Kapryśna materia
Fot. Travelphoto / Forum
Artykuły

Kapryśna materia

Z tego artykułu dowiesz się:
  • czemu w źródłach trudno znaleźć „leśną” recepturę masy szklanej
  • dzięki czemu można domyślać się, którędy przebiegały szlaki rzemieślników
  • za co w 1851 roku Franz Pohl z Wystawy Światowej w Londynie przywozi złoty medal
  • którzy znani designerzy współpracowali z hutą „Julia”

Zawsze udawał, że nic się nie wydarzyło. Pęknięte czarki, połamane nóżki, utrącone podstawy chował na dno śmietnika. „Czy to moja wina, że takie delikatne”? –  pytał, kiedy już się wydało. Wydawało się zawsze, bo kryształowych kieliszków z Huty Julia mieliśmy tylko sześć – komplet na ślubny prezent. Do dziś przetrwał jeden, stoi na kuchennym parapecie. Czasem szkło złapie światło, załamie je w barwną spiralę. Zielony jak las, żółty jak piasek, srebrny jak pył, czerwony jak ogień… plątanina linii bez początku i końca. Ponad 150 lat historii w małym naczyniu.

Fot. Materiały Huty Julia
Kapryśna materia
Szkło z Huty Julia. Kolekcja Vistula, projekt Regina Włodarczyk-Puchała, 1973 r.

Zielony jak las

Akurat kończyły się wakacje, kiedy Jola przyjechała zacząć nowe życie. Z autokaru wysypał się tłumek takich jak ona: osiemnaście lat, dyplom w kieszeni, obietnica w pamięci: w zamian za trzyletni kontrakt niezła wypłata, mieszkanie w hotelu robotniczym, bezzwrotna pożyczka w wysokości trzech pensji. Wystarczy, by wskoczyć do autobusu jadącego z Chełma w Lubelskim do Piechowic na Dolnym Śląsku. Po nowe życie na drugi koniec Polski.

Pierwszy dzień – rozgościć się w hotelu. Drugi dzień – do pracy. Zasady: dwie zmiany, akord, na przerwie zupa regeneracyjna, zimą ciepłe mleko, odzież robocza raz na kilkanaście miesięcy, jeśli komuś na hali za głośno – zatyczki do uszu. Majster trafia jej się surowy, ale dobry. Pierwszego dnia daje do fajnowania wazon. Wzory już narżnięte, ona ma tylko je dopracować. Dotyka naczyniem wirującego kamienia, twardy korund zbiera nadmiar szkła, pogłębia linie, wygładza. Kiedy kończy, słyszy, że będą z niej ludzie. Że czuje kryształ.

Gdy Jola podnosi wzrok znad roboty, widzi halę. Stanowisko za stanowiskiem czterystu ludzi. Na kolejnej zmianie – też czterystu. Znają się.

Mało tu małżeństw? On szlifierz, ona zdobniczka; on majster, ona wzorniczka; on hutnik, ona malarka. Mało rodzin? Najpierw zatrudniają się rodzice, potem dzieci. A kiedy zbliża się ranna zmiana i do Piechowic z Jeleniej Góry, najbliższego większego miasta, zjeżdża podmiejska dziewiątka, idą i idą. Całą szerokością ulicy, ludzie z Huty „Julia”, potężnego zakładu z centralą w Szklarskiej Porębie i oddziałami w Sobieszowie i Piechowicach. Wzorniczej chluby Dolnego Śląska, z której kryształowe szkło wysyła się do kilkudziesięciu krajów świata.

 – Wie pani, co tego pierwszego dnia naprawdę zrobiło na mnie wrażenie? Góry i las. Dla dziewczyny z lubelskiego, widok kompletnie nieznany – wspomina Jolanta Piwowarek dziś, po ponad 40 latach pracy na stanowisku zdobniczki. I dobrze, bo to właśnie wśród tych porośniętych drzewami wzgórz trzeba szukać początków opowieści o szkle w Karkonoszach. I jest to początek jak z bajki.

Żółty jak piasek

A brzmi on tak: dawno, dawno temu, w głębi lasów, ludzie z piasku, ognia i wody tworzyli szkło. Ich wyroby nie przypominały dzisiejszych, były grube, o zielonkawym lub brązowym odcieniu. Mówiono, że to „leśne szkło” przyciąga niespokojnych, takich, którym nie przeszkadza życie w drodze. Wędrowanie, póki nie znajdzie się miejsca, w którym dość jest piasku niezbędnego do wytopu, wody potrzebnej do jego oczyszczenia, drzew, z których pozyskać można opał.

Gdy hutnik i jego pomocnicy (zwykle była to rodzina i dwóch-trzech czeladników) znaleźli już takie miejsce stawiali piec, przez kilka miesięcy gromadzili surowiec, potem rozpalali ogień, przygotowywali masę szklaną i dmuchali szkło. Szczegóły rzemiosła ojcowie przekazywali synom, były sekretem strzeżonym tak pilnie, że do dzisiaj w źródłach trudno znaleźć „leśną” recepturę masy szklanej. A kiedy nie było już nic do wytopienia, gdy drzewa wokół zostawały wycięte, należało wygasić piec, przenieść się w nowe miejsce.

W pozostałych po hutnikach porębach często zakładano wsie. Ich nazwy dziś pozwalają domyślać się, którędy przebiegały szlaki rzemieślników: Huciska, Szklary, Szklarska Poręba. 

Najłatwiej znaleźć je w Małopolsce – to tam w średniowieczu funkcjonowało najwięcej hut szkła. Na Dolnym Śląsku rozwijały się najczęściej w południowej części Kotliny Kłodzkiej. Jedną z najstarszych była ta założona w połowie XIV wieku w Cichej Dolinie – trzy kilometry od Piechowic.

1. Fot. Materiały Huty Julia
2. Fot. Materiały Huty Julia
Kapryśna materia
Kapryśna materia
Huta Julia. Hutnik przy pracy

Srebrny jak pył

W piechowickiej „Julii” nie ma sekretnych technik, tajemniczych receptur.  Są kadry, kształcone w klasach o profilu „zdobnik szkła” w liceach artystycznych w Chełmie – jak Jola – albo w dolnośląskich Cieplicach. 

– Wychowałam się w Nowej Soli, w lubuskim, nie miałam pojęcia, co to za praca „zdobnik szkła”. W podstawówce mieliśmy fajnego nauczyciela, dużo jeździł po Polsce, wiedział, co się wokół dzieje. Któregoś dnia powiedział, że w Cieplicach otwiera się szkoła, która mogłoby mi się spodobać. Pomyślałam: „coś nowego”. Pojechałam, rodzice wynajęli stancję. Boże, ile nocy za domem przepłakałam – wspomina Zofia Kaczmarek, zdobniczka pracująca w „Julii” od lat 70.  – Ale zawód mi się spodobał. Jako uczennice przechodziłyśmy przez wszystkie etapy produkcji: znaczenie, czyli szkicowanie wzoru farbką, potem szlifiernia pierwsza, nażynanie, fajnowanie. Wykonywaliśmy wzory, najpierw na kawałkach szkła, potem na przedmiotach.

Jakie to wzory? 

Zaraz po wojnie w Polsce sporo robi się grawerowanych pejzaży i scen rodzajowych. Potem pojawia się coraz więcej abstrakcyjnych kompozycji. Jednak generalna zasada przez cały PRL jest taka sama: przedmioty pokrywać wzorem tak gęsto, jak tylko się da.

1. Fot. Materiały Huty Julia
2. Fot. Materiały Huty Julia
Kapryśna materia
Kapryśna materia

Na dno: gwiazda. Na boki: młynek – jakby promieniste koło. Pod młynkiem: wąsiki jak źdźbła trawy. Albo bardziej geometrycznie: kratka wiedeńska – szesnaście przecinających się linii, ananas – złożona z rąbów siatka, przypominająca wzór na skórce owocu. Jest też plaster miodu, odbijający światło tysiącem refleksów i urocza śnieżynka jak z dziecięcych rysunków.

Zanim jednak w srebrnej chmurce szklanego pyłu wycięty zostanie wzór, trzeba stworzyć przedmiot.

W rozgrzanym do 1300 stopni piecu górniczym mieszanka:
50 procent piasku,
24 procent ołowiu (to on czyni szkło „kryształowym”, sprawia, że lepiej niż inne załamuje światło), topniki: sód, saletra potasowa.

Hutnik nabiera odrobinę masy szklanej, przez piszczel – długą, pustą w środku rurkę, dmucha bańkę. Potem dokłada kolejną kroplę i jeszcze jedną, aż wreszcie wdmuchuje bańkę do formy. Mówi się, że wraz z powietrzem w szkło wlatuje kawałek jego duszy.

Brązowy jak sepia

Piasek kwarcowy, ołów, topniki – receptura szczegółowo rozpisana w XIX wieku. Na sepiowych pocztówkach z tego okresu Karkonosze prezentują się przyjemnie: las, wodospady, spacerujący kuracjusze – w tamtym czasie region stał się popularnym ośrodkiem sanatoryjnym. Turyści, kreśląc na widokówkach pozdrowienia, piszą pewnie „idylla”, może dodają, że kupili sobie modną pamiątkę – szklane naczynie z grawerowanym widoczkiem. Większość z nich raczej nie wie, że w tej sielskiej dolinie trwa handlowa wojna. Ścierają się w niej Josephinenhütte i Glashütte Fritz Heckert – dwa ambitne, szklane królestwa.

1. Fot. Biblioteka Narodowa Polona
2. Fot. Domena Publiczna
Kapryśna materia
Kapryśna materia
Josephinenhütte (obrazek pierwszy) i Glashütte Fritz Heckert – na pocztówkach z epoki

Josephinenhütte była tu pierwsza – założona w 1842 roku w Szklarskiej Porębie przez rodzinę Schaffgotschów, kierowana przez Franza Pohla – artystę, który postrzega szkło jako materiał o niewyczerpanych możliwościach, eksperymentuje z technikami: filigranem, millefiori, szkłem alabastrowym i barwnym. W ciągu kilku lat od powstania Josephinenhütte pod jego kierownictwem stała się jedną z najlepszych hut szkła w Europie. W 1851 roku z Wystawy Światowej w Londynie przywozi złoty medal, przyznany m.in. za przyciski do papieru wykonane w technice millefiori.  

Kunstglas Industrie pojawił się w Piechowicach dwadzieścia lat później, w 1866 roku. Założona przez Friedricha Wilhelma Heckerta firma najpierw tylko zdobiła szkło, później pod koniec XIX wieku, zaczęła też je wytwarzać. Specjalnością zakładu stały przedmioty, malowane transparentną emalią, naśladujące naczynia z dalekich, indyjskich prowincji. „Szkło Heckerta lepsze niż jakiekolwiek inne” – ogłaszają reklamy w gazetach. Są też obrazki: U góry fabryka wielka jak pałac, u dołu hutnicy. Dmuchane przez nich szkło błyszczy zamiast gwiazd na tle nocnego nieba.  „Eksport do wszystkich krajów świata”.

Fot. Domena Publiczna
Kapryśna materia

Dwa konkurencyjne zakłady godzi kryzys. W 1923 roku, gdy w Niemczech szaleje hiperinflacja,  Josephinenhütte łączy się z Kunstglas Industrie oraz trzecim podmiotem, szlifiernią Kynast Kristal Neumann & Staebe w Sobieszowie.

Razem tworzą spółkę akcyjną Josephinnenhütte-Heckert-Kynast Kristallwerke A.G. (skomplikowaną nazwę w skrócie zapisywano jako Jo-He-Ky).

Republika Weimarska to nie czas na zbytki. Huta odchodzi od tworzenia luksusowych produktów na rzecz bardziej dostępnych. Produkują właściwie wszystko, od żardinier po buteleczki na perfumy.  Liczba stosowanych w zakładzie szlifów przekracza 5 tysięcy.

1. Fot. Materiały Huty Julia
2. Fot. Materiały Huty Julia
Kapryśna materia
Kapryśna materia
Huta Szkła Kryształowego (dzisiejsza Julia), między 1920 r. a 1930 r.

Złoty jak medale

Przeglądają przedwojenne projekty, szukają inspiracji. Zachwycają tym, co proste, nowoczesne, minimalistyczne.  Ona – zafascynowana momentem formowania szkła, ostrymi cięciami, optyczną grą. On – mający słabość do symetrii, w szlifach szukający rytmów, architektonicznych form.  Ona przyjechała tu zaraz po studiach, pod koniec lat 50., on dołączył do niej kilka lat później. Ona – kierowniczka wzorcowni, on – projektant, Regina Włodarczyk-Puchała i Aleksander Puchała, legendarna para artystów, pół wieku wspólnej pracy w Hucie Julia.

– W PRL wymyślono, żeby w fabrykach, które mają odrobinę artystyczny profil, przymusowo zatrudniać artystów po studiach

– wspomina Regina Puchała w filmie Aleki Polis i Anny Wołosik, zrealizowanym w ramach projektu „Jej portret. Śląskie artystki dawniej i dziś w oczach współczesnych dziewczyn” (wywiad można obejrzeć na platformie You Tube). –  Ja trafiłam tam jako jedna z pierwszych. Myśmy się w to świetnie wpasowali.

1. Fot. Materiały Huty Julia
2. Fot. Materiały Huty Julia
Kapryśna materia
Kapryśna materia
Kolekcja Varsovia, Regina Włodarczyk-Puchała, 1969 r.

Paryż, Londyn, Berlin, Drezno, Nowy Jork, Moskwa – to tylko kilka miast, w których wystawiano ich prace. Medal na Triennale Szkła w Kłodzku, tytuł „Wzór Roku” na Międzynarodowych Targach w Poznaniu – zaledwie dwa z wielu zdobytych przez nich wyróżnień. Inspiracji szukali w możliwościach: ze swojego pierwszego wyjazdu do Paryża Regina wraca zachwycona widokiem jasnych fasad kamienic z ciemnymi balkonikami. Zastanawia się, jak przełożyć ten obraz na szkło. Projektuje szlif „Varsovia” – pionowe linie, u góry fryz z siatki wiedeńskiej. „To była bomba” – wspominała.  Szukali jej też w brakach: kiedy majstrowie narzekają, że młode zdobniczki potrafią wycinać tylko gwiazdki, Regina Włodarczyk-Puchała kreśli projekt oparty wyłącznie na tym prostym motywie . Kolejny sukces. Kiedy mogą, wyjeżdżają za granicę: do Włoch, Francji, Wielkiej Brytanii. Gdy tej możliwości nie mają, sprowadzają zachodnie pisma. Cały czas bacznie przyglądają się temu, co wokół, przenoszą na szkło naturę, architekturę, rytmy, emocje. Gdyby spośród mnogości ich projektów chcieć wybrać jeden, pewnie byłaby to „Gracja”. Masywny wazon ze szlifami w kształcie oliwek, autorstwa Reginy Włodarczyk-Puchały, wybrany na wystawę przez Corning Museum of Glass – największej na świecie przestrzeni, dedykowaną współczesnym wyrobom ze szkła.

Fot. Materiały Huty Julia
Kapryśna materia
Gracja, projekt Regina Włodarczyk-Puchała, 1977 r.

Puchałowie, choć najczęściej kojarzeni z „Julią”, oczywiście nie byli jedynymi zatrudnionymi w hucie projektantami. Henryk Albin Tomaszewski, Jan Owsiewski, Władysław Czyszczoń, Jerzy Słuczan-Orkusz, Wiesław Sawczuk

– to tylko kilka nazwisk, które warto wymienić. Wszyscy znaleźli miejsce w historii polskiego designu.  – Kiedy myślę o szkle PRL, w głowie pojawiają mi się wszystkie te marki, na które polują dziś kolekcjonerzy: „Violetta”, „Sudety”, „Barbara”. „Julia” jest wśród nich niekwestionowaną królową, a wśród jej wyrobów, szkła Puchałów. Oszczędne w szlifach, pozwalające dużym powierzchniom szkła genialnie odbijać światło, w ogóle się nie zestarzały – mówi Katarzyna Jasiołek, autorka książek o designie PRL., m.in. „Asteroid i półkotapczan. O polskim wzornictwie powojennym”. – Trzeba jednak pamiętać, że te wspaniałe, wielokrotnie nagradzane szkła powstawały zwykle po godzinach. Na co dzień w fabryce projektowało się nie „pod wystawę”, ale „pod klienta”. W socjalistycznym systemie, tak samo jak w kapitalizmie, szkło musiało się sprzedać.

Na pierwszych stronach katalogów z PRL można zauważyć napis „MINEX” – Centrala Exportowo-Importowa Wytworów Przemysłu Mineralnego. Instytucja, która czuwała na tym, by szkło sprzedawało się tak, jak powinno. 

– Funkcjonowało to mniej więcej tak: projektant w macierzystej hucie tworzył wzór, wysyłał projekt do centrali, a tam decydowano czy i który zakład ma go wykonać

– tłumaczy Elżbieta Trzewiczek-Pietkiewicz, projektantka i specjalistka od prac artystycznych w Hucie Julia.  – Kryterium do podjęcia decyzji były gusta i potrzeby klienta. Pracownicy Minexu zabierali katalogi na targi, pokazywali je potencjalnym zainteresowanym i wracali ze zleceniami.

Jeśli chodzi o podleganie tej komercyjnej procedurze, Huta Julia nie była wyjątkiem ani wśród hut szkła ani wśród zakładów produkujących rzemiosło artystyczne w ogóle. Eksport designu był dla socjalistycznej gospodarki źródłem cennych dewiz. Na krajowe potrzeby pozostawały odrzuty, do nabycia w zakładowym sklepie.

Fot. Materiały Huty Julia
Kapryśna materia
Wyroby Huty Szkła Kryształowego Julia.

Nie są złe. Tu pęknięta podstawka, tam wyszczerbiona czarka, wystarczy zeszlifować i można używać. Elżbieta Jaroszewicz, która też skończyła szkołę w Chełmie, a do pracy w Julii przyjechała z Jolą jednym autobusem, pakuje je do nesesera i w drogę do domu, w lubelskie. Tam otwiera walizkę, a sąsiadki przychodzą oglądać. Kupują, składają zamówienia: coś na ślub, coś na rocznicę, coś luksusowego, coś wyjątkowego. Coś zupełnie innego niż lane szkło sprzedawane w tamtych czasach na wagę w GS-ie.

Biały jak gorączka

Szklane pojemniki do konserw – to też brzmi jak asortyment, który kupuje się na wagę. To on w wojennych czasach wyjeżdża w skrzyniach z Josephinenhütte. Zakład funkcjonuje przez całą wojnę, ponosi jednak straty – poważnie uszkodzony zostaje budynek w Piechowicach.

Pakować skrzynie, pudła, walizy, wyjeżdżać z huty, z Piechowic, z Dolnego Śląska, wczoraj z Niemiec, dziś z Polski, czy zostać? Biała gorączka ostatnich dni wojny. Wielu hutników zostaje, uczą Polaków fachu w zakładzie, któremu nowa władza nadaje spolszczoną nazwę „Józefina”.  Stosunki między starymi i nowymi pracownikami ponoć układają się dobrze. Zakładowe anegdoty mówią, że tylko od czasu do czasu ktoś wrzucał kogoś w pokrzywy. Oczywiście dla zdrowia.

Gorzej układają się relacje z dawnymi właścicielami Josephinenhütte. Dekadę po wojnie pozywają państwo polskie, nie chcą majątku, chcą nazwy, by w Niemczech móc kontynuować pod nią produkcję.

Polscy właściciele szukają czegoś innego, ale podobnego, prostego, dźwięcznego. W 1958 roku wieszają szyld z nazwą „Julia” – pierwsza w kraju uruchomiona po wojnie huta szkła kryształowego. 

Fot. Materiały Huty Julia
Kapryśna materia
Huta Szkła Kryształowego, dzisiejsza Julia, ok. 1930 r.

Czerwony jak ogień

 „A ty mały, czego tu szukasz”?  „Ja do taty”.  „Ej, hutniku! Twój ten chłopak?”. „Mój, dajcie mu dmuchnąć”. Wsadzają Tomaszka na podest, przytrzymują piszczel, nabierają odrobinę masy, a on dmucha bańkę. I chyba – tak jak chce hutnicza legenda – razem z powietrzem do szkła wpada kawałek duszy czterolatka. Czy w innym wypadku związałby z tym fachem swoje życie?

Mały Tomaszek to dziś Tomasz Gondek. W „Julii” tworzy kieliszki, szklanki, pucharki, we własnym warsztacie – przyciski do papieru w technice millefiori, tej samej za którą Josephinenhütte dostała nagrodę w Londynie. Odtworzył ją po latach jako pierwszy w Polsce, dziś jego wyroby cenią kolekcjonerzy.  – Niektórzy mówią, że hutnik to najtrudniejszy zawód na świecie. Z jednej strony trzeba do niego rąk silnych, z drugiej delikatnych, z jednej technicznej wiedzy, z drugiej artystycznych zdolności, z jednej determinacji, z drugiej talentu – tłumaczy. –  A czasem i to nie wystarczy, bo szkło musi nas polubić, a to kapryśna materia, nieprzewidywalna, uczy pokory.

Jest w tym personifikowaniu szkła jakaś prawda. Choć wydaje się stałą substancją, w środku ponoć nigdy całkowicie nie zastyga. Masa pozostaje w niewidzialnym ruchu, jakby po wyjęciu z ognia wciąż tliło się w niej życie.

I może dlatego uwodzi nie tylko hutników. Zdobniczki mówią, że to ciężka praca, że bolą plecy, ręce, męczą się oczy. A potem dodają, że nie mogłyby żyć bez szkła.  – Co tu gadać, albo się ma do tego serce albo nie. Szkło trzeba kochać – mówią.

1. Fot. Andrzej Wiernicki / Forum
2. Fot. Gerard/Reporter/East News
Kapryśna materia
Kapryśna materia
Huta Julia, lata ’70 (pierwsze zdjęcie) i współcześnie (drugie zdjęcie)

Szary jak złe czasy

„Pani Jolu, o dziesiątej maszyny staną” – słyszy i jakby jej serce stanęło. „To będzie koniec”?  „Koniec”.  Zanosiło się na niego od dłuższego czasu.

Huta Julia tak samo jak wiele innych zakładów, źle zniosła transformację ustrojową i towarzyszące jej przemiany gospodarcze. Na początku lat 90. zamyka się Szklarska Poręba, Piechowice jeszcze działają. Właścicielem jest teraz firma z amerykańskim kapitałem, większość wyrobów wysyła się za ocean. Produkcja jest, a pieniędzy nie ma. Pracownicy stoją w kolejce po 200 złotych zaliczki z wypłaty, jest taki miesiąc, że rezygnują i z tego, zrzucają się, żeby zapłacić w „Julii” rachunek za gaz. Własnych często nie ma już z czego pokryć.

 – Ściągałam kryształy z półek i sprzedawałam: wazon, prezent od zakładu na Dzień Kobiet, karafkę i białe kieliszki za 40-lecie pracy – wspomina Zofia. – Nie było na chleb, to się sprzedawało.

W 2005 stają maszyny, gaśnie piec. Jola, która nigdy nigdzie nie jeździ, nawet na wczasy do pracowniczego ośrodka w Świnoujściu, nawet na zakładowe grzybobranie, wyjeżdża do rodziców, przemyśleć to wszystko. Smuci się, ale nie martwi. – Ja wiedziałam, że Julia wstanie – mówi.

Chcesz być na bieżąco z przeszłością?

Podanie adresu e-mail i kliknięcie przycisku “Zapisz się do newslettera!” jest jednoznaczne z wyrażeniem zgody na wysyłanie na podany adres e-mail newslettera Narodowego Instytutu Konserwacji Zabytków w Warszawie zawierającego informacje o wydarzeniach i projektach organizowanych przez NIKZ. Dane osobowe w zakresie adresu e-mail są przetwarzane zgodnie z zasadami i warunkami określonymi w Polityce prywatności.

Odblaski

Wstała rok później, kupiona przez spółkę Kolglass. Dawny zespół skurczył się do kilkudziesięciu pracowników, zmalała produkcja. Można by powiedzieć: tylko odblask dawnego zakładu.

Jednak jeśli odblask to barwny, mocny, budzący skojarzenia z najlepszymi latami w historii huty. Na stronie internetowej Julii można obejrzeć projekty, powstałe w ostatnich latach: lekki, jakby stworzony z baniek powietrza „Aeris”; bazujący na pionowych liniach „Metropolis”; sprytne, ukrywające wady szkła „Łatki” (wszystkie autorstwa Sebastiana Pietkiewicza); łącząca kryształ i porcelanę „Blanca” (Elżbieta Trzewiczek-Pietkiewicz i Sebastian Pietkiewicz).

To wszystko wzory o charakterze zupełnie innym, niż te tworzone w PRL.  – Nie lubię przegadanych projektów. Chcę, żeby tworzone przez nas przedmioty trochę umilały dzień, dodawały mu blasku, ale były minimalistyczne – tłumaczy Elżbieta Trzewiczek-Pietkiewicz. –  Zmieniły się czasy, zmieniła estetyka, zmienił się sposób użytkowania, dziś miejsce kryształu jest nie w meblościance, ale na stole. Nauczyliśmy się z nich korzystać, postrzegać jako piękno na co dzień.

Fort. Gerard/Reporter/East News
Kapryśna materia
Huta Julia. Hutnicy przy piecu, Piechowice, sierpień 2019 r.

Ponownie modny stał się kryształ, modne jest też samo miejsce – hutę każdego roku odwiedza kilka tysięcy turystów. Wysłuchują opowieści przewodników, pstrykają zdjęcia, robią zakupy w zakładowym sklepie. Niektórzy jednak zostają na dłużej

– przypadki, w których ktoś kilka dni po zwiedzaniu wraca do „Julii”, pytając o szkolenie i pracę, nie są rzadkością. Jedni rezygnują po kilku godzinach, inni znajdują tu swoje miejsce. Kiedy pokazują starszym pracownikom swoje pierwsze szlify słyszą, że „będą z nich ludzie”, że „czują kryształ”.

Aleksandra Suława

Historyczka sztuki i dziennikarka Interii. Specjalizuje się w zagadnieniach związanych z architekturą i urbanistyką, designem i  sztuką. Pisze teksty także na temat kwestii społecznych, praw kobiet i mniejszości. Za swoje teksty uzyskała nominację do Grand Press i Nagrody Dziennikarzy Małopolski. Jest też autorką książki „Przy rodzicach nie parlować”.

Popularne