- czy św. Mikołaj był niestroniącym od wina hulaką
- co można wywróżyć ze szczypiorku w noc świętojańską
- dlaczego panny w noc andrzejkową kładły pod poduszkę nadgryzione jabłko
Polskie tradycje świąteczne to nie tylko te łączące się z Wielkanocą i Bożym Narodzeniem. Istnieje wiele innych, wiekowych i często dziwnych zwyczajów, które bywają kultywowane do dziś.
Andrzejki, czyli wróżby o zamążpójściu
2.
„Na świętego Andrzeja dziewkom z wróżby nadzieja”
– mawiano, bo oczywiście Andrzejki były zabawą, podczas której panny miały poznać imię i wygląd przyszłego męża, a także, o czym nie każdy wie, stronę świata, z której ten przybędzie. Obyczaj ten praktykowano od niepamiętnych czasów, a co do tego, skąd on pochodzi, istnieją dwie hipotezy: z Niemiec lub z Grecji. Historycy greccy twierdzą, że rzecz narodziła się na urokliwych wyspach Sporady, gdzie hojnie lano wosk, niemieccy zaś przysięgają, że święty Andrzej moc swoją czerpie od germańskiego boga Frey’a – patronie stadła małżeńskiego i dawcy dzieci.
A o czym marzyły panny lejące wosk? O tym, by przybrał formę zamku. Przepowiadało to bowiem męża w randze księcia. Ale nie tylko wosk wykorzystywano do wróżb – również ołów czy cynę. A swoją matrymonialną przyszłość można było poznać także na wiele innych sposobów: kładąc pod poduszkę nadgryzione jabłko w wierze, że wtedy przyśni się ukochany; ustawiając buty w jednej izbie – ta panna, której obuwie najszybciej znalazło się przy drzwiach, pierwsza miała wyjść za mąż; a odważne mogły po prostu wyjść samotnie nocą na drogę i zapytać pierwszego przechodzącego mężczyznę o imię męża.
„Barbara święta o górnikach pamięta”, czyli Barbórka



Same losy św. Barbary owiane są tajemnicą – wiadomo, że była dziewicą męczennicą, jednak szczegóły jej śmierci są niejasne. Podobno zginęła z rąk swojego ojca, który nie mógł pogodzić się z tym, że przyjęła chrześcijaństwo i złożyła śluby czystości. I podobno właśnie dlatego stała się patronką tych, którzy sami są narażeni na nagłą śmierć: rybaków, marynarzy czy żołnierzy, a przede wszystkim oczywiście górników.

Górnicza orkiestra dęta przy kopalni KWK “Wieczorek” gra tradycyjną Barbórką pobudkę dla mieszkańców zabytkowego górniczego osiedla Nikiszowiec. Katowice, grudzień 2017 r.
„Barbara święta o górnikach pamięta”
– przypominają górnicy w jej święto 4 grudnia. Tego dnia ubrani w galowe stroje, w czapkach z pióropuszami zbierają się w kopalni, skąd idą na nabożeństwo. Potem udają się na uroczysty obiad z obowiązkową śląską kiełbasą z musztardą, gotowaną golonką, a także piwem i wódką. A każdy nowy górnik musiał w tym dniu postawić swym towarzyszom „nieckę krupnioku”, oczywiście w towarzystwie napitku.
Mikołajki, czyli król życia sprawiający podarki

Urodzony w połowie III wieku w mieście Petara Mikołaj był kimś, kogo dziś nazwalibyśmy „królem życia”. Polował, wypływał w morskie rejsy, nie stronił od wina.
Jako biskup portowego miasta Mirry wykazał się jednak bohaterską postawą: wystąpił bowiem w obronie prześladowanych chrześcijan za co skazano go na tortury. Dzięki temu przeszedł do legendy, a te krążące po jego śmierci w całej Europie ukazywały go jako postać o boskich wręcz mocach, zdolną nawet do uciszenia szalejącego morza, przede wszystkim zaś sprawiającą dzieciom podarki. Zresztą nie tylko im: ponoć w złote monety wyposażał i ojców szukających posagu dla córek, i biednych pasterzy.
2. Fot. Biblioteka Narodowa Polona
Święto przyszło do Polski z Europy Zachodniej. Początkowo prezenty dawano głównie dzieciom, najpierw były to święte obrazki, medaliki czy krzyżyki, a od XVII wieku – uwaga! – ptaszki w klatkach. Niegrzeczna dziatwa nie dostawała nic lub rózgę. Od XVIII wieku formuła prezentów uległa zeświecczeniu, zaczęto wtedy dawać sobie słodycze czy zabawki – od tego był już tylko krok do momentu, gdy na arenę wkroczyła figura św. Mikołaja w czerwonym płaszczu i z siwą brodą, który w towarzystwie aniołów i ciągniętego na łańcuchu diabła krążył po domach ucząc dzieci katechizmu.
Z tradycją mikołajek wiążą się też przepis na smakołyki – korzenne ciasteczka zwane mikołajkami. Dawniej pieczono je nocą 5 grudnia, gdy dzieci spały. Ciasteczka przybierały formę gwiazdek, księżyców, zwierząt, a w Krakowskiem, oczywiście, lajkonika.
Nowy Rok, czyli wróżby i wizyty duchów
Nowy Rok to święto dobrze znane na całym świecie. Kiedyś było to święto magii. W tym dniu próbowano zaprosić do domu dobre duchy, zostawić troski za sobą, wierząc, że zdarzenia z tego dnia będą prognozą na kolejny rok.


Geneza naszych zwyczajów noworocznych wywodzi się z kultury rzymskiej lub z kręgów dawnych kultur słowiańskich, a spuścizną po dawnych praktykach pogańskich jest noworoczne obsypywanie się owsem – oczywiście po to, by zapewnić sobie powodzenie i dobrobyt.
Sylwestra często spędzano nie na balach, lecz w domu, wróżąc. I oczywiście wróżby te tyczyły się najczęściej tego, która z dziewcząt najszybciej wyjdzie za mąż. Na wsiach w tę noc, która łączyła stary rok z nowym, gospodarze okręcali drzewa słomą, a potem nieśli się nawzajem na plecach niczym obfity wór z plonami, gospodynie zaś rozrzucały po domu główki czosnku czy żelazne przedmioty, które miały chronić przed złymi mocami i nieszczęściami. Z kolei dla duchów, ponoć tego dnia wstających z grobu, stawiano stołek na środku izby, by mogły odpocząć, w piecu zaś rozpalano ogień i godzinę przed północą ustawiano przy nim ławkę posypaną popiołem – rano po śladach w popiele dochodzono, czy duch rzeczywiście ogrzewał się przy płomieniach.

„Nowy Rok jaki, cały rok taki”
mawiano. 1 stycznia należało pogodzić się z tymi, z którymi się zwaśniliśmy. I oczywiście złożyć sobie życzenia, płynące ze szczerego serca – co ważne, należało to zrobić osobiście, najlepiej zapraszając dane osoby na obiad. Miastowi zaś, którzy nie zawsze mogli do siebie przyjechać, wysyłali liściki przez posłańców. Upowszechniły się one szczególnie za czasów króla Stanisława Augusta Poniatowskiego. Wtedy również „nadzielano kolędy”, czyli dawano sobie podarki, który to zwyczaj upadł w XIX wieku, pozostając aktualnym w mikołajki i Wigilię.
Trzech Króli, czyli mirra, kadzidło i złoto

Dzień objawienia się Chrystusa światu to święto z wielowiekową tradycją: na Wschodzie obchodzone jest od III wieku, na Zachodzie zaś od IV. Ten dzień to symboliczny początek karnawału.
Wcześniej, a więc od Wigilii, przestrzegano, by wieczory spędzać w określony sposób: śpiewając kolędy czy opowiadając baśnie i w zasadzie jeszcze do XX wieku czas Bożego Narodzenia poniekąd przeciągał się aż do Trzech Króli, i znany był jako „dwanaście pustych dni”.
Począwszy od XV wieku w Kościele święci się złoto i kadzidło, czyli dwa z trzech – obok mirry – darów, jakie przybyli ze Wschodu mędrcy ofiarowali żydowskiemu królowi w hołdzie. W XVIII wieku zaczęto święcić też kredę, którą na drzwiach wypisywano inicjały K+M+B, a także stawiano krzyżyki na budynkach, by chronić je przed ciemnymi siłami. A i to nie wszystko – wodę święconą, która pochodziła z tego dnia, wynoszono w pole i wieszano na drzewach, by chronić plony przed tym, co mogłoby im zaszkodzić, czyli choćby przed przymrozkami. W czasie między Wigilią, a świętem Trzech Króli, po wiejskich i miejskich ulicach wyruszały parady kolędników, wśród których największy postrach siał ten przebrany za groźnego króla Heroda. W kościołach zaś do szopek wkładano figurki trzech króli wraz z całą ich świtą.
Karnawał, czyli kulig, bale i maskarady
2. Fot. Biblioterka Narodowa Polona
Karnawał, zwany w czasach staropolskich zapustami, nastawał po wieczorze Trzech Króli i trwał aż do Wielkiego Postu.
Najlepszy opis tego, czym był, dał XVI-wiecznemu sułtanowi Sulejmanowi II Wspaniałemu jego poseł: „W pewnej porze roku chrześcijanie dostają wariacji i dopiero jakiś proch sypany im w kościele na głowy leczy takową”.
Największą, wiejską rozrywką związaną z tym okresem były kuligi, którymi jeżdżono od dwory do dworu. Zwyczaj ten wymagał specjalnych przygotowań, ponieważ aby móc zaprosić gości, trzeba było wcześniej wyposażyć zaprzęgi w zapasy jedzenia. Jedną z najważniejszych potraw był tam bigos, obficie podlewany trunkami. Szlagierem XIX-wiecznych kuligów był mazur do słów Wincentego Pola.
Podczas karnawału bawiły się wszystkie warstwy społeczne; na wiejskich drogach można było spotkać kolorowych przebierańców, m.in. wilka czy tura, w miastach szlachta i mieszczanie organizowali bale maskowe i maskarady.
Na największych imprezach maskowych, zwanych też redutami, potrafiło bawić się i tysiąc osób, a najsłynniejsze bale karnawałowe urządzano w Gdańsku, na Dworze Artusa. W międzywojniu z kolei upowszechniły się bale urządzane w celach dobroczynnych.
Tłusty Czwartek, czyli tańce, hulanki i comber

A co symbolizuje rychły koniec zapustów? Oczywiście Tłusty Czwartek – dzień, w którym
„muszą być u możniejszych pączki i chrust, czyli faworki, chruścik, a u ludu reczuchy, pampuchy”,
jak pisał Gloger. Ostatnie dni karnawału, zwane mięsopustem, obchodzono niezwykle hucznie: na balach, ucztach, spektaklach teatralnych, słowem – na zabawach nawiązujących do rzymskich bachanaliów. Trzymano się wówczas też pewnych zwyczajów ludowych. Najbardziej znaną regionalną zabawą, która przetrwała długie lata, był krakowski comber. Ponoć nazwę wziął od znienawidzonego, krakowskiego burmistrza, który słynął ze srogich kar wymierzanych przekupkom. Kiedy umarł, co według legendy, nastąpiło dokładnie w Tłusty Czwartek, cały Kraków balował, głosząc wszem i wobec, iż burmistrz Comber nie żyje. A na czym polegała słynna, odbywająca się na Rynku zabawa? Otóż na tym, że przekupki goniły chłopaków, którzy pochwyceni, zostawali przywiązani do kloca i przystrojeni w wieniec grochowy, innymi słowy srogo karani za to, że w bezżeństwie zapusty kończyli i przymuszeni ciągnąc kloc po Rynku, musieli się wykupywać. A to wszystko oczywiście pośród okrzyków: „Comber! Comber!”.

Jak się jednak okazuje, comber nie był li tylko krakowskim zwyczajem, bowiem w różnych odmianach znano go i na radomskich wsiach, i na Śląsku, a pochodzenie jego łączy się z Tyrolem, w którym nosiło się słomianą kukłę do tych „opieszałych” panien, które w karnawale nadal za mąż nie wyszły i błąd ten musiały wykupić.
Tłusty Czwartek oznaczał więc początek kilkudniowych, trwających do Środy Popielcowej zabaw. Ostatni ich dzień przypadał na zapustny wtorek, zwany „śledzikiem”, kiedy to nie odpuszczano posiadówek i do północy.
Popielec, czyli post i popiół
2. Fot. Biblioteka Narodowa Polona
Kiedy zaś północ wybiła, nadciągał Popielec, czyli przejście od zapustów do postu. Miał on być czasem smutnym, bo inaczej groziły za to przykre konsekwencje:
„Zapust smutny, post wesoły – będziesz człeku przez rok goły”.
Stara tradycja wymagała, by rankiem w Środę Popielcową u wejścia do karczmy zawieszono naczynie z popiołem i pociągając za sznurek, obsypywano nim każdego, kto wchodził do środka. Mieszkańcy wsi chowali instrumenty muzyczne czy wszelkie ozdoby, przebierano się też w ciemne, skromne ubrania i oczywiście udawano na mszę pokutną, w czasie której również obsypywano głowy wiernych popiołem. A zresztą czynność ta stała się też swoistą zabawą praktykowaną w domach. Inną jej odmianą, która trwała w Polsce bardzo długo, było rzucanie przed siebie garnka z popiołem, co, jak można się domyślić, kończyło się tym, iż pechowiec zostawał nim doszczętnie obsypany. Jeśli zaś chodzi o sam post, to zwyczaj ten ustanowiony został w IV wieku jako obowiązek poprzedzający przyjęcie eucharystii, w V wieku zaś uchwalono, że Wielki Post będzie miał miejsce przed Wielkanocą, a Adwent przed Bożym Narodzeniem.

Dla chrześcijan powstrzymywanie się od jedzenia mięsa w piątek to upamiętnienie męczeństwa Jezusa, zaś poszczenie w środę – dzień zdrady Judasza. Polacy od zawsze brali sobie posty bardzo do serca, były one u nas ściśle przestrzegane i trwały dłużej niż w Europie – tam Wielki Post zaczynał się od Środy Popielcowej, u nas już siedemdziesiąt dni przed Wielkanocą a oznaczał ostrą dietę: ziemniaki, kaszę, żur i ryby.
Boże Ciało, czyli wianki i czarodziejskie moce bylicy



W Polsce po raz pierwszy obchodzono je w Krakowie w 1320 roku, a od połowy XV wieku stało się już znane w całym kraju, w XVI wieku przybierając kształt barwnych i tłumnych procesji. Brali w nich udział królowie ze swym dworem, a także przedstawiciele wszystkich stanów społecznych i wojsko. W okresie, gdy Polska była pod zaborami, procesje nabierały zresztą charakteru manifestacji patriotycznych. Święto Bożego Ciała wiązało się także z wiciem wianków, którymi zdobiono ołtarze, a wśród ziół do tego używanych na plan pierwszy wybijała się bylica, której przypisywano czarodziejskie moce. Wierzono, że posiadają je również gałązki z ołtarzy, które wtykano pod strzechy lub umieszczano w polu po to, by strzegły domostwa i zapewniały urodzaj.
To właśnie z uroczystością Bożego Ciała wiąże się słynny, krakowski obyczaj zwany lajkonikiem.
Został on zapoczątkowany w 1738 roku na pamiątkę obrony Krakowa przed Tatarami, która miała miejsce w XIII wieku, jednak w tym terminie nie trwał długo, bo w 1787 roku biskup krakowski uznał, że w procesji nie mogą brać udział dziwni przebierańcy. Od tej pory lajkonik i jego sympatycy przejmowali krakowskie ulice nie w samo święto, lecz w jego oktawę (pierwszy czwartek po Bożym Ciele).
Sobótka, czyli noc, kiedy kwitnie kwiat paproci

Wiele zwyczajów związanych ze świętem Sobótki tkwi korzeniami w starożytnej Grecji i w wierzeniach słowiańskich. Noc Kupały, bo to inna nazwa Sobótki, wywiedziona od Kupały, starosłowiańskiego bóstwa, to najkrótsza noc w roku. Wiązała się ze śmiechem, zabawą, śpiewem, a nawet niejaką rozpustą. Najważniejszym zwyczajem z nią związanym było palenie ognisk, wyrażające wiarę w oczyszczenie za pomocą płomienia, ale przepasywano się też wieńcami z bylicy, zbierano zioła, czyszczono studnie. No i właśnie z tą nocą, zwaną świętojańską, wiąże się słynna legenda o kwiecie paproci – wtedy znaleziony, miał zapewnić właścicielowi wieczne szczęście. Kwiatu szukali mężczyźni, kobiety w noc Kupały oddawały się wróżbom miłosnym. Śpiewały i rzucały wianki w wodę lub je paliły, wyrokując na tej podstawie, kiedy wyjdą za mąż.

Kościół, obawiając się swawolnego charakteru tych obrzędów i wiązania ich z wiarą w czarownice, próbował je ukrócić, nazywając pogańskimi i wydając stosowne zakazy.
Sobótka miała jednak też swoich obrońców, choćby Jana Kochanowskiego, który jest przecież autorem chwalącej piękno tych zwyczajów „Pieśni świętojańskiej o sobótce”.
Wszystkich Świętych i Zaduszki, czyli czas zadumy i pamięci

Dwa pierwsze dni listopada to czas zadumy nad przemijaniem i wspominania zmarłych.
1 listopada obchodzi się dzień Wszystkich Świętych, który wiąże się z pamięcią o kościelnych męczennikach – to papież Grzegorz IV w 835 roku nakazał chrześcijanom czcić ich w tym dniu. Zaduszki zaś to chrześcijański obrzęd, przypadający na dzień następny, czyli 2 listopada.


Do Polski Zaduszki dotarły na przełomie XIV i XV wieku. Jakie główne obrzędy wiązały się z nimi? To „karmienie dusz” i „palenie ogni”, czyli po prostu pielęgnowanie pamięci o zmarłych, związane z wiarą w duszę i życie pozagrobowe. Ta z kolei sięga korzeniami 1274 roku, kiedy to na soborze w Lyonie Kościół ogłosił, że istnieje czyściec, w którym pokutują nieśmiertelne dusze. „Karmienie dusz” oznaczało konieczność dzielenia się jadłem ze zmarłymi. Ofiarę z jedzenia i napojów zostawiano więc tam, gdzie mogły ją przechwycić dusze, choćby na zewnętrznych parapetach. Ten zwyczaj już zanikł, ale kiedyś w tym dniu pieczono „zaduszne bułki”, które zanoszono na cmentarz dla bliskich. Bułki puste przeznaczone były dla bezimiennych, o których nikt nie pamiętał. Na cmentarzu rozdawano je żebrakom, którzy zmawiali modlitwy za anonimowe dusze. W tym dniu palono też ogień na rozstajnych drogach, by pomóc duszom w wędrówce. W okolicach XV wieku ten zwyczaj przeniósł się na cmentarze, skutkując dzisiejszym zwyczajem zapalania zniczy.
Korzystałam m.in z książki „Polskie tradycje świąteczne” Hanny Szymanderskiej, Świat Książki 2003 r.











































