Orawka – kościół pod wezwaniem św. Jana Chrzciciela
Pomniki Historii

Orawka – kościół pod wezwaniem św. Jana Chrzciciela

Z tego artykułu dowiesz się:
  • dlaczego do kościoła w Orawce pielgrzymują Węgrzy
  • skąd wzięła się nagła popularność słupa morowego na cmentarzu w Orawce w 2020 roku
  • dlaczego niektórzy mieszkańcy Orawki wyruszali wiosną na na Krym, by wrócić do domu na Boże Narodzenie

Tej pasterki nie transmituje żadna telewizja. Nie ma tu scenicznych fleszy,ckliwych aranżacji kolęd, blichtru, całej tej góralszczyzny dla wielkich miast. 

Przeciwnie – cichy i ciemny kościół wygląda na zamknięty. Dawno temu, przytomnie, ślusarz tak zawiesił ciężkie drzwi, żeby zamykały się pod własnym ciężarem. Sypnęło śniegiem – po śladach opon widać, że drogą przejechało ledwie parę aut. Ludzie przyszli na nogach, ścieżkami, których nie ma na mapach. Gdy ksiądz mówi, że urodził się Chrystus, tu, w górskiej wsi Orawka, czas kończy się i zaczyna tak, jak może kiedyś w Betlejem. Niepostrzeżenie.

Na Orawie – słowacko-polskiej krainie między Tatrami, Fatrami i Beskidami, od której wieś wzięła nazwę – śpiewa się w świąteczną noc pastorałkę o zdziwionych owcach. Nocą, nad pasem ciemnych świerków, miały zobaczyć anioła.

Marta Darowska / REPORTER / East News
Orawka – kościół pod wezwaniem św. Jana Chrzciciela
Orawka – kościół pod wezwaniem św. Jana Chrzciciela, wnętrze kościoła, 2021 r.

Na wysokich halach Babiej Góry zwierzęta pasły się kiedyś same, nie było ludzkich świadków. Kto więc stworzył pieśń? Kto wiedział, jak oddać w tekście zaskoczone owce, jak połączyć trzy porządki – boski, ludzki i ten natury – które w surowych, nieprzyjaznych człowiekowi Karpatach od dawna na siebie zachodzą? Wbrew woli świętych z kościelnych polichromii ten pierwszy nie zawsze rządził pozostałymi.

Kimkolwiek był autor kolędy, mało jest miejsc, w których brzmi ona tak szczerze jak w starym kościele w Orawce. Tu od wieków ludzie mieli inne punktyodniesienia, a i dziś historię trzeba opowiadać nieco inaczej niż w innych regionach współczesnej Polski.

Ludzie stąd

Kościół zbudowano na szczycie wzgórza, nad doliną potoku, który płynie w stronę Wagu i Dunaju. Kilka kilometrów na północ stąd niepozorne pasmo gór oddziela od siebie zlewiska Morza Czarnego i Bałtyku. Przez wieki była to północna granica Węgier.

Odkąd przed stuleciem rozgorzał polsko-czechosłowacki spór o Orawę i Spisz, wśród historyków trudno o zgodę, czy przed 1920 rokiem Polska kiedykolwiek posiadała Orawkę. Pewne jest, że kościół wciąż odwiedzają Węgrzy. Jest dla nich najdalej na północ położonym zabytkiem ich historii, symbolem dawnych kresów.

Wieś założono w 1585 roku na prawie wołoskim. W zamian za 16 lat wolności od podatków sołtys Jerzy Wilga i dziewięcioro osadników podjęli się na wykarczowania lasu, obsadzenia pól, postawienia domów. Przybywali tu Wołosi, lud wędrujący łukiem Karpat z terenów obecnej Rumunii; dołączali do nich osadnicy z dalekiej Rusi; chronili się przed uciskiem panów polscy chłopi z dóbr suskich i lanckorońskich; przychodzili Węgrzy i Słowacy. W ten sposób w Orawce i na całej Górnej Orawie powstała mieszana społeczność „ludzi stąd”, których jednoczył głównie mozół pracy w trudnych, górskich warunkach.

Wieś od początku należała do królestwa węgierskiego. Z imponującego, wzniesionego na strzelistej skale Zamku Orawskiego, zarządzali nią urzędnicy protestanccy. Był to już jednak czas kontrreformacji, która przynosiła zmiany społeczne – popierający ją Habsburgowie szukali sojuszników wśród katolickich Polaków. Właśnie w tym burzliwym czasie zdecydowano o powstaniu pierwszego katolickiego kościoła na Górnej Orawie.

W latach 1650-59 zbudował go z drewna, zrębowo, czyli bez użycia gwoździ, pochodzący z sąsiedniego Podhala ksiądz Jan Szczechowicz – za pieniądze wiernych i węgierskiego biskupa Ostrzyhomia. Świątynia otrzymała wezwanie św. Jana Chrzciciela „in desertum”, czyli „na puszczy”, co odnosiło się do jej położenia wśród lasów, w słabo zaludnionym terenie, albo do faktu, że stała „osamotniona” wśród kościołów protestanckich. 

Kto świętym, kto królem

Kościół wyświęcono w 1715 roku. Początkowo składał się z nawy i prezbiterium, jednak na początku XVIII wieku został powiększony – dobudowano kaplicę Matki Bożej Bolesnej. Wewnątrz miało się znajdować źródło zapewniające wodę parafianom, którzy chronili się tu podczas przemarszów wojsk. Na Orawie pamiętano wciąż rabunki i gwałty dokonywane przez oddziały króla Jana III Sobieskiego. Wieżę – od której rozpoczęła się budowa kościoła – połączono z nawą dopiero na początku XX wieku.

Wykonaną do 1711 roku polichromię, dziś częściowo przesłoniętą przez nowszy, większy ołtarz, tworzyło wielu mistrzów. Jej wiodącym tematem jest życie św. Jana Chrzciciela, przedstawione na 14 obrazach.

Na przykościelnym cmentarzu stoi jeden z nielicznych w Polsce słupów morowych. To rzeźba z 1758 roku przedstawiająca Maryję Pannę z Dzieciątkiem, a na cokole – orędowników w czasie klęski zarazy, pożaru i pioruna. Modlono się przy niej m.in. w czasie niedawnej pandemii covidu.

Niżej umieszczono kilkadziesiąt wizerunków świętych i królów, w tym czterdziestu związanych z historią Węgier – m.in. św. Stefana, patrona tego kraju. Przy obramowaniu chóru pokazano sceny z życia codziennego symbolizujące przestrzeganie – a czasem łamanie – dziesięciorga przykazań. Wśród zdobień znajdziemy też herb rodziny Moniaków, za zasługi w rekatolizacji Orawy podniesionej przez króla Leopolda do stanu szlacheckiego. Po II wojnie światowej wokół dawnego dworu Moniaków w niedalekiej Zubrzycy Górnej powstał znany skansen budownictwa ludowego.

Na przykościelnym cmentarzu stoi jeden z nielicznych w Polsce słupów morowych. To rzeźba z 1758 roku

Najstarszym zabytkiem kościoła jest drewniana figura Jezusa Frasobliwego, pochodząca prawdopodobnie z przełomu XV i XVI wieku. Odnaleziono ją na Dolnym Śląsku podczas powojennej zawieruchy – i w latach 50. XX wieku przewieziono pociągiem z Jeleniem Góry do Krakowa, a następnie, na dachu autobusu, do Orawki.

Na przykościelnym cmentarzu stoi jeden z nielicznych w Polsce słupów morowych. To rzeźba z 1758 roku przedstawiająca Maryję Pannę z Dzieciątkiem, a na cokole – orędowników w czasie klęski zarazy, pożaru i pioruna. Modlono się przy niej m.in. w czasie niedawnej pandemii covidu.

W drodze do wspólnoty

Kiedyś drogi służyły ludziom i koniom, nie samochodom. Prowadzono je inaczej niż teraz – grzbietami wzgórz, na skróty, nie tylko dolinami. Przez pola, lasy i mokradła chodzili tak do kościoła w Orawce katolicy z sąsiednich wsi: Podwilka, Jabłonki czy Zubrzycy. Gdy w końcu i tam powstały ich kościoły, księża kłócili się między sobą o parafian. Na plebanii w niedalekiej Lipnicy Małej do dziś wisi ręcznie wykonana mapa, z zaznaczonym kilometraże, przy pomocy której miejscowy proboszcz próbował przekonać kurię do swoich racji.

Z położonej wtedy na obrzeżach węgierskiej monarchii Orawki drogi prowadziły też daleko na południe.

Po każdej Wielkanocy platenicy, czyli handlarze płótnem, z którego tkania jeszcze trzysta lat temu utrzymywało się ponad dwieście orawskich rodzin –ruszali do Siedmiogrodu, na Bałkany i Krym sprzedawać towar. Niektórzy wracali do domu dopiero tuż przed Bożym Narodzeniem.

Drogi, które spod kościoła wiodły do świata natury, przecierał jeden z dawnych proboszczów kościoła, Paweł Vitkay. Jako botanik z zamiłowania, na początku XIX wieku, kiedy nie znano jeszcze wszystkich gatunków roślin występujących na Orawie, w opracowaniu „Flora arvensis” skatalogował ponad pół tysiąca z nich. Swoje dzieło uzupełniał aż do śmierci. Oryginał odnaleziono dopiero kilkanaście lat temu – dzięki pracy badaczy z Bratysławy jest dziś jednym z niewielu rękopisów, który można cytować w pracach naukowych. Vitkay pracował w Orawce w latach 1830-42. Tutaj też znajduje się jego grób.

Kościół w Orawce nie trafił na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO razem z innymi drewnianymi kościołami południowej Małopolski. Jednak w 2021 roku prezydent RP wpisał go jednak na listę Pomników Historii. Do dziś pozostaje najcenniejszym zabytkiem należącego do Polski fragmentu Orawy.

Jaką rolę spełni w przyszłości? Choć przez wielu kościół jest uznawany za symbol polskości górnej Orawy, ma potencjał miejsca, które połączy związanych z tym podtatrzańskim regionem Polaków i Słowaków. Przed stuleciem Kościół katolicki żarliwie dążył do przyłączenia tych ziem do Polski (planowany tu plebiscyt ostatecznie się nie odbył i decyzją Rady Ambasadorów w 1920 r. w granicach kraju znalazła się mniejsza część Orawy). W polskich podręcznikach historii o Orawie pisano w tych samych zdaniach, co o Spiszu – jak o ziemi, którą przywrócono Polsce. Dziś wciąż jest daleko do porozumienia polskich i słowackich historyków. Obie strony rzadko zaglądają do zagranicznych archiwów, a pierwsze próby tworzenia wspólnej opowieści o regionie wymuszają unijne projekty transgraniczne. 

Może ten stary, drewniany kościół w Orawce pomoże jeszcze w tym porozumieniu? Jest Pomnikiem Historii, lecz nieco innej niż ta, do której jesteśmy przyzwyczajeni. Komplikuje ją, wymusza spojrzenie na dzieje z nie swojej perspektywy, zmusza do pytań o tożsamość, ale takich bez patosu. Wśród tych pytań jest to najważniejsze: co to właściwie znaczy „być stąd”? W końcu w XVII wieku kościół zbudowali przybyli zza granicy Polacy, żyjący w obcym, węgierskim państwie, mówiący gwarą, której wtedy nie przyporządkowywano do żadnej narodowości. Może dopiero teraz, po kilku burzliwych stuleciach, przyszedł dobry czas na rozmowę o sąsiedztwie i wspólnej przyszłości, której nie przeszkadzają już żadne granice.

Takie pytania przychodzą na myśl we wnętrzu kościoła, z którego słychać ruch samochodów – międzynarodowa trasa E77 prowadzi z Orawki do Krakowa i Gdańska, ale też do Budapesztu i Wiednia, gdzie do dziś pracuje wielu parafian.

Na puszczy

Jest pierwsza w nocy. Młodzi muzycy z zespołu regionalnego pakują instrumenty. W drzwiach proboszcz ściska dłonie wychodzącym.

Kościół w Orawce nie trafił na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO razem z innymi drewnianymi kościołami południowej Małopolski. Jednak w 2021 roku prezydent RP wpisał go jednak na listę Pomników Historii. Do dziś pozostaje najcenniejszym zabytkiem należącego do Polski fragmentu Orawy.

Nikt już nie kaszle od mrozu, jak na początku pasterki. Kościół spełnił wszystkie swoje role: przygarnął modlących się, ale też ich ogrzał, bo energiczne śpiewy i oddechy wiernych przegoniły chłód z jego nieszczelnej, choć niewielkiej przestrzeni. Na skraju cmentarza, przy grobach pierwszych proboszczów, mieszkańcy Orawki składają sobie życzenia.

Odchodzę. W mroku rozpływa się ciemne drewno wieży, nie słychać już głosów, zapada mróz. Orawczański kościół jeszcze raz, jak przed wiekami, zanika na granicy czasu. Znów, jak jego patron, jest sam – in desertum.

Opony w indygo
W farbiarni płótna, która do dziś sąsiaduje z kościołem, moczono w indygo len i bawełnę, wykonując z nich m.in. słynne opony (zasłony) wielkopostne. Cztery z nich – w tym najstarsza, z początku XVII wieku, z wizerunkiem Piety – zachowały się do dziś. Ewenementem na skalę Polski jest to, że w Orawce zasłony wielkopostne ciągle pełnią funkcję liturgiczną. To jedna z najstarszych tradycji religijnych Europy – zapoczątkowali ją Żydzi, w średniowieczu kontynuowali ją mnisi z klasztorów w Alpach. Zasłony podnoszone są co roku w piątek przed piątą niedzielą Wielkiego Postu i wiszą do Wielkiej Środy. Mają służyć kontemplacji, edukacji i, oczywiście, modlitwie. 

Marcin Żyła

Dziennikarz „Raportu o stanie świata”, autor reportaży i korespondencji na temat m.in. migrantów i uchodźców. Publikuje też wywiady i opowiadania poświęcone tematyce dziedzictwa obszarów górskich.

Popularne

Nysa – zespół kościoła farnego pod wezwaniem św. Jakuba Starszego Apostoła i św. Agnieszki Dziewicy i Męczennicy

Kiedy rok po odkryciu przez Kolumba Ameryki, Hartmann Schedel wydawał w Norymberdze swoją słynną „Liber Chronicarum”, wśród drzeworytniczych ilustracji księgi nie zabrakło też widoku Nysy. Nad miastem opasanym murami najeżonymi basztami i bramami o spiczastych dachach, nad równymi szpalerami mieszczańskich...