Przejrzyjcie naszą interaktywną mapę skojarzeń!
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
Z dr. hab. Jakubem Adamskim, prof. UW, o jego kolekcji czasomierzy, wyższości zegarów francuskich i pogmatwanych życiorysach obiektów rozmawia Łukasz Gazur
Kiedy napisałeś na profilu w portalu społecznościowym, że swoją kolekcję uważasz za zamkniętą, dr hab. Andrzej Betlej, prof. UJ, dyrektor Zamku Królewskiego na Wawelu, zażartował, że prawdziwy kolekcjoner nigdy nie uważa swojej kolekcji za skończoną. To ile od tego czasu przybyło zegarów?
Przynajmniej kilkanaście się pojawiło, a może i dwadzieścia…
To ile ich jest obecnie?
Powiedzmy oględnie kilkadziesiąt. Więc od razu powiem – ten zbiór wcale nie jest bardzo duży.
Ale jest wyjątkowy. Z kilku powodów. Ale zacznijmy od tego: jak to się stało, że historyk sztuki specjalizujący się w dziejach architektury średniowiecznej zajął się gromadzeniem zegarów? I to zegarów bardzo konkretnie wyselekcjonowanych ze względu na ich formę.
Wbrew pozorom na historii sztuki – jak sam wiesz – niewiele jest wykładów, które zahaczają o tę tematykę, nie ma też szczególnych specjalistów w tej dziedzinie. Przepraszam, powiem tak: na tych uczelniach, których programy są mi znane, nie ma. Nie zmienia to jednak faktu, że sama wiedza o stylach w sztuce ma znaczenie, gdy zaczynasz się interesować zegarami. Bo na początku studiów jednak uczy się umiejętności oceniania czy datowania po ornamentach i formach dzieła sztuki.
No to jak to się zaczęło, skoro to nie studia?
Początki są dwa. Pierwszy to proza życia: remont i wyposażanie nowego mieszkania. Pomyślałem sobie, że we wnętrzu, które chciałbym stworzyć – nazwijmy je stylowym, cokolwiek by to miało znaczyć – taki zabytkowy zegar będzie bardzo dobrze wyglądał. Więc na początku zdecydowały względy estetyczne. Ale wiedziałem od razu, że to ma być zegar kominkowy, na osobnej konsoli, a do tego portykowy, czyli – najprościej rzecz ujmując – z kolumienkami. I tu właściwie te tykające maszynerie łączą się z moimi zainteresowaniami jako historyka sztuki
– zajmuję się naukowo historią architektury, więc zegary o formach architektonicznych są mi wyjątkowo bliskie i mnie zachwycają.
Zacząłem więc szukać takiego egzemplarza, który by mi się spodobał. Bardzo szybko coś znalazłem, ale przy okazji zobaczyłem, że nawet w najpopularniejszym serwisie zakupów online w Polsce takich zegarów są wystawione dziesiątki i bardzo wiele trafiło w mój gust. Nie od razu połknąłem bakcyla kolekcjonerskiego, ale takie przeglądanie, wracanie do tych stron, przyglądanie się tym zegarom bardzo szybko rozbudziło mój apetyt na kolejne. Bo co prawda pierwszy stanął w przedpokoju, ale przecież są ściany, półki, parapety. Tych miejsc w mieszkaniu, gdzie zegary można ustawić, robi się coraz więcej, tylko trzeba pokombinować. Nawet nie wiem, kiedy zegary opanowały wszystkie wolne zakątki w mieszkaniu.
To pierwszy początek. A drugi?
To tak naprawdę ten pierwszy, wcześniejszy. We wczesnym dzieciństwie po raz pierwszy byłem w muzeum w moim rodzinnym mieście, Gorzowie Wielkopolskim. Główna siedziba tej instytucji mieści się w neobarokowym pałacyku. Na mieszczącej się tam ekspozycji dawnych wnętrz stoi on – biedermeierowski zegar z pękatymi kolumienkami, bardzo charakterystyczny dla zegarów wiedeńskich I połowy XIX wieku. Pamiętam, że ten zegar robił na mnie chyba największe wrażenie w kolekcji muzeum, która – jak na warunki takiego miasta – jest więcej niż przyzwoita. Utkwił mi w głowie obraz – wspomnienie zegara z kolumienkami stojącego na kominku. W tym wspomnieniu ten tykający przedmiot nadaje wnętrzu niesamowicie dostojny charakter. I tak, niezależnie od tego, czym się naukowo w danym momencie zajmowałem, zawsze lubiłem pałacowe wnętrza. Wiem, brzmi banalnie i pretensjonalnie.
Nie, brzmi jak spełnienie marzenia. Ale to wspomnienie to wiedeński biedermeier. Tymczasem twoja kolekcja ma inny profil.
Tak. Zbieram zegary francuskie, i to nie dlatego, że są dziś zdecydowanie najsłynniejsze. Te wiedeńskie pod względem zewnętrznej formy są dużo mniej finezyjne, są bardziej rzemieślniczo wykonywane, choć oczywiście zdarzają się wyjątki. Z kolei
Francja była od końca XVII wieku absolutnym liderem i w żadnym innym kraju nie wykonywano tak pięknych zegarów.
W tym czasie, czyli jakim?
Zbieram zegary, najkrócej rzecz ujmując, w stylu Ludwika XVI oraz empirowe, czyli – powiedzmy – od lat 70. XVIII wieku do lat 40. XIX wieku. Na początku nie zwracałem na to uwagi, czy egzemplarz jest XVIII-wieczny, czy to jest XIX-wieczna kopia jakiegoś niezwykle popularnego modelu. Trzeba pamiętać, że to czasy przed wymyśleniem pojęcia prawa autorskiego. Modele, które szczególnie się podobały, mniej lub bardziej udolnie kopiowano aż do początku XX wieku. To się nie zmieniło – często pieniądz dyktuje warunki.
Ciekawy, choć burzliwy czas – nie tylko dla zegarów.
I na bazie tej kolekcji właściwie można prześledzić zmiany, które zachodziły.
Od czasów Ludwika XIV rozpoczyna się wielki boom na zegary, które dziś kojarzymy. W XVII wieku były popularne zupełnie inne. Zwykle były to zegary „kaflowe” albo stołowe.
Z kolei od czasów Króla Słońce moda na zegary zrobiła się powszechna wśród górnych warstw społeczeństwa – i to nie tylko we Francji. Choć trzeba zaznaczyć, że to właśnie kraj nad Loarą był absolutnym liderem w tej kwestii.
Hm, jeśli traktować zegary szafkowe jako krewnych zegarów portykowych, to widzę niewielkie podobieństwo – też mierzą czas. Ale to raczej bardzo dalecy krewni.
Sprawa jak w wielu kwestiach w dziedzinie sztuki jest bardziej skomplikowana. Zegary w szafkach drewnianych, często bardzo bogato dekorowanych, miewały już formy quasi-architektoniczne, zapowiadające przyszłe zmiany. Niemniej najbardziej rozpowszechnionym typem zegara z czasów Ludwików XIV i XV jest zegar szafkowy na konsoli, który może nie do końca precyzyjnie, ale w nomenklaturze antykwariuszy najczęściej określa się mianem zegarów typu Boulle – od nazwiska Charles’a André Boulle, słynnego twórcy inkrustowanych mebli i szafek czasomierzy z czasów Ludwika XIV.
Jak wspomniałem, nie jest to precyzyjne, bo tak naprawdę to z tym nazwiskiem poza jego konkretnymi projektami kojarzy się przede wszystkim bardzo specyficzny typ zdobnictwa – markieterii, polegającej na wykładaniu drewna szylkretem i różnego rodzaju metalami, przede wszystkim mosiądzem, czasami cyną.
Ale do kolumienek naśladujących portyk jeszcze im daleko.
Prawidłową nazwą takich zegarów jest cartel, a największą popularność typ ten zdobył za Ludwika XV. W nomenklaturze francuskiej jest to poprawne określenie zegarów naściennych, a więc także konsolowych. Cartele są dwojakiego rodzaju: na konsoli i bez konsoli, w formie wiszącego kartusza lub grupy rzeźbiarsko-ornamentalnej.
Moda zdecydowanie zmieniła się dopiero za czasów Ludwika XVI. To moment odejścia od ornamentyki rokokowej. Następuje nawrót do stylistyki klasycyzmu, co wówczas nazywano smakiem greckim.
I ogólnie od samego początku, kiedy takie zegary stały się popularne, francuscy projektanci wykazywali się ogromną pomysłowością, jeśli chodzi o komponowanie ich architektury.
Ale gdzie tu miejsce na pomysłowość? Przecież jak portyk wygląda – każdy widzi – że sparafrazuję słynną kwestię filmową.
Oczywiście zasadnicze rysy tych konstrukcji polegają na kombinacji formy portyku kolumnowego z pełnym belkowaniem i puszki, w której mieści się mechanizm. To prawda. Aczkolwiek to założenie podlegało rozmaitym przeobrażeniom. W zegarach XVIII-wiecznych widać ciągoty do ornamentalności i wybujałych form, czasem bardzo fantazyjnych. Mogą mieć motywy chińskie, dekoracje figuralne, np. kariatydy lub postacie mitologiczne.
Te kompozycje zaczęły się rozrastać w coraz bardziej rozbudowane założenia, co zaowocowało obiektami, które zaklasyfikowałbym jako miniatury architektoniczne. Takim najbardziej rozpowszechnionym, charakterystycznym dla Ludwika XVI typem zegara jest zegar obeliskowy. Jest jeden jego wariant, którego nie mam: puszka jest umieszczona na dole wielkiego, pojedynczego obelisku. Pod względem rozbudowania przestrzennego to jednak dla mnie najciekawsze są zegary, których konstrukcja opiera się na miniaturach dwóch obelisków, wiernie odtworzonych. Mają cokoły, słupki z rozpiętymi łańcuchami, czym do złudzenia przypominają miejsca takie jak pl. Zgody w Paryżu. Niezwykle charakterystycznym motywem są łańcuchy, zwieszone między obeliskami a puszką, które są obciążone kulami armatnimi. Sprawiają wrażenie, że puszka unosi się na łańcuchach.
Kariatydy, motywy chińskie, obeliski i kule armatnie – reakcja na wydarzenia wokół i artystyczne mody? Odkrycia i podboje kolonialne, później nawiązanie stosunków dyplomatycznych z krajami takimi jak ówczesny Syjam zaowocowało modą na Daleki Wschód. W wielu dziedzinach rzemiosła XVIII wiek został zdominowany przez styl chinoiserie. To wszystko jasne. A jakieś mniej oczywiste nawiązania?
Nie jest to może informacja szeroko rozpowszechniona w literaturze naukowej, ale spotkałem się z interesującą sugestią, że te zegary, które mają militarną wymowę, czyli pojawiają się w nich właśnie wspomniane kule armatnie czy zwieńczone są figurami Marsa albo Minerwy, są efektem konfliktów zbrojnych, które prowadziła Francja, i wzmożenia w związku z tym nastrojów wojennych. Widzimy to w zegarach od mniej więcej 1780 roku. Do lat 90. XVIII wieku takich zegarów powstawało bardzo wiele. U schyłku tego stulecia formy zaczynają się mocno upraszczać. Wyraźnie widać tendencję, że zegarowe portyki nabierają monumentalności. Pojawiają się takie – reprezentowane także w mojej kolekcji – które przybierają np. formę łuku triumfalnego.
Ale to przede wszystkim czas zegarów o prostszej konstrukcji, na którą składają się cztery kolumny tworzące faktycznie klasyczny portyk, z puszką podwieszoną w jego górnej części. To prowadzi nas prostą drogą do czasów Napoleona. Wtedy taki typ zegara staje się najpopularniejszy. To typowy styl empire. Upraszczanie formy i zanik ornamentalności. Za to widać np. także fascynację podbojami Napoleona, zwłaszcza jego wyprawą do Egiptu. Ale są i mniej oczywiste zjawiska, jak „zegary rewolucyjne”.
Czyli?
Niektóre zegary mają na tarczy – poza pierścieniem z godzinami – także datownik. I w tych właśnie „rewolucyjnych” mechanizmach kalendarz jest 30-dniowy. Taki został wprowadzony w rewolucyjnej Francji w 1795 roku i zniesiony przez Napoleona 10 lat później. A więc to dokładnie nam datuje taki zegar.
Czyli kolejny – poza formami stylistycznymi – sposób na określenie czasu powstania.
Tych sposobów jest znacznie więcej. W starych zegarach datowanie pojawia się na sprężynach. Problem w tym, że mechanizmy czasem się psuły. Jeśli były naprawiane znacznie później – daty na sprężynach już się nie pojawiają, co jest sygnałem, że nie są oryginalne. W całej mojej kolekcji jest tylko jeden zegar, który ma dwie pierwotne sprężyny z 1782 roku. Ale dawniej zegary nosiły też sygnatury twórców, więc często wiemy, z jakiego warsztatu wyszły, i stąd daty działalności firmy zegarmistrzowskiej to także zawężenie czasu powstania obiektu.
Żadnych niespodzianek?
Wręcz przeciwnie. Pokażę ci zegar będący niezwykle ciekawym przykładem zegarowego „recyklingu”. Moim zdaniem nie dość, że nie umniejsza jego wartości fakt, że jest składakiem, to jeszcze na dodatek w moich oczach staje się on ciekawszy. Zegary mają swoje koleje losu – by sparafrazować słynne powiedzenie o książkach. Sama obudowa na pewno pochodzi z początku XIX wieku – jest to bardzo okazały model portykowego zegara empirowego na czterech filarach, utrzymany w konwencji retour d’Egypte. Pojęciem „powrót z Egiptu” nazywa się we Francji zegary, w których pojawiają się motywy egipskie, bardzo popularne od czasów napoleońskiej bitwy pod piramidami w 1798 roku nie tylko w przypadku zegarów. To zresztą jeden z wyróżników stylu empire.
Ale – co ciekawe – ta obudowa została ewidentnie wykonana w początkach XIX wieku, by pomieścić mechanizm o 100 lat starszy. Po pierwsze, jest nietypowy jak na tego typu zegar, ponieważ nie jest okrągły, a właśnie taki typ dominował we francuskich zegarach z czasów Ludwika XVI i w zegarach empirowych. To się nazywa po prostu mechanizmem paryskim – pendule de Paris. W tym zegarze mechanizm jest pełnopłytowy, czyli prostokątny – a takie umieszczano w dużych cartelach, zarówno skrzynkowych, jak i kartuszowych. W naszym przypadku jest pewnikiem, że mechanizm pochodzi z czasów Ludwika XIV. Świadczą o tym pięknie odkute żelazne zapadki systemu bicia, które są zadziwiająco dekoracyjne jak na czysto mechaniczny element – jest to rozwiązanie typowe dla zegarmistrzostwa XVII i początków XVIII wieku. To wtedy nawet te niewidoczne partie mechanizmu potrafiły być bardzo bogato dekorowane.
Zresztą na datowanie mechanizmu wskazują nawet wyryte na tylnej płycie daty napraw wykonywanych w tym zegarze. Najstarsza to jest 1752 rok, czyli on już w połowie XVIII wieku był naprawiany albo przynajmniej konserwowany, musiał więc od długiego czasu być w użytku. Potem kolejna data to 1789 rok – wtedy wybuchła rewolucja francuska…
Najprawdopodobniejsza wersja zdarzeń jest taka, że drewniana szafka się zepsuła, może zjadły ją korniki albo roztrzaskała się przy jakiejś przeprowadzce albo rewolucji, a wciąż działający mechanizm został wstawiony do nowej obudowy na początku XIX wieku.
Pogmatwany ten życiorys.
Żeby jeszcze bardziej skomplikować jego historię, to dodam, że ponieważ mechanizm jest z początku XVIII wieku, to mielibyśmy tzw. wychwyt szpindlowy. To najstarszy typ sprzężenia napędu zegara z pracą wahadła. Ten typ znany jest od średniowiecza, wymyślony został w XI wieku.
Tymczasem mamy tu do czynienia z wychwytem Brocota, który upowszechnił się dopiero w drugiej połowie XIX wieku. Na obu sprężynach mamy datę 1884. Czyli prawdopodobnie jeszcze pod koniec XIX wieku ten mechanizm został unowocześniony przez wymianę wychwytu na stabilniejszy. Wtedy też prawdopodobnie zostało dołożone obecne wahadło, bo pierwotne na pewno musiało być leciutkie, takie jakie jest typowe dla zegarów z wychwytem szpindlowym. Więc ten zegar ma bardzo barwną przeszłość – przeszedł w swoim żywocie przynajmniej dwie poważne modyfikacje.
Od rozmowy o stylistyce przechodzimy do wnętrzności?
To nie mniej fascynujące. I to kolejna cecha, która wyróżnia mój zbiór
– ja nie jestem zegarmistrzem, który zaczął kolekcjonować zegary. Odwrotnie, stałem się zegarmistrzem – na miarę swoich domowych możliwości. Moje zegary to moi pacjenci. Tak bardzo chciałem je ratować, że nauczyłem się je naprawiać, tym bardziej że specjalistów od tego typu obiektów jest naprawdę niewielu.
Dziś sam już pomagam innym kolekcjonerom w naprawach dzieł z ich kolekcji. Warto wiedzieć, że w ogromnej większości przypadków kupuje się zegary, które przez lata nie były konserwowane, czasem są też uszkodzone lub niekompletne. A zegarmistrzów, którzy specjalizują się w zabytkowych obiektach, jest w Polsce niewielu. Ja sam terminowałem (i wciąż terminuję) pod okiem dwóch młodych i zdolnych zegarmistrzów, a co zabawne – jeden z nich jest obecnie moim studentem, pisze pracę o warszawskich zegarach przełomu XVIII i XIX wieku.
To ile jeszcze zegarów zostało do uratowania?
Zapewne wiele. Niemniej z pewnym już przekonaniem mogę powiedzieć, że etap zakupów się u mnie chyba zakończył.
„Chyba”… Mam przypomnieć początek rozmowy?
Ale ja naprawdę przede wszystkim dobrnąłem do granic możliwości. W sypialni mam pięć bijących zegarów stojących koło łóżka. Musiałbym zacząć wyciągać półki z regałów i zamiast książek ustawiać tam zegary.
Czyli jak mówi marszand Andrzej Starmach, kiedy słyszy, że ktoś nie ma już miejsca na ścianach na nowe obrazy: „Jesteś dekoratorem wnętrz, a nie kolekcjonerem”.
To nie tak. Na początku pojawiały się w moich zbiorach XIX-wieczne czy nawet XX-wieczne kopie. Bo niektóre modele – jak wspomniałem – były powielane bardzo długo. Ale z czasem te kwestie nabrały dla mnie znaczenia. Wraz ze zdobywaniem wiedzy i wytrenowaniem oka człowiek zaczyna wyłapywać tego typu kwestie, które są zupełnie podstawowe, bo one przekładają się i na cenę, jakość mechanizmu czy dokładność wykonania. Więc te zegary kopie, które miałem, w końcu po prostu sprzedałem, mimo że dobrze się prezentowały.
Jeśli mówimy o wyjątkowości mojej kolekcji, to warto dodać, że wszystkie z moich zegarów to zabytki działające do dziś zgodnie z przeznaczeniem, minimum od ponad 200 lat. Znam kilka zbiorów, należących nawet do znanych historyków sztuki, w których wszystkie takie przedmioty są tylko ozdobą domu, ale nie wykonują swojej podstawowej pracy, czyli nie mierzą czasu.
Ja myślę, że zegary są jak ludzie – muszą żyć. I chcę być nimi otoczony. Nie wystarczy mi, że będę je posiadał zamknięte jak w jakimś magazynie. Choć znam i takich kolekcjonerów.
Ale oczywiście nie znaczy to, że kupiłem wszystko, co było do kupienia. Bo francuski rynek wciąż ma sporo do zaoferowania. Czasem to tylko kwestia pieniędzy – i to dużych.
Brakuje mi na pewno XVIII-wiecznego zegara rotacyjnego. Jego mechanizm jest ustawiony w poziomie i nie ma on typowej tarczy, tylko odczyt godziny następuje z dwóch przesuwających się pierścieni, które są poruszane horyzontalnie przez mechanizm. Cały zegar ma zaś formę ażurowej, czterokolumnowej świątyni na rzucie koła.
To kiedy?
Czas pokaże.
Jakub Adamski
Historyk sztuki, mediewista, pracownik UW, w latach 2026-2020 wicedyrektor Instytutu Historii Sztuki UW ds. studenckich. Autor m.in. książki “Gotycka architektura sakralna na Śląsku w latach 1200-1400”. Od 2029 roku członek Rady Europejskiej Sieci Historyków Architektury.
Tekst pochodzi z numeru 8/2023 wydania papierowego kwartalnika “Spotkania z Zabytkami”
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
„Nie mamy obrączek, bo nie sposób dostać w Polsce złota. W końcu pewna znajoma daje mi w prezencie swoje stare obrączki” – Roma Ligocka zapamiętała ślub z 1965 roku. Czy to figle pamięci? Przecież państwowe przedsiębiorstwo Jubiler zaopatrywało obywateli w...
„Musimy sobie postawić jako zadanie jak najszybsze osiągnięcie własnej masowej produkcji zegarków ręcznych i aparatów fotograficznych” – oświadczył szef rządzącej Polską partii komunistycznej w listopadzie 1953 roku. Nie był to oczywiście temat główny referatu Bolesława Bieruta na tematy gospodarcze. Ściśle...
Na cele rozbudowy armii Polacy ofiarowywali pieniądze i przedmioty już od 1933 roku, ale dopiero po powołaniu trzy lata później Funduszu Obrony Narodowej darowizny popłynęły szerokim strumieniem. Wśród nich prym wiodły przedmioty ze szlachetnych kruszców: biżuteria, papierośnice, galanteria stołowa, a...