Nie oglądajcie „Mona Lizy”
„Mona Liza” oblegana przez turystów. Luwr, 2022 r.
Fot. Steve Christo / Getty Images
Wywiady

Nie oglądajcie „Mona Lizy”

Z prof. dr. hab. Krzysztofem Pomianem, autorem trzytomowej publikacji „Muzeum. Historia światowa”, o tym, jak na historię kolekcji dzieł sztuki wpłynęły rewolucja francuska, kolonializm i emancypacja.


Książkę pana profesora rozpoczyna zdanie: „Muzeum jest bardzo dziwnym miejscem”. Dlaczego?

Straż pożarna jest potrzebna. Policja też. Nie można bez nich się obejść. Muzeum zaś wydaje się instytucją, bez której można żyć, a zarazem jest niesłychanie ważne. Współczesne społeczeństwa nie potrafią istnieć bez muzeów. Najlepszym dowodem są te, które pozbawione muzeów, są z tego tytułu nieszczęśliwe i robią wszystko, by je najszybciej stworzyć. Muzea są zatem połączeniem pozornej bezużyteczności i rzeczywistej nieodzowności. Dlatego są instytucjami wyjątkowymi i dziwnymi zarazem.

W „Historii muzeów” sięga pan bardzo daleko, bardzo głęboko w przeszłość, do czasów, kiedy muzea w dzisiejszym rozumieniu nie istniały. Skąd potrzeba szukania ich genezy aż w starożytności?

Sięganie do tak odległej przeszłości nie jest konieczne do przedstawienia genezy muzeów. Dzisiejsze muzea mają jednak kolekcje, które niekiedy sięgają bardzo głębokiej starożytności. Tworzono je z innym przeznaczeniem – jako wyposażenie grobów osobistości panujących i ich rodzin. Do naszych czasów przetrwał w stanie nienaruszonym tylko grób Tutanchamona. Historia dzisiejszych muzeów to również historia ich kolekcji. Nie można zatem jej zrozumieć, pomijając bardzo długą historię kolekcji powstałych w czasach, w których nikomu nawet nie śniło się o powstaniu muzeów.

Fot. Bridgeman Images – RDA / Forum
Nie oglądajcie „Mona Lizy”
Odkrycie grobowca faraona Tutanchamona w Dolinie Królów, Egipt 1922 r.

Czy nie grozi to jednak przypisywaniu muzeom funkcji, których nie pełnią, np. religijnych?

Kiedy powstaje coś nowego, to normalnym odruchem jest myślenie o tym przez odniesienie do czegoś, co już się zna. Zanim odkryto swoistość kina, długo przykładano do niego kategorie znane z teatru. Zanim powstały muzea, istniały kolekcje związane ze sferą sacrum. Lokowano je w świątyniach albo w pałacach, które zazwyczaj miały także konotacje religijne, bo

monarcha był postacią ubóstwioną. Widać ślady tego w rytuałach monarchii francuskiej czy brytyjskiej. Ostatnim królem Francji, który usiłował leczyć skrofulików dotykiem, był Karol X w latach 20. XIX wieku.

Pierwsze muzeum było miejscem całkowicie świeckim, ponieważ składały się na nie przedmioty rzymskiej starożytności. A jednocześnie były one określane – to termin z epoki – mianem relikwii świętej starożytności, świętej oczywiście nie w chrześcijańskim znaczeniu tego słowa. Jednak minie bardzo wiele czasu, nim muzeum przestanie być traktowane jako świątynia albo jako pałac.

Zmiana ta wpłynie na eksponowanie muzealiów, podejście do publiczności, a nawet na myślenie o architekturze muzeów. W XX wieku w ich projektowaniu zaczyna się zrywać z wzorcem świątynno-pałacowym. Rezygnuje się np. z rzędów kolumnad, wysokich, paradnych. Kluczowe stają się udostępnianie eksponatów i wygoda publiczności.

Początki nowożytnych muzeów tkwią we Włoszech. Powstają one w bardzo konkretnym warunkach społeczno-politycznych. Dlaczego właśnie tam się narodziły?

Lepiej użyć określeniaItalia”, byodciąć się od skojarzenia politycznego z państwem włoskim. Półwysep Apeniński w znacznie większym stopniu niż reszta kontynentu przechował tradycję rzymską, ale trzeba pamiętać, że terytorium Cesarstwa Rzymskiego dochodziło do Renu, czego ślady po dziś dzień są widoczne w Trewirze czy w Moguncji. Dla barbarzyńców, którzy osiedlili się na ziemiach dawnego cesarstwa, te zabytki rzymskie były niedościgłym ideałem. Nie potrafiono już tak budować dróg, mostów czy akweduktów. Starożytność staje się zatem dla wykształconych warstw ówczesnego społeczeństwa przykładem do naśladowania. Kiedy kończy się czas najazdów barbarzyńskich, ta fascynacja dawnym Rzymem przybiera na sile. Sprzyja temu istotna zmiana, która zachodzi w XII wieku. Powstają szkoły miejskie, co powoduje wzrost liczby ludzi wykształconych, którzy nie są członkami kleru. To są prawnicy, notariusze, sędziowie, lekarze, od pewnego momentu także artyści. Dochodzi do tego jeszcze jedna ważna warstwa: wykształcona „arystokracja miejska”. To w tych kręgach zacznie się gromadzenie „relikwii starożytności”. Na początku przede wszystkim monet, na których są portrety władców, by dzięki nim uporządkować wiedzę o historii Rzymu. A potem inskrypcji. Jednakże z nimi był problem, bo trzeba było je przeczytać. Przeszkodą okazało się pismo gotyckie, którym wszyscy wtedy się posługiwali. Rzymskie było dla nich nieczytelne. Trzeba było go się na nowo nauczyć. Gdy to się stało, to do dziś go używamy. W tym kontekście kulturowym pojawi się muzeum, powstające zresztą bez żadnej wielkiej intencji i nawet bez świadomości tego, że się je tworzy.

Dodatkowym kontekstem dla jego powstania był spór polityczny, do którego dochodzi w Rzymie.

Fot. Mazowiecka Biblioteka Cyfrowa
Nie oglądajcie „Mona Lizy”
Fragment kolekcji Muzeum Minutoli. 4500 dzieł, od najdawniejszych czasów do końca XVIII w., było wzorem do naśladowania dla rzemieślników i producentów oraz przedmiotem badań praktyki artystycznej i historii sztuki

Papież Paweł II był kolekcjonerem starożytności na ogromną skalę, przywiązanym do swoich zbiorów – sam dyktuje ich inwentarz. A zarazem jest w konflikcie z rzymskimi humanistami. Więzi ich, torturuje. Niektórzy uciekają, jak Kallimach, który przyjechał do Polski.

Kiedy umiera, jego następca Sykstus IV, chce zażegnać ten konflikt. Tym bardziej, że ma wielkie plany urbanistyczne – zaczyna przebudowę Rzymu, którą dokończy… Mussolini. Ofiaruje zatem „Senatowi i ludowi rzymskiemu”, czyli władzom miejskim, kilkanaście obiektów starożytnych, które dotąd stały przed pałacem papieskim na Lateranie. A władze miejskie wystawiają je na widok publiczny w Pałacu Konserwatorów na Kapitolu.

W ślad za papieżem idą kardynałowie. Kiedy widzą, że papież ofiarowuje antyki miastu, robią to samo, by się przypodobać papieżowi. I w tym kontekście pojawia się jako nazwa tej kolekcji słowo museum – mniej więcej 50 lat po geście Sykstusa IV.

Przedmiotem kolekcjonerstwa stają się także dzieła powstające współcześnie.

Oczywiście, one od zawsze były kolekcjonowane. Władcy, a także ludzie majętni musieli otaczać się rzeczami, które w hierarchii przedmiotów odpowiadały ich pozycji. Z czasem sztuka zaczyna być wizytówką miasta. Jednak upłynie trochę czasu, zanim takie kolekcje zaczną powstawać z intencją udostępnienia ich publiczności. Kluczowe są tu Florencja i Wenecja. W II połowie XVI wieku przychodzi czas na muzea przyrodnicze i ogrody botaniczne. Wtedy też zostaje otwarta Uffizi,a w Mediolanie Fryderyk Boromeusz tworzy Ambrosianę, by była miejscem kształcenia malarzy chrześcijańskich.

To jest pierwszy rozdział powstawania muzeum. Granicą jest kontrreformacja. Potem następuje dłuższa przerwa, ale istniejące muzea są zwiedzane, i to nie tylko przez katolików, np. Anglicy podróżują, korzystając z listów żelaznych.

Symbolem nowożytnej ery muzeów stał się Luwr, ale to duże uproszenie.

Od II połowy XVII wieku muzea zaczynają się rozprzestrzeniać w Europie: od Wiednia po Sztokholm. Ogromne kolekcje cesarskie Habsburgów zostaną otwarte dla publiczności w XVIII wieku. Wcześniej, bo w 1683 roku, powstaje Ashmolean Museum w Oksfordzie.

Fot. Getty Images
Nie oglądajcie „Mona Lizy”
Fotoskopowy widok Loggi dei Lanzi przy Galerii Uffizi opublikowany przez Frith and Co., ok. 1870 r.

W większości krajów muzea przyrodnicze wyprzedzają te poświęcone sztuce.

Muzeum przyrodnicze w Paryżu istnieje od połowy XVIII wieku. Podobnie jak założone w 1753 roku British Museum, które początkowo jest muzeum wyłącznie przyrodniczym. Zaczyna być tworzone takie miejsce w Madrycie. Budynek dla niego przeznaczony ostatecznie stał się siedzibą Prado. Jednak przede wszystkim

upowszechnia się pogląd oświeceniowy, że każda istota ludzka ma prawo dostępu do arcydzieł: zarówno twórczości ludzkiej, jak i przyrody.

Władca powinien to umożliwić.

Zaczyna się proces upubliczniania kolekcji.

Pionierskie staje się Drezno, które rezygnuje z wymagania napiwku przy wejściu do muzeum, bo wprowadza bilety. Uffizi w tym czasie przechodzi radykalną transformację i staje się wzorem nowoczesnego muzeum. Ta zmiana nie zostaje zauważona, bo trwa właśnie rewolucja francuska.

Wreszcie – 10 sierpnia
1793 roku – zostaje otwarty Luwr. Co prawda po miesiącu trzeba go zamknąć, bo nie jest do końca gotowy.

Jednak mimo tych początkowych trudności do dziś jest punktem odniesienia. Z jego powstaniem wiążą się zarówno problemy polityczne, jak i etyczne.

„Operacja Luwr” ma swoją własną historię. Przygotowania do powstania muzeum zaczęły się za dawnego ustroju. Rewolucja nie była konieczna do jego otwarcia, jednak nadała muzeum zupełnie inne znaczenie.

Po pierwsze, jego otwarcie nie było gestem władcy, który udostępnia swoje zbiory, tylko rezultatem wywłaszczenia monarchii. Do tego samemu królowi obcięto głowę.

Po drugie, jego powstanie odbywa się przy akompaniamencie retoryki rewolucyjnej, która podkreśla, że sztuka ma być dla wszystkich. Za tą maksymą nie idzie praktyka, bo Luwr dla wszystkich jest otwarty raz w tygodniu. Intencją ludzi, którzy tworzyli muzeum, było bowiem podniesienie poziomu współczesnej sztuki przez kontakt artystów z arcydziełami starożytności.

Fot. Rijksmuseum / Domena Publiczna
Nie oglądajcie „Mona Lizy”
Luwr – album fotograficzny przedstawiający zabytki Paryża, Wersalu i lasku Bulońskiego, anonimowy, ok. 1900 r.

Po trzecie, po powstaniu Luwru i pięciu innych muzeów w Paryżu powołano kolejnych kilkadziesiąt muzeów w głównych francuskich miastach. Często stały za tym oddolne inicjatywy, ale cała akcja znowu jest przedstawiana jako gest rewolucyjny. A same miasta zaczynają rywalizować z sobą o muzea.

W retoryce rewolucyjnej następuje też powiazanie sztuki z wolnością.

Tak, poczynając od Winckelmanna, uważa się, że sztuka potrzebuje wolności.

Dzieła sztuki, a zwłaszcza arcydzieła, są produktami wolności. Wreszcie Francja jest ojczyzną wolności jako pierwszy kraj, który obalił monarchię. W związku z tym naturalnym miejscem dla dzieł sztuki jest Paryż. Ta szaleńcza doktryna ma uzasadniać politykę systematycznej grabieży dzieł sztuki, prowadzoną przez kilka lat przez republikę francuską.

Trzeba je zatem uwolnić.

Następują kolejne akty wyzwalania: antycznych dzieł z Watykanu, okazów z kolekcji króla Prus, ołtarza Memlinga z Gdańska… Trzeba przyznać, że ta polityka miała niezamierzone pozytywne skutki. Przede wszystkim

Francuzi starali się wszystkie swoje grabieże legalizować w traktatach międzynarodowych i ich nie ukrywali, co ułatwiło późniejsze restytucje. Nie naruszono zbiorów Florencji, ponieważ Anna Maria Luiza zapisała zbiory Medyceuszy ludowi Toskanii. Republika uznała, że to musi uszanować.

Jest też aspekt, o którym bardzo rzadko się wspomina. Podczas transportów tych dzieł nie doszło do jakichkolwiek zniszczeń. Zaproszono najwybitniejszych uczonych z różnych dziedzin do specjalnej komisji, która określiła, np. kiedy najmniej prawdopodobna jest burza morska na trasie między Livorno a Marsylią lub jaki jest optymalny kształt i rozmiar skrzyni.

To początek współczesnych metod transportu dzieł sztuki, na których dzisiaj opiera się muzealne wystawiennictwo.

Tak. I jest jeszcze jeden pozytywny uboczny skutek ogromnej „operacji Luwr”.

Po upadku Napoleona dzieła wracają do swoich krajów jako własność narodowa. Nie należą już do Kościoła czy władcy. Trzeba je zatem udostępnić publiczności.

Dlatego tak długa jest lista muzeów, które powstały po zakończeniu wojen napoleońskich.

Przypadek Luwru pokazuje, że muzeum zawsze było związane z polityką.

Było tak długo przed tym, zanim powstał Luwr. Dar Sykstusa IV był motywowany politycznie. Polityczne intencje stały za ideą, że władca musi umożliwić dostęp do dzieł sztuki swoim poddanym. W tym sensie muzeum jest oczywiście instytucją polityczną, która do pewnego stopnia ma legitymizować władcę.

Potem muzeum staje się przede wszystkim domeną państwa.

A jednocześnie dostrzega się koniecznośćsocjalizowania publiczności. Muzeum jest instytucją nową. Trzeba określić zasady zachowania, co można, a czego nie. Powstają pierwsze regulaminy.

Muzea zaczynają też w coraz większym stopniu pełnić funkcje edukacyjne.

Początkowo miały być przede wszystkim miejscem, w którym artyści, kopiując mistrzów, mieli się uczyć, jak im dorównać. Stopniowo odchodzi się od tego założenia. Anglicy, którzy stworzyli swoje galerie znacznie później niż Luwr, pierwsi dostrzegli problem publiczności, która nie rozumie, na co patrzy. Zaczęto umieszczać tabliczki z wyjaśnieniami przy dziełach sztuki, podawać autorów i daty ich życia. Eksponować kolekcję w sposób, który daje widzowi możliwość rozumienia, na co patrzy i uczenia się.

Historia muzeum to w jakiejś mierze historia jego otwierania się na publiczność. Coraz szerszą i bardziej zróżnicowaną. Jeszcze do lat 50. i 60. XX wieku zwiedzający muzeum musiał być pełnosprawną osobą. Na ogół dosyć wyedukowaną.

W ciągu ostatnich 50 lat otworzyliśmy muzeum dla niepełnosprawnych. Robimy ekspozycję tak, żeby osoby niewidzące mogły dotykać eksponatów. Robimy muzeum dla dzieci. I staramy się, by każdy mógł zrozumieć to, co mu się pokazuje w muzeum.

Fot. Fadel Dawod / Getty Images
Nie oglądajcie „Mona Lizy”
490 tys. mkw., 100 tys. eksponatów, koszt 1 mld dolarów – Wielkie Muzeum Egipskie w Gizie

Muzea pełnią też ważną funkcję budowania tożsamości. Stały się jednym z narzędzi nowoczesnego państwa.

Dzieła sztuki z punktu widzenia prawnego są własnością narodu. Można uważać, że to jest fikcja prawna. Tak jednak nie jest. Widać to dobrze w przypadkach, w których grozi wywóz szczególnie cennych za granicę. Tak było w Anglii w przypadku „Trzech Gracji” Antonia Canovy. Były one własnością księcia Bedford, który popadłszy w finansowe tarapaty, postanowił je sprzedać. Pojawili się bogaci Amerykanie, których było stać na ich zakup. Uznano jednak, że rzeźba powinna zostać w Wielkiej Brytanii. Przeprowadzono więc zbiórkę publiczną, a National Trust wykupił dzieło za kwotę, którą proponowali Amerykanie. Decydujący okazał się głos brytyjskiej opinii publicznej w prasie, radiu, telewizji itd. A przecież to dzieło włoskiego rzeźbiarza i można wskazać znacznie więcej obiektów mających kluczowe znaczenie dla brytyjskiej tożsamości.

Chcesz być na bieżąco z przeszłością?

Tożsamość narodowa kształtowała się na różnych zasadach. Język oczywiście odgrywa bardzo istotną rolę, ale zanim jeszcze komuś przyszło do głowy, że można znacjonalizować przemysł, ten gest uczyniono wobec dzieł sztuki. I tu znowu precedensy rewolucji francuskiej są niezwykle istotne.

Siła muzeów stworzyła też nieustającą pokusę do ich używania jako narzędzia polityki czy nawet propagandy.

W ustrojach totalitarnych w szczególności. Widać to, jak się patrzy na historię muzeów w Związku Radzieckim po rewolucji bolszewickiej, we Włoszech faszystowskich i w III Rzeszy. W każdym z tych krajów odbyło się to inaczej, ale muzea zostały wprzęgnięte w politykę reżimu. W Związku Radzieckim w najradykalniejszej wersji muzeum nie miało być miejscem przechowywania sztuki, tylko przedstawiać walkę klas. Muzea niemieckie zostały oczyszczone z twórczości „zdegenerowanej”, czyli ze sztuki nowoczesnej i żydowskiej. Miały pokazywać sztukę prawdziwie germańską. Włosi byli najdyskretniejsi, ale Mussolini używał sztuki włoskiej jako instrumentu zjednywania sobie opinii publicznej w Anglii i w USA.

Państwa demokratyczne także używają muzeów do celów politycznych.

Oczywiście! Po upadku III Rzeszy w amerykańskiej strefie okupacyjnej były organizowane wystawy sztuki nowoczesnej pochodzącej z prywatnych kolekcji niemieckich, zbudowanych w tajemnicy przed nazistami. To była twórczość, która wcześniej została uznana za zdegenerowaną i była usuwana z muzeów. Uznano to za dobry instrument przekonywania Niemców do demokracji

Fot. Steve Christo / Getty Images
Nie oglądajcie „Mona Lizy”
„Mona Liza” oblegana przez turystów, Luwr, 2022 r.

Muzea w ostatnich dekadach stały się ważnym elementem debaty tożsamościowej. Narzędziem rozmowy o tragediach, o doświadczeniach II wojny światowej i Holokaustu. A także o sytuacji mniejszości. Ciekawy jest przypadek Stanów Zjednoczonych. Powstają Muzeum Sztuki Kobiet albo Narodowe Muzeum Indian Amerykańskich.

To ciekawy przykład, bo muzea pokazują, jak zmieniło się poczucie tożsamości amerykańskiej. Wystarczy spojrzeć na centrum Waszyngtonu. Tam już jest 19 muzeów i powstają kolejne, bo jest ogromna presja na to, by każda ze społeczności czy grup etnicznych miała swoje miejsce, podobnie jak kiedyś każde miasto starożytnej Grecji musiało posiadać skarbiec w Delfach. W tym sensie muzea są instytucjami tożsamościowymi. Ale w tym akurat każde z tych miejsc jest podobne do Luwru. To muzeum jest jedną z ważniejszych instytucji dla francuskiej tożsamości przecież.

Od połowy XIX wieku następuje też proces uniwersalizacji muzeów, czyli zaczynają wychodzić poza Europę. Jak ten proces przebiegał i co było głównym problemem z przeniesieniem doświadczeń europejskich muzeów na inne kontynenty?

Dla Europejczyków od końca XVIII wieku nie było problemu. Skoro gdzieś się osiedlają, to muszą mieć muzea. Przede wszystkim powstają muzea przyrodnicze. Czasy na muzea sztuki przyjdą później, co dobrze widać w Stanach Zjednoczonych, Indiach, Afryce Południowej, Australii, Ameryce Łacińskiej. Do okresu po II wojnie światowej muzea są dla ludów tubylczych instytucjami narzuconymi przez kolonizatorów. Muzea w Australii bardzo długo uznają Aborygenów australijskich wyłącznie za przedmiot ekspozycji etnograficznej. Nikt się specjalnie nie liczy z ich zdaniem.

Fot. Jean-Pierre Tartra / Getty Images
Nie oglądajcie „Mona Lizy”
Ekipa Musee de l’Homme podczas renowacji mumii Ramzesa II, 1976 r.

Muzea w Afryce będą w dużej mierze muzeami białych ludzi. Nawet jeśli będą tam obiekty afrykańskie, to wyłącznie jako obiekty etnograficzne. Pomijam już kraje, w których muzea były i tak zamknięte dla ludności kolorowej. Wszystko to uległo zmianom w ciągu minionego półwiecza.

Ciekawym przypadkiem jest dostosowywanie muzeów do zupełnie innych społeczeństw niż europejskie. Dzieje się tak w imperium osmańskim, gdzie powstają one w połowie XIX wieku – ale tam Europejczycy odgrywają dość istotną rolę. I w Japonii, która po decyzji o otwarciu się na świat wysyła ekspedycje do Europy i Stanów Zjednoczonych. Wyraźnie sprofilowane, by poznać to, co zapewniło Europejczykom i Amerykanom ich potęgę. Japończycy studiują działalność sztabów generalnych, akademii nauk i… muzeów. Od lat 50. i 60. XIX wieku wyprawy japońskie będą miały w programie obejrzenie muzeów. Skoro jest Luwr i British Museum, to w Japonii także muszą podobne stworzyć. A jednocześnie dostosowują muzeum do istniejącej w Japonii tradycji zbiorów publicznych. Co prawda miały one inny charakter – były to skarbce religijne. Ale odwołanie się do własnej tradycji niezmiernie ułatwiło akceptację muzeum przez japońskie społeczeństwo.

Fot. Ignacy Pelikan-Krupinski / Muzeum Narodowe w Krakowie
Nie oglądajcie „Mona Lizy”
Sukiennice, fragment ekspozycji przed 1900 r.

Gdzie indziej muzea miały i nadal mają problemy. Jeszcze w latach 60. XX wieku publiczność odwiedzająca muzea w Indiach, w których pokazywano posągi bóstw itd., przynosiła ofiary. Zachowywała się jak w świątyni. Dziś niektóre plemiona indiańskie uważają, że pewne obiekty mogą być pokazywane tylko wtajemniczonym. Plemiona Oceanii czy Australii uważają, że ich obiekty nie mogą być np. pokazywane kobietom. Tymczasem muzeum ze swojej istoty jest instytucją świecką. Wykluczenie określonych grup osób nie jest do pogodzenia z tą zasadą. Musimy zatem znaleźć sposób na to, by pogodzić zapatrywania Pierwszych Narodów z potrzebami współczesnego muzeum. Ten proces dostosowywania się będzie jeszcze długo trwał.

Dzisiaj też jednym z najtrudniejszym wyzwań jest poradzenie sobie z dziedzictwem postkolonialnym. Dotyczy to nie tylko kwestii własności, lecz także tego, jak prezentowane jest dziedzictwo społeczeństw, które były podbijane.

Jest to przede wszystkim problem muzeów etnograficznych. One odchodzą w przeszłość, czego przykładem jest dawne paryskie Musée de l’Homme. Dzisiaj jego dawne zbiory pochodzące z Afryki, Azji, Oceanii i obu Ameryk są w Musée du quai Branly, które po prostu jest muzeum sztuki. Twórczości stworzonej przez pochodzące stamtąd ludy został przyznany status, jaki nadajemy temu, co uważamy za najcenniejsze dla nas samych. Tymczasem

muzeum etnograficzne, niezależnie od tego, czy zajmowało się kulturą chłopską w Polsce, czy ludów afrykańskich, zawsze jest oparte na stosunku nierówności. Biały, przeważnie mężczyzna, decydował, co i jak pokazać.

W ostatnich dekadach muzea zaczęły pełnić bardzo ważną funkcję w przemyśle kultury.

To było związane z otwarciem granic. Otrzymanie wizy do innego kraju przestało być wyzwaniem. Potaniały bilety lotnicze. W związku z tym na nieprawdopodobną skalę rozwinęła się turystyka. Zarówno wewnątrz krajów, jak i międzykontynentalnie. Ma to swoje konsekwencje. W Wielkiej Galerii Luwru trzeba się przebijać przez zbity tłum. Można zadać pytanie, co kto z tych ludzi w ogóle zobaczył? O sali z „Mona Lizą” już nie mówmy. Jeżeli jednak przejdzie się kilka sal dalej, to robi się pusto.

Z chwilą, w której turystyka stała się przemysłem, muzea musiały – ze względu na swoją atrakcyjność – stać się jej bardzo istotnym elementem. Zmieniło to całą ekonomikę muzeów. Teoretycznie są deficytowe. Czy tak jest naprawdę? Jakiś czas temu postanowiono wyremontować amsterdamskie Rijksmuseum. Miało to być prosta operacja, ale pojawiły się kłopoty, niekiedy nieprzewidywalne zupełnie. Trzeba było np. negocjować z organizacją rowerzystów z Amsterdamu, która jest bardzo potężną instytucją w mieście i zmienić plan przebudowy. Wszystko do doprowadziło do gigantycznego przekroczenia budżetu.

Po otwarciu Rijksmuseum na nowo ekonomiści postanowili ocenić jego wpływ na gospodarkę. Z ich opracowania wynika, że w ciągu dwóch czy trzech lat wydatki całkowicie się zwróciły w postaci zysku firm przewozowych, hoteli, restauracji, przejażdżek po kanałach, kupowania w domach towarowych, a więc również zwiększonych wpływów do budżetu państwa.

Wiele mówiono o tym, że doświadczenie pandemii zmieni muzea. Nie będzie powrotu do masowej publiczności muzealnej oraz nastąpi powrót do lokalności.

Moim zdaniem nic się z tego nie sprawdziło. Pokazują to statystyki.

W wielkich muzeach frekwencja wróciła do normy sprzed pandemii.

Była też obawa, że skoro już mamy bardzo wysoki poziom zdigitalizowania zbiorów, to ludzie będą siedzieli w domu i oglądali dzieła sztuki na ekranie. To nie nastąpiło. Ludzie potrzebują kontaktu z przedmiotem, a nie tylko z jego wizerunkiem. W związku z tym przyjeżdżają i stoją w kolejkach. Ogromnym problemem dzisiaj jest to, by zwiedzający nie byli zainteresowani tylko kilkoma ikonicznymi dziełami. By np. w Luwrze chcieli oglądać rzeźbę francuską XV wieku, która jest bardzo piękna. Nikt jednak jeszcze nie wymyślił, jak to zrobić.

Fot. Tomasz Wierzejski / Fotonova / East News
Nie oglądajcie „Mona Lizy”
Profesor Krzysztof Pomian

Prof. dr hab. Krzysztof Pomian

Historyk, filozof. Wieloletni wykładowca Centre national de la recherche scientifique w Paryżu i Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Współtwórca i dyrektor naukowy Muzeum Europy w Brukseli. Autor m.in. dzieła „Muzeum. Historia światowa”.

Tekst pochodzi z kwartalnika „Spotkania z Zabytkami” nr 2/2024


Piotr Kosiewski

Krytyki sztuki, który publikuje m.in. „Tygodnika Powszechnego”. Jest też laureatem Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy. W przeszłości zajmował się też m.in. wymiarem historycznym ochrony zabytków. Jest współautorem antologii „Zabytek i historia”, XIX-wiecznych tekstów poświęconych konserwacji i ochronie zabytków.

Popularne

Dywizjon dziedzictwa

Do końca lutego 2024 roku zniszczeniu lub uszkodzeniu uległo 902 obiektów zabytkowych objętych prawną ochroną – wynika z danych ukraińskiego Ministerstwa Kultury i Polityki Informacyjnej. Rabowane są najczęściej obiekty uznane za wartościowe dla narracji ideologicznej Kremla, mające dowodzić związków historyczno-kulturowych Ukrainy z „Mateczką-Rossiją” i zarazem uzasadniać obecne roszczenia terytorialne...