Przejrzyjcie naszą interaktywną mapę skojarzeń!
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
W telewizyjnych programach, których koncept opiera się na wyszukiwaniu cennych obiektów wśród domowych staroci, można natknąć się na perełki. Na przykład na zapomnianą rzeźbę Zofii Baltarowicz-Dzielińskiej, pierwszej studentki krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. Artystki, która choć w sztuce konserwatywna, w życiu nieraz łamała konwenanse.
Była tak ciężka, że musieli załadować ją na wózek. Malutki pojazd pociągnęli we dwójkę – ona Sabine, on Olaf, wspólnicy w życiu i w biznesie, małżonkowie od lat prowadzący razem hotel w Erfurcie. Poszli prosto do telewizyjnego studia.
Tam – gabinet osobliwości. Na półkach lampy w kształcie kosmicznych rakiet, samowary, cukiernice, na podłodze dziecięcy samochodzik, bicykl, napoleoński mundur na manekinie. To niemiecki program „Bares für Rares”, czyli „Gotówka za unikaty”. Format prosty i powielany w wielu innych europejskich krajach (w Polsce można oglądać go pod nazwą „Łowcy skarbów. Kto da więcej”). Uczestnicy przynoszą do studia ciekawostki z domowych zbiorów, ekspert dokonuje ich wyceny, a na koniec kilku kolekcjonerów przystępuje do licytacji. Czasem kończy się na wielkiej kasie i wielkiej radości. Czasem jednak – na rozczarowaniu.
Domowym skarbem Sabine i Olafa jest popiersie z brązu. Jak opowiadali prowadzącemu, dekadę temu – kiedy urządzali swój hotel w Erfurcie – gromadzili elementy, które mieli wykorzystać podczas renowacji obiektu. W ich poszukiwaniu udali się m.in. na złomowisko, na które akurat przyjechała ciężarówka pełna staroci z Litwy. Kiedy wysypano zawartość naczepy, prosto pod ich nogi potoczyła się głowa z brązu. Kupili ją za 68 euro – mniej więcej tyle, ile wart był materiał, z którego ją wykonano.
Popiersie, choć w kilogramach ciężkie, w artystycznym wyrazie okazuje się lekkie. Kamera na zbliżeniu pokazuje wizerunek młodej kobiety: oczy przymknięte, głowa lekko odchylona, opada na bok, jakby w rozmarzeniu. Taki zresztą tytuł nosi rzeźba – „Marzenie”. Jest i sygnatura: Zofia Baltarowicz-Dzielińska 1931.
To w studiu, a przed ekranami? Można założyć, że kilkaset tysięcy widzów i będą to ostrożne szacunki. „Bares für Rares” to program, który od lat cieszy się w Niemczech bardzo dużą popularnością, a jego widownia nieraz była liczona w milionach. 15 sierpnia, gdy jest emitowany epizod z „Marzeniem”, przed telewizorem zasiada m.in. Katarzyna Kiełczewska, tłumaczka języka niemieckiego. Kiedy słyszy, że rzeźba pochodzi z Polski, zaczyna oglądać nieco uważniej. Fotografuje ekran, gdy pojawia się na nim zbliżenie popiersia, słucha ekspertki, stara się zapamiętać jak najwięcej.
– Oglądam ten program regularnie, ale pierwszy raz tak bardzo się zaangażowałam – opowiada ze śmiechem. – Dlaczego? Po pierwsze, wcześniej tylko raz widziałam w nim obiekt pochodzący z Polski. Po drugie, spodobała mi się sama rzeźba – łagodna w wyrazie, delikatna, moim zdaniem po prostu piękna. Po trzecie, ta historia z tajemniczą ciężarówką z Litwy i zakupami na złomowisku. Wreszcie – biografia samej twórczyni. Gotowy materiał na film – dodaje.
Bo Zofia Baltarowicz-Dzielińska, polska rzeźbiarka, która mniej więcej 100 lat temu zaczynała swoją karierę, docierała tam, gdzie wcześniej kobietom zabraniano wstępu.
Zanim ekspertka wyceni rzeźbę, a kolekcjonerzy przystąpią do licytacji, przez chwilę przyjrzyjmy się jej losom.
Gdyby ktoś rzeczywiście chciał wyreżyserować film o Zofii Baltarowicz-Dzielińskiej, mógłby zacząć od sceny, w której artystka wysiada na dworcu w Krakowie. Jest wrzesień, ona ma 23 lata i wysoki na półtora metra rulon prac pod pachą. Nie jest amatorką, ma zbudowany przez lata edukacji warsztat: prywatna Szkoła Sztuk Pięknych prof. Stanisława Batowskiego we Lwowie, kursy rzeźby u prof. Zygmunta Kurczyńskiego, studia w Wiedniu – to tylko wybrane pozycje z jej edukacyjnego życiorysu. Ciągle jednak mało jej wiedzy – chce kształcić się dalej. Wstąpić na krakowską Akademię Sztuk Pięknych jako pierwsza w historii kobieta.
Marzenie to śmiałe, ale w tamtych czasach już nie szalone. To 1917 rok – w Europie trwa wojna, ale buzują również emancypacyjne nastroje. Kobiety domagają się pełni praw nie tylko w sferze obyczajowej i politycznej, lecz także na polu edukacji.
Mimo że nie zawsze jest im łatwo – bywa, że muszą siadać w ławkach, oznaczonych napisem „dla pań” i wysłuchiwać kąśliwych uwag, pragną się uczyć. Jeśli jakaś instytucja nie chce otworzyć im drzwi, same domagają się dostępu do wiedzy i dyplomów. Dokładnie tak jak w jednym z artykułów poświęconych równemu dostępowi do edukacji pisała Maria Dulębianka: „Kołaczą, aż będzie im otworzone”. I w wypadku Zofii Baltarowicz-Dzielińskiej nie ma w tym kołataniu żadnej literackiej przenośni.
Gdy wysiadła na wspomnianym dworcu, z walizką w jednej ręce i swoimi rysunkami w drugiej, ma jasny plan działania. „Zapewniwszy sobie mieszkanie, postanowiłam rozpocząć atak na Akademię. Wiedziałam, że moje przedsięwzięcie jest rewolucyjne i że profesorowie Akademii będą robili trudności” – napisze później w pamiętniku. Spędza noc w hotelu przy Rynku Głównym, rano znów bierze rysunki pod pachę i zmierza do gmachu ASP. Tam na portierni pyta o Jacka Malczewskiego – choć marzy o studiowaniu rzeźby, chce, by jej prace ocenił wybitny talent. „Wynikało to z wewnętrznego przekonania, że jedynie człowiek genialny potrafi zrozumieć moje pragnienie studiowania tam, gdzie dla kobiet wszystkie regulaminy zabroniły dostępu” – zanotuje.
Profesora jednak w budynku nie ma – przecież to wrzesień, trwają akademickie wakacje. Prosi więc o jego prywatny adres. Malczewski, przeciwnik przyjmowania kobiet na akademię, otwiera, wpuszcza artystkę do środka, ogląda prace w milczeniu, po czym odsyła ją do Konstantego Laszczki, kierującego pracownią rzeźby. Zofia wypisze później w pamiętniku komplementy, którymi Laszczka obsypał jej prace: „rozmach”, „śmiała linia”, „talent”. Jednak sam talent to nie dość, by profesor mógł wpuścić kobietę na akademię. Zofia kołacze dalej: puka do dziekana, do rektora. Wreszcie jest decyzja: przyjęta na okres próbny, podczas którego musi wykonać rzeźbę. Przez dwa miesiące tworzy męski akt, który wreszcie zapewnia jej upragniony wstęp na uczelnię.
Jak szło pionierskiej artystce – jedynej kobiecie w gronie 80 studentów? Możemy przypuszczać, że dobrze – zarówno pod względem artystycznym, jak i towarzyskim.
Koledzy po pewnym czasie zdobywali się nawet na deklaracje w rodzaju: „Koleżanka Baltarowicz to nie kobieta. Koleżanka Baltarowicz to człowiek”.
Zofia studiuje w akademii przez blisko trzy lata, w 1920 roku przerywa naukę. Wróci dopiero po II wojnie światowej, by w 1948 roku obronić dyplom. Na razie nie przerywa jednak kariery. Na rzeźbie z programu „Bares für Rares” widnieje data „1931”. Kim była wtedy pierwsza studentka krakowskiej ASP?
– Prywatnie układało jej się średnio, była już po rozstaniu z mężem, nie nawiązywała romantycznych kontaktów z innymi mężczyznami, całkowicie poświęcając się wychowaniu córki i pracy twórczej – tłumaczy Iwona Demko, rzeźbiarka, wykładowczyni krakowskiej ASP, badaczka biografii Zofii Baltarowicz-Dzielińskiej.
Kilka lat temu to ona ponownie odkryła jej postać, a efektem jej poszukiwań jest książka „Zofia Baltarowicz-Dzielińska. Pierwsza studentka Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie”.
– Jej kariera rozwijała się powoli, ale konsekwentnie. Na początku lat 30. miała całkiem dobry okres – wysłała swoje prace na Salon Jesienny do Paryża, na 1939 rok miała umówioną dużą, zagraniczną wystawę
zaznacza Iwona Demko.
Przy okazji Salonu we francuskim magazynie „La Revue Moderne Illustrée des Arts et de la Vie” ukazał się tekst, którego autor, Clément Morro, omawiał rzeźby przesłane na wystawę przez „madame Sofie Dzielinską”. Popiersia opisał jako „dowody nieprzeciętnej techniki”, sylwetki sportowców docenił za „dynamizm i równowagę”, zauważył, że autorka „unika banału”. Jej talent określił jako „piękny”. Artykuł zilustrowano zdjęciami kilku prac Zofii. Wśród nich było i „Marzenie”.
Wybór zdawałoby się trafny, bo Iwona Demko dziś uznaje „Marzenie” za pracę charakterystyczną dla tego okresu twórczości artystki. – Przedstawiająca, portretowa, posługująca się klasycznymi ujęciami – taka w latach 30. była twórczość Zofii – tłumaczy. – W mojej ocenie był to najlepszy z jej twórczych okresów – dodaje Demko.
Rzeźba jest więc istotna z perspektywy dorobku Zofii Baltarowicz-Dzielińskiej. A jak prezentuje się na tle czasów, w których powstała? – Zofia była bardzo dobrą rzeźbiarką swojej epoki, realizowała swój talent zgodnie z ówczesnym duchem – tłumaczy Iwona Demko. – Nie wybiegała wprzód jak pochodząca z tego samego pokolenia Katarzyna Kobro, ale nie znaczy to, że nie zasługuje na pamięć. Mamy tendencję, by artystkom zawieszać poprzeczkę wyżej niż artystom, zostawiać je w historii sztuki tylko, jeśli były awangardowe. Szkoda, bo w ten sposób wymazujemy z przeszłości wiele ciekawych postaci – stwierdza Iwona Demko.
1800–2500 euro – na tyle historyczka sztuki Bianca Berding, telewizyjna ekspertka z „Bares für Rares” wyceniła „Marzenie”.
Po krótkiej licytacji rzeźbę kupił handlarz antykami, Walter Lehnertz za 1550 euro. Zgodnie z konceptem programu zapłacił gotówką.
– Kiedy skończyłam oglądać, usiadłam do komputera i napisałam mejla, streszczając w nim niezwykłą historię rzeźby odnalezionej w niemieckim show. Pomyślałam, że może uda mi się odnaleźć dzieci lub wnuki Zofii, które zainteresują się obiektem – opowiada tłumaczka Katarzyna Kiełczewska. – Potencjalnych spadkobierców nie znalazłam, trafiłam za to na Iwonę Demko, która kilka lat temu wydobyła pierwszą studentkę ASP w Krakowie z zapomnienia – dodaje.
Wiele wskazuje na to, że w ten sposób zaczyna się kolejny rozdział w intrygującej historii „Marzenia”. Bo dla Iwony Demko odnalezienie popiersia to z jednej strony radość, z drugiej zaś – pytania i plany.
– Poza tytułem i datą powstania nie wiemy o tej rzeźbie prawie nic – tłumaczy.
I zaraz dodaje, że nawet sam tytuł nie jest jednoznaczny.
– Praca ma też drugą nazwę, która brzmi „Pani Fela”. Kim była Fela? Trudno powiedzieć, można się tylko domyślać, że skoro Zofia zdecydowała się umieścić w tytule zdrobnienie, pozostawała z portretowaną w bliskich stosunkach.
Dalej: kto zamówił rzeźbę? Czy sama Fela, czy może jej rodzina? Kim byli, jeśli mogli pozwolić sobie na kosztowny wówczas brązowy odlew? Wreszcie: co działo się z pracą, nim trafiła w ręce hotelarzy? Może zaginęła w wojennej zawierusze? A może została zrabowana? – zastanawia się.
Lista pytań jest imponująca, imponujące są też plany, jakie wobec „Pani Feli” ma badaczka. Iwona Demko chciałaby, by rzeźba znów zmieniła właściciela, tym razem trafiając do jednej z publicznych instytucji w Polsce.
– Docieram do tej osoby, która posiada rzeźbę. Owa osoba jest niezwykle szczęśliwa, że może odsprzedać pracę do Polski – opisuje swój wymarzony scenariusz. – Ostatecznie obiekt trafia do instytucji. Koniecznie do instytucji, bo tylko publiczna placówka zabezpiecza los dzieła sztuki. Gwarantuje, że będzie ono pod dobrą opieką, dostępne dla widzów, badaczy i innych muzeów. Prywatna kolekcja takiej gwarancji nie daje – mówi Iwona Demko.
Niestety, według jej ustaleń, z tego marzenia na razie „Marzenia” nie będzie: nabywca z programu „Bares für Rares” zdążył już sprzedać pracę. Komu? Tego nie chciał zdradzić.
Tymczasem Iwona Demko wytypowała już nawet
idealne miejsce dla „Marzenia” – Muzeum Narodowe w Krakowie.
– To w tym mieście Zofia studiowała, do niego wróciła po wojnie, w nim przez resztę życia mieszkała, pracowała, działała, w nim została pochowana. Poza tym nie byłaby to pierwsza praca Baltarowicz-Dzielińskiej w zbiorach MNK – tłumaczy. – Wszystko się składa, wszystko wskazuje, że to tutaj jest jej miejsce. Pierwsze kroki już zostały podjęte – do dyrektora placówki zostało skierowane pismo z prośbą o nabycie rzeźby. A tymczasem Iwona Demko poszukuje obecnego. Nie pozwoli, by „Marzenie” znów zniknęło nam z oczu.
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
Spotkanie oko w oko z rzeźbą może być okazją nie tylko do przeżyć duchowych czy estetycznych, lecz także do zanurzenia się w świat symboli i alegorii. Czy potrafisz rozpoznać świętych po ich atrybutach? Czy wiesz, co symbolizują motywy ikonograficzne na...
Niektóre cmentarze są nie tylko miejscem pamięci i historii, ale i ogromną galerią rzeźby nagrobnej. Jeden z zabytkowych nagrobków na cmentarzu Powązkowskim od ponad stu lat wzbudza zainteresowanie nie tylko swoją formą, ale i dzięki legendzie, jaką obrosła pochowana tu...
Na trwającej w warszawskim Muzeum Narodowym wystawie „Bez gorsetu. Camille Claudel i polskie rzeźbiarki XIX wieku” nie tylko można zobaczyć po raz pierwszy w Polsce rzeźby francuskiej mistrzyni, ale poznać też niebywałe życiorysy oraz twórczość jej polskich rówieśniczek. Zza sławnej...