Kłopotliwe zabytki
Fot. Ze zbiorów Aleksandry Paradowskiej
Wywiady

Kłopotliwe zabytki

Bardzo możliwe, że w obiektach, które teraz traktujemy jako niechciane dziedzictwo, za jakiś czas dojrzymy wiele pozytywnych cech. Przecież to nie one są winne, tylko raczej ludzie i wydarzenia, z którymi je kojarzymy – mówi Aleksandra Paradowska z Uniwersytetu Artystycznego w Poznaniu.

Chcesz być na bieżąco z przeszłością?

Podanie adresu e-mail i kliknięcie przycisku “Zapisz się do newslettera!” jest jednoznaczne z wyrażeniem zgody na wysyłanie na podany adres e-mail newslettera Narodowego Instytutu Konserwacji Zabytków w Warszawie zawierającego informacje o wydarzeniach i projektach organizowanych przez NIKZ. Dane osobowe w zakresie adresu e-mail są przetwarzane zgodnie z zasadami i warunkami określonymi w Polityce prywatności.

Od 1939 roku przez Polskę przetoczyły się dwa totalitaryzmy: faszyzm i komunizm. Oba systemy pozostawiły namacalne ślady w postaci architektury. Zwykło się wobec niej używać kilku określeń, z których każde ma pejoratywny wydźwięk, a więc: „złe zabytki”, „kłopotliwe i niechciane dziedzictwo”, a nawet – to określenie historyka sztuki prof. Jacka Purchli – zabytki o „wysokim wskaźniku kłopotliwości”.

Te określenia wiążą się z dynamicznie rozwijającymi się badaniami nad dziedzictwem, po angielsku „heritage studies”. Chodzi w nich nie tylko o traktowanie zabytków jako materialnego śladu przeszłości, który można zinterpretować, lecz także o nakreślenie społecznego kontekstu ich funkcjonowania i postrzegania. Książki, które powstają na ten temat, zajmują się głównie tym, jak ludzie obchodzą się z ową spuścizną, jak do obiektów odnoszą się artyści, naukowcy, a nawet turyści. Określenia „niechciane” czy „kłopotliwe” są na ogół wyrazem nastrojów, które ta architektura wywołuje u odbiorców. W Polsce głównie przywołuje skojarzenia z okresami, których Polacy woleliby nie pamiętać, czyli: okupacja hitlerowska, II wojna światowa lub okres stalinizmu. Ważne jest, by mówiąc o dziedzictwie np. III Rzeszy, patrzeć szeroko, nie skupiać się tylko na okresie II wojny światowej, ale też na tym, co było przed nią i po niej. Takie spojrzenie jednocześnie na wiele warstw historii pozwala na przemyślenie własnych opinii i skłania do podjęcia dyskusji o konkretnych obiektach, której w sferze publicznej bardzo często brakuje.

Fot. Zbyszko Siemaszko / Narodowe Archiwum Cyfrowe
Kłopotliwe zabytki
Widok PKiN od strony skrzyżowania ul. E. Plater oraz Al. Jerozolimskich, 1960 r.

Zacznijmy od architektury z okresu III Rzeszy. Wielu z nas dozna szoku, gdy dowie się, że mieszka w „hitlerowskim” budynku, lub załatwia urzędowe sprawy w miejscu, gdzie kiedyś mieściła się np. siedziba gestapo.

W okresie okupacji niemieckiej w dość krótkim czasie było planowanych bardzo dużo przedsięwzięć, ale zrealizowanych niewiele.

Ruch budowlany był ograniczony do mniej więcej trzech lat między 1939 a 1942 rokiem. Trzeba jednak uściślić: w granicach dzisiejszej Rzeczypospolitej znajdują się nie tylko tereny, które należały do Polski przed II wojną, lecz także – w wyniku zmiany granic po 1945 roku – w skład naszego kraju wchodzą obszary dawnej III Rzeszy. Tak więc mamy u nas budynki, które powstały np. na Śląsku, w dawnych Prusach Wschodnich czy na Pomorzu Zachodnim już po 1933 roku. Poza tym wiele obiektów w Polsce nosi ślady rozmaitych ingerencji budowalnych, których dokonano w czasach okupacji niemieckiej. Współcześnie są one jednak trudne do rozpoznania.

Czy możemy podzielić tę „kłopotliwą” architekturę na kategorie?

Tak, są to budowle reprezentacyjne, ponadto osiedla mieszkaniowe, infrastruktura taka jak drogi, autostrady czy regulacje rzek. A także obiekty związane z prowadzoną wojną, np. rozsiane po Polsce bunkry, umocnienia i schrony.

Zatrzymajmy się przy osiedlach mieszkaniowych.

Osiedla mieszkaniowe z czasów okupacji to bardzo szeroki temat. Najwięcej tego typu założeń znajduje się na terenie dawnego Kraju Warty, czyli obszaru bezpośrednio przyłączonego do Rzeszy. W zasadzie w każdym większym mieście zrealizowano tam osiedla złożone z kilku do kilkunastu ulic. Są one dopasowywane do ukształtowania terenu, a ulice lekko zakrzywione i obsadzone drzewami, przez co zyskują malowniczy charakter. Same budynki mieszkalne były wzorowane na tych realizowanych wcześniej na terenie Niemiec. Ich intensywna budowa wiązała się z programem przesiedleń, według którego na miejsce wysiedlonych Polaków byli sprowadzani osadnicy niemieccy.

Fot. Archiwum Państwowe w Szczecinie, odział w Międzyzdrojach
Kłopotliwe zabytki
Świnoujskie bunkry i fortyfikacje poniemieckie, 1999 r

Wyjątkowym przykładem jest tutaj Ciechanów włączony do Okręgu Prusy Wschodnie. Powstałe tam osiedle do dzisiaj robi wielkie wrażenie przede wszystkim ze względu na swoją skalę. Poza tym duże założenia zrealizowano w Łodzi, Kaliszu czy Poznaniu. Były one częścią przyszłych planów gruntownych przebudów polskich miast i stanowiły wyraźny sygnał dla osiedlających się Niemców, że ten obszar wkrótce zostanie całkowicie zgermanizowany, a niemiecka władza jest tu stabilna. Zazwyczaj jedno- lub dwupiętrowe budynki mają bardzo tradycyjne formy: spadziste dachy, okna są wyposażone w proste obramienia, niektóre są zamknięte łukami. Z kolei mieszkania są przystosowane do wymagań idealnej rodziny według modelu lansowanego w III Rzeszy, czyli małżeństwa z czworgiem dzieci i osobą starszą lub pomocą domową. Mamy tu więc odpowiednią liczbę sypialni i tzw. kuchnię mieszkalną, w której owa „dodatkowa” osoba miała nocować i jednocześnie pomagać aryjskiej rodzinie.

Fot. NAC
Kłopotliwe zabytki
Poznań, widok od strony Teatru Wielkiego. Z lewej rzeźba kobiety na lwie, 1934 r.

Czy nie uważasz, że po wojnie ta architektura o wiele szybciej ulegała dewastacji aniżeli obiekty, które powstały w czasach stalinowskich i też są przecież obciążone „kłopotliwym” dziedzictwem?

Przede wszystkim należy oddzielić dwa okresy, podczas których osiedla z czasów okupacji ulegały radykalnym przeobrażeniom. Pierwszy z nich to ten tuż po zakończeniu II wojny światowej, kiedy to domy nie były już zamieszkiwane przez owe niemieckie rodziny. Obszerne mieszkania zasiedlali Polacy i wobec ogólnego niedoboru na jeden poniemiecki lokal mogło przypadać nawet kilka rodzin. Z biegiem lat takie mieszkania dzielono na mniejsze części.

Bloki budowane przez Polaków po tuż po wojnie nie podlegały tego typu przeobrażeniom, gdyż od początku były planowane w oparciu o aktualne normy. Mieszkania być może były ciasne, ale jednak własne, bez natłoku przypadkowych lokatorów.

A wracając do architektury mieszkaniowej z czasów okupacji: drugi okres przeobrażeń to lata 90. XX wieku. Preferencyjne ceny wykupu mieszkań spowodowały, że zostały prawnie utrwalone powojenne zmiany takie jak: dodatkowe wejścia, podział większych mieszkań na mniejsze, umieszczanie dodatkowych okien, zamurowywanie innych, wprowadzanie nadbudówek czy balkonów. Działo się tak przede wszystkim w mniejszych miastach. Do tego nastąpiła likwidacja pieców węglowych i wprowadzenie gazowego ogrzewania, które skutkowało wyprowadzaniem na zewnątrz budynków specjalnych kanałów wentylacyjnych. Obrazu zmian dopełniała powszechna termoizolacja z użyciem styropianu i instalacja anten satelitarnych.

Fot: Przykuta / Wikimedia.org
Kłopotliwe zabytki
Balkon w wieży Zamku w Poznaniu z czasów przebudowy na siedzibę Adolfa Hitlera, 2011 r.

Kiedy i czy w ogóle pojawiły się pomysły, by te obiekty traktować jako zabytki i zatrzymać postępującą destrukcję?

Architektura mieszkalna zawsze trafia na konserwatorskie listy zabytków znacznie później niż obiekty użyteczności publicznej. Zwłaszcza jeżeli mówimy o mniejszych miejscowościach. Tam ten proces jest bardzo powolny, często sabotowany przez mieszkańców, którzy niechętnie reagują na takie wpisy. Nie chcą bowiem mieszkać w budynkach kontrolowanych przez służby konserwatorskie. Nie zapominajmy jednak o dobrych praktykach konserwatorskich. Takie wprowadziły np. Łódź czy Ciechanów. Na wielkich poniemieckich osiedlach z okresu II wojny światowej dokonano wzorcowych remontów kilku budynków. Na tym przykładzie mieli opierać się inni. I to rzeczywiście zaowocowało o wiele bardziej łagodnymi interwencjami przy pozostałych remontach. W wielu miejscach stosunek wspólnot mieszkaniowych czy władz spółdzielni do wszelkich zmian wyraźnie się zmienił. Stopniowo są stosowane kolory tynków zbliżone do tych oryginalnych. Niestety, nadal nie jest możliwe ominięcie tzw. termoizolacji, która pozostaje najpopularniejszym sposobem ocieplenia budynków. Zdarza się jednak, że detal ukryty pod styropianem jest po prostu powtarzany na odnowionych elewacjach.

Fot. Dzięki uprzejmości Aleksandry Paradowskiej
Kłopotliwe zabytki
Osiedle poniemieckie w Ostrowie Wielkopolskim, 2014 r.


Jak do tych miejsc odnoszą się mieszkańcy?

W wypadku tej architektury mamy do czynienia nie tylko z trudnościami związanymi z remontami, lecz także – jak to nazywam – z „kłopotliwością wspomnień”. Wśród lokalnych społeczności te obiekty wciąż są rozpoznawane jako niemieckie. Ludzie są tam zadomowieni, ale nadal odczuwają, że jest to rodzaj obcej architektury, niezgodnej z tym, co w ich mieście zbudowano przed wojną albo po niej. Silne są miejskie legendy, że np. osiedla były budowane na planie swastyki lub też że pewne skosy, którymi są poprowadzone ulice, nawiązują do znaku SS. Powstawanie tego typu legend podsycają rozmaite, nadal widoczne ślady przeszłości: dzwonki do drzwi z napisem „Klingel”, wyłączniki światła z napisem „Licht” itp. Jednak wielu mieszkańców cieszy się z rozmaitych udogodnień, które w poniemieckich domach i mieszkaniach świetnie funkcjonują, takich jak kocioł z paleniskiem w piwnicy, w którym można gotować bieliznę, schody, na których wysokość stopni jest taka, że bardzo wygodnie się po nich chodzi, oświetlenie mieszkań z dwóch stron czy wreszcie balkony, werandy i inne tego typu rozwiązania.

Fot. NAC
Kłopotliwe zabytki
Balkon dla Hansa Franka (obecnie nieistniejący) w budynku tzw. Kuchni Królewskich na Wawelu, 1980 r.

Według historyka sztuki Piotra Korduby coraz większa akceptacja dla tych „niechcianych zabytków” jest spowodowana faktem, że wiele owych budowli stało się codziennym elementem życia i kulturowego pejzażu naszego kraju.

Zgadzam się z tą opinią. Obecnie, z pewnego dystansu historycznego i bez cenzury, możemy mówić o ideach, które przyświecały ich budowie. Ponadto to my przecież dysponujemy tymi obiektami o wiele dłużej niż niemieccy osadnicy podczas wojny. Dzięki temu napełniliśmy je własnymi treściami i wspomnieniami. Coraz bardziej dochodzi do naszej świadomości, że te osiedla, a także budynki użyteczności publicznej są nasze.

Zamek na Wawelu jest chyba dobrym przykładem odrzucenia „kłopotliwego dziedzictwa”?

Tak, szczególnym wyjątkiem. Znaczenie zamku dla polskiej historii powoduje, że okupacyjny rozdział jego historii jako siedziby Generalnego Gubernatora Hansa Franka nie jest szczególnie często przywoływany. W tym wypadku nie został zaakceptowany „kłopotliwy” zabytek na Wawelu w postaci skrzydła tzw. Kuchni Królewskich, czyli budynku administracyjnego zrealizowanego przez Niemców. Istniejące wcześniej zabudowania z różnych czasów zostały włączone w jednolitą bryłę. Obecnie swoją siedzibę ma tam administracja muzeum i jest to przestrzeń niedostępna dla zwiedzających. Na początku XXI wieku, a więc ponad pół wieku po upadku Rzeszy, zostały zlikwidowane dwa balkony, które przypominały o hitlerowskiej metryce tego obiektu. To zniknięcie nie wywołało szerszego rezonansu społecznego. Niestety, przykładów takich działań jak na Wawelu mamy w Polsce więcej, a niektóre z nich w ogóle nie dochodzą do naszej świadomości. Przywołam tutaj przebudowę budynku Sądu Rejonowego w Oświęcimiu, który w okresie okupacji miał pełnić funkcję ratusza. Znaczącym elementem tej realizacji była niewielka, charakterystyczna wieżyczka na dachu, która podczas ostatniego remontu została zlikwidowana. Kiedy próbowałam się dowiedzieć, dlaczego tak się stało, nikt w zasadzie nie potrafił udzielić jasnej odpowiedzi na ten temat. Myślę, że głównym powodem była tutaj chęć przywrócenia wyglądu budynku sprzed II wojny światowej. Na marginesie dodam, że na środku rynku w Oświęcimiu znajdował się poniemiecki bunkier, na którym w latach 60. postawiono modernistyczny pawilon handlowy. W wyniku konsultacji z mieszkańcami ten relikt PRL-u został zburzony wraz z bunkrem. Na miejscu tych obiektów pojawiły się przeszklone sześciany, przez które można oglądać XVIII-wieczne ruiny dawnego ratusza. W tym wypadku zlikwidowano ślady zarówno PRL-u, jak i III Rzeszy. Przekaz był więc bardzo jasny: przywracamy polskość rynkowi w Oświęcimiu.

Fot. Ze zbiorów Aleksandry Paradowskiej
Kłopotliwe zabytki
Pawilon handlowy na rynku w Oświęcimiu. W tle widoczny budynek sądu z wieżyczką nadbudowaną w czasie wojny, pocztówka z lat 70. XX w.

Ale wśród reprezentacyjnych budowli z „kłopotliwą” przeszłością mamy też pozytywne przykłady zmian. Na przykład poznański Zamek Cesarski. To obiekt podwójnie obciążony: po pierwsze, miał być znakiem niemieckiego panowania na wschodzie w czasach Cesarstwa Niemieckiego, a po drugie, podczas II wojny przekształcano go na siedzibę Hitlera. Mimo tego dziedzictwa obiekt trafił na listę zabytków już w 1979 roku, a ostatnio przeszedł gruntowny remont.

To jest zaskakujące, jeśli potraktujemy poznański Zamek Cesarski w kategorii rezydencji Hitlera, ale przestajemy się dziwić, gdy weźmiemy pod uwagę użyteczność tego budynku. Proponuję nazywać go wprost użytecznym zabytkiem. Tuż po wojnie był on siedzibą poznańskich władz miejskich, potem został przekształcony w Pałac Kultury, w końcu stał się dynamicznie działającym Centrum Kultury Zamek.

Architektura jest dziedziną, w której kwestie finansowe i ekonomiczne w większości przypadków grają decydującą rolę. Zamek po prostu okazał się bardzo przydatny. W miarę upływu lat, kiedy kolejne pokolenia poznaniaków korzystały z tego obiektu i z różnych atrakcji, które tam proponowano, budynek zaczął funkcjonować jako miejsce związane z ciekawą aktywnością, a nie z mrocznymi czasami zaborów i wojny.

Ale i w zamku nie wszystko wyglądało różowo. Pierwszy duży remont obiektu na początku lat 90. XX wieku objął tzw. nową część obiektu, której Niemcy nie zdążyli przebudować podczas okupacji. Po wojnie, w latach 50. i 60., została ona zaaranżowana w bardzo ciekawy sposób przez poznańskich architektów. Dawną salę tronową zmieniono na salę kinową i koncertową, hol wejściowy obłożono marmurowymi płytami. I właśnie ta część zamku około 2010 roku została zmodernizowana i przy tej okazji pokryta płytami imitującymi kamień, z dekoracjami utrzymanymi w duchu postmodernizmu. W ten sposób dosyć świadomie ukryto PRL-owską przeszłość budynku. Architektura wilhelmińska czy okupacyjna nam nie przeszkadzała, ale ślady nielubianego PRL-u zostały uznane za niegodne zachowania.

Fot. Leinard Sempoliński, ok. 1950 r. / Zbiory fotografii i rysunków pomiarowych Instytutu Sztuki PAN, nr. inw. 174578
Kłopotliwe zabytki
Marszałkowska Dzielnica Mieszkaniowa, wzniesiona w latach 1949–1952 według projektu Stanisława Jankowskiego, Jana Knothe, Józefa Sigalina i Zygmunta Stępińskiego. Figura rolnika (wypukłorzeźba) w trakcie prac wykończeniowych, przed 1952 r.

Nieżyjący historyk, sowietolog Richard Pipes pochodził z Warszawy i przed wojną mieszkał w kamienicy znajdującej się w miejscu, gdzie obecnie wznosi się Pałac Kultury i Nauki. Pytał: „Dlaczego nie burzycie tego pałacu. Przecież to wygląda jak w Moskwie?”. W przypadku poznańskiego Zamku Cesarskiego dość szybko poradzono sobie z jego „kłopotliwym dziedzictwem”. Jednak Pałac Kultury i Nauki w Warszawie nadal wzbudza kontrowersje. Obiekt co prawda został wpisany do rejestru zabytków w 2007 roku, ale do dziś pojawiają się głosy, by go zburzyć. Okazuje się, że to zabytek – żeby użyć terminologii prof. Jacka Purchli – obarczony „dużą kłopotliwością”.

Tak, zgadza się. Ale oprócz „dużej kłopotliwości” wykazuje także dużą użyteczność. I znów nasuwa mi się porównanie z Zamkiem Cesarskim w Poznaniu, który w latach 90. poprzedniego wieku został gruntownie oczyszczony z brudnego, ciemnego nalotu. Stał się czysty, wydobyty został walor jasnego piaskowca. Jeżeli spojrzymy na PKiN, który z biegiem lat ściemniał, to widać wyraźnie, że on też wymaga oczyszczenia, a nie jest to zbyt skomplikowane. Niegdysiejsze badania opinii społecznej w Poznaniu wykazały, że umycie budynku spowodowało, że stał się on po prostu bardziej przyjazny. Ośmielam się twierdzić, że również porządne umycie Pałacu Kultury i Nauki przełożyłoby się na większą akceptację dla tego obiektu. Jego odbiór zacznie się też stopniowo zmieniać dzięki budowanemu w sąsiedztwie Muzeum Sztuki Nowoczesnej.

Fot. Leinard Sempoliński, ok. 1950 r. / Zbiory fotografii i rysunków pomiarowych Instytutu Sztuki PAN, nr. inw. 174573
Kłopotliwe zabytki
MDM: pl. Konstytucji i ul. Marszałkowska – widok od południa z okresu budowy, ok. 1950 r.

Musimy się przyzwyczaić, że takie obiekty jak Pałac Kultury i Nauki czy MDM w Warszawie, Nowa Huta w Krakowie czy Zamek Cesarski w Poznaniu to budynki, które ze względu na swoją skalę oraz propagandowy wymiar silnie tkwią w naszej świadomości i wobec których jako członkowie pewnej zbiorowości musimy zająć stanowisko. Przy czym dyskutując o problemie „kłopotliwości” tych budynków, warto pamiętać, że opinie na ich temat przez lata się zmieniają. Bardzo możliwe, że w obiektach, które teraz traktujemy jako niechciane dziedzictwo, za jakiś czas dojrzymy wiele pozytywnych cech. Przecież to nie one są winne (choć lubimy tę winę na nie zrzucać), tylko raczej ludzie i wydarzenia, z którymi je kojarzymy.

Fot. Andrzej Wiernicki / East News
Kłopotliwe zabytki
Grupa zwiedzających gmach PKiN, 1960 r.


Jak więc mamy traktować te „złe zabytki”?


Powinniśmy zachować umiar czy też pewną skromność w odnoszeniu się do nich. Chodzi o to, żeby móc z nich korzystać, a jeśli zachodzi potrzeba zmian, to starajmy się je robić z szacunkiem i rozwagą. Nie musimy przecież od razu wszystkiego niszczyć, gruntownie przebudowywać i unowocześniać. Nie każdy zabytek potrzebuje radykalnych ingerencji. Proponuję naszą rozmowę podsumować stwierdzeniem, że bez oryginalnych, materialnych śladów przeszłości trudno o niej opowiadać.

Rozmawiał Maciej Kucharski

Aleksandra Paradowska – historyczka sztuki, pracuje na Uniwersytecie Artystycznym w Poznaniu w Katedrze Historii Sztuki i Filozofii. Autorka artykułów na temat architektury nazistowskiej na ziemiach polskich. W 2019 roku ukazał się redagowany przez nią (wraz z Karoliną Jarą) zbiór „Urbanistyka i architektura okresu III Rzeszy w Polsce”, a w 2021 roku redagowała (wraz z Anniką Wienert) polską edycję książki Nielsa Gutschowa „Obsesja porządku. Niemieccy architekci planują w okupowanej Polsce 1939–1945”.

Tekst pochodzi z numeru 7/2023 kwartalnika „Spotkania z Zabytkami”. 

Maciej Kucharski

Absolwent Instytutu Historii Sztuki UAM w Poznaniu, długoletni dziennikarz radiowy i wydawca programów o kulturze. Obecnie sekretarz redakcji dwutygodnika „Ruch Muzyczny".

Popularne

Brek, czyli jazda bokiem

Przedwojenne pojazdy konne, uprzęże i inne zabytki hipologiczne zasługują na szczególną ochronę. Ich powszechne użytkowanie w czasach, kiedy transport konny był codziennością, spowodowało, że i dzisiaj wydają się być liczne. Jednak dwie wojny światowe i powojenna reforma rolna, przeprowadzona na...