Morze sztuki
Fot. BIBLIOTEKA NARODOWA POLONA
Artykuły

Morze sztuki

Z tego artykułu dowiesz się:
  • która sopocka ulica jest ulicą idealną
  • co to „aleja wisielców”
  • co było modne na plaży przed epoką parawanów

Gdyby Trójmiasto było rodzeństwem, Gdańsk byłby tym mądrym, Gdynia tym ładnym, a Sopot tym śmiesznym – powiedział mój mąż, kiedy poskarżyłam się, że nie wiem, jak zacząć ten artykuł. Okazało się, że Sopot – co było dla mnie dużym zaskoczeniem – jest uważany za jedną z naczelnych nadbałtyckich imprezowni. Moje skojarzenia były zupełnie inne – pastelowe domki, drewniane ganki, artyści. Jaka więc jest prawda?

Fot. BIBLIOTEKA NARODOWA POLONA
Morze sztuki
Panorama Sopotu.

Lepsze półsieroty od bólu stopy

Uroki tego rejonu odkryli już wczesnośredniowieczni Pomorzanie. W X wieku wybudowali grodzisko, którego pozostałości znajdują się 10 minut piechotą od dzisiejszego Monciaka. Również rozrywkowej proweniencji Sopotu możemy szukać w zamierzchłych czasach – wiemy, że około 1400 roku, kiedy w auli krakowskiego Collegium Maius odbywały się pierwsze wykłady akademickie, we wsi już funkcjonowała karczma, którą dwa wieki później ochrzczono urokliwą nazwą Przylądek Dobrej Nadziei. Jednak prawdziwy game changer nastąpił wraz z przybyciem do Sopotu Alzatczyka Jeana Georga Haffnera.

Fot. BIBLIOTEKA NARODOWA POLONA
Morze sztuki
Sopot, pocztówka, 1921 r.

Haffner urodził się w ostatniej ćwierci XVIII wieku i choć Sopot istniał na długo przed nim, powszechnie jest uważany za ojca założyciela kurortu. Nad Bałtyk trafił razem z dziewiątym pułkiem huzarów, jedną z jednostek armii austriackiej, w trakcie wojen napoleońskich. Młody (ma wtedy niewiele ponad 30 lat) oficer-medyk nie czuł jednak zamiłowania do wojaczki – wielokrotnie wnioskował o zwolnienie go ze służby, powołując się m.in. na ból lewej stopy. To nie był jednak przekonujący argument dla jego przełożonych, którzy przez pięć lat odrzucali podania. Sytuacja zmieniła się, gdy Haffner – w 1808 roku, zaledwie rok po przybyciu na Pomorze – za żonę pojął Reginę Karolinę Böttcher, gdańszczankę, wdowę z siedmiorgiem dzieci. Dopiero półsieroty zmiękczyły serca wojskowych i w kolejnym roku Haffner przeszedł do cywila, by rozwijać prywatną praktykę i swoje zainteresowanie balneologią, dziedziną medycyny koncentrującą się na właściwościach prozdrowotnych wód leczniczych. W kolejnych latach dorobił się kilku gabinetów kąpielowych, założył dwie łaźnie publiczne, a w 1823 roku wydzierżawił dwie parcele w nadmorskiej części Sopotu i wszystko się zaczęło – powstał pierwszy dom kuracyjny – z hotelem i restauracją – oraz pierwszy dom kąpielowy, pierwsze drewniane molo, kabiny-przebieralnie, nadmorski park i tereny spacerowe. Sopot zaczynał świecić coraz jaśniejszym blaskiem.

Chcesz być na bieżąco z przeszłością?

Podanie adresu e-mail i kliknięcie przycisku “Zapisz się do newslettera!” jest jednoznaczne z wyrażeniem zgody na wysyłanie na podany adres e-mail newslettera Narodowego Instytutu Konserwacji Zabytków w Warszawie zawierającego informacje o wydarzeniach i projektach organizowanych przez NIKZ. Dane osobowe w zakresie adresu e-mail są przetwarzane zgodnie z zasadami i warunkami określonymi w Polityce prywatności.

Takiego zdroju szukałam – cukierkowego miasteczka, kamieniczek jak z piernika, delikatnych barw na elewacjach, wieżyczek i wykuszy. Chciałam uroku, retroatmosfery, pasiatych kostiumów kąpielowych do kolan z marynarskim sznytem, wiklinowych koszy na białym piasku, wąsów łaskotanych przez morskie fale. Szukałam Sopotu z początku XX wieku.

W 1901 roku miejscowość uzyskała prawa miejskie. Z kryzysu, spowodowanego m.in. epidemią cholery, pomogła jej wydostać się kolej, która szybko i wygodnie dostarczała Sopotowi nowych kuracjuszy.

Każde lato oznaczało bez mała 20 tysięcy przyjezdnych spragnionych nadmorskiego wypoczynku i kurortowych rozrywek. Sopocianie dokładali wszelkich starań, by nie zawieść oczekiwań – to właśnie w tym okresie powstały korty tenisowe, inspirowane norweską tradycją architektoniczną łazienki północne i południowe, teatr leśny czy nowe zakłady kąpielowe. Intensywnie zabudowywano tereny blisko morza – w tym dzisiejszą ul. Parkową, na której pod numerem 63a znajduje się kamienica, w której przyszło mi spać.

Wszystkie drogi prowadzą do wyżła

Parkowa, dawniej Prosta i 22 lipca, jest sopocką ulicą idealną. Wytyczono ją w pierwszej połowie XIX wieku, była więc elementem tworzenia się kurortu. Ma wszystko, co tylko można sobie wymarzyć – i bliskość morza, i ciszę, i pięknie zdobione eklektyczne kamienice z drewnianymi gankami z początku XX wieku, i wszystkie kultowe atrakcje w zasięgu kilkunastu minut piechotą, i tulipany jak z rycin holenderskich mistrzów, i nawet kilka starych rybackich domków sprzed prawie 200 lat. Jednak to nie urok Parkowej przyciągnął mnie w to miejsce, a niezwykła kwatera – U Artystów.

Niezwykłość tego miejsca jest widoczna na pierwszy rzut oka. Drewniane podłogi, dużo nasyconych kolorów, które w zestawieniu z bielą ścian nie przytłaczają, a wybrzmiewają, frapujące przedmioty – kufer cały w wielobarwnych plamach farby, kawiarka stojąca na używanej palecie malarskiej.

Wprawne oko dostrzeże też historyczne detale – oryginalną stolarkę drzwiową z misterną ślusarką, kafelki łazienkowe z delikatnym motywem florystycznym czy sztukaterie.

I sztuka, całe morze sztuki. To ostatnie nie dziwi, biorąc pod uwagę, że moi gospodarze są zawodowymi artystami. Aleksandra Szewczuk, na którą wszyscy mówią Sandra, to wzięta malarka realizująca się w ekspresyjnych kompozycjach abstrakcyjnych, a Łukasz Kaczmarek jest dyrektorem artystycznym w agencji reklamowej i grafikiem. – To mieszkanie to też galeria prac Sandry – mówi Łukasz, ale plakaty jego autorstwa i prace przyjaciół pary też zdobią ściany. Od razu znajduję też swojego malarskiego faworyta – to wiszący w korytarzu portret lekko nadąsanego kota siedzącego w wannie, który wygląda wypisz wymaluj jak moja kotka Całka. Na drewnianej podłodze sztuka też zostawiła swój ślad – Łukasz wyjaśnia, że krople farby na deskach pochodzą jeszcze z czasów, kiedy prowadził tu szkołę artystyczną, i lat późniejszych – kiedy lokal pełnił funkcję pracowni artystycznej. Postanowili ich nie usuwać, nie zacierać artystycznej przeszłości mieszkania. Nie da się ukryć, że w tym właśnie tkwi cały jego urok.

Fot. BIBLIOTEKA NARODOWA POLONA
Morze sztuki
Sopot, pocztówka.

Kiedy pytam swoich gospodarzy, jak rozpoczęła się ich przygoda z miastem, okazuje się, że tkwiło ono w ich głowach, jeszcze zanim się poznali. Pochodzący z centralnej Polski Łukasz zawsze chciał mieszkać właśnie tu – nie zwlekając wziął więc swojego psa wyżła i po prostu wyprowadził się nad morze. Aleksandra, rodowita gdynianka, też marzyła o Sopocie. I żeby mieć wyżła. Ta historia nie mogła się po prostu inaczej skończyć.

Niemka płakała, jak sprzedawała

A historia budynku? – A wiesz, ta nasza to taka zwykła, czynszowa kamienica. Niektóre sopockie klatki schodowe są naprawdę oszałamiające, ale nasza to taka normalna, nic specjalnego – mówią. Moje warszawskie serce, które na widok czegokolwiek sprzed wojny bije nieco szybciej, zadrżało. Nic specjalnego?! A te oryginalne drewniane schody? A detale z niemieckimi napisami, pewnie z początku XX wieku? A kolorowe szkiełka na klatce schodowej, rzucające wesołe światełka na podłogę? Po chwilki Łukasz dodaje, być może mylnie interpretując mój szok, że ponoć tuż przed wielkim kryzysem dwie siostry mieszkające w Stanach postanowiły zainwestować wszystkie oszczędności i wrócić na Stary Kontynent. Kupiły kamienicę przy Parkowej, wprowadziły się, chwilę później nastąpił krach, a pani Wallia za kwotę, którą otrzymała za sprzedaż nieruchomości, mogła sobie kupić co najwyżej klamkę.

Fot. ŁUKASZ KACZMAREK
Morze sztuki
U Artystów, Sopot, 2023 r.

A przedmioty w ich mieszkaniu? To nie Sandra i Łukasz ich szukali, to one znajdowały ich. Lampę podarowała ich starsza pani profesor, pewna, że docenią jej nietypowe piękno, stolik znaleźli na śmietniku i własnoręcznie odrestaurowali.

Fot. ŁUKASZ KACZMAREK
Morze sztuki
U Artystów, Sopot, 2023 r.

Intuicja podpowiada mi, że w tej kamienicy muszą być zaklęte ciekawe opowieści, postanawiam więc trochę poszperać. Budynek powstał około 1905 roku na zlecenie Hermanna Sicha. Mężczyzna musiał być majętny, bo oprócz kamienicy przy Parkowej 63 (która jest na tyle duża, że zostanie kilka lat później podzielona na dwie osobne nieruchomości) pobudował też w tym samym czasie, znajdujące się nieopodal, budynki przy ul. Poniatowskiego 2 i 4–6. Biała karta z opisem zabytku nie wspomina co prawda o architekcie, jednak są przesłanki, by przypisać projekt jednemu z najpłodniejszych sopockich projektantów pierwszej połowy XX wieku, czyli Wilhelmowi Lippkemu. Może o tym świadczyć zarówno fakt, że to właśnie on był autorem wspomnianych wcześniej kamienic przy Poniatowskiego (a budynki powstawały równocześnie), ale nie sposób też nie zauważyć na fotografii z 1910 roku podobieństwa w bryle między willą Rosa (Poniatowskiego 4–6) a naszą kamienicą na Parkowej.

Fot. ŁUKASZ KACZMAREK
Morze sztuki
U Artystów, Sopot, 2023 r.

Kilka lat po zdjęciu wiechy Hermann Sich sprzedaje budynek i rozdziela go na dwie osobne nieruchomości – w 1912 roku właścicielem adresu Parkowa 36a jest miejski radny Benno Jochim. Poza nim w kamienicy mieszka jeszcze Rosalie Dyck. Pięć lat później lista lokatorów (poza właścicielem) liczy Marie Lubner, pokojówkę, i Augusta Vanberssee, stróża prawa. Jochim sprzedaje kamienicę i w 1922 roku staje się ona własnością Jakoba Krajkemanna, mieszkającego na stałe w Gdańsku przedsiębiorcy związanego z branżą budowlaną. Krajkemann był jednym z przedstawicieli fabryki chemicznej w Grünau, która – zgodnie z reklamą zamieszczoną w „Przeglądzie Budowlanym” w 1930 roku – produkowała materiały wykorzystywane w budownictwie. Pół dekady później na Parkowej mieszka również E. Paschke (przedsiębiorca), Otto Schaltinat i Franz Sheppke – dwaj ostatni związani zawodowo z urzędem celnym.

Po prawie 10 latach Krajkemann sprzedaje kamienicę. Czy był to wynik nasilających się nastrojów antysemickich? A może decyzja o sprzedaży była podyktowana wyłącznie względami ekonomicznymi? Tego się już pewnie nie dowiemy.

W 1931 roku lista lokatorów prezentowała się następująco: Walli Zick – właścicielka, Arnold Berger – bednarz, E. Paschke – przedsiębiorca, i Franz Sheppke – pracownik urzędu celnego. A już dwa lata później kamienica trafia w nowe ręce – Antonii i Rozalii Pienschke. Czas się zgadza, czy więc Niemka z pieniędzy za sprzedaż mogła kupić sobie tylko klamkę? Pod nowymi rządami Antonii i Rozalii w kamienicy mieszkała Helene Beschke, E. Paschke i Franz Sheppke, do którego dołączyła Gertrude. Rok później niewielkie przetasowanie – wyprowadzają się pani Beschke i pan Paschke, a wprowadza urzędnik bankowy Otto Schünemann. W 1937 roku Franza i Gertrude Sheppke zastępuje krupier Franz Kamin. Kto wie, może obsługiwał kiedyś gracza, który po ich spotkaniu zasilił czarną legendę, prowadzącą do kasyna – a raczej z kasyna – „aleję wisielców”. W 1942 roku do dotychczasowych lokatorów dołącza inspektor techniczny Hermann Erdbrügger i to ostatnie, co mówi nam niemiecka książka adresowa na temat kamienicy przy Parkowej 63a.

Fot. ŁUKASZ KACZMAREK
Morze sztuki
U Artystów, Sopot, 2023 r.

Swoistą książkę gości gospodarze mają w głowie. – Chcieliśmy spotkania z drugim człowiekiem. Początkowo wynajmowaliśmy mieszkanie, sami tu mieszkając, spędzaliśmy z naszymi gośćmi czas, jeździliśmy razem na wycieczki rowerowe, gadaliśmy do rana w ogrodzie – mówi Sandra. – Do dziś, mimo że już nie mieszkamy na Parkowej na co dzień, to jest nasz dom. Tutaj są nasze książki, rysunki naszego syna wiszą w kuchni, tak właśnie tutaj żyliśmy. Nie ma skrzynki na kod, witamy gości, polecamy im miejsca, do których sami chodzimy, opowiadamy o naszym Sopocie – z daleka od turystycznych szlaków.

Fot. ŁUKASZ KACZMAREK
Morze sztuki
U Artystów, Sopot, 2023 r.

Czy współcześni turyści są podobni do tych sprzed wieku? Przeglądam dawne pocztówki i stare zdjęcia, na których czas sprzed ponad wieku został zamrożony na zawsze. Na molo jest tłoczno zupełnie jak teraz, plaża gęsta od ludzi. Ludzie z przeszłości dziś wyglądają trochę komicznie – panowie w garniturach z zegarkami z dewizką i w eleganckich, skórzanych butach, panie w sukniach do ziemi i w ogromnych kapeluszach ze strusimi piórami, pochylone nad robótkami. Żona znanego skrzypka i kompozytora Pawła Kochańskiego, Zofia, leży bezpośrednio na piasku w ślicznej jasnej sukience i dobranych do niej rękawiczkach sięgających do łokci. Zastanawiam się, jak radziła sobie z chodzeniem po plaży w tych bucikach na obcasie. Kosz przy koszu, człowiek obok człowieka. Aż strach pomyśleć, co by było, gdyby wtedy znano parawany.

Fot. A. Godlewski
Morze sztuki
Klaudia Obrębska- historyczka sztuki i antropolożka, menedżerka dziedzictwa, redaktorka naczelna „Poradnika dobrych praktyk architektonicznych – socmodernizm” (TONZ OW, 2022). Prowadzi konto na Instagramie @miasto.tlumacze.

Tekst pochodzi z numeru 7/2023 kwartalnika „Spotkania z Zabytkami”.

Klaudia Obrębska

Historyczka sztuki i antropolożka. Redaktorka naczelna i współautorka "Poradnika dobrych praktyk architektonicznych dla socmodernizmu", autorka artykułów naukowych i popularnonaukowych z zakresu historii sztuki i architektury. Na antenie Radia dla Ciebie prowadzi audycje Mazowieckie Kulturalnie oraz Kobiece Historie. Popularyzujące historię architektury na instagramowym koncie @miasto.tlumacze.

Popularne