Romuald Broniarek: klasyk nieświadomy
Fotoreporter Romuald Broniarek podczas pracy. Polska, lata ’70
Fot. Forum
Artykuły

Romuald Broniarek: klasyk nieświadomy

Z tego artykułu dowiesz się:
  • w jakich okolicznościach związek z fotografią okazał się dla niego losem wygranym na loterii
  • czym podówczas było "lajkowanie"
  • kiedy Broniarek chował aparat
  • z jakiego powodu stracił powód do uprawiania fotografii

Kiedy w lutym 2018 roku pojawia się polska edycja „Vogue’a”, Jürgen Teller fotografuje jej pierwszą okładkę. Jest na niej radziecki Pałac Kultury, radziecki samochód Wołga i dwie polskie modelki. Wprawdzie obrazy zostają z nami bez aktu świadomego zapamiętywania, ale gdzie Teller mógł widzieć okładkę tygodnika „Przyjaźń” z połowy lat 50.? A na niej zdjęcie Romualda Broniarka, reportera tygodnika poświęconego przyjaźni polsko-radzieckiej?

Dla Tellera w roku 2018 i dla Broniarka 65 lat wcześniej okładkowa Polska wygląda tak samo. Dla Tellera to może cytat, gra ze stereotypem, ale to Broniarek ten stereotyp tworzy.

1. Fot. Romuad Broniarek / Dom Spotkań z Historią
2. Fot. Materiały prasowe
Romuald Broniarek: klasyk nieświadomy
Romuald Broniarek: klasyk nieświadomy
Wicemiss Stolicy ’58 Jadwiga Smoczyńska – sesja okładkowa do tygodnika “Przyjaźń”. Czarna Wołga, PKiN, Warszawa, 1960 r. (zdjęcie pierwsze), oraz okładka pierwszego numeru polskiego Vouge (zdjęcie drugie)

– Jest tu wszystko, czego potrzeba – i wołga jest, i Pałac Kultury, i Jadzia, modelka, uśmiechnięta, zadowolona z życia. Optymistyczna okładka –

wspomina Romuald Broniarek. Rozmawiam z nim w roku 2012. To długa rozmowa, spotykamy się przez wiele dni. Odwiedzam go w mieszkaniu na warszawskim Muranowie, oglądamy zdjęcia, grzebiemy w pamięci. Podobno nigdy nie udzielał wywiadu.

Chłopak z warszawskiej Woli, który po powstaniu opuszcza Warszawę a po wojnie, wraz z ojcem, zaczyna nowe życie w Jeleniej Górze. – W Warszawie było wszystko rozpieprzone, a tam mój ojciec, który wrócił z Buchenwaldu, dostał lokal i założył w nim kolekturę państwowej loterii – opowiada. – Pewnego dnia zgłosiło się dwóch panów, którzy prosili, żeby im udostępnić kawałek tego lokalu, nie tyle na zakład fotograficzny, co na tak zwane filmówki uliczne. W takim punkcie fotografowie robili zdjęcia ludziom na ulicy.

Fotografowało się Leicą, to było tak zwane lajkowanie. Zacząłem te zdjęcia sprzedawać i taki był początek wchodzenia w fotografię – śluby, pogrzeby i tak dalej.

Chodziłem do ich laboratorium, opisywałem im zdjęcia itp. Potem kupiłem sobie jakiś poniemiecki powiększalnik i takie fuchy robiłem sam, na boku. Miałem 15-16 lat.W 1950 roku Romuald przeprowadza się do Warszawy, praca w zakładzie fotograficznym, dla której przyjechał, nie dochodzi do skutku. Ruiny getta zmieniają się w Muranów, chłopak zatrudnia się tam jako kierowca ciągnika, chce fotografować. Mieszka na rodzinnej Woli, gdzie, niemal z ulicy, trafia do niewielkiego atelier. Pracuje w laboratorium, robi zdjęcia, sprząta. Dużo się uczy. Właśnie zdaje egzamin czeladniczy, kiedy w roku ’51 zakładzik zostaje znacjonalizowany – przejmuje go państwowa spółdzielnia Polifoto. Broniarek nadal pracuje w laboratorium, ale szuka sposobu, by zająć się reportażem. Zarówno jego młodszy brat, Andrzej, jak i brat stryjeczny – Zygmunt, już pracują w mediach. Bardzo szybko awansują, w niedalekiej przyszłości wyjadą na placówki zagraniczne. Romuald też chciałby zająć się dziennikarstwem.

Udaje mu się wkręcić do laboratorium Centralnej Agencji Fotograficznej, stąd już tylko krok do fotografowania. Niestety, w roku 1952 trafia do wojska, od razu do kopalni.

Syn przedwojennego policjanta, mimo ideologicznie zaangażowanych dziennikarzy w rodzinie, jest elementem niepewnym. – W tych naszych jednostkach byli kułacy – wspomina – to znaczy ci, których ojcowie mieli dwie krowy, a nie jedną, albo jakieś tam morgi. Było troszkę złodziejaszków, ktoś miał ciotkę w Ameryce, ktoś tam miał jakieś inne kontakty, ktoś miał ojca oficera przedwojennego, ktoś miał policjanta.

Wychodzi w 1954 roku, już po śmierci Stalina. Wraca do CAF, znów do laboratorium. Ogromne powiększenia na ściany budynków – portrety, hasła na manifestacje. 22 Lipca, 1 Maja, rocznica Wielkiego Października.

Fotografuje, ale amatorsko. Czasem udaje mu się coś opublikować w „Życiu Warszawy”, czasem w branżowym „Foto”. W roku ’55 wpada dodatkowa praca – po godzinach w CAF można dorobić w laboratorium tygodnika „Przyjaźń” – organu Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej.

To przełom. Jeszcze w tym samym roku Romuald zostaje fotoreporterem. Etatowym fotoreporterem „Przyjaźni”. Będzie pracował w tej redakcji do końca, do 1990 roku.

Fot. © KARTA / Romuald Broniarek
Romuald Broniarek: klasyk nieświadomy
Międzynarodowe Targi Poznańskie, Poznań, czerwiec 1956 r.

Na mecze, na wiece

Pierwsze tematy? – W Pałacu Kultury była wielka rosyjska wystawa: osiągnięcia atomowe, elektrownie… Pierwszy sputnik w świecie. Tłumy ludzi podziwiają, jaki silny jest Związek Radziecki w kosmosie. Bo zresztą był – mówi po latach Romuald Broniarek. – Pisało się o nowych samochodach, maszynach, jakichś cudach. Potem bardzo często jeździłem na targi, ale moim tematem numer jeden przez cały czas trwania był Festiwal Piosenki Radzieckiej. Co roku pojawiałem się nie tylko na samym festiwalu, ale też na imprezach przygotowujących. Były eliminacje i konkursy w Radomiu, w Inowrocławiu, w Tarnowie. Krótko mówiąc, „Przyjaźń” żyła tym cały rok, a zwieńczeniem był festiwal w Zielonej Górze.

Pierwszy ważny materiał? – Reportaż z kopalni siarki w Tarnobrzegu. Bo odkrycie złóż w tym rejonie to było wielkie wydarzenie. Fotografowałem górników pracujących w okropnych warunkach, pompy odsysające wodę, prymitywne koparki… Robiłem zdjęcia, stojąc po kolana w wodzie.

Fot. Forum
Romuald Broniarek: klasyk nieświadomy
Romuald Broniarek (z lewej) “na temacie”

Etatowy fotograf „Przyjaźni” relacjonuje wizyty towarzyszy ze Związku Radzieckiego. Różnego szczebla – zarówno państwowe, oficjalne, jak i zwykłe „wizyty przyjaźni” (– Wszystko miało pokazać, jak bardzo żeśmy się kochali – jedni drugich i na odwrót. Te wymiany i delegacje wyglądały mniej więcej podobnie, w sumie banał). Broniarek relacjonuje słynną, „odwilżową” wizytę Nikity Chruszczowa z roku 1959 (– Wszędzie, gdzie jechał, obsypywali go kwiatami. Tak gęsto, że musiał co jakiś czas całą tę kolumnę zatrzymywać, w parku na przykład, i wyrzucać z odkrytego ziła kwiaty do rowu), fotografuje wielkie kombinaty (– Nowa Huta już pracowała, już były wytopy. Z przyjemnością to robiłem, bo to były bardzo fotogeniczne rzeczy, te wielkie piece, iskry… Na tych wielkich piecach zawsze był napis: „ZSRR – sojusz – przyjaźń to nasza przyszłość”) i przywozi oficjalne reportaże z pobytów w ZSRR (– Funkcjonował „Pociąg przyjaźni”, zdarzały się też wymiany. Raz odbyłem wielką podróż do ZSRR szlakiem bohaterstwa, a właściwie rzezi: Stalingrad, Biełgorod, aż po Kursk. Oglądało się pomniki i składało hołdy. I o tym robiło się materiały). Praca intensywna, ale monotonna. Młody fotograf, choć zachwycają go wielkie piece, moskiewskie metro i popularne w ZSRR jedzenie lodów w zimie, jednak się nudzi. Stara się sfotografować coś jeszcze.

To marginalia pracy zawodowej staną się najważniejszym elementem jego twórczości. Ukradkowe zdjęcia, zrobione trochę obok oficjalnego szlaku, obiektyw skierowany gdzieś w bok, bawiące się na ulicy dzieci, tkwiący w zawieszeniu starcy, bieda, niekończące się powojenne zniszczenia, mniej optymistyczny obraz rzeczywistości.

Z czasem dochodzi do tego, że nawet jego oficjalne fotoreportaże, które redakcja nosi przecież do cenzury, zyskują dodatkowy wyraz, opowiadają jakąś inną historię. Chruszczow ubrany w górniczą czapkę, bezlitośnie fotografowany od dołu, krzywi się i wygraża z trybuny obok wyraźnie podporządkowanego Gomułki; dzieci bawią się na ziemi przed rozpadającą się, krytą zupełnie „sanacyjną” strzechą chatą; listonosz trzyma na ręku dziewczynkę, której włożono w dłoń radziecką flagę; ogromne sierp i młot dominują nad wiejskim bieda-festynem; morze transparentów płynie nad głowami tłumu pod czujnym okiem wielkiego Lenina; prowincjonalne zabawy, mecze, wiece. Wielka fotografia, której bliżej do zbioru zdjęć słynnej „Rodziny człowieczej” Edwarda Steichena czy nawet do migawek codzienności Henri Cartier-Bressona, niż do propagandowych zdjęć „Przyjaźni”. Oprócz tego wyjątkowo staranne kompozycje, przemyślane kadry, wielki talent patrzenia.

Fot. © KARTA / Romuald Broniarek
Romuald Broniarek: klasyk nieświadomy
Rynek Nowego Miasta, Warszawa, 1958 r.

Byłem raczej obserwatorem

Sam autor tego nie chce, zdjęcia powstają poniekąd mimochodem. Jest bardzo ostrożny, nie fotografuje niczego, co w jakikolwiek sposób mogłoby mu zagrozić. Kiedy jako reporter trafia w środek „ryzykownych” wydarzeń, natychmiast chowa aparat. To jego zwyczaj przez całą karierę.

Zaczyna się od czerwca ’56. –Pojechałem do Poznania robić zdjęcia z otwarcia Międzynarodowych Targów – wspomina Broniarek. – Kiedy pierwsze oddziały z Cegielskiego weszły na teren targów, akurat byłem w rosyjskim pawilonie. Usłyszałem jakieś krzyki, wyszedłem, zobaczyłem, że idzie grupa ludzi z transparentem „Chcemy chleba” czy coś takiego. Ale mnie to w ogóle nie zainteresowało. Nie fotografowałem, uważałem, że to jest niepotrzebne. Dalej robiłem zdjęcia na targach. Potem usłyszeliśmy strzały, zaczęło się robić gorąco, widać było popłoch. Pomyślałem: „Zdjęcia zrobione, pora się zwijać do domu”. Na peronie stał pociąg do Warszawy, więc do niego wsiadłem.
Kilka miesięcy później – Październik. Na Placu Politechniki przemawia Gomułka (– Słuchałem o tym w radiu, a pod Politechnikę chodziłem wieczorami, bez aparatu. Tam kręciła się milicja, studenci się zbierali, krzyczeli. Ale generalnie to było poza moimi zainteresowaniami). Marzec ‘68. Demonstracje, wtargnięcie „aktywu” na Uniwersytet, atak ZOMO na studentów i przechodniów – podobnie (– Marcowe zamieszki na Krakowskim Przedmieściu obserwowałem ze schodów kościoła św. Krzyża.

Widziałem, jak pałowali studentów. Suki podjeżdżały, wszyscy wrzeszczeli… Ale ja tego nie fotografowałem, patrzyłem na to tylko jako widz. Jak widzę, że milicja walczy ze studentami, to nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Gdyby studenci katowali milicję, to by było coś nadzwyczajnego).

Fot. © KARTA / Romuald Broniarek
Romuald Broniarek: klasyk nieświadomy
Robotnicy Huty Warszawa, 1968 r.

Broniarek uważa na każdym kroku. W Nowej Hucie nie fotografuje ani mieszkań, ani hoteli robotniczych, w kazachskiej Karagandzie, do której jedzie ze Stowarzyszeniem Dziennikarzy Polskich, nie robi ani jednego zdjęcia zesłanym tam Polakom, którzy obstępują dziennikarzy z kraju skarżąc się na straszne warunki panujące w kopalniach i opowiadając historie o masowym umieraniu zesłańców (– W takich sprawach byłem raczej obserwatorem). A jednak, podczas kolejnej wizyty w Kazachstanie, w związku z rocznicą Rewolucji Październikowej, Broniarek ma ochotę wyjąć aparat, by sfotografować coś innego. „Prawdziwe życie”, jak powie po latach. Jednak i teraz to mu się nie uda.

– Pilnowali mnie. Jak trafiała się jakaś jurta, dzieciaki, prawdziwe życie, to ten, który był najbliżej, mówił: „Nu, nie nada smatrit’. Kakije u nas zdania, zawody – eto nada snimat’, a nie tam takije jurty”

[Nie trzeba na to patrzeć. Nasze budynki, fabryki – to należy fotografować, a nie jakieś jurty]. Nie przywiezie żadnego zdjęcia spoza oficjalnego kanonu.

Fot. © KARTA / Romuald Broniarek
Romuald Broniarek: klasyk nieświadomy
Dni Radzieckiej Kosmonautyki, Nowy Targ, 1968 r.

Rozważnie i romantycznie

Znajdzie sobie niszę, w której nie będzie musiał dokonywać heroicznych wyborów, fotografować rzeczy, których „snimat’ nie nada”.

– W latach 60. „Przyjaźń” zaczęła drukować materiały o tym, jak się fajnie żyje w Polsce – wspomina. – Była rubryka „Niedziela za miastem” i pojawiały się w niej zdjęcia z rozmaitych wypadów na wieś, nad wodę, z wycieczek statkiem etc.

To w ramach tej rubryki Broniarek będzie mógł twórczo się rozwinąć, wyjść poza tematykę przyjaźni polsko-radzieckiej. To tutaj właśnie pojawią portrety, marzenia, aspiracje, życie codzienne, a zwłaszcza – odświętne – kolejki do kas Żeglugi Wiślanej, moknące na stadionie tłumy, zabawy podmiejskie. Fotograf czuje to najlepiej, te zdjęcia są najżywsze, dyscyplina kompozycji kadru lekko się tu rozluźnia, nie zawsze ucieka od nieostrości (rzadkość w jego przypadku), przysłona nie zawsze jest największa, głębia ostrości bywa płytsza, niż na zdjęciach na zamówienie. Broniarek jest bardziej spontaniczny, cieszy go ruch, akcja, dzianie się. Dostrzega rytm, kontrast, chwilę, zapisuje sceny rodzajowe niczemu nie służące. Handel, piwko, poniekąd nawet seks. Piekarz przysypiający nad bochnami chleba, ludzie cisnący się przed wystawami, dzieci idące w deszczu do szkoły, cygańscy chłopcy z radością wpychający do ust chleb. Fotograf staje tu daleko poza porządkiem realizacji zamówienia.
Jest i inny rodzaj zdjęć – te skrajnie dopracowane, statyczne, hieratyczne, pozowane.

Fot. Forum
Romuald Broniarek: klasyk nieświadomy
Romuald Broniarek podczas pracy. Polska, lata 70.

Nie mają w sobie lekkości i uroku zdjęć reporterskich, ale to właśnie one łączą Broniarka z okładką pierwszego polskiego „Vogue’a”. Starannie umalowane dziewczyny, białe uśmiechy, udawane zabawy, radzieckie samochody, polskie skutery, okładkowe sielanki, żadnych kantów.

A jednak i tutaj Broniarkowi udaje się zrobić kilka kadrów, które pewnie zyskałyby na świecie status ikon fotografii – mały modelarz klubu kosmonautów im. Gagarina trzyma model rakiety spoglądając w niebo; długą drogą przez pole chłopak niesie dziewczynę w chińskim kapeluszu. Obok wycyzelowane grupy w odprasowanych ubraniach – starannie zakomponowane dzieci czytające we trójkę książkę, młode kobiety dyskutujące o okularach przeciwsłonecznych na tle słupa wysokiego napięcia. Styl piękny. Tylko próby z fotografią mody i z reklamą mają dziś jedynie wartość dokumentu historycznego, Broniarek nie czuje się w tych gatunkach dobrze, nie dysponuje odpowiednim warsztatem, wzorami. Tego rodzaju zdjęcia oglądamy dziś raczej jak zapis wizualnych zmagań epoki w kraju za żelazną kurtyną.

Siebie nieświadomy

Jednak pod koniec lat 60. karty są już ostatecznie rozdane. Reporter „Przyjaźni” nie zostanie fotografem mody, nie wejdzie do świata sztuki, nie sfotografuje artystów w modnych knajpach.

Jego chleb powszedni to rauty w ambasadzie radzieckiej, ewentualnie w ministerstwie kultury. Tylko tam można spotkać gwiazdy ekranu, które, jak on, łączą swoje życie zawodowe z przychylnością władzy.

Ten świat pochłania go całkowicie. Wycieczki na jego obrzeża dzieją się poniekąd przypadkiem, jakby fotograf się zapominał. Broniarek niemal nie zauważa „Solidarności” ( – Przede wszystkim od niedawna mieliśmy nowy gmach. Myśmy całe lata byli na Kredytowej, a potem na Marszałkowskiej, koło Hotelu Saskiego. Tam były banki, kawiarnie i powszechnie się handlowało dolarami. Goście radzieccy przyjeżdżali i mogli to wszystko zobaczyć). Może tylko trochę. Znów ze względu na radzieckich gości (– W redakcji doszło do rozłamu, bo część ludzi stworzyła koło „Solidarności”. Pamiętam, jak przewodniczący TPPR-u opieprzał naczelnego: „Jak mogłeś do tego dopuścić?! Przyjeżdżają towarzysze radzieccy i pytają: „Co tu się dzieje?!”).

Czy to instynkt czy szczera fascynacja komunistyczną Rosją?
– Byłem częstym gościem w ambasadzie, dobrze znałem dwóch ambasadorów: Abrasimowa i Aristowa – opowiada Broniarek. – Tam, głównie przy okazji rocznicy rewolucji październikowej, spotykałem całą naszą wierchuszkę. Lubię filmy dokumentalne. I kiedyś w tej ambasadzie puścili film z czasów wojny z jakiegoś zjazdu, gdy Stalin prowadził akademię, a za Stalinem siedział wielki Aristow. I powiedziałem do siebie:

„Boże, świat jest taki mały. Fotografowałem człowieka, który za plecami Stalina siedział!”. On mi dawał książki, słodycze i dostawał ode mnie zdjęcia…

Imponują mu „radzieccy”, pochlebia mu, że może fotografować szare eminencje w rodzaju Piotra Kostikowa, kierownika sektora polskiego w KC Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego (– To jest stanowisko gubernatora!). Jeszcze w roku 2012 wspominał tę znajomość z satysfakcją: – Ja z nim byłem na „ty”, to znaczy on do mnie mówił na „ty”, a ja do niego „redaktorze” albo „towarzyszu”.

1. Fot. Forum
2.
Romuald Broniarek: klasyk nieświadomy
Romuald Broniarek: klasyk nieświadomy
Romuald Broniarek – fota do legitymacji fotoreportera z lat 80. (slajd pierwszy) i w swoim mieszkaniu, Warszawa, 2010 r. (slajd drugi)

Broniarek pracuje w tygodniku aż do jego zamknięcia w roku 1990 Bezpośrednio potem przechodzi na emeryturę. I traci powód do uprawiania fotografii.

Do śmierci w 2013 roku nie będzie już robił niczego, co łączyłoby go z zawodem, który wykonywał przez całe życie. Identyfikuje się jako reporter „Przyjaźni”, jako ktoś przynależący do zamkniętego etapu historii. Nie kataloguje własnych zdjęć, trzyma je w przypadkowych pudełkach, część ma syn, część dalsza rodzina. To chyba syn decyduje ostatecznie o wstawieniu zdjęć ojca do agencji fotograficznej i o przekazaniu części do Ośrodka „Karta”.

Fot. Igor Smirnow / Forum
Romuald Broniarek: klasyk nieświadomy
Wieloletni fotoreporter tygodnika “Przyjazn” Romuald Broniarek w swoim mieszkaniu. Warszawa, 5 listopada 2010 r.

Romuald Broniarek nie ceni własnych fotografii, nie widzi w nich wartości, uważa, że należą do porządku historycznego, nie artystycznego. Nigdy nie bierze udziału w żadnej wystawie – ani indywidualnej, ani zbiorowej.

Jest zdziwiony, kiedy zapraszam go do udziału w pokazie w warszawskiej Zachęcie. Gdy proszę go o kilka zdjęć, które istnieją tylko w formie odbitek, chcę ustalić termin zwrotu. Macha ręką. – Na co to komu? Kiedy pan wykorzysta, niech pan wyrzuci. „Czas wolny”, wystawa zdjęć reporterów czynnych w czasach PRL, otwiera się w sierpniu 2013 roku. Romuald Broniarek umiera na początku czerwca.

Wypowiedzi Romualda Broniarka pochodzą z obszernego wywiadu zamieszczonego w książce „Fotobiografia PRL. Opowieści fotoreporterów”.

Wystawa „Przy okazji. Nieznane fotografie Romualda Broniarka” w warszawskim Domu Spotkań z Historią będzie czynna od 17 października 2024 do 16 marca 2025 roku.

Łukasz Modelski

Dziennikarz i pisarz, historyk sztuki i kultury średniowiecza, znawca historii kuchni. Autor radiowej (PR2) audycji literacko-kulinarnej „Droga przez mąkę” i książek takich jak „Dzieje się je. Mała historia kuchni” czy „Piąty smak. Rozmowy przy jedzeniu”.

Popularne

17 pudeł chaosu albo zaskakująco współczesna wrażliwość

Oryginalny i odświeżający widzenie XX-wiecznej fotografii dorobek Danuty Rago został niedawno przywołany wystawą „Fabryka Złudzeń” przez Fundację Archeologia Fotografii. Digitalizowane przez FAF archiwum udowadnia, że zapomniana fotoreporterka potrafiła z artystycznym zmysłem tworzyć zarówno pierwsze sesje reklamowe, ciekawą estetycznie dokumentację industrializacji,...