Przejrzyjcie naszą interaktywną mapę skojarzeń!
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
Domanice. Perełka pośród zabytków Dolnego Śląska rozciąga się nad Zalewem Mietkowskim. Wzniesiono ją w XVIII wieku na miejscu XIII-wiecznej rycerskiej siedziby obronnej. To tutaj mieszkał potomek pruskiego króla Fryderyka Wilhelma II – książę Fryderyk Wilhelm von Brandenburg. Teraz do rezydencji wprowadził się jej nowy właściciel – aktor Maciej Musiałowski.
Od zawsze ciągnęło cię do przeszłości?
Zostałem wychowywany przez starsze pokolenia, cienie przeszłości zawsze były w moim życiu obecne. W moim domu było bardzo dużo sztuki.
Spędzałem większość czasu z ludźmi dużo starszymi od siebie, a nawet od moich rodziców i dziadków. Edukacja, którą mi przekazali, sprawiła, że przeszłość zawsze mi towarzyszyła. Jest w tym również sporo mistyki, która pojawia się w moich snach. Często spaceruję w nich po zamkach i pałacach, błąkam się po nich, rozmawiam z ich mieszkańcami. Przebywam w swoim świecie fantasmagorii.
Przeszłość jest ci bliższa niż pełna nowinek technologicznych współczesność?
Zdecydowanie tak. Taki świat o wiele bardziej ze mną współgra. Zachłysnęliśmy się nowinkami technologicznymi, które teraz pojawiają się non stop. A ja lubię rzeczy, które trwają. Czas spędzony pośród analogowych przedmiotów, takich, których można dotknąć, smakuje zupełnie inaczej. Nie gonię za nowościami. Moje powiedzenie życiowe brzmi: „Pomalutku!”.
Do zakupu zamku w Domanicach też zbierałeś się pomalutku?
Zawsze wiedziałem, że będę mieszkał w zamku. Powoli kształtowałem i uzupełniałem swój plan. Wiedziałem, że chcę go zrealizować jeszcze przed trzydziestką, i tak też się stało. Niektórzy się dziwią, że poczyniłem tak odpowiedzialne decyzje w stosunkowo młodym wieku. Ale ja nie chcę czekać z realizacją ważnych dla mnie projektów do emerytury. W moim działaniu przejawia się mój upór i wytrwałość w dążeniu do celu i spełniania marzeń, kiedy tylko pojawia się ku temu okazja. I tak też było, kiedy pojawiła się możliwość kupienia zamku w Domanicach. Bardzo się cieszę, że urzeczywistniło się coś, co przez tyle lat było wizją w mojej głowie. Czuję się tutaj fantastycznie. I wiem, że będzie tak, dopóki będę się cieszył dobrym zdrowiem. To jedyna rzecz niezależna ode mnie, na inne mam wpływ. I chcę ten wpływ jak najlepiej wykorzystać.
Jak się kupuje zamek?
Podobnie jak mieszkanie. Przegląda się ogłoszenia, szuka się ciekawych, interesujących ofert. Informację o sprzedaży Domanic znalazłem, jeszcze kiedy mieszkałem w Paryżu. Ale to nie było tak, że od razu przystąpiłem do działania. Chwilę odczekałem. Przypomniałem sobie o tej opcji, kiedy dawałem koncert we Wrocławiu. Postanowiłem pojechać do Domanic i przekonać się na własne oczy, jak zamek wygląda i jak się w nim czuję.
I jakie emocje w tobie wzbudził?
Zakochałem się w nim od pierwszego wejrzenia. Poczułem, że jestem u siebie, miałem wrażenie, jakbym wrócił do domu, a byłem tam pierwszy raz! A potem było już łatwo – wystarczyło przecież tylko, żebym przeprogramował całe swoje życie! (śmiech) Musiałem wszystko dobrze zaplanować. Samo układanie planu trwało mniej więcej rok. Zdecydowałem się sprzedać swoje mieszkanie w Warszawie, co było symbolicznym krokiem do pójścia w nowym kierunku. Zamieszkałem w pałacu u znajomych dwa kilometry od Domanic. Kolejnym krokiem był wyjazd do Portugalii, gdzie spotkałem się z właścicielami domanickiego zamku. I właśnie w Lizbonie podjąłem ostateczną decyzję. Potem była już tylko wizyta u pani notariusz. I marzenie zaczęło się urzeczywistniać.
W jakim stanie była nieruchomość, do której się wprowadziłeś?
Dzięki Związkowi Artystów Scen Polskich, do którego zamek należał po wojnie, bardzo dużo rzeczy wewnątrz udało się załatwić taniej i szybciej. Drzwi, okna, podłogi, parapety.
Zdecydowanie w swoim życiu zdarzało mi się mieszkać w gorszych warunkach! (śmiech) Zamek był niemal od razu gotowy do wprowadzenia się, ale faktem jest, że potrzebuje generalnego remontu.
Staram się dużo pracować, a zarobione pieniądze inwestować w renowację. Chcę, żeby to miejsce tętniło życiem przez cały rok, żeby to był taki dom otwarty odwiedzany przez artystów. W tym celu powołałem Fundację Rodziny Musiałowskich na rzecz Kultury i Sztuki. Jestem zdania, że zamki potrzebują artystów. W moim będą się pojawiać ludzie z całego świata.
Jak się mieszka na zamku?
Już wcześniej spędzałem w zamkach bardzo dużo czasu, choćby kiedy odwiedzałem przyjaciół i znajomych. Szukałem też noclegów w takich miejscach. Przez całe życie się tego uczyłem, bo faktycznie jest to nieco inny rodzaj bytowania. Wymaga zaangażowania ludzi, którzy pomagają ci utrzymać to miejsce na odpowiednim poziomie. Korzystałem z doświadczeń swoich przyjaciół i osób, u których się zatrzymywałem w przeciągu ostatnich lat.
Kto będzie ci pomagał w utrzymaniu Domanic? Stworzysz miejsca pracy dla osób z okolicy?
Na pewno chciałbym, żeby ludzie z okolicy mogli rozwijać tutaj swoje talenty. Rozmawiałem już z nauczycielami z okolicznych szkół muzycznych. Zaprosiłem ich uczniów do grania na imprezach, które będą się u mnie odbywać. Miałem też spotkanie z członkiniami miejscowego koła gospodyń wiejskich – z nim też na pewno coś razem zrobimy.
Które miejsce w twojej nowej posiadłości jest twoim ulubionym?
Uwielbiam każdy pokój, ale najbardziej lubię siedzieć na dachu.
Jaki widok się stamtąd rozciąga?
Przed zamkiem rozpościera się ogromne jezioro, a za moimi plecami są Sudety i czeska granica, czasami w zasięgu wzroku biegają sarny. Coś pięknego!
Jak wyglądają wnętrza domanickiego zamku?
Wnętrza są zachowane w stylu klasycystycznym. Odpowiadał za nie książę brandenburski Fryderyk Wilhelm von Brandenburg. Bogactwo tego obiektu jest niesamowite. Mamy tam renesansowe polichromie ścienne i barokowe odkrywki, właściwie elementy pochodzące z wszystkich epok aż do klasycyzmu. Proces decydowania o tym, która polichromia i gdzie zostanie, na pewno będzie trwał bardzo długo. Na razie to wszystko cieszy moje oko.
Całość architektoniczna tego miejsca została zaprojektowana dla jednej rodziny, współtworzyło je wielu ludzi. Na pewno nie zamierzam wprowadzać żadnych zmian w jego strukturze.
Mamy klatkę schodową projektu Karla Friedricha Schinkela, wybitnego architekta, który pracował jedynie dla rodzin królewskich. Wszystko tam jest idealne. Cieszy mnie jego geniusz.
Czy przeprowadzka wpłynęła na twój styl życia?
Nie, nie przełożyło się to na mnie w żadnym stopniu. Mój styl i to, jakim jestem człowiekiem, ukształtowałem już wiele lat temu. Jest to oczywiście płynne, ale nie odczuwam żadnej nagłej zmiany w moim sposobie życia.
A jak się czujesz z tak odpowiedzialną decyzją jak ta o zakupie nieruchomości?
Na pewno czuję się dojrzalszy, ponieważ odpowiadam teraz za wielu ludzi. Przyjeżdża do mnie wiele pięknych dusz oferujących pomoc. Potrzeba tam zarządcy i póki nie znajdę osoby, która będzie mogła pełnić takie obowiązki, to zadanie przez większość czasu będzie spoczywało na mnie. Dojrzałem i mam poczucie, że to miejsce kształtuję ja i moje decyzje. To jest nie tylko piękne, lecz także wymagające. Staram się dawać z siebie wszystko, ale mam świadomość, że przy tak dużym projekcie potknięcia są nieuniknione. Kiedy mi się przytrafią, próbuję nie przywiązywać do nich wagi, mniej się przejmować, bo wiem, że tylko dzięki pomyłkom mogę się uczyć i rozwijać. Tak jak mówiłem, od małego spędzałem czas ze starszymi osobami, od których mogłem chłonąć wiedzę. Teraz to kontynuuję. Nie boję się poprosić o poradę kogoś, kto ma większe doświadczenie ode mnie.
Ile na co dzień towarzyszy ci tam osób?
To zależy. Nie robimy tam obecnie remontu, raczej sprzątamy, odkurzamy, odświeżamy. Czasami jest przy mnie pięć osób, a czasami dwanaście.
Czy możesz tam zrobić wszystko, na co masz ochotę, czy ograniczają cię jakieś wytyczne od konserwatorów?
Sztuka konserwatorska jest fascynująca i nie mogę się doczekać tego, żeby pomału ją zgłębiać.
Wymaga ona dużo czasu i mam nadzieję, że jeszcze trochę go mam. Jestem najmłodszym posiadaczem takiej nieruchomości w obrębie 100 kilometrów, więc dobrze to dla mnie wróży. Zawsze mogę liczyć na mądrość i doświadczenie sąsiadów, którzy żyją w takich posiadłościach i remontują je od wielu lat. Mam też wspaniałą konserwatorkę, panią Małgorzatę, która pomaga mi się na tym obszarze odnaleźć, zawsze mogę na nią liczyć. Dzięki jej pomocy protokoły, o których mówisz, są fascynujące. Dlatego nie mam poczucia, że narzucono mi jakieś zasady wbrew mojej woli.
Postawiłeś sobie za cel przekształcenie tego miejsca w centrum kultury, które będzie dostępne dla innych i które przysłuży się rozwojowi artystycznemu młodych ludzi. Opowiedz o tym.
Chciałbym, żeby Domanice stały się przyczółkiem dla absolwentów uniwersytetów artystycznych z całego świata, którzy na zaproszenie fundacji będą przyjeżdżali na półroczną rezydenturę do zamku i będą w nim tworzyć. Co parę miesięcy będziemy otwierali jedną z przestrzeni zamku, w tym także restaurację i galerię. Raczej będą się one mieścić na parterze. Na pewno zastosuję pewne ograniczenia względem zapraszania tutaj wszystkich, bo to miejsce jest również moim domem. Chcę dbać o komfort fizyczny i psychiczny osób, które tam zamieszkają.
Restauracja będzie czynna dla wszystkich?
Mam taki pomysł, żeby można się było do niej zapisać. Nie chciałbym, żeby ludzie przychodzili tam wyłącznie po to, żeby zrobić sobie zdjęcie. Nie chciałbym, żeby nas tutaj podglądano. Chciałbym stworzyć system, dzięki któremu ureguluję liczbę przebywających tam osób, by każdy czuł się swobodnie – jak w domu, a nie osaczony. Żeby każdy miał swoją przestrzeń. Dla większej publiki na pewno będą otwarte galerie. Chcę także organizować dużo wydarzeń kulturalnych, takich jak Festiwal Sztuk Zjednoczonych. Mam też kilka innych planów na przyszły rok, ale będę je ujawniał po kolei.
Pierwsza edycja Festiwalu Sztuk Zjednoczonych już za tobą. Udała się?
To było niebywałe wydarzenie, które przekroczyło wszelkie moje wyobrażenia. Było wręcz onieśmielająco, wszyscy goście byli zachwyceni. Do tej pory nie spotkałem się z żadnym negatywnym odzewem. Mało tego, ludzie pisali setki wiadomości na naszej grupie na Facebooku i Instagramie, a nawet na moim prywatnym koncie. Mówili, że po festiwalu nie mogą odnaleźć się w swoim codziennym życiu. Stworzyliśmy tam niesamowitą rzeczywistość, w której każdy czuł się swobodnie i mógł znaleźć coś dla siebie. Ideą festiwalu jest zjednoczenie sztuk i ukazanie całego wachlarza różnych dziedzin. Każdy może wybrać, dokąd pójdzie.
Ludzie wiedzieli, że obok nich też dzieje się coś ciekawego. Nie mogli z tego skorzystać, bo wybrali tango, a kątem oka widzieli, że w międzyczasie w parku zaczynają się zajęcia z jogi. W jednym kącie zamku rozpoczynał się balet, w innym – pokaz jeździectwa hiszpańskiej szkoły jazdy.
To obezwładniające miejsce przywodzące na myśl Nibylandię, wypełnione pięknem. Miejscowi ludzie wprowadzili do niego niesamowitą energię niesienia dobra i pomocy, interakcji.
I to było najbardziej urzekające. Bardzo pomogła mi także Beata Drzazga, specjalistka od biznesu i sztuki. Bez jej pomocy nie udałoby nam się odnieść takiego sukcesu.
Czy nie boisz się, że angażując się tak bardzo w Domanice, zabraknie ci czasu i energii na aktywności aktorskie?
Nie, zupełnie jestem wolny od takich obaw.
Czyli jesteś pracoholikiem?
Nie. Czy matce, która ma dwójkę dzieci i zawodową pracę, również zadaje się takie pytania? Taka jest moja rzeczywistość i czuję się w niej absolutnie świetnie. Każdy jakoś odnajduje się w swojej. Ja po prostu chciałbym stworzyć w Domanicach takie miejsce, które jest przyjazne innym. Takie, do którego sam zawsze chciałem trafić.
Maciej Musiałowski
Aktor filmowy i teatralny, piosenkarz. Zagrał m. in. w serialach „Ultraviolet” i „Kod genetyczny” oraz filmie Jana Komasy „Sala samobójców. Hejter”.
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
Ten jeden z najcenniejszych zabytków województwa podlaskiego trwa niewzruszenie w krajobrazie miasta od pięciuset lat, stanowiąc do dzisiaj ważny ośrodek życia duchowego społeczności prawosławnej regionu. Klasztor (dalej zwany monasterem) przyciąga rokrocznie tysiące turystów, równolegle jest miejscem kultu i siedzibą lokalnej...
Katarzyna Wąs i Leszek Wąs, czyli doradczyni w dziedzinie zakupu dzieł sztuki oraz marszand i kolekcjoner, a prywatnie córka z ojcem, w naszej stałej rubryce „NieWĄSkie spojrzenie” rozmawiają o obiektach dostępnych na aukcjach, ich historii i wartości. Tym razem przedmiotem rozmowy stały się kabinety.
Staram się powściągnąć tę kolekcjonerską namiętność, domagającą się posiadania wszystkiego, rujnowania się, żeby coś koniecznie kupić, zdobyć, nie daj Boże – ukraść. Ale rzeczywiście wciąż też rozglądam się za dobrą sztuką, tego nigdy dość – mówi Andrzej Grzymała-Kazłowski, który od lat zbiera przedmioty związane z kulturą romską.