Przejrzyjcie naszą interaktywną mapę skojarzeń!
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
Zabrze było jednym z pierwszych miejsc na Śląsku, obok Chorzowa i Rybnika, w którym zaczęto wydobywać węgiel. Pokłady leżały płytko, praktycznie wychodziły na powierzchnię – do dzisiaj można zobaczyć takie wychodnie. Z drugiej strony górnictwo w Zabrzu przestało funkcjonować stosunkowo szybko. Zostały duże środowiska pogórnicze, które chciały coś z tego zachować.
Decyzje o tym, że jednym z elementów rozpoznawalności Zabrza ma być dziedzictwo pogórnicze i turystyka przemysłowa, zostały podjęte w momencie, kiedy większość samorządów na Śląsku uważała, że pozostałości poprzemysłowe są obciążeniem, a nie aktywem
– przypomina Bartłomiej Szewczyk, dyrektor Muzeum Górnictwa Węglowego w Zabrzu.
Zakończył się remont głównej siedziby muzeum w budynku dawnego starostwa powiatowego. Kiedy otwarcie?
Budynek już funkcjonuje. Większość osób, które mają tam pracować, jest na miejscu – działa na przykład pracownia digitalizacji. Część zbiorów jest już w magazynach. Przygotowujemy wystawę stałą, będą też wystawy czasowe – te prace jeszcze potrwają.
Czy Zabrze buduje swoją atrakcyjność na turystyce przemysłowej?
Trudno mi wypowiadać się za całe Zabrze – to władze powinny zdefiniować priorytety i strategię. Przez ostatnie kilkanaście lat jednym z elementów rozpoznawalności miasta – chociaż nie jedynym – miało być dziedzictwo pogórnicze i turystyka przemysłowa. Takie decyzje zostały podjęte w momencie, kiedy większość samorządów na Śląsku uważała, że pozostałości poprzemysłowe są obciążeniem, a nie aktywem. Mało kto na to stawiał.
Zabrze było pierwszym miastem na Śląsku, które postawiło na rozwój tej dziedziny.
Opłaciło się?
W zeszłym roku mieliśmy ponad 350 tysięcy gości w kompleksie kopalni Guido i Sztolni Królowa Luiza. Przyjechali do Zabrza i, mam wrażenie, wyjechali zadowoleni.
To byli goście ze Śląska, z Polski, z Europy?
Wciąż większość – ale dziś już nieznaczna – to ludzie ze Śląska. Poza tym mamy gości z całej Polski, ze szczególnym udziałem mieszkańców Warszawy, ale też z miast położonych na linii autostrady A4, czyli Wrocławia i Krakowa. Coraz więcej osób przyjeżdża zza granicy – jest sporo Czechów, Niemców, widać też turystów z całego świata, czasami z bardzo egzotycznych miejsc.
A jeszcze na początku lat dwutysięcznych kopalni Guido – pierwszemu z obiektów należących dziś do MGW – groziło zasypanie i likwidacja.
Kopalnia Guido właściwie była zlikwidowana, nie funkcjonowała przez parę lat. Ale w Zabrzu są silne środowiska społeczne związane z górnictwem, które bardzo mocno walczyły o to, żeby utrzymać takie obiekty na terenie Zabrza. Wcześniej kopalnia Guido byłaczęścią kopalni doświadczalnej M300 – była tam też trasa turystyczna na poziomie 170 (170 m pod ziemią – przyp. red.), prowadzona już wówczas przez Muzeum Górnictwa Węglowego. I choć kopalnia Guido została zlikwidowana, to kampania społeczna doprowadziła do jej ponownego otwarcia, już jako instytucji kultury miasta Zabrze i województwa śląskiego.
Guido stało się „kopalnią turystyczną” właściwie przypadkiem, jeszcze w latach 80. Trzeba było skanalizować ruch chętnych do zwiedzania górniczych wyrobisk.
Mieliśmy sporo szczęścia, bo kopalnia Guido okazała się przedsięwzięciem kompletnie nietrafionym biznesowo już w momencie otwarcia, w połowie XIX wieku. Dzięki temu przetrwała, bo w normalnych warunkach kopalnie wędrują za pokładem, który eksploatują. I tam, gdzie pokłady są już wyczerpane, wszystko się likwiduje, izoluje i potem nikt już do tego nie wraca.
Dzięki temu, że w kopalni Guido węgla specjalnie nie było, to się zachowała. Najpierw jako zakład pomocniczy dla kopalni Królowa Luiza, potem jako zakład pomocniczy kopalni Makoszowy, a w końcu jako kopalnia doświadczalna M300.
I rzeczywiście, w pewnym momencie okazało się, że trzeba gdzieś skierować ruch osób zainteresowanych tym, żeby zobaczyć górnicze podziemia. A tu można zjechać szolą na poziom 170 i zobaczyć fragment wyrobisk zabytkowej XIX-wiecznej kopalni, wraz ze stajniami. To była próba odpowiedzi na zainteresowanie, którego nie da się w pełni zaspokoić w czynnych kopalniach.
Druga z atrakcji Zabrza to teraz kopalnia Królowa Luiza z udrożnionym fragmentem Głównej Kluczowej Sztolni Dziedzicznej – podziemnego kanału wybudowanego z zamiarem transportu urobku i odwodnienia wyrobisk.
Sztolnia była taką naszą legendą miejską. Wszyscy wiedzieli, że kiedyś istniała, ale została całkowicie zlikwidowana, zasypana. Nie było po niej śladu. I kiedyś miejskie wodociągi, zupełnie przypadkiem, na skutek awarii, trafiły na tę sztolnię.
Po wszystkim pozostawiły tam studzienkę kanalizacyjną, przez którą miejscowi eksploratorzy wchodzili do tego obiektu sporo ryzykując. Ja też zaliczyłem pierwsze wejścia poprzez ten gulik.
Rewitalizacja sztolni to także w pewnym stopniu efekt inicjatywy społecznej. Taki cel postawiło sobie miejscowe stowarzyszenie Pro Futuro. Problem polegał na tym, że środowiska społeczne nie miały możliwości pozyskania środków, żeby przeprowadzić tego typu przedsięwzięcie.
Potrzebny był udział miasta.
Sprawy nabrały tempa w 2007 roku, gdy ówczesna prezydent miasta, Małgorzata Mańka-Szulik, podjęła decyzję o rewitalizacji i o tym, że miasto przejmie tu rolę lidera. Dzięki temu pojawiła się szansa na uzyskanie funduszy europejskich. Miasto zdecydowało się na połączenie obiektów – kopalni Guido i Muzeum Górnictwa Węglowego – które funkcjonowały obok siebie, ale były odrębnymi instytucjami. Plan był taki, żeby stworzyć w Zabrzu ośrodek, który będzie ewenementem na skalę co najmniej ogólnopolską, jeśli nie europejską. To było duże ryzyko polityczne, bo w tamtym czasie nie był to oczywisty kierunek. Pozostała jednak kwestia przygotowania projektów, pozyskania środków i realizacji. Byłem wówczas naczelnikiem Wydziału Strategii i Rozwoju Miasta i specjalizowałem się w pozyskiwaniu środków unijnych. Ale kluczowe było zaangażowanie prezydenta miasta i ludzi, którzy wspierali cały ten proces od strony społecznej.
Udało się.
Rewitalizacja obiektów podziemnych trwała dziesięć lat i była przedsięwzięciem bezprecedensowym.
Wcześniej nikt nie odkopywał starych, zlikwidowanych wyrobisk górnictwa węglowego i nie przywracał ich do funkcji muzealno-turystycznych. Biorąc pod uwagę zakres i nowatorstwo tego przedsięwzięcia, można powiedzieć, że te dziesięć lat to wcale nie był długi czas.
Kiedy uwierzył pan pasjonatom ze stowarzyszenia Pro Futuro, że sztolnię da się udrożnić i udostępnić?
Właściwie od samego początku nie miałem wątpliwości, że to dobry pomysł i że trzeba spróbować. Nie wiedziałem tylko czy to się da zrobić. Sztolnia była zasypana, a dostęp trudny – z początku nie można było ocenić, czy to jest realne przedsięwzięcie.
Trzecim z obiektów MGW jest dawna wieża ciśnień, w której mieści się centrum wiedzy o węglu Carboneum. Wieża też ma za sobą trudną historię.
W ostatnich dekadach miała kilku prywatnych właścicieli, ale plany jej biznesowego wykorzystania spełzły na niczym. Wieże ciśnień to duże obiekty, które wymagają sporych nakładów, zarówno przy rewitalizacji, jak i potem przy utrzymaniu, zaś jeśli chodzi o powierzchnię wewnątrz, wcale nie są obszerne. Większość takich wież w okolicy niszczeje, więc tutaj trzeba chyba spojrzeć na sprawę inaczej i przynajmniej część z tych obiektów ratować jako rodzaj pomnika historii – rodzaju pamiątki historycznej, no i dominanty architektonicznej.
Inwestycja to jedno, natomiast bieżące utrzymanie tych obiektów to drugie. Czy kopalnia Guido, kopalnia Królowa Luiza wraz ze sztolnią i Carboneum utrzymują się samodzielnie?
Nie, i nie wiem, czy kiedykolwiek będą się utrzymywały. To nie są typowe placówki komercyjno-turystyczne.
To w dużej części obiekty podziemne, funkcjonują zgodnie prawem geologicznym i prawem górniczym, pod nadzorem urzędu górniczego.
Część rozwiązań, związanych choćby z bezpieczeństwem, musi spełniać takie same standardy, jak w czynnych kopalniach. A to są drogie rozwiązania, wymagają przy tym kompetencji i dużej wiedzy górniczej.
Jakie są przychody Muzeum Górnictwa Węglowego?
W zeszłym roku było to nieco poniżej 20 mln złotych. Te przychody pochodzą w większości ze sprzedaży biletów, ale również z działalności typowo komercyjnej, jak organizacja imprez w podziemnych obiektach muzeum. W tym roku planujemy przekroczyć 20 mln zł.
Jesteśmy najlepiej zarabiającą instytucją kultury w województwie śląskim.
Kto dopłaca do działalności muzeum?
Miasto Zabrze i województwo śląskie, czyli nasi organizatorzy, ale też budżet państwa, który wspiera to wszystko, co dzieje się w części górniczej.
O jakich kwotach mówimy?
Czy zabrzańscy przedsiębiorcy skorzystali na ruchu, jakiego przysparzają miastu obiekty muzeum? Niedzielna atmosfera śródmieścia wydaje się nieco senna.
Na pewno nie skorzystali jeszcze nie na taką skalę, jakiej oczekiwałyby władze miasta i część miejscowych środowisk. Ponieważ kompleks jest dosyć duży i podzielony na różne lokalizacje, to turyści zaczynają się przemieszczać pomiędzy naszymi obiektami. Problem jest taki, że póki co, nie zostają w Zabrzu. Ale myślę, że te 350 tysięcy osób, które odwiedziły nas w zeszłym roku, to już na tyle dużo, że można spróbować zachęcić ich do tego, żeby zostali w mieście i zobaczyli coś więcej. Myślę, że potrzebna byłaby tu koordynacja ze strony urzędu miasta i wsparcie dla przedsiębiorców, którzy prowadzą działalność chociażby gastronomiczną, bo oni jeszcze poczekają na efekty pojawienia się tych turystów. Niestety, umierające centra to dziś problem wielu miast.
Ale biorąc pod uwagę stałą tendencję wzrostową ruchu turystycznego w muzeum – a
plan jest taki, żeby odwiedzało nas rocznie milion osób
– to liczę, że niedługo będzie można mówić o wpływie ruchu turystycznego w muzeum na miasto.
Muzeum Górnictwa Węglowego przejęło od urzędu marszałkowskiego organizację Industriady – dorocznego święta Szlaku Zabytków Techniki Województwa Śląskiego. Dlaczego?
Dostaliśmy od marszałka propozycję, żeby zostać operatorem Szlaku Zabytków Techniki i Industriady. Argumenty były takie, że jesteśmy prężnie działającą instytucją kultury, więc powinniśmy to zrobić lepiej niż urząd. Rzeczywiście, organy czy jednostki administracyjne po to tworzą różne instytucje wokół, żeby nie realizować wszystkiego w ramach urzędu. Będę próbował namawiać władze województwa do tego, żeby
mocniej postawić na Szlak Zabytków Techniki i na obiekty postindustrialne jako wizytówkę regionu
– bo przecież najbardziej wyróżnia nas to, co pozostało z przemysłu, który przez ostatnie 250 lat nadawał kierunek rozwojowi Śląska. To nasze najważniejsze dziedzictwo.
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
Stołeczne zabytki industrialne mają niewielkie szanse, by stać się muzeami przemysłu czy, ogólniej, instytucjami kultury. Dawne elektrownie, fabryki czy browary stoją na zbyt cennych działkach. W ostatniej dekadzie procesy rewitalizacyjne w mieście przyspieszyły – deweloperzy, w zamian za odrestaurowanie zabytkowych...
Pomysł, by w dawnej kopalni urządzić muzeum, nie jest pomysłem nowym. Kopalnię soli w Wieliczce zwiedza się – tak jak zwiedza się muzea – już od ponad dwustu lat. Fala deindustrializacji, jaka przetoczyła się przez świat zachodni na przełomie XX...
Historia “starszej siostry Wieliczki” rozpoczyna się w 1248 roku, choć dzieje produkcji soli w regionie są znacznie dłuższe i sięgają jeszcze neolitu. Sól warzona, uzyskiwana przez odparowanie soli z solanki, była tutaj wytwarzana już około 3500 lat p.n.e., w połowie...