręku laski, by wykonać komiczny gag i ściągnąć bliżej swój słynny atrybut? Z drugiej strony, jest w tym zdjęciu coś więcej niż tylko atrakcyjny pomysł: uwagę zwraca abstrakcyjna, oparta na kontraście przestrzeń, w której znalazł się model, jego delikatny cień w tle, a przede wszystkim wyraz twarzy komika. Zmęczonego? Zatroskanego? A może po prostu skupionego?    

Fot. Edward Steichen/MuFo
Kreator epok
Z wystawy “Edward Steichen”, Muzeum Fotografii w Krakowie.

I może jeszcze „Modelki Claire Coulter oraz Avis Newcomb przy Piątej Alei 1200 w sukniach od Lanvin i Chanel” z 1931 roku. Owszem, dostrzegamy jakość, elegancję, kunszt strojów, w które są ubrane. A także ich świeżą, a zarazem poddaną pracy makijażystek i fryzjerów urodę. Ale nie to jest najważniejsze. Osią tej kompozycji jest relacja między młodymi kobietami, z których jedna siedzi, lekko unosząc głowę, druga zaś stoi, zdając się coś mówić. One nie prezentują strojów. Pogrążone są w plotkach lub zwierzeniach. Żyją. A fotograf szuka ich spojrzenia.

Kreator epok
Z wystawy “Edward Steichen”, Muzeum Fotografii w Krakowie.

I ten aspekt wydaje się o wiele ważniejszy niż wszystko to, co sprawia, że w Steichenie widzimy pewnego siebie, konsekwentnego poszukiwacza nowych ścieżek artystycznych, a przy tym człowieka, któremu zrealizował się „amerykański sen”. Ten fotograf chyba tak po prostu lubił ludzi.  

Edward Steichen (1879–1973). Wybrane fotografie z kolekcji MNAHA w Luksemburgu”; Muzeum Fotografii w Krakowie; kurator: Dominik Kuryłek; wystawa potrwa do 28 stycznia 2024.

Agnieszka Sabor

Jest historyczką sztuki i publicystką. Autorka recenzji, wywiadów oraz sylwetek artystów. Publikowała m.in. w "Tygodniku Powszechnym" oraz "Rzeczpospolitej". Kuratorka wystaw.

        

 

Popularne