Przejrzyjcie naszą interaktywną mapę skojarzeń!
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
Co pozostało z krainy, która łączyła w sobie tyle paradoksów, a sama w sobie była właściwie polityczną kreacją? Norman Davies w książce „Galicja. Historia nie narodowa” opisuje dzieje, ludzi, a także miejsca, które mogą prowadzić nas ku przeszłości nieoczywistymi ścieżkami.
Czy Galicja to mit?
Tak, nawet o nim chętnie czytamy. Ludzie potrzebują mitów. Na jego budowanie ma wpływ np. literatura piękna, często oparta na zamazanych i osobistych wspomnieniach. Sami Habsburgowie również budowali mit, tłumacząc, że Galicja to ziemie należące do nich już od średniowiecza. Ludzie pamiętają o Galicji na różne sposoby. Przez pryzmat obiektów materialnych, architektury i malarstwa, którym można by wypełnić niejedno muzeum.
Gdyby powstało muzeum opowiadające o losach Galicji, powinno być ponadnarodowe.
Na pewno miałoby ciekawą bibliotekę.
Pisząc o Galicji, przywoływałem nieoczywiste książki i autorów związanych z tym regionem. Warto poczytać Aleksandra Fredrę. To ojciec komedii galicyjskiej, który bardzo zręcznie wytykał przywary szlachty. Przypominam o poetach Ruskiej Trójcy – Markijanie Szaszkewyczu, Jakiwie Hołowackim i Iwanie Wahyłewyczu, którzy wydali słynną „Rusałkę Dniestrową” sławiącą „mowę ludu”.
Wielu czytelników poznaje Galicję, sięgając po przepełnione nostalgią powieści Josepha Rotha. Czy da się o Galicji opowiadać inaczej?
Robią to historycy. Takimi przykładami mogą być prace Mychajła Hruszewskiego, ukraińskiego polityka, dorobek badacza dziejów Żydów w Polsce Majera Bałabana czy tomy „Historii Polski” autorstwa Witolda Bobińskiego, który pokazuje ją w szerokim europejskim kontekście.
Pan opisuje właśnie tak Galicję.
To nie była przecież wyspa. Ciekawe są relacje cesarstwa z Watykanem. Wraz z początkiem panowania Habsburgów w Galicji zniknęły niektóre klasztory. W 1773 roku papież podjął decyzję o kasacie Towarzystwa Jezusowego, czyli zakonu jezuitów. W Galicyjskim Lwowie kościół należący do tego zakonu zamieniono na kaplicę wojskową, a budynki klasztoru i szkoły jezuickiej stały się na 40 lat siedzibą gubernatora. Kasata tego zakonu nie była dziełem Austriaków, była kontynuacją i konsekwencją wikłania się jezuitów w spory z monarchami katolickimi.
O losach innych zgromadzeń zdecydowała reforma józefińska. Jej skutkiem były kasaty klasztorów i zniszczenie kolorytu religijności ludowej, pielgrzymek czy kultu lokalnych świętych.
Tak, urzędnicy po prostu stawali pod bramą klasztoru i szybko nakazywali zakonnikom i mniszkom „rozejść się”. Tak się stało w ponad 200 klasztorach. Na przykład w Tyńcu. Wiele kościołów zamieniono na magazyny, więzienia i sądy. W Galicji życie monastyczne zniknęło na 50 lat. Niektóre klasztory nigdy nie powróciły, np. do Jazłowca czy Jasła.
Ale duchowość przetrwała, a kasata klasztorów przyciągnęła do Galicji protestantów.
Protestanci mogli budować swoje miejsca do modlitwy – byle nie przypominały architektonicznie kościołów katolickich. Za rządów Józefa II stworzono wzór kościoła – oczywiście był niewielki.
Watykan protestował?
Papież osobiście udał się do cesarza, choć ten nie ustąpił. Powstały nowe parafie, ale proboszczowie zostawali urzędnikami państwowymi. Dopiero w 1827 roku cesarz podjął decyzję, by skończyć z kontrolą państwa nad rzymskimi katolikami w Galicji.
W tym samym roku powstaje Ossolineum – zresztą właśnie w dawnym klasztorze karmelitanek we Lwowie.
Ta wielka biblioteka i wydawnictwo są dla polskiej kultury bezcenne. Warto przy tej okazji przypomnieć często pomijaną ruską bibliotekę w Przemyślu, która powstała ćwierć wieku wcześniej, gromadząc imponujący zbiór ponad 30 tysięcy książek. Świetne obiekty do naszego muzeum Galicji!
A kolejne eksponaty?
Może medale i monety? W 1773 roku zaczęto bić monetę, na której awersie była wyrysowana korona austriacka, herb prowincji i… polski orzeł. W takim muzeum z pewnością powinny znaleźć się też mapy. W 1763 roku zaczęto tworzyć plan wszystkich ziem Habsburgów. Na Galicję przyszedł czas
w 1779 roku, dzięki temu powstała spektakularna mapa z zaznaczonymi rzekami, drogami, klasztorami i dworami. Była sześcioczęściowa, kolorowa i… tajna.
Mapę tworzył także na zlecenie, Joseph Liesganig. Po trzech latach pomiarów powstała mapa w kształcie rombu.
Jednak ze zmianami….
Po trzecim rozbiorze Polski wojska austriackie zajęły Kraków. Prawie siedem pokoleń Polaków, Rusinów, Żydów i Niemców żyło wspólnie pod panowaniem habsburskich władców. Na ponad 83 tysiącach kilometrów kwadratowych. Od południa granica Galicji przebiegała przez szczyty Beskidów, Tatr i Karpat, a na północno-wschodnim końcu obejmowała skrawek Wołynia.
Stąd nazwa Lodomeria?
Łacińska nazwa Włodzimierza Wołyńskiego to Vlodimeria. Paradoksem jest fakt, że to miasto nie znalazło się w królestwie, któremu dało nazwę. Warto zdać sobie sprawę, jak wielkie było terytorium zarządzane przez Austriaków. Myślimy najczęściej o miastach takich jak Kraków czy Lwów, ale to przecież był także Zamość. To było najdalej wysunięte na północ miasto Galicji. Zarządzanie nim było bardzo skomplikowane, przez lata rządów rodziny Zamoyskich instytucje państwowe nie odgrywały tu żadnej roli.
A jak radziły sobie galicyjskie rody ziemiańskie?
Doświadczały wzlotów i upadków. Wielu arystokratów jeździło do Wiednia i uczestniczyło w balach, przyjmowało austriackie tytuły. Najlepiej radzili sobie Potoccy.
Pamięć o zwyczajach arystokratów w Galicji po kongresie wiedeńskim świetnie można tropić w pozostałościach ogrodów, które wtedy zakładano przy pałacach i zamkach. To one mogą być traktowane jako wyznacznik statusu. Część posadzonych wtedy drzew na pewno jeszcze rośnie.
Większość mieszkańców Galicji to jednak nie ziemiaństwo, lecz mieszkańcy wsi.
Pamięć o Galicji noszą dziś właśnie wsie, które zostały założone przez kolonizatorów. Pomysłem Marii Teresy było sprowadzenie z Palatynatu całych rodzin. Tak powstały wsie zakładane przez niemieckich osadników. „Wildenthal” koło Leżajska to dzisiejsza wieś Nowy Dzikowiec, a „Konigsau” to Równe.
Idealnie „równe”!
Tak! Dzięki kształtowi pięciokąta foremnego do dziś wzbudza sensację. Wracając do sprawy mieszkańców wsi, trzeba też oczywiście przywołać galicyjską biedę i cierpienie. Niedostatek na wsi trwał całymi dekadami. Leczono się u znachorów. Kurne chaty i klepiska są wspominane w pamiętnikach z 1900 roku.
Tymczasem klasa średnia bawiła się, grając w piłkę nożną.
Cracovia powstała w 1906 roku, a lwowska Lechia w 1903 roku. Jeszcze wcześniej odkryto inny sport: wspinaczkę. Powstało słynne Galicyjskie Towarzystwo Tatrzańskie. Tytus Chałubiński i Stanisław Witkiewicz rozkochiwali przybyszów w Tatrach, a dyrektor Ossolineum August Bielowski w Karpatach. To miało swoje skutki także materialne: powstawały hotele, schroniska i… rósł apetyt.
Przepisy z książek kulinarnych oddają bogactwo etniczne Galicji. Jedzono tort à la Sacher, pieczeń à la Radetzky, szczupaki po żydowsku, lwowską zupę cytrynową. I popijano wszystko tokajem.
Pamiętamy o galicyjskiej biedzie, a mniej o tym, że Galicja przeżyła pod panowaniem Habsburgów rozwój w wielu dziedzinach.
Na przykład w kwestii komunikacji rozwój był wprost rewolucyjny. Wydaje mi się, że szczególnie ważny był rozwój kolei. Na początku Galicja była dosłownie na samym końcu ziem, którymi zarządzało cesarstwo.
Niezrealizowanym planem Marii Teresy była budowa traktu, dzięki któremu cały rok – nie zważając na błota i roztopy – można by doręczać pocztę z Wiednia do Lwowa.
Kawał drogi.
Około 800 kilometrów. Ta trasa była wytyczona na fragmentach dróg, które już funkcjonowały. Na przykład na średniowiecznej „drodze solnej”, która prowadziła od Wieliczki ku Morawom. Budowę rozpoczęto, ale nie ukończono. Ślady prac pozostały.
Na przykład?
Odcinek z Białej do Bochni. Budowa „drogi bitej” była kontynuowana także po śmierci Marii Teresy. Prace fizyczne wykonywała miejscowa ludność, a także więźniowie, m.in. z Wiśnicza. Oddano drogę na Śląsku Cieszyńskim i odcinek prowadzący przez Brzesko, Tarnów, Ropczyce, Rzeszów, Przeworsk, Jarosław, Przemyśl, Gródek do Lwowa, otwierając go w 1785 roku. Kilka lat później zbudowano skrót na Słowację przez Przełęcz Kocierską, co podróżnym pozwalało zaoszczędzić dobę. Trakt Cesarski, Kaiser-Chaussee, stracił swoje znaczenie po zbudowaniu linii kolejowej. W końcu z Galicji przez Wiedeń można było ruszyć w dalszą drogę do Francji czy Włoch. Kraina ta nie była już zacofaną prowincją.
Razem z rozwojem kolei powstawały także dworce.
One były także symbolem wagi tej komunikacji. Wiele z tych budynków to perły architektury. Dworzec we Lwowie porównuję często z moim dworcem w Oksfordzie, który jest po prostu za mały. Moja żona często wspomina dworzec kolejowy w Krakowie.
Dojechaliśmy do stacji kolejowej Kraków… Po epizodzie Wolnego Miasta Kraków zastąpił Czerniowce w roli drugiego miasta Galicji. I szybko zjawił się tam Józef Dietl.
W 1886 roku Kraków zyskał prezydenta miasta, syna Austriaka i Polki, międzynarodowej sławy urologa, który ledwo mówił po polsku. Okazał się wielkim reformatorem miasta, budowniczym wodociągów, uzdrowisk, a jego pomnik stoi dziś dumnie przed urzędem miasta. Planty, Akademia Sztuk Pięknych – to jego zasługa.
Wizyta Franciszka Józefa w Krakowie też obrosła mitami.
Ta pamięć jest podtrzymywana choćby przez malarstwo, na którym najczęściej widać radosne powitanie monarchy. Było zdecydowanie bardziej oziębłe. Cesarz Franciszek Józef nie był tak wspaniały jak w legendzie.
Jest taka anegdota: władca złożył wizytę na Uniwersytecie Jagiellońskim. Cesarz poślizgnął się na lodzie, więc wszyscy profesorowie w ułamku sekundy zrobili to samo. Wedle dworskiego ceremoniału nie można było stać wyżej niż cesarz. Szkoda, że tego nie uwiecznił żaden malarz.
Skoro jesteśmy już przy edukacji – Habsburgowie dbali o podstawowe wykształcenie swoich poddanych?
Edukacja to były głównie uniwersytety dla elity, szkoły zaś były prowadzone w większości przez Kościoły. Pierwsza galicyjska szkoła – tak zwana Normalschule – została otwarta we Lwowie w 1779 roku. Uczono się katechizmu, czytania, pisania, łaciny i niemieckiego. Młodzi Żydzi uczyli się w chederach, ale to była nauka wyłącznie religii. Niestety, w większości miast i miasteczek nie było żadnej szkoły. Zmieniło się to po uwłaszczeniu chłopów. Wtedy ludność wiejska poczuła, że bierze los w swoje ręce i zaczęła upominać się o wiejskie szkoły. Wiele z nich ma swoją ciągłość do dziś. Na mojej ulicy w Oksfordzie miałem sąsiada, który wrócił do swojego dawnego miasta, Jarosławia. Pierwsze kroki skierował właśnie do szkoły. To pokazuje, jaką wagę miało gimnazjum w małym miasteczku.
Przed dawnymi chłopami pańszczyźnianymi otworzył się rynek. Pomogła w tym kolej?
Rozwój kolei ułatwił eksport drewna, cukru i tytoniu. Powstawały więc tartaki, cukrownie, fabryki tytoniu. I oczywiście browary. To jest pogalicyjska pamiątka – browar w Żywcu powstał w 1856 roku. Największym odkryciem tamtego czasu pozostaje ropa naftowa i produkcja nafty. Ulice Lwowa i Wiednia oświetlały lampy naftowe, zasilane surowcem od Ignacego Łukasiewicza i Jana Zeha, którzy rafinowania ropy nauczyli się nad Pełtwią, w aptece Pod Złotą Gwiazdą.
Galicyjska bieda powodowała masową migrację za granice. Potomków dawnych mieszkańców tego regionu można spotkać w Stanach Zjednoczonych, Brazylii, Argentynie czy Kanadzie. Statek do Ameryki był marzeniem ówczesnych ludzi?
W dziesięcioleciach przed wybuchem I wojny światowej z Galicji wyjechało ponad cztery miliony Polaków, Żydów i Rusinów. Kiedy dziś śpiewamy „Góralu, czy ci nie żal”, przywołujemy słowa galicyjskiej pieśni ludowej o emigracji. A tytułowy bohater porzuca góry „dla chleba”.
Najważniejszym punktem przesiadkowym, ostatnim miastem na drodze za granicę, był Oświęcim. Budynki, które później stały się częścią KL Auschwitz, zbudowano dużo wcześniej, właśnie dla emigrujących Galicjan…
Tak jest. To były murowane i drewniane baraki, przeznaczone dla kilkunastu tysięcy osób. Obóz koncentracyjny budowano, wykorzystując właśnie te budynki. To nie jest przypadek, że dokonany przez Niemców Holokaust odbywał się przeważnie na terenach galicyjskich. Tam przecież mieszkało najwięcej Żydów.
Rodziny galicyjskie od pokoleń żyły w cieniu wielkich konfliktów. Ich potomkowie, często emigranci, wspominają Galicję z sentymentem. Jak to możliwe?
Od czasu masowych wyjazdów z Galicji, emigranci dotarli na wszystkie kontynenty. Podczas I wojny światowej część z nich straciła kontakt z rodzinami. Mit o Galicji był podtrzymywany sztucznie, często jako opowieść, która skupiała całe grupy skupione na obczyźnie. Polacy razem, Ukraińcy razem, Żydzi razem. Górale z Podhala stworzyli słynne Jackowo. W Kanadzie w wyniku napływu Ukraińców powstały osady Lwiv, Jaroslaw czy Stanisloff.
Mit Galicji budowano także w kontrze do życia pod zaborem pruskim i rosyjskim. Habsburgowie nie dokręcali śruby, zdobyli reputację władców dosyć elastycznych. Mitem było też przedstawianie Galicji jako biednego zaścianka lub zupełnie odwrotnie – wiara w Galicia felix, „niebo na ziemi”. Ukraińcy często mówią o Galicji jako o Piemoncie, życie pod rządami Franciszka Józefa cenili też Żydzi.
Ale mit okrutnej Galicji nie wziął się znikąd?
Wieść o rabacji galicyjskiej z 1846 roku na długo uwaliła przekonanie, że jest to najmroczniejsze miejsce w Europie. Niestety, kraina miała wiele „kalwarii”. Ludobójstwo odbyło się przecież także w Galicji Wschodniej. Dobrze by było, gdyby narracja o zagładzie Galicjan częściej się pojawiała w przekazie, rozmowach, dyskusjach ponadnarodowych. Polacy, Żydzi, w mniejszym stopniu także Ukraińcy, ginęli, kiedy weszli Sowieci. Potem PRL wymyślił repatriacje. Galicja opustoszała. Lwów, kiedyś tak potężny, dziś jest zmieniony w zupełnie inne miasto. Przemocą. To pożegnanie Galicji zmieniło świat.
Pozostały cmentarze.
To cała mapa cmentarzy. Łemkowskie miejsca pamięci w Bieszczadach, cmentarze pochodzące z I wojny światowej, miejsca spoczynku jeńców wojennych rosyjskich czy włoskich. Równolegle cmentarze i miejsca pamięci o Holokauście. Często nieoczywiste. Osoby kultywujące pamięć o Żydach z Galicji zasadziły w Jerozolimie las upamiętniający Zbaraż. A w Galicji niemal wszystkie dawne jej miasta mają swoje żydowskie cmentarze. Część zdewastowano, zrównano z ziemią, część na szczęście przetrwała. W powojennej komunistycznej Polsce unicestwiono też niemieckie miejsca pochówku, jedno na szczęście przetrwało. Nieopodal Lubaczowa jest zarośnięty drzewami cmentarz z czasów niemieckiej kolonii Reichau.
W swojej książce „Galicja. Historia nie narodowa” pisze pan, że dziś ta kraina może znowu umrzeć – przez zapomnienie. Gdyby Muzeum Galicji miało postać, gdzie według pana powinno się znajdować?
To trudne pytanie. Niebawem wybieram się do Krakowa i zamierzam poszukać u antykwariuszy – a może pod Halą Targową – zdjęcia przedstawiającego krakowskie ulice z czasów galicyjskich. Obowiązywał wtedy ruch lewostronny. Na pewno dobrze by było, gdyby do takiego muzeum jechało się właśnie lewą stroną ulicy, by pokazać, że życie wtedy było zupełnie inne.
Tekst pochodzi z kwartalnika „Spotkania z zabytkami” nr 4/2024
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
O zakładzie leczniczym dr. Apolinarego Tarnawskiego w Kosowie Huculskim słyszał w międzywojniu każdy. Podobno elity II RP paradowały tam nago, łącząc się ponad politycznymi podziałami, a miejscowy guru kazał im o głodzie kopać grządki bladym świtem. Tubylcy kuracjuszy uważali za wariatów, ale magnetyzm „seniora” sprawiał, że „Kościół” kuracjuszy powiększał się z roku na rok...
„Kraków jest trudny. Jest jak sklep z porcelaną, po którym każdy, kto nie jest stąd, porusza się jak słoń” – porównuje w swojej książce Rafał Matyja, politolog i publicysta urodzony w Warszawie...
W zwartym szyku, stoją konno najprawdziwsi Indianie. Nie żadni przebierańcy w prześcieradłach, nie malowani naiwnie farbką i szminką, lecz prawdziwie śniadzi, prosto trzymający się siodłach. Nieporuszeni, wyglądają na swoich koniach tak pomnikowo, że można by ich wziąć za zjawy z innego świata, szczególnie kiedy ich zestawić z Hucułem i tym oficerem w białych getrach i spodniach, który wygląda, jakby się urwał z wodewilu. Tymczasem rzecz dzieje się naprawdę, i to na dworcu w Krakowie.