Pere Borrell del Caso „Ucieczka przed krytyką”
Fot. domena publiczna
Recenzje

Jest tyle obrazów, ilu odbiorców

Sztuka to nie tylko przyjemność dla oka. Z obrazami i ich twórcami warto rozmawiać. Każdy taki dialog może zamienić się w bliskie spotkanie i rozmowę bez końca.

Nowa edycja książki Grażyny Bastek „Rozmowy obrazów”, wydana przez PWN, liczy ponad 700 stron, a przecież wydaje się dopiero początkiem odkrywania wspólnych tematów.

Autorka dzieli się z czytelnikami swoją zawodową pasją. Grażyna Bastek jako historyczka sztuki od trzech dekad pracuje w Muzeum Narodowym w Warszawie. Imponującą wiedzę łączy z umiejętnością niezwykle wciągającej rozmowy o sztuce, o czym mogliśmy przekonać się, czytając wcześniej jej „Ilustrownik”, eseje publikowane w „Spotkaniach z Zabytkami” i wielu innych pismach: „Newsweeku Historia”, „Vogue’u Polska”, „Przekroju”, „Dwutygodniku”, słuchając radiowych audycji, czy jej podcastu „Po co sztuka”.

1. Fot. domena publiczna
2.
Pere Borrell del Caso „Ucieczka przed krytyką”
. Nowa edycja książki Grażyny Bastek „Rozmowy obrazów”, wydana przez PWN
Pere Borrell del Caso, „Ucieczka przed krytyką” (slajd pierwszy) i okładka książki “Rozmowy obrazów” (slajd drugi)

„Rozmowy obrazów” zawierają dziesiątki miniesejów, kierujących uwagę na wiele tematów. Na początek autorka przygląda się wybranym obrazom i „rozmawia” z nimi, dociekając, jakimi środkami artyści starali się tworzyć iluzje rzeczywistości.

Rembrandt chciał zatrzeć przestrzenne bariery. Niejednokrotnie postacie na jego obrazach zdają się wychylać z ram, jakby zamierzały przejść na stronę widza.

Inaczej Vermeer, który w swych obrazach zaprasza do wnętrza, jak w „Dziewczynie czytającej list” z Galerii Obrazów Starych Mistrzów w Dreźnie. Wrażenie głębi podkreśla zielona kotara namalowana na pierwszym planie przy ramie, która wydaje się odsuwać i oddzielać nas od czytającej. Tycjan i Velázquez chętnie wykorzystywali grę lustrzanych odbić i znaczeń, poszerzając przestrzeń obrazu.
Przy okazji Grażyna Bastek zwraca uwagę, że inspirujące pomysły artystów z łatwością przekraczają też granice czasu, czym nieraz zaskakują.

Czy moglibyśmy się spodziewać, że autorem dzieła pozorującego odwrócony tyłem obraz jest XVII-wieczny flamandzki malarz Cornelis Norbertus Gijsbrechts, a nie Marcel Duchamp, czy inny konceptualny artysta XX wieku? „Odwrocie obrazu” Gijsbrechtsa, znajdujące się w królewskim gabinecie sztuki, zwanym Pokojem Perspektyw, w Kopenhadze, zgodnie z tytułem przedstawia surowe malarskie płótno z nalepką kolekcjonerską i numerem inwentarzowym. Aż kusi, żeby go odwrócić i sprawdzić, czy może coś jest namalowane po drugiej stronie.

Rozmowę z obrazem możemy więc zacząć od pozornie prostego pytania, co przedstawia, choć szybko się okaże, że interpretacji dostarczy mnóstwo.

Czy chciwość może zbawić?

Albo można przejść do anegdot lub prawdziwych historii, towarzyszących powstaniu dzieła, czy jego późniejszych losów. Autorka, oprowadzając nas m.in. po kaplicy Scrovegnich w Padwie ze wspaniałymi XIV-wiecznymi freskami Giotta rozwija intrygującą opowieść o okolicznościach ich powstania. Niewykluczone, że kaplica została zbudowana w intencji odkupienia grzechu chciwości. Fundator Enrico Scrovegni i jego rodzina parali się lichwą, uważaną wówczas za grzech. Tak ją oceniali zarówno św. Tomasz z Akwinu, jak i Dante, który w „Boskiej komedii” w jednym z kręgów umieścił lichwiarzy.
Enrico Scrovegni, grzeszny bogacz, troszcząc się o swoje zbawienie i bliskich, wzniósł kaplicę i zamówił u Giotta freski. Możliwe, że był to warunek odpuszczenia mu grzechów przez Benedykta XI. Cykl tych mistrzowskich fresków kończy przedstawienie sądu ostatecznego, uzupełnionego dwiema znaczącymi scenami. Na jednej Enrico w niebie ofiarowuje Bogu model kaplicy, na drugiej widzimy potępionego na wieki Judasza z workiem monet na szyi. Morał zawarty w tej malowanej przypowieści jest przejrzysty.

Zuchwale kradzieże

Malarskie arcydzieła prowadzą w książce także do poruszenia wątków sensacyjnych, jak kradzieże i fałszerstwa. Autorka przypomina, jak

w 1911 roku z Lurwu znieknęła „Mona Liza”. Pracujący w muzeum malarz ścienny Vincenzo Peruggia nocą wyjął ją z ramy, a następnego dnia wyniósł na zewnątrz bocznymi drzwiami.
Fot. Getty Images
Jest tyle obrazów, ilu odbiorców
Ilustracja z epoki. Rekonstrukcja ówczesnej kradzieży stulecia: Vincenzo Peruggia zdjął Monę Lizę ze ściany, wyjął z ramy i wyszedł przez nikogo nie niepokojony. Obecnej “kradzieży stulecia” w Luwrze dokonano w niepokojąco podobny sposób (jeśli pominąć użycie podnośnika)

Jak potem się tłumaczył, kierowały nim patriotyczne pobudki. Uważał, że piękna Włoszka namalowana przez Leonarda da Vinci powinna wrócić do Italii. Sprawca tej zuchwałej kradzieży ujawnił się po dwóch latach, gdy zaoferował zakup dzieła florenckiemu antykwariuszowi. Ten przezornie obiecał zapłacić każdą sumę, ale tylko wtedy, gdy obejrzy go z ekspertem. Gdy antykwariusz przybył na spotkanie z dyrektorem Uffizi, Peruggia wyciągnął „Monę Lizę” z kufra ukrytego pod łóżkiem. Dyrektor rozpoznał dzieło natychmiast, ale nie dał tego po sobie poznać od razu, tylko orzekł, że są jeszcze potrzebne dodatkowe analizy autentyczności w muzeum. Tak odzyskany obraz przeniesiono do Uffizi, a następnego dnia Peruggia został aresztowany.

W Polsce głośną kradzieżą było zniknięcie obrazu „Plaża w Pourville” Claude’a Moneta – jedynego dzieła wielkiego impresjonisty w naszych zbiorach – z Muzeum Narodowego w Poznaniu w 2000 roku. Sprawca, posługując się fałszywymi dokumentami, uzyskał zgodę na kopiowanie innego obrazu w sali, gdzie znajdowało się płótno Moneta. Ochrona muzealna była skromna, więc miał sporo czasu, by stopniowo wycinać oryginał, a w jego miejsce wstawić wcześniej przygotowaną kopię. Zamianę odkryto dwa dni później. Dopiero po 10 latach udało się wpaść na trop złodzieja i odzyskać obraz. Sprawca wpadł, bo jego odciski palców pobrane przez policję z powodu niepłacenia alimentów okazały się zbieżne z tymi pozostawionymi w muzeum. Był bezrobotnym murarzem i wielbicielem sztuki. Tłumaczył, że obraz zabrał wyłącznie dla siebie.

Fałszywe Vermeery

Niespełnione własne ambicje artystyczne, a także chęć zysku mogą prowadzić do fałszerstw, jak w przypadku słynnych fałszywych Vermeerów Holendra Hana van Meegerena, który ukończył Królewską Akademię Sztuki w Hadze. Jako malarz portrecista czuł się niedoceniony, a pragnął żyć luksusowo. Jego pierwszy fałszywy Vermeer „Uczta w Emaus” pojawił się na rynku w 1937 roku. Autentyczność obrazu poświadczył w dobrej wierze największy ówczesny znawca holenderskiego malarstwa Abraham Bredius, rozpoznając w nim wczesny, italianizujący obraz mistrza. „Arcydzieło” zostało zakupione przez Towarzystwo Rembrandtowskie i trafiło do muzeum w Rotterdamie, gdzie przez siedem lat uchodziło za klejnot kolekcji. A Meegeren zachęcony spektakularnym sukcesem zaczął produkować następne Vermeery, nie tylko naśladując styl artysty, lecz także malując je na starych płótnach farbami według dawnych receptur i postarzając ich powierzchnię. W ten sposób stworzył siedem nowych Vermeerów także znajdujących nabywców (jeden z nich kupiło tym razem Rijksmuseum w Amsterdamie). Fałszerz stał się niewiarygodnie bogatym człowiekiem.

Zgubił go obraz „Chrystus i jawnogrzesznica”, który sprzedał podczas II wojny światowej marszałkowi III Rzeszy Hermannowi Göringowi, co wyszło na jaw po przejęciu jego kolekcji przez aliantów. Początkowo jednak nadal sądzono, że to oryginalny obraz i po wojnie van Meegerena oskarżono nie o fałszerstwo, ale o kolaborację z nazistami. Van Meegeren postanowił wtedy ujawnić swój proceder, malując w więzieniu kolejnego wczesnego Vermeera. Wolał być osądzony za fałszerstwo niż za kolaborację. Skazany został na rok więzienia, bo wszak oszukał nazistów.

Fot. Getty Images
Jest tyle obrazów, ilu odbiorców
Han van Meegeren maluje w więzieniu fałszywego Vermeera („Jezus wśród lekarzy”), 1945 r.

Wystarczy mieć odwagę

Wspaniale ilustrowaną książkę Grażyna Bastek dzieli na trzy części: „Obrazy”, „Ludzie” i „Metafory”. Porównuje w nich podobne motywy, kompozycje, barwne palety, malarskie gesty i skojarzenia. I przekonuje, że w historii sztuki nie ma jednej właściwej interpretacji poszczególnych dzieł. Jest tyle obrazów, ilu odbiorców. Jak mówi „Sztuką należy się cieszyć niezależnie od posiadanej wiedzy. Wystarczy tylko mieć odwagę”.

Sztuka może być punktem wyjścia do rozmów na wiele tematów. Dzieła zwracają się jednak nie tylko do widzów. Niemniej fascynuje odczytywanie z nich ukrytych rozmów artystów z innymi twórcami, np. Édouarda Maneta w „Śniadaniu na trawie” z Tycjanem w „Koncercie pasterskim”. Na obrazie Tycjana dwóm artystom w sielskim pejzażu towarzyszą dwie nagie muzy. Całość opowiada o harmonii między człowiekiem i naturą, poezją i muzyką, sztuką dworską i pasterską. Manet zapewne podziwiał grę światła u Tycjana, a także przejął od niego pomysł, by zestawić nagie kobiety z ubranymi mężczyznami. A jednocześnie stworzył własną kompozycję, przedstawiającą XIX-wiecznych paryżan, odpoczywających nad brzegiem Sekwany, a nie postacie mitologiczne. Jedna z kobiet to przyszła żona artysty – Suzanne, druga – Victorine Meurent, malarka i modelka. A mężczyźni to brat malarza i jego przyszły szwagier. W czasach Maneta obraz rzecz jasna wywołał skandal

Nie tylko sztuka figuratywna – od Leonarda da Vinci i Michała Anioła do Andy’ego Warhola i Davida Hockneya – podsuwa tematy do ożywionych dyskusji, choć trzeba zaznaczyć, że takie dzieła w książce przeważają. Obrazy abstrakcyjne też mówią, zachęcając do włączenia się do rozmów na temat koloru, faktury, światła, przestrzeni, głębi. I tu nie zabraknie nam okazji do porównań sztuki dawnej i współczesnej, pozwalających zauważyć, że podobne malarskie rozwiązania łączą np. Marka Rothko i Tycjana (przenikające się kolory i wibrująca plama barwna) czy Jacksona Pollocka i Jacopa Tintoretta (wyrazisty gest malarski).

Trudno nie zgodzić się z Grażyną Bastek, gdy zauważa, że dzieła sztuki, tak jak ludzie inaczej funkcjonują w samotności, a inaczej w kontekście innych dzieł czy społecznym.

To, co nam mówią, jest równie nasycone treścią jak literatura, co nie oznacza, że obrazy to wyłącznie malowane opowieści. W końcu spór o wyższości tej czy innej dziedziny trwa od wieków. Jedno jest pewne – obrazy nie milczą.

Jest tyle obrazów, ilu odbiorców
. Nowa edycja książki Grażyny Bastek „Rozmowy obrazów”, wydana przez PWN

Grażyna Bastek „Rozmowy obrazów”, PWN 2025

Artykuł pochodzi z kwartalnika „Spotkania z Zabytkami” nr 4/2025


Monika Kuc

Dziennikarka i krytyczka sztuki. To stała współpracowniczka dziennika "Rzeczpospolita". Jest autorką tekstów o wystawach, wywiadów oraz portretów artystów.

Popularne

Bartholomäus Bruyn: tajemnica dwóch paneli  

Dwa kameralnych wymiarów obrazy na dębowych deskach brano za dzieła szkoły Jana van Eycka, eksponowano je w sąsiedztwie „Monny Luizy” (sic!), a finalnie okazały się formalnie związane z  Albrechtem Dürerem. Co mogło znajdować się między dwoma zachowanymi w warszawskim Muzeum Narodowym skrzydłami, i dlaczego na przestrzeni lat zmieniano nie tylko ich atrybucję, ale nawet wymiary?