Przejrzyjcie naszą interaktywną mapę skojarzeń!
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
Na pierwszym planie grupa mężczyzn stoi najwyraźniej gdzieś na terenie dworca, na torach i między nimi. Pierwszy od lewej stoi góral albo Hucuł, w tym swoim wymiętolonym kapelutku, ubrany niby z miejska, bo w marynarkę i koszulę, ale wszystko to wisi na nim byle jak, a on sam niskopienny, nieduży i wygląda, jakby te swoje ubrania kupił od handlarza szmatami już wielokrotnie używane: miejscami za duże, gdzie indziej za małe. Chronią go jednak przed pogodą, więc pewnie nie narzeka. Miejska funkcja ubrania, określenie przynależności do określonej warstwy społeczeństwa, najwyraźniej się tego człowieka nie ima: za nic ma konwenanse. Nie stać go na to. Ledwie widoczny, bo zdjęcie jest malutkie i bez lupy trudno się w nim rozeznać, stoi tam sobie z lewej, nieznaczny, un badaud, jakby go nazwali Francuzi, gap pośród innych gapiów, człowiek, który nie ma nic do roboty i przystaje, kiedy go tylko coś zaciekawi. Prawą rękę włożył do kieszeni marynarki, lewa obwisa wzdłuż ciała, ukazując dłoń i cały przegub: ta marynarka na niego zdecydowanie zbyt obszerna, ale rękawy ma kuse. Może się tylko tutaj wałęsa, tak przypuszczam, a może został zatrudniony do jakiejś roboty. Być może go zwabił widok aparatu pradziadka krakowskiego antykwariusza – nie mogę tego wiedzieć.
Obok niego stoi sobie czterech austrowęgierskich żołnierzy w swobodnych pozach, dwóch wyższych rangą ma już większe brzuchy i stoją trochę na uboczu, osobno, żeby się nie zadawać z żołnierskim plebsem. Są też panowie i damy, panie w długich sukniach i bogatych kapeluszach, aż dziw, że się znalazły w tym miejscu. Jednak tego dnia, na początku sierpnia 1906 roku, pokusa była zbyt silna: na prawo od nich, w zwartym szyku, stoją konno najprawdziwsi Indianie. Nie żadni przebierańcy w prześcieradłach, nie malowani naiwnie farbką i szminką, lecz prawdziwie śniadzi, prosto trzymający się siodłach, noszą koszule, mają przewiązane na szyjach chustki, niemal wszyscy występują w kamizelkach. Brak tu wystawnych pióropuszy, ale włosy mają związane w dwa warkoczyki. Nieporuszeni, wyglądają na swoich koniach tak pomnikowo, że można by ich wziąć za zjawy z innego świata, szczególnie kiedy ich zestawić z Hucułem i tym oficerem w białych getrach i spodniach, który wygląda, jakby się urwał z wodewilu. Tymczasem rzecz dzieje się naprawdę, i to na dworcu w Krakowie. W pierwszym rzędzie jest trzech rdzennych Amerykanów, sytuację trochę zaburza czwarta postać, kowboj za nimi. W drugim rzędzie, mniej wyraźnym, nie sięga go bowiem głębia ostrości, kolejnych trzech. Chwilę to trwało, zanim uświadomiłem sobie, że Indianin pośrodku pierwszej trójki to zapewne Sitting Bull – słynny z literatury i historii Siedzący Byk – i oni wszyscy, cała ta grupa wymieszana z miejscowymi, to cząstka gigantycznej, kilkusetosobowej grupy człowieka znanego powszechnie jako Buffalo Bill, czyli Williama Fredericka Cody’ego.
Cody imał się kolejno rozmaitych zajęć, był woźnicą dyliżansów pocztowych, człowiekiem, który walnie przyczynił się do masowej rzezi bizonów w Ameryce, był również żołnierzem, uczestnikiem zwycięskich walk z Indianami, w końcu przedsiębiorcą operującym na pograniczu cyrku i autobiograficznej mistyfikacji rozpisanej na kilkuset aktorów.
Legenda głosi, że w wieku 14 lat rozpoczął karierę woźnicy konnego dyliżansu Pony Express, choć później ten fakt podważono. Twierdził, że podejmował się najróżniejszych zajęć, rzekomo prowadził nawet hotel, ale dowodów na to brak: pewne jest za to, że doskonale rozumiał istotę reklamy, wiedział, że im piękniejsza, bogatsza i barwna opowieść o życiu, tym on sam się wyda ciekawszy, a jego historia będzie chętniej słuchana. Wiadomo na pewno, że od 1860 do 1865 roku brał udział w wojnie secesyjnej pod flagą Unii. Jako osiemnastolatek ożenił się, miał czworo dzieci, dwoje zmarło wcześnie. Po wojnie pracował jako zwiadowca, następnie, od 1867 roku, jako dostawca mięsa bizonów przy budowie Kansas Pacific Railway, trasie kolejowej łączącej zachodnie stany Ameryki Północnej. Ten okres dał mu prawdziwą sławę, tym bardziej że sam Buffalo Bill przekraczał granice bufonady, opowiadając o swoich wyczynach myśliwego rzeźnika: w 18 miesięcy zabił rzekomo 4282 bizony. Liczby mają tu zapewne wartość jedynie symboliczną, znaczą tyle, co „wiele”, „najwięcej”: był wybitnym myśliwym i to od bizonowych żniw wziął się jego przydomek.
Całość tekstu w wydaniu 3/2024 kwartalnika „Spotkania z Zabytkami”, dostępnym na rynku od 1 lipca 2024 roku. Do kupienia TUTAJ.
Na pewno znajdziecie coś dla siebie!
Fotografie Czesława Olszewskiego podpowiadają, że jesteś dostojne, może nieco wyniosłe, poszukujące rytmu i mimo otwartości subtelnie tajemnicze. Twoje budynki stoją w pełnym słońcu, rzucają wręcz abstrakcyjne cienie, pozwalają wedrzeć się światłu przez okna i zawłaszczyć meble, przedmioty, bliżej nieokreślone formy....
Zaczynamy od topografii miasta. Zajmująca sporą część niewielkiego pomieszczenia makieta wykonana została m.in. na podstawie twórczości Friedricha Bernharda Wernera, niestrudzonego rysownika rodem z Kamieńca Ząbkowickiego, którego weduty – panoramy miast – są dzisiaj cennym źródłem dla badaczy przeszłości Śląska. Werner...
Z artystką i kuratorką dr. Natalią Romik o zazębieniach polityki i architektury na przykładzie budynków dawnych synagog oraz o przywracaniu obecności społeczności żydowskiej w przestrzeni publicznej...