Nowy Wiśnicz – zespół architektoniczno-krajobrazowy 
Fot. Kawiora, CC BY-SA 3.0 / wikipedia.org
Pomniki Historii

Nowy Wiśnicz – zespół architektoniczno-krajobrazowy

Z tego artykułu dowiesz się:
  • że fotografował zamek w początkach swojej kariery jeden z najsłynniejszych polskich fotografów, Wojciech Plewiński
  • co ma wspólnego zamek i pierwsza polska książka kucharska
  • skąd pochodzi słynny, pozłacany sufit

Nowy Wiśnicz: widzę od razu kilka historii, kilka zwisających nitek, za które miałbym ochotę pociągnąć, żeby się potoczyły szpulki z opowieściami. Pierwsza nitka: w mojej kuchni jem gołąbki z zamkowej restauracji, nitka druga: w więzieniu, trzecia: w archiwum słynnego fotografa, czwarta nitka: na zamku, piąta: w bibliotece, szósta: w Wiśniczu na zamku, dawno temu. I jeszcze nitka ostatnia, najświeższa, też prowadząca na zamkowe wzgórze.

Archiwum Plewińskiego

Najmniej ważna jest ta najbardziej osobista, ale od niej zaczynam, bo to punkt, od którego naliczam kolejne warstwy poznania: kiedy byłem na zamku po raz pierwszy, na przełomie wieków, chodziło się po świeżych wylewkach i drewnianych szalowaniach, a zamkowe sale były całkiem puste. Pachniało cementem, ze ścian wystawały kable, nic nie zapowiadało, że pusta skorupa zmieni jeszcze kiedyś swój status i z budynku w stanie surowym powstanie tu poważany zabytek. Godzinę wcześniej, zanim zapuściłem się na piętra wiśnickiego zamku, zamkniętego wówczas dla publiczności, opuściłem więzienie w dawnym klasztorze na sąsiednim wzgórzu: sprawiały wrażenie jakby były bliźniaczymi budowlami, miały tak samo grube mury i panował w nich ten sam duch pustki i martwoty. Tyle, że tam stłoczeni w ciemnych celach mieszkali ludzie: kiedy przeszedłem korytarzami, w których zamknięto skazanych na najdłuższe wyroki, na dźwięk kroków rozległy się gromkie wyzwiska, osadzeni jakby dostali amoku, głośno wrzeszczeli. Miałem ochotę uciekać. Kiedy wracałem, przepraszali w zakłopotaniu: zostałem wzięty za przedstawiciela władzy, więzienną inspekcję. Spacerniak był w dawnym kościele: na piaszczystym podłożu, za rzeźbioną bramą, grano właśnie w siatkówkę. Dziś rośnie tam trawa.

Fot. Kawiora, CC BY-SA 3.0 / wikipedia.org
Nowy Wiśnicz – zespół architektoniczno-krajobrazowy 
Zamek w Nowym Wiśniczu.
Fot. Materiały prasowe zamku w Nowym Wiśniczu
Nowy Wiśnicz – zespół architektoniczno-krajobrazowy 
Zamek w Nowym Wiśniczu.

Kolejne dotknięcie Nowego Wiśnicza: przeglądając archiwum fotograficzne Wojciecha Plewińskiego, natknąłem się na zdjęcia zamku z lat pięćdziesiątych. Dopiero wtedy zrozumiałem, jaki ogrom roboty wykonano pomiędzy tamtymi latami a moją pierwszą wizytą: przed wieloma laty była to, co prawda malownicza, ale ruina, rozbita i pusta skorupa. Uświadomiłem sobie na widok tych zdjęć, że byłem świadkiem tylko mikroskopijnego wycinka historii pewnego miejsca. Dobrze jest czasem zyskać taką perspektywę.

Chcesz być na bieżąco z przeszłością?

Podanie adresu e-mail i kliknięcie przycisku “Zapisz się do newslettera!” jest jednoznaczne z wyrażeniem zgody na wysyłanie na podany adres e-mail newslettera Narodowego Instytutu Konserwacji Zabytków w Warszawie zawierającego informacje o wydarzeniach i projektach organizowanych przez NIKZ. Dane osobowe w zakresie adresu e-mail są przetwarzane zgodnie z zasadami i warunkami określonymi w Polityce prywatności.

Po ostatniej jeździe do Wiśnicza zobaczyłem całkiem nową odsłonę, w zupełnie innych czasach, dawno po remontach (wyremontowano również więzienie, groziło mu zamknięcie, a to jeden z większych pracodawców w okolicy; jest coś pociągającego w równoległych drogach zakładu karnego i potężnego zamczyska). Nieszczęśliwie się stało, że ta właśnie wizyta skończyła się klęską: nie byłem przygotowany na to, co w zamku zastanę.

Kuchmistrz wojewody krakowskiego 

Pora zedrzeć parę warstw farby od drugiego końca. Jednym z powodów, dla których warto odwiedzić zamek, jest restauracja. Nigdy w niej nie byłem, ale przez swego kolegę po fachu szef kuchni podawał mi dania w słoikach.

Naprawdę świetnie tam gotują, i to nie byle co, nie wymyślne dania bez związku z miejscem, tylko takie, które – w nieco odmiennej wersji – jadano w Wiśniczu za czasów jego prawdziwej świetności. Zamek wiśnicki jest bowiem miejscem, w którym powstała pierwsza polska książka kucharska. I choć przed nią ukazywały się drukiem przepisy, były to głównie tłumaczenia: a tu od razu cała książka napisana przez człowieka noszącego w życiu wiele tytułów, Stanisława Czernieckiego podstolego żytomierskiego i sekretarza królewskiego. Mnie jednak najbardziej pasjonuje jego wiśnickie wcielenie: był na zamku kuchmistrzem wojewody krakowskiego, Aleksandra Michała Lubomirskiego, do którego należała wiśnicka warownia.

Książka powstała na podstawie doświadczeń z jednego miejsca, jest ściśle związana z historią Polski, regionu i konkretnego rodu; jest w niej więc rys ogólny i rys szczególny. Nosi tytuł Liber ferculorum albo zebranie potraw, wyszła drukiem w 1682 roku i jest summą polskiej kuchni barokowej, zanurzonej w europejskiej tradycji. Przy okazji trzeba jednak wspomnieć o czymś, co już nie tak chwalebne: data wydania Liber ferculorum… jest w porównaniu z innymi krajami europejskimi stosunkowo późna. Nic dziwnego, nie przywiązywano u nas wagi do kultury gastronomicznej, nie mieliśmy tyle szczęścia, co Francuzi czy Włosi, u których piśmiennictwo kuchenne sięga epok poprzedzający książkę drukowaną i jest niezmiernie obfite. Trudno, taka nasza uroda.

Rzecz druga, też godna pokreślenia: książka Czernieckiego, której przepisy wykuły się w zamkowych kuchniach (można dziś zwiedzać zaaranżowane trochę bez ładu i składu pomieszczenie), jest zapisem kuchni bardzo swoistej, niejako pokazowej, odświętnej z natury, była bowiem przeznaczona dla ludzi karmiących najbardziej wybrednych i doświadczonych smakoszy. Niewiele miała wspólnego z dietą podzamcza, okolicznych wsi, była wyspą zawieszoną w morzu zupełnie odmiennego, daleko uboższego jedzenia.

Gałka muszkatołowa, kolendra, cynamon, kmin

Wyróżnia Czernieckiego wielka różnorodność wszystkiego: od składników pochodzenia zwierzęcego – jest tu mnóstwo przepisów na dania z dziczyzny, z ryb od dawna w Polsce niejadanych albo niezmiernie rzadkich, warzyw, których nie tylko nie próbował, ale o których nawet przelotnie nie słyszał przeciętny zjadacz chleba, owoców przywożonych z dalekich krain lub hodowanych wielkim nakładem wysiłku i pieniędzy w bliższych geograficznie regionach. To jedno. Drugie zaś: cała ta obfitość zasypana jest obfitością drugą, przyprawami. I to nie byle jakimi, lecz pochodzącymi z całego globu, od ziół występujących w Polsce po gałkę muszkatołową, kolendrę, cynamon, kmin (przed którego użyciem jeszcze dziś wielu Polaków się wzdraga), limonki, pistacje, szafran i imbir oraz wiele innych. Swą wielką księgę pańskiego stołu Czerniecki podzielił na trzy główne części, po jednej na mięsa, ryby i potrawy mleczne (czy raczej mleczno-mączne), zamieścił również dział, w którym daje przepisy na dodatki.

Trzeba jasno zaznaczyć, żeby jest to księga kucharza przeznaczona dla innych kucharzy: nie ma tu czasów, dokładnych (lub jakichkolwiek) miar, temperatur, całego tego oprzyrządowania, które daje nam współcześnie piśmiennictwo kuchenne.

Materią był żywy ogień na ruszcie lub pod kuchnią, rolę maszyn spełniali ludzie, te trybiki maszynerii obracający wolu czy świnię, jednostką tusza zwierzęcia, jakaś roślina (ale ile jej – nie wiadomo); podstawą zaś smak wykształcony latami pracy. Miary i wagi nie miały tu zastosowania, nie było możliwości porównania. Liczył się tylko przybliżony efekt.

Pamiętam dzień, kiedy po raz pierwszy wziąłem książkę Czernieckiego do ręki: było to w bibliotece Muzeum Czartoryskich w Krakowie, jednej z tych bibliotek, o których mało kto poza naukowcami słyszał. Kartkowałem ją, nie dowierzając szczęściu: miałem oto przed sobą księgę polskich ksiąg kuchennych, która miała mnie zaprowadzić nieco później do profesora Jarosława Dumanowskiego (to dzięki niemu Liber ferculorum… został na nowo opracowany i wydany) i Macieja Nowickiego, szefa kuchni z Wilanowa. Czerniecki zainspirował również szefa kuchni z zamkowej restauracji Figatella, Marcina Pławeckiego: można tu spróbować kapłonów, grzybów, ślimaków (polskich, oczywiście). Niech włoskie z pozoru brzmienie nazwy nie zmyli, u Czernieckiego figatelle to zwykłe pulpety z różnego rodzaju mięs.

Bóg, pan i poddani

Istnienie Nowego Wiśnicza, osady położonej na szlaku handlowym z Węgrami i ze Spiszem, odnotowano już 1242 roku;

Istnienie Nowego Wiśnicza, osady położonej na szlaku handlowym z Węgrami i ze Spiszem odnotowano już w 1242 roku.

zaś pierwsze wzmianki o jeszcze średniowiecznym zamku są o półtora wieku późniejsze (1396-1397). Jego fundatorem był prawdopodobnie Jan Kmita Stary. Do Lubomirskich Wiśnicz należał od końcówki wieku XVI za sprawą Sebastiana Lubomirskiego, który dobra te nabył, zaś za rządów jego syna Stanisława (1583-1649) zamek wiśnicki został gruntownie przebudowany: z gotycko-renesansowego stał się barokowy – i jednocześnie sarmacki. W całym założeniu, niezwykle malowniczym, wykorzystującym pagórkowate ukształtowanie terenu, zaznaczono sarmacką triadę: Bóg – czyli klasztor karmelitów bosych na wzgórzu (jak na ironię, dzisiejsze więzienie), pan – czyli zamek na wzgórzu sąsiednim, poddani – czyli Wiśnicz w dole. To są piękne okolice i piękne mury, do zamku, typowego palazzo in fortezza, wjeżdża się łukowato poprowadzoną drogą, całości strzegą mury. Zamek jest wielki: w Małopolsce drugi pod względem rozmiarów, po Wawelu. To, co widać na zewnątrz, napawa nadzieją, kuchnia przypominająca Czernieckiego i jego książkę daje wgląd w pewien niezwykły aspekt historii miejsca; gorzej jest niestety, kiedy już wejść na pokoje.

Radosław Nawrocki / Forum
Nowy Wiśnicz – zespół architektoniczno-krajobrazowy 
Nowy Wiśnicz, zamek, 2011 r.

Widać, że mimo ciągłych remontów siedziba Lubomirskich najlepsze lata ma już dawno za sobą. Na plafonach straszą szafy malowideł wielkoformatowe wydruki z widoczkiem nieba – nie przymierzając, zupełnie jak wielkopowierzchniowa reklama na budynkach czy autobusach; wystawienniczo Wiśnicz, cóż, nie olśniewa: mieszanina materii szlachetnej i spatynowanej z przemysłową tandetą bardzo kłuje w oczy.

Bo Nowy Wiśnicz najlepiej ogląda się z daleka, i z rozmaitych perspektyw, jak mnie z upływem lat było to dane. Można się w nim rozsmakować, dzięki Figatelli. Wspaniale się do niego dojeżdża, bo wtedy najlepiej widać całe bogactwo pejzażu, jego zmienność i różnorodność, sady i pola. Sylweta zamku, barokowa brama wjazdowa w kształcie łuku triumfalnego, widok z jego najwyższej kondygnacji są najwyższej próby; z pewnym przymrużeniem oka można wtedy przejść przez sale, zwane tu komnatami, zastawione przedmiotami nie zawsze najwyższych lotów. Trzeba pamiętać, że ten miszmasz jest pamiątką po kompletnej ruinie, w jaką dawna siedziba rodowa Lubomirskich popadła – do tego stopnia, że wykupił ją najpierw bank, a po II wojnie, podobnie jak w zasadzie wszystkie podobne budowle, przejął ją skarb państwa. Wreszcie prawdziwa gratka: rzadko, bo rzadko, ale można zwiedzać dawny klasztor w więzieniu – tylko w karnych grupach, tylko w wyznaczonych godzinach, pewnie trzeba pokazać jakiś dokument. Ale bardzo do tego zachęcam, bo po pierwsze to piękny zabytek, a po drugie jak dotknąć istoty sarmatyzmu nie obejmując pierwszego z triady, Boga?

Fot. Radoslaw NAWROCKI / Forum
Nowy Wiśnicz – zespół architektoniczno-krajobrazowy 
Złote sztukaterie, zamek w Nowym Wiśniczu. Bal z okazji 10-tej rocznicy ślubu Księżnej Dominiki Kulczyk-Lubomirskiej i Księcia Jana Lubomirskiego – Lanckorońskiego.
Ciekawostka, czyli zagadka zabytkowego stropu
Zamek w Nowym Wiśniczu niedaleko Bochni to obecnie jeden z najcenniejszych polskich zabytków. Zbudowany w XIV wieku, zmodernizowany w stylu renesansowym w XVII wieku, obrastał kolejnymi warstwami stylowymi. Należał do najważniejszych polskich rodów magnackich, jak Kmitowie, Zamoyscy czy wreszcie Lubomirscy. Rok 1831 za sporawą pożaru zamienił zamek w malowniczą ruinę. I pewnie popadałby w nią nadal, gdyby nad swoim rodowym gniazdem z przeszłości nie zlitowali się Lubomirscy. Wszak od 1593 roku, kiedy zamek nabył Sebastian Lubomirski, tytułował się „hrabią na Wiśniczu”. Rodzina założyła więc związek rodowy i wykupiła zamek w 1928 roku.
Wtedy też rozpoczęła się odbudowa pod kierunkiem Adolfa Szyszko-Bohusza, znanego też jako Adolf Wszystko-Bohusz, gdyż w dwudziestoleciu międzywojennym był jednym z najbardziej zznanych i cenionych architektów, który odpowiadał za wszystkie najważniejsze inwestycje i odbudowy - z modernizacją Wawelu włącznie. 
Plany były ambitne, pokrzyżował je najpierw kryzys gospodarczy, potem wybuch wojny.
Po jej zakończeniu zamek został znacjonalizowany. W  1949 roku rozpoczęła się odbudowa pod kierunkiem profesora Alfreda Majewskiego, który trafił do Małopolski z Dolnego Śląska (w latach 1945-1947),  gdzie pracował przy renowacjach tak znanych obiektów jak Baranów Sandomierski, Krasiczyn, Sucha Beskidzka, Niedzica czy Pieskowa Skała. I to prawdopodobnie za jego sprawą w  jednej z najbardziej reprezentacyjnych sal II piętra znalazła się "pamiątka z Książa" - czyli niezwykły, pozłacany sufit, z otworami na plafony (dziś wypełnione wyobrażeniami chmurnego nieba).
W przeszłości zdobił Salę Kominkową zamku Książ. Powstał w czasie tzw. drugiej wielkiej przebudowy (1909–1923), gdy książę Jan Henryk XV Hochberg postanowił zmienić nieco zmodernicować zamek, nawiązując - zgodnie z modą na neostyle - do wzorów z przeszłości, m.in. z czasów renesansu. 
Gdy Niemcy w czasie wojny postanowili przerobić wnętrza na kwaterę Hitlera, wiele z dotychczasowe wnętrza zniszczono. To wtedy zdemontowano wspomniany strop wraz z plafonami. Według niektórych relacji jednak dopiero po wojnie dokończono demontaż. Plafony miały zostać przekazane do Zamku Piastów Śląskich w Brzegu, a reszta resztę miał uratować z magazynu profesor Majewski. Gdy został przeniesiony z Dolnego Śląska na Wawel miał zabrać strop ze sobą. Ostatecznie uznał, że reprezentacyjna sala z kominkiem w Nowym Wiśniczu będzie najwłaściwszym miejscem.
Warto zaznaczyć, że w tamtym czasie tego typu działania - wobec ogromnych strat wojennych i konieczności modernizacji wielu zabytkowych obiektów - nie były zaskakujące i mieściły się w ówczesnej doktrynie konserwatorskiej.
Natomiast warto dodać, że zamek w Książu i wspomniany strop stały się scenerią filmu "Janosik. Prawdziwa historia" w reżyserii Agnieszki Holland oraz Kasi Adamik.
Z zamkiem wiąże się wiele legend. W czasach Kmitów częstym gościem była w nim królowa Bona Sforza. To podobno dzięki niej krużganek jednej z wież jest nieogrodzony. Ponoć Bona uznała, że brak balustrady służy... bezpieczeństwu zamku. Pełniący wartę nie miał się o co oprzeć, więc musiał wciąż czuwać, by nie spaść. Ale ponoć królowa założyła się z rycerzami, że ona sama okrąży wieżę na swoim osiołku, jadąc po gzymsie. I - według legendy - tego dokonała.
Inna legenda głosi, że Piotr Kmita na polecenie Bony dokonał zbrodni: miał podać w trakcie pobytu w zamku truciznę Barbarze Radziwiłłównie, nielubianej synowej królowej Bony, żonie Zygmunta Augusta.

Wojciech Nowicki

Pisarz i kurator wystaw fotograficznych. Opublikował eseje o fotografii "Dno oka", "Odbicie" i "Tuż obok", a także tomy prozatorskie "Salki" i "Cieśniny". Zajmuje się także krytyką kulinarną. Mieszka w Krakowie.

Popularne

Brzeg – Zamek Piastów Śląskich z renesansową bramą i kaplicą zamkową pw. św. Jadwigi – nekropolią Piastów

Zamek Piastów Śląskich w Brzegu jest najwspanialszą renesansową rezydencją książęcą na Śląsku. Budowla z wewnętrznym dziedzińcem na wzór włoski ukształtowana została pod wrażeniem Zamku Królewskiego na Wawelu. Spośród rezydencji książęcych na Śląsku zamek w Brzegu zajmuje szczególną pozycję. Był siedzibą...