Człowiek to tylko epizod w długim życiu przedmiotów
Fot. Andrzej Kramarz
Wywiady

Człowiek to tylko epizod w długim życiu przedmiotów

Przeszłość to po prostu lwia część teraźniejszości. Jeśli chcemy rozumieć świat, musimy ją poznawać. Pisarz Jacek Dehnel opowiada o kolekcjonowaniu starych zdjęć, tułaczkach po bazarach i historii ważnych w jego życiu przedmiotów. Wydał książkę „Łabędzie” o rodzie warszawskich kolekcjonerów Mętlewiczów.


W jednym ze swoich tekstów publicystycznych napisałeś: „Estetycznie historia ludzkości jest historią porażek.” To znaczy, że patrząc w przeszłość, widzisz głównie brzydotę?

Pisałem to o pchlich targach, gdzie widać, jakie masy paskudztwa produkujemy, czy to ręcznie, czy maszynowo. Oczywiście można mieć z tych paskudztw czasem kampową przyjemność, ale większość rzeczy jest po prostu nijaka, żadna.

Fot. Mikolaj Starzynski / Forum
Człowiek to tylko epizod w długim życiu przedmiotów
Jacek Dehnel w swoim domu w Warszawie

I kiedy idziesz na bazar, to się łapiesz za głowę?

Najczęściej, ale zdarza mi się tam przeżyć estetyczne olśnienia. W ogóle lubię bazary – z trzech nośników przeszłości, do których można zaliczyć też muzea i śmietniki, wydają mi się najciekawsze i najprawdziwsze: ani muzea, ani śmietniki nie są reprezentatywne dla ludzkiej produkcji artystycznej. Pierwsze gromadzą i ocalają to, co najważniejsze, najpiękniejsze, drugie – to, co najgorsze, najbrzydsze. Tymczasem bazar podstawia nam lustro. Do dziś pamiętam niektóre zgromadzone tam przedmioty. Niewielki obraz z głową dziewczyny, wypełniającą ciasno ramę – wyglądała mi na coś z kręgu Sleńdzińskiego z mocnymi nawiązaniami do de La Toura. Albo wysoka etażerka, bardzo złachana, zszarzała, której słupki i tył były wycięte ze sklejki laubzegą w kształty najbardziej szalonego Gotham czy Metropolis, wieżowiec na wieżowcu.

Fot. Andrzej Kramarz
Człowiek to tylko epizod w długim życiu przedmiotów
Andrzej Kramarz, fotografie z cyklu „Rzeczy” (2006-2008)

Kupiłeś?

Niestety, nie, z głupoty. No i dlatego, że byłem wtedy studentem i nie mogłem sobie na żadną z tych rzeczy pozwolić. A kiedy byłem starszy, trafiłem na Kole na cały komplet mebli Josefa Hoffmanna „na kulach”, wzór stworzony dla kabaretu Fledermaus. To były stolik, kanapa, dwa fotele i cztery krzesła w rynkowej cenie jednego krzesła.

I wtedy sięgnąłeś po portfel, by naprawić swoje dawne błędy.

Właśnie niestety nie! Też nie kupiłem, bo mąż by mnie zabił. A trzy dni później natknęliśmy się w muzeum na podobny mebel, wspomniałem więc o tamtych z bazaru, a on się strasznie zapalił, że cudowne, że gdzieś to upchniemy. Tyle że w następny weekend mebli już oczywiście nie było. Więc nie tylko estetyczne porażki.

Można czymś tłumaczyć twoje upodobanie do nietuzinkowych przedmiotów z odległej epoki?

Myślę, że to ważne, żeby otaczać się przedmiotami, które są jakieś. Które sprawiają nam przyjemność swoją bliskością, bo są ładne, pomysłowe, dobrze zaprojektowane, poręczne…

I stare? Człowiek w otoczeniu wiekowych szabli i arrasów czuje się inaczej niż ten siedzący w pokoju obitym boazerią?

Nie wiem, nigdy nie miałem szabli ani arrasów. To w ogóle nie mój typ zbierania, typu „Wawel w mieszkaniu”.

Kuta szkatuła, belka przez pułap, coś z dobrych kopii wisi i zdobi, gotyk, archanioł, świecznik styl Księstwa…”.

To mi się kojarzy z zupełnie innymi kolekcjonerami, wiesz, konserwatyzm, wąsy, hetero, ryngraf z Maryją. Nie jestem też zbieraczem całościowym typu „Wszystkie przedmioty z katalogu wyrobów Frageta z roku 1930” albo „Polskie znaczki pocztowe z ptactwem”.

Tylko po prostu zbieraczem starych filiżanek?

Filiżanek? Czasem kupuję niedrogą – bo mam taką zasadę, że muszą być tańsze niż duża kawa – a potem oddaję w prezencie. Albo sprzedaję na aukcjach charytatywnych, ale nie mam w sobie takiej potrzeby, żeby mieć serwantkę z filiżankami. Kupuję, żeby używać. Jedyne, co faktycznie kolekcjonuję, to stare zdjęcia i ich akurat nie używam. To znaczy, owszem, używam ich w literaturze, piszę o nich, używam ich czasem w obrazach, ale nie mają one codziennego zastosowania. Jednak nie miałbym problemu, żeby się z nimi rozstać fizycznie. Prawdę mówiąc, wolałbym, gdyby zostały złożone w depozycie w jakimś muzeum czy fundacji, zamiast zajmować miejsce w moim domu.

Fot. Kolekcja prywatna Jacka Dehnela / awers-rewers.pl
Człowiek to tylko epizod w długim życiu przedmiotów
„Matka straciła głowę”, odbitka papierowa, lata 20.

W którym – będę uparta – pełno staroci.

Główny zasób moich mebli to regały Billy z Ikei. Bardzo je lubię, bo są funkcjonalne i dobrze opiekują się moimi książkami.

Nie wszystkie przedmioty w moim mieszkaniu są wyjątkowe. Ale skoro muszę o starociach – kiedy przyjechałem na studia do Warszawy, to bardzo szybko się zorientowałem, że jak biedny student chce mieć ładne rzeczy, to muszą być stare. Bo nowe są za drogie. Mogłem kupić byle jakie sztućce w Ikei, mogłem za tyle samo czy mniej kupić zdekompletowane platery. Tu czy tam przetarte, może wgięte, ale jakieś.

Bo – jak mówiłem – kupuję przedmioty użytkowe po to, żeby ich używać. Jest w tym zgoda na to, że się je uszkodzi czy nawet bezpowrotnie zniszczy i poczucie, że jest się tylko epizodem w ich długim życiu, następcą wielu innych ludzi. To, jak są przetarte, porysowane, wyszczerbione, jest zapisem ich losów. Do których ja się dokładam. No i wreszcie coś, co zacząłem cenić dopiero z czasem: nikt ich dla mnie nie wykonał. Istniały w świecie, na który przyszedłem, nie dokładają się do mojego śladu węglowego.

I ten stary stół i gustowna kanapa vintage to też dlatego, że tanie?

Są ludzie, którzy mogą włożyć w mieszkanie miliony i ono nadal wygląda tanio i obciachowo. Nie wiem, jak to robią. A my śpimy na materacu na podłodze, ten stół, o którym mówisz, własnoręcznie przytoczyłem ze śmietnika, nogi niosłem, bo miał wyłamane. Zresztą wszystkie meble to jakaś zbieranina rzeczy z drugiej ręki, kupionych w cenach masowej produkcji z sieciówek, i to jakoś działa estetycznie, a ludzie widzą w tym wnętrza za miliony złotych monet.

Przyznałeś jednak, że pociąga cię myśl o tym, że te przedmioty były na świecie przed tobą i obrastały w historie. Znasz jakieś związane z meblami, które masz w domu?

Ciekawy jest ten mebel, w którym trzymam zbiory fotograficzne. Wygląda jak całość, ale jest składakiem. Dół to chyba angielskie lata 30., stylizowane na chińszczyznę, a góra to japońska shodana, kabinet na książki, z lakowymi panelami, inkrustowanymi macicą perłową, kością i rogiem w technice shibayama. Mnóstwo ubytków, uszkodzeń, ale ma swój urok. Podobno mebel wyszabrowany po wojnie z junkierskiego pałacu w Prusach Wschodnich. Albo fotel, na którym siedzę. Bo w końcu mam mebel Hoffmanna, z tego samego wzoru „na kulach”: kupiłem go na Kole, w cenie krzesła z Ikei, razem z jego historią. Otóż przez lata siedziała na nim księgowa pewnej apteki na Pradze. Odchodząc na emeryturę, zabrała starą kasę i ten właśnie fotel, który z czasem trafił na bazar.

Fot. Kolekcja prywatna Jacka Dehnela / awers-rewers.pl
Człowiek to tylko epizod w długim życiu przedmiotów
„Nad morzem”, odbitka papierowa, lata 60.

Swoją historię mają – albo do niej nawiązują – też twoje ubrania. Odkąd pojawiłeś się na literackiej scenie, miałeś bardzo charakterystyczny wizerunek, zanurzony w przeszłości – nosiłeś melonik i laseczkę. „Kontynuator tradycji dandyzmu” – pisano o tobie. Dziś się trochę uwspółcześniłeś, ale nadal to stylowe, świadomie wybrane stroje.

Nie wiem, jak jest z tą stylowością. Kilka lat temu, ku mojemu dużemu rozbawieniu, jedno z pism wsadziło mnie do rankingu najlepiej ubranych mężczyzn w Polsce. I są tam – rozumiesz – celebryci, faceci w jakichś garniturach za grube tysiące, jakieś deale z dealerami, cały ten reklamowy przemysł, a tu proszę, Jacek Dehnel, który nosi ciuchy z sieciówek i lumpeksów, koszule męczy tak długo aż przetrą się na łokciach i ceruje sobie skarpetki. Ale składam to tak, że mnie umieszczają w rankingu z tymi celebrytami.

Fot. Kolekcja prywatna Jacka Dehnela / awers-rewers.pl
Człowiek to tylko epizod w długim życiu przedmiotów
„Ona i jego cień”, odbitka papierowa, lata 60.

No, ale jednak nie męczyłeś niegustownych sztruksów tylko eleganckie koszule i marynarki… Nie powiesz chyba, że pewnego dnia wszedłeś do pierwszego lepszego lumpeksu, a tam na regale laseczka i melonik. To wziąłeś.

W liceum i na studiach często nosiłem sztruksy, bo były na lumpach. Albo miałem w szafie z czasów studenckich ojca. Ja to wszystko wygrzebałem. Widzisz, mamy dwa zasadnicze rodzaje kolekcjonerstwa: idziesz do domu aukcyjnego, eksperci pokazują dzieła, decydujesz się, licytujesz wysoko, kupujesz, masz. Drogo, ale szybko. Drugi: szperasz po bazarach, w necie, po lumpeksach. I znajdujesz raz na jakiś czas coś wyjątkowego. Czasochłonne, ale tanie. Po prostu to są dwa systemy walutowe: w pierwszym płacisz pieniędzmi, w drugim czasem. Czasem szperania, ale też czasem dokształcania się, poznawania, researchowania na własną rękę. Nie stać mnie na pierwszy, a mam czas na drugi. Poza tym to mnie ekscytuje. Jedną z moich ulubionych lasek kupiłem za 20 zł na starociach na ulicy w Lublinie. Szukasz, to znajdujesz.

Fot. Andrzej Kramarz
Człowiek to tylko epizod w długim życiu przedmiotów
Andrzej Kramarz, fotografie z cyklu „Rzeczy” (2006-2008)

Czytałam, że twój gust estetyczny ukształtował się w domu rodzinnym, w którym było pełno pięknych przedmiotów.

Nie powiedziałbym, że mieliśmy ich aż tyle. Było, owszem, bardzo dużo książek, kwiatów, babcia miała dużo powojennego szkła. Ale to nie było mieszkanie krakowskiej inteligencji, której nic nie przepadło. Nam prawie nic nie zostało, garstka zdjęć, kilka mebli, przerabianych potem za PRL-u sposobem gospodarskim. Owszem, po jednym dalekim przodku zostało kilka obrazów, ale one wisiały u sióstr mojego dziadka w Siedlcach i stopniowo się przesączały.

Przede wszystkim wyrastałem w poczuciu, że piękne rzeczy były i przepadły. Że kiedy w czasie I wojny światowej pradziadkowie uciekali z Kresów na trzech wozach, to „wierny sługa” powożący tym wozem, na którym były najcenniejsze rzeczy, w pewnym momencie zaciął konie i zawrócił.

Że jak drugi pradziadek po rewolucji spieniężył wszystko w Kijowie, zmienił na torbę lokacyjnej biżuterii i przyjechał do Polski, to na dworcu wszystko to mu skroili warszawscy doliniarze.

Że jak przeszedł front w czasie II wojny, to krasnoarmiejcy rozpalili ogień całą skrzynią rodzinnych zdjęć, a większość kolekcji prapradziadka rozkradziono.

I tak dalej, i tak dalej. Więc raczej dorastałem w poczuciu braku, jakiegoś pozbawienia – nie, że „wielkich majątków”, tylko właśnie np. tych zdjęć, których szkoda bardziej niż czegokolwiek innego. I może z tego się bierze to moje zbieractwo.

Fot. Andrzej Kramarz
Człowiek to tylko epizod w długim życiu przedmiotów
Andrzej Kramarz, fotografie z cyklu „Rzeczy” (2006-2008)

I literatura? Zawsze byłeś pisarzem, dla którego przeszłość i stylizacja literacka były ważne. „Lala” czy „Fotoplastikon” to nostalgiczne opowieści o przedmiotach i przeszłości. Pisząc, krążysz często wokół pamięci, historii, dziejów rodziny.

Jak się jest młodym, nie ma się przeważnie własnej opowieści, tylko cudze. Jasne, można być Anną Frank czy mieć inną straszną traumę, ale z reguły jednak, na szczęście, nie. I wtedy sięga się do opowieści rodzinnych. Bo przecież jak Mann czy Schulz czy Garcia Márquez piszą o swoim dzieciństwie, to nie tylko o sobie, lecz także o całym mnóstwie innych rzeczy, o cudzych życiach.

„Żelazny kapitał ducha”.

Z tego samego mechanizmu wyrosła „Lala”. „Fotoplastikon” to jednak mniej przedmioty w sensie materialnym, a znacznie bardziej obrazy w sensie images: nie fotografia jako rzecz, ale jako oderwane od niej, nieco bezcielesne byty.

Kiedy jednak byłeś pisarzem już dojrzalszym, czyli – jak można mniemać – wyposażonym we własne opowieści – i tak wybierałeś cudze. Dalej wyprawiałeś się w przeszłość, w XIX wiek. To o nim opowiadają twoje książki, mroczniejsze w tonie od tych wcześniejszych, czyli „Saturn” czy „Matka Makryna”.

To dlatego, że oferują świetne metafory dla teraźniejszości. Podsumowuje to idealnie motto z Quignarda, które dałem w „Saturnie”:

„Kiedy teraźniejszość nie cieszy i kiedy nadciągające miesiące niczego nie niosą oprócz powtórzenia, oszukuje się monotonię szturmami na przeszłość. Z tego, czego nie można nikomu opowiedzieć o swoim życiu, wyjmuje się drzazgi i puch, by umieścić je w pieleszach rzymskiej patrycjuszki lub siedzibach dawnych Hebrajczyków”.

Piszemy o samych sobie, swoich rodzinach, swoich traumach, swoich uniesieniach, swoim społeczeństwie. Nie widzę innego sensu w opowiadaniu dawnych historii jak tego, że odnosimy się przez nie do naszego czasu.

Faulkner napisał, że przeszłość nie mija, „właściwie nawet nie jest przeszłością”.

Przedmioty, budynki, drzewa przekraczają nas trwaniem. Na moim biurku stoi podpórka na pióra, z napisem „Souvenir de Varsovie”. Była w rodzinie od niepamiętnych czasów, pewnie jakieś 150 lat. Kiedy byłem dzieckiem, przyjechała z domu sióstr mojego dziadka. Potem ją zabrałem na studia, więc wróciła do miejsca, skąd pochodziła, trochę bez sensu z tym napisem w Warszawie. Teraz, w Berlinie, gdzie mieszkam, znów ma sens. Ale ona przeżyła te cioteczne babki, ich rodziców, dziadków. I mnie zapewne też przeżyje. Rzeczy – te trwałe i szanowane, a nie wywalane po jednym sezonie – dają inną perspektywę naszemu własnemu czasowi.

Fot. Andrzej Kramarz
Człowiek to tylko epizod w długim życiu przedmiotów
Andrzej Kramarz, fotografie z cyklu „Rzeczy” (2006-2008)

A nosisz w sobie jakąś tęsknotę za przeszłością?

Tęsknotę? Nieszczególnie. Przeszłość w większości aspektów była dość straszna, właściwie dopiero XIX wiek dzięki postępowi nauki i technologii uczynił życie jakoś znośnym, przynajmniej dla części ludzi, i od tego czasu ten procent rośnie. Oczywiście generuje to koszty, stale powiększane przez absurdalny wzrost populacji, zwłaszcza koszty dla natury, więc pewnie dożyję załamania tego pozytywnego trendu. Przeszłość zawsze uważałem za lwią część teraźniejszości po prostu. Jeśli myślimy o świecie wokół, od gwiazd, naszej planety, skał począwszy, a na rzeczach dookoła nas kończąc, to większość z nich powstała bardzo dawno temu. Obecny czas to tylko taka cienka warstwa po wierzchu. Jeśli chcemy rozumieć świat wokół, musimy poznawać przeszłość.

Kiedy piszesz te książki, w których ona jest ważna, to musisz pojechać w miejsca, o których opowiadasz, dotknąć starych przedmiotów, czy wystarczy ci wirtualny kontakt z historią?

Kiedy pisałem „Saturna”, nawet zastanawiałem się, czy nie pojechać do Madrytu, żeby obejrzeć na żywo malowidła z Domu Głuchego. I uznałem, że nie, że to kiczowate, jakieś żenujące. Zresztą pisałem o tych obrazach w ich wersjach pierwotnych, sprzed zdjęcia ze ścian, okrojenia, przemalowania, a te mamy tylko na archiwalnych zdjęciach. To, co widzimy w Prado, to wypadkowa dzieła Goi – zawieśmy na razie, czy Francisca, czy Javiera – i konserwatorów, którzy zdejmowali, przerabiali, przemalowywali malowidła.

Praca zależy od książki, czasem są jakieś archiwa do przekopania, jakieś dokumenty do przeczytania, a poza tym to, co krąży w przestrzeni: biografie, monografie, słowniki, zbiory listów i dzienniki, prasa, materiały wizualne. Wszystko to sobie gromadzę, czytam, układam w głowie. Wchodzę w ten świat, w tych ludzi, w to, jak byli ubrani, czego się obawiali, co wiedzieli o świecie, czego nie, jakie mieli przyzwyczajenia. Ale nie muszę do tego jakoś szczególnie obmacywać przedmiotów. Z jednym może wyjątkiem…

Fot. Kolekcja prywatna Jacka Dehnela / awers-rewers.pl
Człowiek to tylko epizod w długim życiu przedmiotów
„Ostatnia trójka”, odbitka papierowa, 1927 r.

Jakim?

Pisania o zdjęciach. Muszę trzymać je w ręku, zbliżać, oddalać, obracać. Całą swoją kolekcję, która liczy kilkanaście tysięcy fotografii, stopniowo wrzucam na portal awers-rewers.pl i myślałem sobie, że teraz będę otwierał stronę, zerkał na zdjęcie i pisał. Gdzie tam. Gdzie tam, pani kochana! Nie, musi być w ręku, podsuwane pod lampę, odsuwane. Nie wiem czemu, ale musi.

Jacek Dehnel – tłumacz, poeta i autor takich książek, jak: „Lala”, „Balzakiana”, „Fotoplastikon”, „Saturn. Czarne obrazy z życia mężczyzn z rodziny Goya” czy „Ale z naszymi umarłymi”.

Artykuł pochodzi  kwartalnika „Spotkania z Zabytkami” 1/2024


Patrycja Pustkowiak

Pisarka. Wydała dwie powieści: „Nocne zwierzęta”, która znalazła się w finale Nagrody Literackiej Nike 2014 oraz była nominowana do Nagrody Literackiej Gdynia 2014 oraz „Maszkaron”. Opowiadania oraz teksty o literaturze publikowała m.in. w „Dzienniku”, „Dwutygodniku”, „Gazecie Wyborczej”, „Wprost”, „Bluszczu”, „Piśmie”, „Lampie” i „Polityce”.

Popularne