Różnokolorowe buty, głównie orientalne. Wykonane z pluszu wątkowego, dekorowane haftem na podkładzie nici z metalowymi cekinami, 1850–1900 r.
Buty, głównie orientalne, plusz wątkowy dekorowany haftem na podkładzie nici z metalowymi cekinami, 1850–1900 r.
Fot. Archiwum Prywatne
Wywiady

To nie bajka o Kopciuszku

O tym, że buty opowiadają o przemianach społecznych i kulturowych, a także o obuwiu, które przez wieki było narzędziem opresji kobiet, mówi kolekcjonerka Hanna Szudzińska.


Fot. Michał Nocoń
To nie bajka o Kopciuszku
Hanna Szudzińska -historyczka sztuki, absolwentka Uniwersytetu w Kolonii, kolekcjonerka m.in. zabytkowych akcesoriów mody damskiej z okresu od XVII do XX wieku. Przedmiotem jej zainteresowań są rzemiosło artystyczne, a także historyczne wnętrza oraz sztuka ich urządzania

Czy wysokość obcasa ma znaczenie?

Oczywiście. I różnie w różnych czasach z tym bywało. Na przykład w epoce Króla Słońce była elementem wręcz politycznym, a nie tylko stylem.

Ludwik XIV ustanowił edyktem z 1670 roku, że wyłącznie szlachta ma prawo nosić buty na obcasie, jednak nikt nie może mieć wyższych obcasów niż on. To miało uosabiać absolutny majestat.

Jego talons rouges, „czerwone obcasy”, były najwyższymi w całej Francji. Później, po ponad 200 latach, ta czerwień na obuwiu powróci, ale już w innej odsłonie – tym razem na podeszwie słynnych szpilek od Louboutina. Same obcasy w przyszłości będą już nadawać znaczenie społeczne, a nie polityczne. Zyskują na znaczeniu w XIX wieku, zwłaszcza w drugiej połowie tego stulecia. To wtedy kobiety zaczynają się wyzwalać, wychodzą z zamknięcia w domowym zaciszu, konstytuują swoją nową pozycję społeczną i wkładają wyższe buty.

Fot. Domena Publiczna
To nie bajka o Kopciuszku
Hyacinthe Rigaud, „Portret Ludwika XIV w stroju koronacyjnym”

Chciałem rozmawiać o obcasie z kolekcjonerką butów kobiecych, a i tak musieliśmy zahaczyć o mężczyzn.

Cała historia mody to historia zapożyczeń. Moda damska i męska cały czas się rozmaicie splatają. Torebki, które przecież stanowią znaczną część mojej kolekcji, powstały jako męskie akcesoria. Dopiero później stały się elementem stroju damskiego. Podobnie jest z wachlarzami, które przywędrowały do nas wraz z portugalskimi żeglarzami z Dalekiego Wschodu, gdzie były nie tylko częścią ceremoniału, lecz także elementem garderoby wojennej.

Fot. Muzeum Okręgowe w Rzeszowie
To nie bajka o Kopciuszku
Trzewiki zapinane na rząd guziczków z macicy perłowej, atłas jedwabny, skóra, Europa Zachodnia, 1840–1850 r.

Nie inaczej jest z obcasami. Nim jeszcze słynny szewc Ludwika XIV, czyli Nicholas Lestage, wymyślił słynny obcas ludwikowski – ten, który nastąpił po wspomnianym „czerwonym”, a który włożył dopiero Ludwik XV – istniało już obuwie na podwyższeniach.

Około 1600 roku kawalerzyści perscy na użytek militarny wymyślili obcas. Dzięki niemu podczas jazdy konnej mogli stać w strzemionach i celniej strzelać.

Więc to może brzmieć zaskakująco, ale obcas to rzeczywiście atrybut absolutnie męski, potem przejęty właśnie przez francuską modę. Należy mieć na uwadze, że praktycznie cały okres aż do lat 20. XX wieku, to oczywiście czas, kiedy kobiety noszą długie suknie, a więc nie pokazują nóg. Zresztą stopa była traktowana wtedy jako niezwykle erotyczna część ciała i – co za tym idzie – musiała być schowana przed wzrokiem postronnych. Jakkolwiek smukła stopa w butach, obcas i zgrabna łydka w bardzo strojnych pończochach uchodziła za prawdziwie męską.

Brzmi jakbyśmy wchodzili na tereny herstorii, czyli badania dziejów pod kątem obecności i sytuacji kobiet. Co z tej perspektywy jeszcze mogą nam opowiedzieć buty?

Wszystko, o czym opowiadamy, jest również historią przemian społecznych, nakazów i zakazów. Tak naprawdę cała moja kolekcja ma taki charakter herstoryczny, bo ja zajmuję się tylko i wyłącznie tymi elementami, które definiowały w danym czasie modę damską. Z mojego punktu widzenia i doświadczenia mogę powiedzieć, że

but był akcesorium najbardziej opresyjnym wobec kobiety.

Bardziej niż gorset?

W porównaniu do butów gorset jednak był tylko w pewnych okresach narzędziem ujarzmiania kobiet. I co więcej, nawet w czasach modowych rewolucji dążących do uwolnienia kobiety od niewygodnej odzieży, czyli w pierwszej połowie XIX wieku czy okresie nieco późniejszego wprowadzania strojów reformowanych, w sprawie obuwia, a właściwie jego wygody – bo formy uległy dość drastycznej zmianie – wciąż zmieniało się niewiele. Żadne inne akcesorium nie definiowało tak wymownie postawy kobiety, a zarazem jej dziejowej sytuacji. Wystarczy przypomnieć XVI-wieczne zoccoli, rodzaj koturnów, które zostały wymyślone w Wenecji, by pomóc kobiecie w przejściu suchą stopą przez zalane ulice miasta. W rzeczywistości osiągając dość kuriozalne wymiary, uniemożliwiły kobiecie samodzielny ruch po tych ulicach. W ekstremalnych przypadkach osiągały bowiem nawet 50 centymetrów. Na myśl przychodzą nam współczesne fotografie pokazujące Lady Gagę, która jest prowadzona przez dwóch ochroniarzy, żeby móc wejść na scenę. Myślę, że wówczas wyglądało to bardzo podobnie.

Damy z wyższych sfer zostały przywiązane do swoistych ochroniarzy, którzy nie tylko asekurowali kurtyzany (rozumianych jako damy dworu, znaczenie „kobiety lekkich obyczajów” przyszło później), by nie spadły z koturnu, lecz także stali na straży ich moralności.

Wiek XIX przyniósł przełom, bo XVIII-wieczne obcasy kojarzyły się raczej ze zgilotynowaną monarchią francuską. Znów w modzie pojawiła się płaska podeszwa, a cięższe tkaniny ustąpiły miejsca delikatnym jedwabiom oraz koźlęcym skórom.

Fot. Archiwum Prywatne
To nie bajka o Kopciuszku
Buty, głównie orientalne, plusz wątkowy dekorowany haftem na podkładzie nici z metalowymi cekinami, 1850–1900 r.

Niestety, na takiej podeszwie kobieta właściwie była niezdolna do wyjścia z domu. Te buty były tak nietrwałe, że po jednym wyjściu na zewnątrz – nie wspominając już o przechadzce w niekorzystnych warunkach atmosferycznych – po prostu nie wyglądały dobrze. Musimy mieć na uwadze, jak wyglądały w XIX wieku ulice i chodniki, jeżeli założymy, że takowe w ogóle istniały. Oczywiście istniały ochraniacze na buty, zwane patynkami, ale chodzenie w nich było zadaniem dość karkołomnym, biorąc pod uwagę, że była to zazwyczaj drewniana podeszwa przymocowana do buta właściwego szerszym paskiem tkaniny lub skóry czy też przywiązana tasiemką. W niektórych przypadkach pod tą podeszwą umieszczano metalowe konstrukcje wsparte na okręgach, by nie grzęznąć w błocie.

Te buty wydają się na pierwszy rzut oka dość wygodne, bo przecież przypominają tak naprawdę kształtem współczesne baleriny, ale to pozory. Tak naprawdę były bardzo wąskie. Co więcej

prawy i lewy niczym się nie różniły. Były po prostu identyczne, bo tak naprawdę do połowy XIX wieku nie istniało w parze butów rozróżnienie.

. To dopiero stopa podczas używania obuwia miała je uformować. Te buty służyły też kreowaniu idealnej, XIX-wiecznej stópki, która powinna być bardzo maleńka. Niestety – jak wiemy –

natura nie jest idealna, więc kobiety często tę stopę musiały obowiązywać, bandażować, krępować. Nie było to tak drastyczne jak podobna praktyka w Chinach, znana jako „stopy lotosowe”, ale i tak to dopasowywanie ciała do obowiązującego ideału było to dalekie od komfortu.

Ideał maleńkiej stópki pokutował właściwie przez cały XX wiek.

To akurat bardzo ciekawe. Moja babcia zawsze kupowała buty, które były dla niej rozmiar za małe! Powiem więcej: nawet to przekonanie jest gdzieś we mnie zakodowane. Nie wiem, czy się tego wstydzić czy nie, ale wciąż mam w głowie ten obraz, że mała stopa jest atrakcyjniejsza. Zastanawia mnie, jak widzą to młode kobiety. Bo przecież patrząc na świat, w którym istnieją takie pojęcia jak body shaming, zauważamy, jak wzrasta akceptacja dla ludzkiego ciała z jego niedoskonałościami. Często o tym myślę, gdy przyglądam się swojej kolekcji. Bo

mam wrażenie, że ubiór i moda jak mało która forma estetyczna w życiu człowieka bardzo dobrze oddaje przemiany polityczne, społeczne i kulturowe.

Ale czy to jest główna myśl, z którą tworzyła pani swoją kolekcję?

Jako kolekcjonerka przeszłam dosyć dużą ewolucję. Historia tego zbioru tak naprawdę zaczęła się 20 lat temu, a mniej więcej po dekadzie zaczęły dochodzić do niej buty. Byłam wtedy bardzo młodą osobą i to, o czym myślałam wtedy, znacznie różni się – jak można się spodziewać – od spostrzeżeń w momencie, w którym jestem teraz. To był też pierwszy rok moich studiów. Dziewczyna z Polski, która pojawia się w Europie Zachodniej, nie podejrzewała jeszcze wtedy, że z jednego przypadkowego zakupu urodzi się zbiór liczący trzy tysiące obiektów.

Ale nie mówimy tylko o butach.

One stanowią raptem kilka procent całej kolekcji, przy czym są bardzo przeze mnie ukochane. Bo wbrew pozorom one występują na rynku bardzo rzadko, tym samym są najtrudniejsze w pozyskaniu i utrzymaniu. O ile torebki czy nawet wachlarze wykonane z papieru można przywrócić do stanu zbliżonego do pierwotnego, w wypadku obuwia z materiałów takich jak np. satyna jedwabna jest naprawdę trudno. Konserwacja praktycznie nigdy nie przywróci ich do pierwotnego wyglądu. Także ze względu na intensywność używania często po prostu się niszczyły, o czym już wspomniałam. A mnie interesują tylko obiekty w stanie zadowalającym. I – co ważne – muszą być w parach.

Czyli pantofelek Kopciuszka by się tu raczej nie znalazł?

Niestety nie. Ale widzi pan, ciekawe, że pan o tym wspomina. Proszę zobaczyć, jak buty znów w tym wypadku mogą dużo powiedzieć. Rozmawiamy o bajce, w której znów ideałem jest mała stópka. Dwie siostry Kopciuszka nie mogły się zmieścić w pantofelek. Od dzieciństwa uczy się nas, jaki jest ideał kobiety. I tak przez pokolenia. Znów mogłabym przypomnieć tu swoją babcię.

Wróćmy ze świata bajki do rzeczywistości. Jakby się pani scharakteryzowała swoją kolekcję butów?

Zbiór przez lat zyskał bardzo linearny charakter – mimo że na początku nie było to moim celem. Interesuję się obiektami, które powstały przed 1930 rokiem. Zdarzają się marginalne przykłady rzeczy, które powstały później. Ale to są naprawdę pojedyncze sztuki.

Są to także obiekty, które należały do kobiet wyższych sfer społeczeństwa. Arystokracji, bogatego mieszczaństwa, monarchiń nawet. Tak więc były to kobiety, które mogły pozwolić sobie na więcej niż jedną parę albo na to, by w niektórych wyjść dosłownie kilka razy albo nawet raz. Więc znów buty są świadkami społecznych różnic. A nierówności były przecież ogromne. Jeżeli mówimy dzisiaj, że kapitalizm pożera nam świat, to warto pamiętać, że w XIX wieku było znacznie gorzej. Wielu ludzi w tamtym czasie nie miało wcale butów, inni mieli wspólne dla kilku członków rodziny. Często chodzi o buty w stylu wyplatanych z trzciny łapci czy drewnianych chodaków, które są interesującym obiektem dla historyków i etnografów, ale dla mnie jako kolekcjonerki już takie nie są.

To nie bajka o Kopciuszku
Buty z Europy Zachodniej, 1840–1880 r.

Więc gdy po 10 latach postawiłam zbierać buty, postawiłam sobie poprzeczkę dosyć wysoko. Zaczęłam gromadzić takie obiekty, które po prostu są rzadkie – głównie ze względu na nietrwałość materiałów.

A czy stawia im pani inne warunki, by mogły wejść do kolekcji? Na przykład zauważyłem sporo opakowań po historycznych butach w pani kolekcji. Czy to warunek konieczny?

One się zdarzają. Myślę, że kartoniki po butach to w ogóle osobny, niezwykle ciekawy temat. Uzmysłowiłam sobie w pewnym momencie, że rzeczywiście różne ważne dla nas rzeczy wkładamy do kartonów po butach. Nawet we współczesnych czasach. To jest tak rozpoznawalna i niezależna od czasu i miejsca tradycja, że przecież widzimy to nawet w filmach i serialach. Zachowały się oczywiście nieliczne historyczne kartoniki po butach. I czasami zdarza, że można kupić pantofle w oryginalnym opakowaniu, ale to są rzeczywiście wyjątki. I zawsze wtedy jest to zakup ciekawy i jeszcze bardziej uszcześliwiający kolekcjonera.

Wspomniała pani, że wszystko zaczęło się od jednego obiektu. Każdy kolekcjoner pamięta tę pierwszą rzecz. Co to było?

Moja kolekcja zaczęła się od kupna torebki. Jest to dość oszczędna w formie rzecz z okresu art déco, kopertówka wykonana ze skóry krokodyla. Kiedy ją kupiłam, nie było moim zamiarem budowania na jej osnowie kolekcji. Po prostu mi się spodobała. Co ciekawe, ta torebka nadal jest u mnie, mimo że już tak naprawdę charakterem nie do końca pasuje do kolekcji. Ale jest to matka założycielka i ona z pewnością ze mną zostanie. W międzyczasie pojawiły się wachlarze, parasolki i różne – jak to nazywam – dziwactwa, czyli inne akcesoria mody, które są mniej oczywiste. Pończochy, portebouquets, czyli uchwyciki na bukieciki, które są zdecydowanie jedną z moich ulubionych fanaberii – bo tak można to nazwać – XIX-wiecznych dam. Są też niezwykle przydatne uchwyty do podtrzymywania spódnicy, pochodzące z epoki wiktoriańskiej, a stanowiących w tamtym czasie nieodzowny element każdej modnej damy, która zyskiwała wolną dłoń w chwili schodzenia czy wchodzenia po schodach czy wsiadania do powozu. Więc jak widać, ta kolekcja zawiera w sobie przeróżne elementy garderoby.

Jestem ciekaw, czy tropi pani historie, które stoją za butami z kolekcji?

Te historie bardzo często się już zatarły, choć czasem pojawiają się przypadki, że obiekty potrafią zatrzymać przeszłość swoich właścicielek dla późniejszych pokoleń. Są to np. pantofle ślubne, które bywały obiektem naznaczonym pozytywnym ładunkiem emocjonalnym i romantyzmem oczywiście, a ten element przecież miał być dominującym w życiu XIX-wiecznej damy. Nie dość, że je przechowywano, to jeszcze opatrywano podpisem, drobną notatką, kto, kiedy, czasem nawet gdzie wypowiedział sakramentalne „tak”. Mam w kolekcji np. takie pantofle z 1840 roku, które należały do niejakiej Thildy, której nazwisko pozostaje dla mnie jeszcze tajmenicą. Świadczy o tym zapisek na podeszwie jednego z nich.

Ale czasem zdarza się, że zachowały się historie butów i ich pośrednich właścicielek. Tak jest np. z dwoma parami pantofli w formie baletek wykonanych z czarnego jedwabiu. Należały do królowej Wiktorii, a ja pozyskałam je z kolekcji rodzinnej lady Bedchamber, baronowej Antrim – Louisy McDonnell. I to też jest szczęśliwy zbieg okoliczności, dlatego że monarchinie czy też bogate arystokratki miały w zwyczaju podarowywać swoje już nieużywane części garderoby damom dworu czy służącym. I tak się stało w tym przypadku. Te dwie pary butów zostały wykonane przez londyńskich szewców z wytwórni Gundry & Sons, którzy dostarczali monarchini obuwie przez całe jej życie, a później ubierali stopy także królowej Aleksandry.

A coś po hrabinach Potockich czy księżniczkach Czartoryskich?

Ja właściwie nie zajmuję się polską modą, chociaż jestem przekonana, że polskie arystokratki również wybierały się na zakupy na Zachód, głównie do Paryża, a garderoba wytworzona na ziemiach rodzimych stanowiła niewielki procent ich zasobów. Czyli właściwie idę w ich ślady. Od samego początku zresztą tak było. Być może dlatego, że studiowałam historię sztuki w Kolonii, tam ukształtował się mój gust i kolekcjonerskie zainteresowania. Choć w mojej kolekcji rzeczywiście znajduje się kilka obiektów, które były wykonane w Polsce, ale są to właściwie tylko torebki z warszawskiego srebra. Oczywiście zdarzają się wśród obiektów te należące niegdyś do baronowych i hrabin z Europy Zachodniej, ale królowa kolekcji jest tylko jedna – a raczej dwie, bo to dwie pary.

Obecnie część obiektów z pani kolekcji można oglądać w Muzeum Okręgowym w Rzeszowie. Wiem, że jakiś czas temu sprzedała pani tej instytucji część swojej kolekcji.

Z upływającym czasem zmieniamy się my, nasze spojrzenie na świat, a wraz z tym też tworzona przez nas kolekcja, która przecież zawsze jest jednak bardzo subiektywnym wycinkiem świata, czasem może zahaczającym o narcyzm. W pewnym momencie – i to był kolejny szczęśliwy zbieg okoliczności – okazało się, że jest w Polsce muzeum, które chciałoby budować swoją odmienność i wyjątkowość na mapie okregowych muzeów i na kanwie swoich zasobów stworzyć kolekcję składającą się z elementów zachodniej garderoby. Dlatego postanowiłam sprzedać niewielką część mojego zbioru właśnie do Rzeszowa. Niezwykle mnie ucieszyło, że ten zbiór nie będzie rozproszony całkowicie. Nawet jeśli w pewnym momencie niektóre z jego elementów nie pasowały do zmieniającego się konceptu, to jednak stanowiły one pewną całość.

Chcesz być na bieżąco z przeszłością?

Trudno było się rozstać z tymi obiektami?

Wszystko zależy od tego, co w danym momencie stanowi największe zauroczenie. Gdyby ktoś mi zaproponował, żebym sprzedała tę kolekcję butów, którą można oglądać na czasowej wystawie w Rzeszowie, absolutnie bym się nie zgodziła. Ale pewnie też 20 lat temu, gdyby ktoś mnie zapytał, czy mogę rozstać się z tą częścią, która trafiła na stałe do muzeum, też bym powiedziała, że nie. Więc pewnie zależy od chwili, w której rozstajemy się z tymi rzeczami. I najważniejsze: dzięki temu, że część obiektów wyszło z kolekcji, zrobiło się miejsce na kolejne, bo przecież nie sposób zbierać wszystkiego.

A co zobaczymy na wystawie w Muzeum Okręgowym w Rzeszowie?

Zobaczymy historyczne buty pochodzące z okresu 150 lat, bo od mniej więcej 1780 do 1930 roku. To wszystko w dosyć niecodziennej odsłonie. Jestem współkuratorką i aranżerką wystawy, a jej scenografia jest wręcz szalona – nawiązuje do filmu Pedro Almodóvara „Wysokie obcasy”.

To była też jednorazowa okazja, by dzięki formie prezentacji umieścić płaskie buty na obcasach, czyli barwnych cokołach. Zrezygnowaliśmy też z linearnego, chronologicznego charakteru ekspozycji, bo jestem głównie kolekcjonerką, a elementów kolekcji nie można pozyskać w sposób z góry zaplanowany. Oczywiście za tym pozyskiwaniem stoją dość sztywne ramy, pewne powtarzalności czy wręcz rytuały, ale to przecież dzieło przypadku, że dany interesujący nas obiekt stanie akurat w konkretnym czasie na kolekcjonerskiej drodze.

Fot. Archiwum Prywatne
To nie bajka o Kopciuszku
Pantofle Królowej Wiktorii. Ekspozycja w Muzeum Okręgowym w Rzeszowie „Na obcasie i bez – 150 lat historii i rozwoju obuwia damskiego. Wystawa czasowa z kolekcji Hanny Szudzińskiej” odbyła się w dniach
12.07.2024 – 31.12.2024

Przez te jaskrawe kolory, które towarzyszą wystawie, mamy jednak przestać w sposób oczywisty patrzeć na historię butów.

Chciałam, by wspaniałe buty, które przyjmują różne formy, są wykonane różnymi technikami i z różnych materiałów, nie były tylko i wyłącznie obiektami samymi w sobie, ale prowokowały do tego, by przyjrzeć się i zastanowić nad sytuacją kobiet.

Najważniejszą – przynajmniej dla mnie – przesłanką tworzenia tej wystawy jest bowiem historia nie obiektów jako takich, ale właśnie pokazanie tych przemian społecznych, o których mówiliśmy. Zwrócenie uwagi na nierówności społeczne i wykluczenie, o których wspomnieliśmy. Cóż,

nie na darmo mówi się w Polsce, że by kogoś zrozumieć, trzeba spróbować – nomen omen – wejść w jego buty.

Artykuł pochodzi z kwartalnika „Spotkania z Zabytkami” nr 4/2024


Łukasz Gazur

Krytyk sztuki i teatru, wieloletni szef działu kultury w "Dzienniku Polskim" i "Gazecie Krakowskiej". Publikował i współpracował m.in. z "Przekrojem", "Tygodnikiem Powszechnym", "Wprost", TVP Kultura. Wykładowca akademicki na kierunkach kolekcjonerskich i antykwarycznych oraz dziennikarskich. Czterokrotnie wyróżniony Nagrodą Dziennikarzy Małopolski. Członek polskiej sekcji międzynarodowego stowarzyszenia krytyków AICA. Zastępca redaktora naczelnego magazynu "Spotkania z Zabytkami". Laureat jubileuszowej edycji nagród „Kolekcjonerstwo – nauka i upowszechnianie” im. Feliksa Jasieńskiego.

Popularne

Moda bardzo osobista

Prof. Irena Huml, znana krytyczka sztuki, miała wyjątkowy talent do projektowania ubrań. Jej pasja do zagadnień związanych z modą zaczęła się już w Państwowym Liceum Przemysłu Odzieżowego, gdzie zdobyła wiedzę na temat tkanin, kroju i szycia. Jako studentka historii sztuki,...